wtorek, 30 listopada 2021

Od Vallieany, CD. Lys i Tin

Hm, tego się nie spodziewałem.

Vallieana otworzyła oczy i rozejrzała się. Jeszcze przed chwilą Vernon krzyczał “odsuń się!”, a teraz z taką łatwością przyznał, że coś było w stanie go zaskoczyć? Zresztą, ona sama też była zaskoczona. Wszystko było w porządku, szły razem z Lys oraz Tin w kierunku portu, a teraz widziała ciało wader od góry… Niepocieszona zielarka zbadała wzrokiem swoje drobne łapki: czarną i białą, zakończone malutkimi paluszkami z pazurkami.

Wzięła głęboki wdech, gdy nieduże serduszko zabiło mocniej.

- Ja… - pisnęła cienko, po czym znów zamilkła, nie rozpoznając własnego głosu.

Gronostaj, Vallieana. Jesteś gronostajem.

- Jak to gronostajem?!- zapłakała i obejrzała się za siebie, by przeanalizować resztę tego mikrociałka. Plecy, ogonek, długi brzuszek - wszystko należało do niej, jednak w łasicowatych kształtach. Znów spojrzała pod siebie z pośpiechem, jakby w obawie, że coś złego się stanie także z waderami które w zakłopotaniu szukały swojej dotychczasowej towarzyszki. Słyszała ich głos i poćwierkiwania zdziwionych ptaków.

- Niech to szlag - zaklęła do siebie, by w odpowiedzi usłyszeć rozbawiony pomruk ducha. Natychmiast się zjeżyła jak wściekła kotka - Z czego się śmiejesz?! Powiedz mi jak to odwrócić! Musisz wiedzieć, skoro się śmiejesz!

Ale dlaczego?

- Jak to "dlaczego", Vernon?! Co "dlaczego"? Muszę zejść z tego drzewa i wrócić do Kózek, żeby odnieść kamieniarki! I muszę znaleźć tego wesołka, który zmienił mnie w gronostaja..! Przestań się śmiać, to poważna sprawa! - krzyknęła, skacząc po drzewie w tę i z powrotem, jakby to ciało miało dużo więcej energii do przebierania nóżkami, niż jej własna wilcza forma - No mów!

Nie przejmuj się, szybko znajdziesz rozwiązanie, jest banalne.

- Możemy nie bawić się w zagadki, proszę? Skoro wiesz, to powiedz wprost.

Idź do tych dwóch, ja rozejrzę się za sprawcą tego zamieszania.

Przez chwilę milczała, nie wiedząc jak skomentować całą tę sytuację… To wszystko było tak nagłe, że nie była pewna czy powinna skrzyczeć ducha, że chce ją zostawić, czy pozwolić mu iść, bo przecież daleko nie ucieknie… chociaż…

Przerażona wytężyła wzrok i dostrzegła malutką dziurkę w czystym śniegu. Cholera, cholera, cholera! Jeśli ta rzecz zostanie w tym miejscu, to może jednak Vernonowi nie będzie tak łatwo do niej wrócić.

- Dobrze, idź - westchnęła, i nie czekając na odpowiedź zbliżyła się do konaru drzewa, by móc zastanowić się nad jakimś bezpiecznym zejściem. Gałęzie pod nią w pewnym momencie całkiem się urywały, więc musiała postawić na ryzyko zaginięcia w śniegu, jeśli nie chciała utknąć w tym miejscu na zawsze. Motywowała ją także myśl, że w tej postaci była dużo lżejsza, więc ryzyko jakichś uszkodzeń wielokrotnie malało - miała mniej niż 30 cm długości i giętki kręgosłup, to musiało się udać. Zeskoczyła więc na najniższą możliwą gałąź, by się z niej wybić i spaść prosto w otchłań lodowatych ciemności… ponieważ śnieg miał zdecydowanie więcej niż 30 cm wysokości i zaraz wchłonął ją bez kapryszenia. 

Doskonale słyszała zarówno głos wader, jak i ich kroki, więc możliwie najszybciej zaczęła przedzierać się przez mrok, budując sobie elegancki korytarz. Gdy w końcu dotarła do długiej, przedniej kończyny Lerdis, zaczęła się po niej wspinać niczym po gałęzi. Nim którakolwiek z sióstr zdążyła zareagować, Valli już była na ich grzbiecie, a stamtąd wskoczyła na głowę i na pysk wader. Usiadła na czarnym nosie, by ustawić się przodem do zezujących na nią oczu.

- To ja, Vallieana!- krzyknęła możliwie najgłośniej, a potem nie czekając na odpowiedź, wskazała drobną łapką na dziurę w śniegu, którą dostrzegła z drzewa - Proszę, podnieś dla mnie ten naszyjnik.


<Lysu i Tinu?>
Słowa: 557 = 33 KŁ

środa, 17 listopada 2021

Podsumowanie Eventu Halloweenowego

Możecie odetchnąć z ulgą, bowiem czas koszmarów, potworów i duchów jest już za wami. Gratulujemy wszystkim, którym udało się przeżyć walkę ze swoimi demonami, zombie czy mdłościami po zbieraniu cukierków, a tym którym nie... gratulujemy również i życzymy udanego polowania na mózgi! 
To znaczy, yyyy, może lepiej nie... 
*CIĘCIE*
Mam nadzieję, że pisanie dało Wam potężny zastrzyk satysfakcji i frajdy, a Wasze postacie wybaczą Wam te wszystkie horrory, które postawiliście na ich drodze :D
Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w Evencie, a są to:

Aarved: Quest I, Quest II, Quest III
Karwiela: Quest II x2
Vallieana: Quest I, Quest II, Quest III
Xeva: Quest I, Quest II, Quest III


Zorganizowany był także konkurs na narysowanie swojej postaci w kostiumie halloweenowym. 
Udział wzięły:

Adulara:

 

Tox:

 
 
Babilon:


Ale, ale, to jeszcze nie wszystko! Wilki które uczestniczyły we wszystkich etapach Eventu, tj. Aarved, Vallieana oraz Xeva za swoje zaangażowanie otrzymują unikatową odznakę Halloween 2021!
 

 
Liczymy na jeszcze większe zainteresowanie w kolejnych eventach i z niecierpliwością czekamy na nadejście kolejnego halloween!

~Babilon, moderator

poniedziałek, 15 listopada 2021

Od Lys i Tin, CD. Xevy

No, świetnie!
Rozglądając się zmartwionym wzrokiem po pobojowisku przed nimi, coraz bardziej utwierdzały się w myśli, że mogły dzisiaj zostać w domu. Samo przebywanie z zakręconą Xevą było… No, zakręcone, a tu jeszcze przyszło im borykać się z innym problemem. Przerażającym problemem.
Brudna krew na nieskazitelnie białym śniegu raziła w oczy, paskudny nieład dookoła sprawiał, że chciałoby się uciec i po prostu do tego nie wracać. Albo posprzątać.
Zamordowali tu kogoś…?
Zadrżały, wyobrażając sobie, co za masakra musiała tutaj zajść. A, że Xeva chciała dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się dokładnie, to chyba nie będą miały wyjścia. Wszak same zaoferowały swoje towarzystwo za pomoc z tamtym drzewem, więc głupio by było teraz się wymigać i uciec. Chociaż Tin była tego naprawdę bliska. Nie chciała znać żadnych szczegółów, toteż wycofała się w głąb ich wspólnego umysłu, zostawiając Lys samą, na lodzie. I nie zamierzała wracać.
– Więc musimy poszukać śladów. Coś poza tym, co widać na pierwszy rzut oka – Lys mruknęła to, co było raczej oczywiste.
Teneriska już węszyła z nosem przy ziemi, prawie brodząc nim w śniegu. Zaś Lys dalej błądziła spojrzeniem po okolicy, mając nadzieję, że znajdzie coś, czego nie dostrzegła wcześniej. Złociste tęczówki zatrzymały się na dużych śladach o czterech palcach. Dziwne przeczucie kazało jej twierdzić, iż powinny obawiać się ich właściciela. Potrząsnęła łbem, wstępując głębiej w miejsce masakry. Starała się omijać ślady krwi, każdy jej krok był ostrożny. Czego by tu można szukać? Może powinny pójść za śladem, który ciągnął się do lasu? Albo byłoby to zbyt niebezpieczne? Musiały najpierw dowiedzieć się czegokolwiek o sprawcy. Czegokolwiek.
Spojrzała na drzewa, wzdychając. Gdyby tylko mogły powiedzieć, czemu wyglądają na takie smutne…
Zaraz, przecież mogły. Dlaczego przypomina sobie o tym dopiero teraz? Zaczęła przebierać w miejscu przednimi łapami, zdając sobie sprawę, że to Tin była dobra w magię z naturą. Jej jakoś nigdy to nie szło tak dobrze.
Ale jak ją teraz stamtąd wyciągnąć?
Tin, siostrzyczko, chodź tu do mnie.
Zero rezultatu.
Jesteś naprawdę potrzebna…
Miała wrażenie, że się na nią obraziła.
Co ja mam teraz zrobić?
No jak to co, radzić sobie sama.
Oparła łeb o najbliższe drzewo, zrezygnowana.
– Mów do mnie.

<Xeva?>

Słowa: 352 = 23 KŁ

niedziela, 14 listopada 2021

Od Xevy - III quest eventu Halloweenowego

 [quest nie jest kanoniczny]
 Nie byłoby zaskoczeniem powiedzenie, że Xeva nie stanowiła istotnego pierścienia w łańcuchu wiernych Królestwa. Ba, nie interesowały jej nawet najczęściej obchodzone ceremonie - obca religia była jej... Cóż, obca. Tak samo jak i przesądy oraz uroczystości Królestwa. Nic więc dziwnego, że nijak nie przygotowała się na Halloween, a kiedy ulice wypełniły się szczeniętami przebranymi za różne dziwne kreatury, wprawiło to waderę w niemałe zdziwienie, co bynajmniej nie oznaczało, że zamierzała zamknąć się w domu i nie wziąć udziału w tym osobliwym wydarzeniu, mimo że jego natura stanowiła dla niej jedną wielką zagadkę. 
Był tylko jeden problem - nie miała kogo zapytać. Z jakiegoś powodu szczenięta przerażały ją jeszcze bardziej niż dorośli, nawet pomimo tego, że jak już nawiązała z nimi kontakt, było łatwiej jej się z nimi dogadać. Tylko że... Nie zaczepiła w swoim życiu nawet połowy młodziaków, co dojrzałych wilków. A z jakiegoś powodu ta ich szczerość, pytania zadawane bez ogródek i nieukrywane zainteresowanie wszystkim, co nietypowe, sprawiały, że czuła się przy nich wyjątkowo niekomfortowo, szczególnie w miejscu publicznym, gdzie każdy mógł usłyszeć pytanie typu ,,a dlaczego pani tak dziwnie mówi?". Nie dość, że już mnóstwo razy słyszała to pytanie, najczęściej mające wydźwięk mocno pejoratywny, to miała wrażenie, że wszyscy naokoło na nią patrzą. I tylko czekają na jej odpowiedź, aby mruknąć pod nosem ,,kolejna cudzoziemka" lub ,,cholerni Zerdini", chociaż nawet nie miała pomysłu na to, jak można było połączyć ją z tą rasą wilków. Ponadto co było w nich złego? Dotychczas wszystkie wilki, które pochodziły z południa, wydawały jej się bliższe... A przynajmniej podobniej myślące, nie to co oziębłe wilki z dalekiej Północy. Może to coś, co determinuje klimat, w którym ktoś się wychował?
Takie właśnie myśli zajmowały jej głowę, gdy przemierzała ulice Centrum, próbując wypatrzeć stosowną okazję do zdobycia informacji, co na Rakazuth działo się koło niej, gdy nagle...
Potknęła się i omal nie runęła nosem prosto w zaspę śniegu, gdyby nie jej długi  ogon pokryty gęstym, ciężkim włosiem, który pomógł utrzymać jej równowagę. Zatoczyła się nieco w przód, po czym odwróciła się szybko, momentalnie wciskając kitę między nogi i kładąc przepraszająco uszy na karku, gotowa na konfrontację z opryskliwym obywatelem Korony. 
Ale nie stał przed nią obywatel Królestwa... A przynajmniej nie dorosły. I na pewno nie wściekły. Mały wilczek, który w przeciwieństwie do niej nie miał tyle szczęścia, jeśli chodzi o utrzymanie balansu, podnosił się z ziemi. Jego pomarańczowe ślepka zaszkliły łzami, gdy zauważył, że wszystkie cukierki z koszyka, który trzymał w zębach, rozsypały się na błotnistą ulicę, nasiąkając brudną wodą. 
- Czekajcie! - pisnął basiorek i rzucił się do zbierania łakoci, jednak te rozpadały się pod wpływem wilgoci w jego zębach. Maluch pociągnął nosem, usiadł na bruku gołym zadem i zaczął szlochać w głos, zwracając na siebie uwagę wszystkich przechodniów... A z jakiegoś powodu ci uznali, że to Xeva najwyraźniej jest jego opiekunką, bo poczuła na sobie wzrok kilkunastu oczu. Co ciekawe część z nich wyrażała czyste współczucie i zrozumienie. Czyżby to często się zdarzało? No tak, szczenięta płaczą o byle co, tak już mają...
- No już, już - podeszła do niego Teneriska, nieśmiało gładząc po plecach malca. - Ja przepraszam, ja pomogę tobie te cukierki z powrotem zebrać, obiecuję... Tylko ja proszę, ty płakać przestań...
Dziecko otarło łapą zabłocony pyszczek i spojrzało na nieznajomą pytająco.
- Obiecujesz? - chlipnęło, patrząc z bólem na swoje słodycze, których kolorowe papierki przybrały bagnisty odcień brązu. - Bo ja je już długo zbierałem i chciałem iść do domu.
- Ty się nie martw, my je szybko zbierzemy. Tylko ja proszę, już nie hałasuj. Wilki patrzą. I wstań, tobie zimno od zimna będzie.  
Przez chwilę tak stała, próbując pocieszyć wilczka. Ten wyraźnie zastanawiał się nad ofertą, po czym wstał, otrzepał się i kiwnął głową. 
- Zgoda. Ale potrzebujesz przebrania! - zarządził. - Jeśli nie będziesz mieć przebrania, nic nie zbierzemy i wszystko będziesz musiała odkupić!
- Przeb... Przebrania? - wydukała Xeva. Wilczek kiwnął głową z poważną miną.
- No tak, a jak inaczej chcesz zbierać cukierki? - zapytał. - Ja jestem wojownikiem, tak jak mój tata! - wypiął dumnie pierś, na której wadera dostrzegła niewielki, ubłocony symbol wykonany z kartonu podobny do tego widniejącego na napierśnikach wilków patrolujących Królestwo. Po chwili jednak malec posmutniał. - Reszta moich kolegów sobie poszła. Ale to nic... I tak musiałem im oddać większość moich cukierków.
Kopnął ze złością rozmoczony śnieg, po czym chwycił Xevę za długą sierść na futrze i pociągnął za sobą.
~*~
Smok ze skrzydłami na szybko wyciętymi z kartonu i przymocowanymi do jego pleców cienkimi sznureczkami oraz dzielny wojownik w końcu stanęli przy bramie prowadzącej do domu basiorka.  Ich łowy okazały się owocne - potężny rycerz trzymał dumnie wypełniony po brzegi koszyk, a towarzyszący mu potwór dźwigał na swoich plecach worek po ziemniakach, w którym czaiło się drugie tyle smakołyków.
Xeva odstawiła swój ładunek na ziemię i przeciągnęła się leniwie.  
- Dziękuję, że ze mną poszłaś - podziękował wilczek.
Odkrywczyni przymknęła oczy i ziewnęła, a papierowe skrzydła zatrzepotały lekko.
- Problemu nie ma - odparła i rozchyliła powieki. - A...
Przed sobą ujrzała jedynie parujący napierśnik leżący na śniegu razem z kartonową odznaką wojownika. Rozejrzała się, próbując dostrzec gdzieś wilczka, ale nigdzie nie było nawet jego śladów. Podeszła do bramy budynku i szarpnęła. Dopiero po chwili zorientowała się, że na płocie wisi karteczka ,,do rozbiórki", a okna zabite są deskami. ,,Wassu...?".
Skręciło ją w brzuchu. Skurczyła się i jęknęła, zaskoczona nagłymi problemami żołądkowymi. Po chwili poczuła kolejny skurcz i zmroziła ją świadomość, że nadchodzi rewolucja. Chwyciła za worek po ziemniakach oraz pozostawione po basiorku rzeczy, po czym pognała w stronę swojego domu, który na jej szczęście nie był za daleko, modląc się do samej Najwyższej Matki, aby zarówno jej żołądek, jak i zwieracze wytrzymały do dotarcia na Obrzeża. 
xXx
Dusza małego wilczka przemykała między magicznymi barierami, prześlizgując się między światem astralnym, a materialnym. Z jakiegoś powodu poczuła, że musi uciekać, nie wiedziała jednak czemu. Coś bardzo złego nadchodziło ku tej waderze, czuło to. Coś bardzo... dziwnego.
Gnane dziecięcym instynktem, skierowała się w stronę starego domu, w którym jej właściciel zmarł ponad trzydzieści lat temu. Już miało przekroczyć barierę astralnej strefy i wejść do świata żywych, gdy zobaczyło to... COŚ.
Stało na środku salonu. Biała skóra odłaziła z prześwitujących kości, odsłaniając powyginany szkielet złożony ze szczątek wielu zwierząt. Tkwiło tak w bezruchu, wpatrując się w duszę szczeniaka ogromnymi, martwymi ślepiami otoczonymi mlecznymi resztkami nerwów i mięśni. Duch wilczka nie śmiał drgnąć, gotów uciekać w głębsze warstwy astralnej strefy, gdy nadejdzie taka potrzeba. Czuł, że coś było z tym... CZYMŚ... mocno nie tak. Ale co?
Zanim jednak zdołał to rozwiązać, COŚ odwróciło się i przytknęło rozdarty nos do tropów tej dziwnej wadery, która postanowiła pomóc mu zbierać cukierki. Gdyby tylko weszła z nim do domu... Klątwa została by uchylona...
COŚ zniknęło z astralnego pola widzenia ducha niemal tak szybko, jak się pojawiło, kierując się w stronę tej nietypowej nieznajomej.
Mały szczeniak miał nadzieję, że i waderze uda się uciec przed tym czymś. Skoro to było niebezpieczne dla ducha... To co zrobi ze śmiertelnikiem?

Nagroda: 200 łusek oraz 5 punktów do dowolnego wykorzystania w statystykach zmysłów


Od Aarveda - III quest eventu Halloweenowego

[quest nie jest kanoniczny]
Wieczór. Padający śnieg i lampy uliczne rozświetlające ciemność. A w centrum on, Aarved, patrolujący miasto. Westchnął, a mgiełka uniosła się z jego nosa. Otrzepał się, próbując nieco się rozbudzić, wzniecając niewielką chmurę śniegu, która uniosła się z płaszcza z reniferzej skóry. Poprawił napierśnik z odznaką szeregowca, nastroszył sierść i ruszył do przodu, wiedząc, że tylko ruch może uratować go przed zamarznięciem.
Po ulicach od czasu do czasu przemykały grupki szczeniąt, którym czasami towarzyszył albo podrostek, albo dorosły wilk. Zdarzało się jednak, że dzieciaki były puszczone samopas, a na to właśnie na nie Aarved musiał mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Pozwalał sobie przystanąć i poobserwować trochę, kiedy ktoś otwierał grupce takich samotnych młodziaków. Na szczęście nikt nie zachowywał się podejrzanie. Problemem jednak okazały się miski wystawione przed drzwi, z których każdy przechodzień mógł zabrać sobie jednego smakołyka - z jakiegoś powodu młode łapki miały w zwyczaju porywać więcej, niż powinny. Wtedy musiał interweniować. Raz nawet przyłapał cztery podrostki  na próbie podwędzania całej miski. Na szczęście grzecznie przeprosiły i po odsłuchaniu reprymendy przyrzekły, że następnym razem nie zwiną więcej niż po jednym ciastku.
Jednak nie wszyscy w Centrum podzielali ten dziecięcy entuzjazm. Większość wilków uważała, że niebezpiecznie jest wychylać nos poza próg swojego domu tej nocy. Ponoć to właśnie teraz strefa umarłych była najbliżej strefy żywych - co powodowało, że czasami przenikały przez siebie i powstawały między nimi wyrwy.  Wtedy na ziemię miały schodzić duchy oraz inne potwory. Nie mogły jednak wchodzić do domów poświęconych Caishe... Z jakiegoś powodu. Aarveda nie interesowały stare przesądy ani inne tego typu głupoty. Natomiast bardzo irytowało go to, że mimo niedawnego otrzymania awansu, musiał wyjść na ulice Centrum w tę cholernie zimną noc, ponieważ z jakiegoś powodu wszyscy młodsi szeregowi się rozchorowali lub wzięli urlop. Podejrzewał, że to właśnie te idiotyczne wierzenia spowodowały, że nagle większość wojowników złapała grypę. Może te dodatkowe nadgodziny mu się wkrótce opłacą.
Skręcił w jedną z mniejszych, spokojniejszych alejek. Ujrzał dwa rzędy szeregowców rozciągające się po obu stronach zaśnieżonej uliczki. Wyglądała ona bardzo przytulnie z zapalonymi lampami, w których świetle tańczyły duże, posklejane płatki śniegu. Ruszył w przód, a świeży śnieg trzeszczał pod jego łapami z każdym krokiem. Przynajmniej widoki były ładne... Mimo że powietrze podejrzanie łatwo dostawało się pod jego odzienie i kąsało jego skórę. 
Chrup.
Chrup. Chrup.
Chrup. Chrup. Chrup.
Chrup. Chrup. Chrup.
Odwrócił się, jednak nic nie zauważył.
- Bu! 
Zmarszczył brwi, nie widząc nikogo. Dostrzegł jednak, że koło jego śladów odciśnięte były tropy małych, szczenięcych łapek. Spuścił głowę, a jego oczom ukazało się... prześcieradło.
- Bu! - powtórzyła kupka pościeli. Dopiero po chwili Aarved zauważył, że na szczycie wycięte były dwa nierówne kółka na oczy, z których patrzyły na niego szare tęczówki. Poniżej można było dostrzec niewielkie wiaderko na cukierki. - Nie boi się pan, prawda? - zapytał wilczek zawiedzionym tonem. 
- Cóż... - mruknął basior, nieco zaskoczony tym niespodziewanym spotkaniem. - Pewnie wyszłoby ci lepiej, gdybyś nie czekał, aż się odwrócę. Tak myślę. 
- ,,Czekała"! Jestem waderą! - prychnęła zawartość kosza na pranie. 
- Ach, no tak. Przepraszam. Czego ode mnie potrzebujesz?
- Mama powiedziała, że jeśli będę potrzebowała pomocy, to mam poprosić wojownika lub strażnika, więc panie wojowniku lub strażniku, proszę, żeby mi pan pomógł pozbierać cukierki - wyrecytowała na jednym wydechu. Aarved zamrugał ze zdziwieniem.
- Cóż, widzisz, jestem na służbie i nie mogę. Przykro mi - odparł basior, ponownie strosząc sierść, bo stanie bez ruchu na takim mrozie wcale nie było przyjemne. 
- Czyli to znaczy, że mi pan nie pomoże? - zapytała bardzo zawiedzionym tonem waderka.
- Niestety nie. Ale mam nadzi...
- A jeśli mnie ktoś zabije? - jęknęła prosząco. Wojownik skrzywił się zszokowany.
- Chyba nie powinnaś myśleć o takich rzeczach. Zresztą, nie jesteś za mała, żeby wiedzieć, co to znaczy?
Waderka prychnęła oburzona.
- Mama zawsze mówi, że w tę noc dzieją się dziwne rzeczy i duchy wracają na ziemię. Jak zapytałam, skąd są duchy, to powiedziała, że z martwych wilków. A jak zapytałam, dlaczego miałyby wracać, to powiedziała, że jak się zabije wilka, to on jest zły i nie może odpoczywać z Luirią.
- Ah... a - kiwnął powoli głową Aarved. Coś mu mówiło, że matka tej waderki miała inne spojrzenie niż on na to, co powinno mówić się dzieciom, a czego nie.
- To co, pomoże mi pan? Żeby mnie nikt nie zabił? Prooooszę! Podzielę się z panem cukierkami! Nie będę panu przeszkadzać w patrolu, obiecuję!
Wojownik spojrzał z ukosa na szczenię. Normalnie by się nie zgodził, ale poczuł, że powinien porozmawiać z jej rodzicami... Tak na wszelki wypadek. I wytłumaczyć im, że nie powinni puszczać córki samej po ciemku. 
- A jak masz na imię? - zapytał basior, gdy zbliżali się do drzwi pierwszego domu. Zauważył, jak prześcieradło nieco się podniosło, gdy młoda nastroszyła sierść.
- Proszę mnie nie pytać o takie rzeczy! - pisnęła oburzonym głosikiem. - Mama powiedziała, że mam nie mówić obcym takich rzeczy.
- No tak, twoja mama miała rację. Przepraszam - naprostował się samiec, stawiając przednimi łapami na pierwszym stopniu. 
- Właśnie! - wykrzyknęła waderka, doskakując do niego. Lerdis zrobił zeza, żeby skupić się na zakrytym prześcieradłem pyszczku, który teraz znajdował się na poziomie jego oczu. - Musi pan to ubrać!
I wyciągnęła z wiaderka parę reniferzych rogów. Aarved skrzywił się.
- Nie wiem, czy to konieczne.
- Proszę! - pisnęła wadera. - Wilki dają więcej cukierków, gdy jest się przebranym.
Wojownikowi robiło się już porządnie zimno, a przeczucie podpowiadało mu, że nie ruszą się z miejsca, póki nie założy na głowę tych idiotycznych rogów.
- No dobrze, miejmy to już za sobą - westchnął, zakładając na czoło ozdobę. - Właśnie, nie jest ci zimno?
- Nie - odpowiedziała radośnie jego towarzyszka. - Nie czuję zimna.
I zapukała do drzwi.

~*~

- No dobrze - zaczął Aarved, po tym, jak stanęli na rynku. Kątem oka dostrzegł, że wiaderko waderki wypełnione już było po brzegi. - Chyba już wystarczy tego cukierkowania. Odprowadzę cię do domu, bo teraz już naprawdę nie ma nikogo na ulicach.
- Dobra! - szczeknęła młoda, podskakując radośnie w miejscu, przez co przydeptywała swoje przebranie. - Ale najpierw musimy podzielić cukierki!
Już chciał zaprotestować, ale zanim zdążył otworzyć pysk, szczenię wysypało wszystko na śnieg. Westchnął ciężko, marząc o udaniu się do karczmy na szybki ciepły posiłek, ale dzielnie przysiadł na bruku i zaczął sortować słodycze. 
- Proszę.
Odwrócił się.
Przywitał go widok śpiącego miasta i powoli opadających na grunt płatków śniegu. Rozejrzał się, szukając wzrokiem waderki lub chociażby jej śladów, jednak niczego nie dostrzegł.
Poderwał się z legowiska, z przerażeniem wciągając powietrze nosem. Rozejrzał się w szoku, jednak dostrzegł jedynie półmrok swojego mieszkania. Palenisko wystygło. ,,C... co się stało?", przemknęło mu przez głowę, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się na niewielkim wiaderku stojącym na środku pomieszczenia.
Podszedł do niego ostrożnie, nadal niepewny, czy to był jedynie sen, czy może jakaś przeklęta mara. Na dnie zauważył stronę wyrwaną z gazety.
Chwycił ją telekinezą i podszedł do kominka. Po chwili ogień żwawo skakał po palach drewna, a basior przybliżył kawałek papieru do oczu. 
Serce w nim zamarło.
,,Młode szczenię zamordowane na ulicach Centrum w Noc Duchów...".
Spojrzał w płomień i przez chwilę zdawało mu się, że zamiast trzasków usłyszał ciche ,,dziękuję".
Nagroda: 200 łusek oraz 5 punktów do dowolnego wykorzystania w statystykach zmysłów

Od Karwieli- II quest Eventu Halloweenowego, część 1

[quest nie jest kanoniczny]
Z zaciśniętym gardłem przykucnęła przy przednich drzwiach porzuconego samochodu, przylegając plecami do rozgrzanej od słońca powierzchni. Pierś unosiła się w urywanym oddechu, palce zaciskały się na pasku torby, a wzrok co chwila spotkał się z chowającą się za stosem opon Valensią i z leżącym przy niej Silasem. Cała trójka zastygła w bezruchu, wsłuchując się w charczenie i szuranie dobiegające zza rzędu starych, zdezelowanych samochodów. Odgłosy raz się zbliżały, a raz oddalały, niemal przyprawiając ich o atak serca. 
Karwiela bardzo powoli podniosła się i wyjrzała przez częściowo zbitą szybę. Na znajdującym się około pięćdziesiąt metrów od niej placyku snuły się cztery zombie, skutecznie zagradzające jedyną otwartą drogę ucieczki. Przeklęła w myślach, zastanawiając się jak w ogóle znaleźli się w tej sytuacji. Plan był banalnie prosty: przeszukać stojącą po drugiej stronie od wjazdu budę, znaleźć paliwo i zwinąć się jak najszybciej. Ale oczywiście tam, gdzie się kierowali, tam zawsze podążał za nimi pech. I tym razem przywlókł razem z sobą zombiaki.
Trwali więc w swoich prowizorycznych kryjówkach, czekając aż nieproszeni goście odejdą, z sercami chcącymi wyrwać się z klatek piersiowych, zbyt ostrożni i wystraszeni by się poruszyć. Wystarczył jeden zbyt głośny dźwięk, by przykuć uwagę całej czwórki, a tego w obecnej chwili bardzo, bardzo nie chcieli. Cenili swoje mózgi i nie byli gotowi się z nimi jeszcze pożegnać. Jasne, przeciwników było o zaledwie jednego więcej niż ich, jednak nie wiadomo czy w pobliżu nie czaiły się posiłki, a znając tendencję zombie do atakowania w grupach można było mieć prawie pewność, że tak w istocie było. A skurczybyki jak wyczują łatwą wyżerę potrafią zadziwiająco szybko biegać. Nie można też było zapomnieć, że byli praktycznie bez broni. Jak do tego doszło, ktoś mógłby spytać. W końcu kto normalny wybiera się na poszukiwania zapasów bez broni w dzisiejszych czasach? Kiedyś byli to jeszcze zwykli ludzie, nie mający albo dostępu, albo sposobów, albo chęci. Ci jednak szybko zginęli i sami dołączyli do podbijającego świat gatunku.
Teraz robili tak tylko samobójcy.
Kiedy wyruszali z bazy byli zaopatrzeni i w pełni gotowości na jakiekolwiek przeszkody na drodze. Przynajmniej tak im się zdawało, do czasu aż nie przykuli uwagi stada zdziczałych psów które, pozbawione właścicieli, musiały same zapewnić sobie przetrwanie w tych trudnych warunkach. To doprowadziło do ich zwiększonej ostrożności, zwiększonym lęku i przede wszystkim zwiększonej agresywności. Trójka zmuszona była odstraszyć je za pomocą strzałów, które zaalarmowały wałęsającą się w pobliżu hordę zombie. W tym całym zamieszaniu ledwo udało im się uciec, zużywając po drodze wszystkie kule lub, jak to było w przypadku Valensii, gubiąc broń. I tak uciekając dotarli do celu, na stary skup samochodów, myśląc że udało im się zgubić ogon. Cóż, najwyraźniej nie do końca.
Karwiela spojrzała w przeciwną stronę do placyku, wypatrując jakiejś drogi wyjścia. Zostanie w miejscu i czekanie aż nieumarli znikną mogłoby okazać się zgubne w skutkach, dlatego zależało jej na znalezieniu takowej jak najszybciej. Silas i Valensia wpatrywali się w nią z oczekiwaniem, ponieważ sami nie mieli dostępu do widoku.
Od tej strony pusty plac przylegał do niskiego, długiego budynku, wyglądającego na magazyn. Rząd okien kusił obietnicą wybawienia, tak samo jak naskładane na całej długości drewniane skrzynki i opony, po których może udałoby się wspiąć. Problem natomiast stanowiły szyby w oknach, będące istotną przeszkodą na drodze ewakuacyjnej. Skrzywiła się, kucając z powrotem. Myśl do cholery, przecież jesteś w stanie się z tego wyciągnąć. Dlaczego zawsze jak Silas jest potrzebny, to nie ma okazji się wykazać?! Podniosła się ponownie i wzrokiem przeszukała tę graciarnię, wypatrując luźnych desek czy metalowych prętów oraz miejsc, gdzie wspinaczka zdawała się w miarę bezpieczna. Wybrała jedno z nich, oceniła odległość. Teraz trzeba liczyć tylko na to, by za szybko nie przyciągnąć uwagi zielonych.
Rzuciła okiem w przeciwną stronę. Trzy nieświadome ich obecności zombie, daleko ale bliżej niż były poprzednio. Czwarty może stanowić problem jeśli nie ma się go na widoku, lecz i tak lepiej tylko jeden niż wszystkie. Prosząc o powodzenie ryzykownego planu kogokolwiek w górze, kto chciałby jej wysłuchać poczekała aż cała trójka odwróci się do niej plecami i gdy tylko to nastąpiło szybko przemknęła przez uliczkę, lądując obok przyjaciół. Wytłumaczyła im co i jak, opisała tyle co mogła i zaznaczyła gdzie powinni się kierować, po czym powoli ruszyli ku magazynowi, lawirując między samochodami zgięci w pół. Co chwila przystawali, rozglądając się, nasłuchując i wyglądając na plac po przeciwnej stronie, z ulgą widząc że trójka nieumarłych nie ma pojęcia o ich obecności. Po czwartym nie było śladu. 
W końcu dotarli na skraj gołego placu, na którym wkrótce miało się okazać, czy zdołają wyjść z tej przygody w całości. Przystanęli, zbierając się na odwagę, próbując uspokoić oddechy. W końcu Silas dał znak i powoli, po cichu i z jak największą ostrożnością jeden po drugim ruszyli ku magazynowi, dbając by samochody zasłoniły ich pochylone sylwetki przed zombie. Piasek cicho chrzęszczał pod butami, bawiąc się z ich napiętymi nerwami. W każdej chwili oczekiwali napłynięcia ohydnego odoru i ruchu rozkładającej się ręki, widoku przerośniętych zębów i tego koszmarnego charczenia. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a oni bezproblemowo przebyli pusty odcinek drogi. Dziewczyny ustawiły się tyłem do ściany budynku, jedna łapiąc za dziurawe wiadro, druga za coś co przypominało drążek poprzeczny i z niepokojem czekały aż Silas wybierze odpowiedni sprzęt, wespnie się po skrzynkach i zacznie łupać w okno. Przed tym ostatnim zapadła chwila ciszy naznaczonej świadomością, że zaraz zlecą się tu wszystkie zombie razem wzięte i będą mieli kurewsko duży problem. No nie ma bata, żeby to wiadro, które Karwiela taszczyła w rękach posłużyło do czegokolwiek innego niż zbieranie ich szczątek z parkietu, ale hej! Grunt to pozytywne myślenie!
-Dobra dziewczyny, raz kozie śmierć- stwierdził zrezygnowany mężczyzna i tak huknął w niewinne okno, że prawie spadł. Jakoś się jednak utrzymał i grzmotnął ponownie, jakby szkło było jedynym co stało mu na przeszkodzie do wolności. Bo właściwie było. Lol.
-Szybciej.- syknęła Valensia, nerwowo przekładając drążek poprzeczny z jednej ręki do drugiej, słysząc zbliżające się odgłosy szurania, charczenia i bulgotania.
-Staram się.- odwarknął Silas, coraz bardziej zirytowany niechcącym ustąpić szkłem. Już pojawiły się na nim pęknięcia, ale od kilku machnięć nic poza tym.- No dalej!- zza rządu samochodów wypadły trzy zombie i kuśtykając ruszyły w ich stronę, wyciągając przed siebie pozbawione skóry dłonie. Gnijące mięso odpadało z ich ciał pod wpływem szybkiego tempa. Jednemu wypłynęło oko. 
Nagle rozległ się potworny trzask zwiastujący wybawienie. Kątem oka Karwiela ujrzała jak Valensia wskakuje na skrzynki obok Silasa i nie zważając na ostre kawałki wślizguje się do magazynu. Szybko poszła w jej ślady, korzystając z pomocnej dłoni mężczyzny (sama bowiem miałaby problem z prędkim dostaniem się na wysoki "stopień") i już chciała dołączyć do czekającej Valensii, gdy dobiegł ją krzyk.
-Uwaga!- odwróciła się na pięcie i kierowana instynktem rzuciła we wspinającego się za nią zombiaka wiadrem. Tamten zatoczył się lekko, ale uparcie tkwił na skrzynkach próbując zachować równowagę. Silas jednak nie dał mu na to szans. Wykorzystując jego chwilowe zamroczenie grzmotnął nieumarłego z całej siły swoim metalowym drągiem, po czym popchnął Karwielę ku oknu. Kobieta zeskoczyła pierwsza, lądując w przewrocie, mężczyzna zaraz za nią. Nie zarejestrowali zranionych szkłem dłoni, zbyt przerażeni i naładowani adrenaliną by przejmować się takimi drobnostkami. Czym prędzej pozbierali się z ziemi i rzucili się przez magazyn, co chwila potykając się o leżące wszędzie graty, przeklinając i złorzecząc. W końcu jednak dobrnęli do drzwi które, dzięki niebiosom, były otwarte i nie odwracając się całą trójką wybiegli na opustoszałą ulicę.

Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Od Karwieli- II quest Eventu Halloweenowego, część 2

[quest nie jest kanoniczny]
Szaleństwo. Istne szaleństwo.
Pomyśleć, że jeszcze osiem miesięcy temu świat nie wiedział, co w niego uderzy. Nie przewidywał, że w tak krótkim czasie ludzkość znajdzie się w największym kryzysie jaki kiedykolwiek na przestrzeni dziejów ją dotknął. Nie przewidywał, że fabuła z tak lubianego przez niego filmowego motywu stanie się rzeczywistością, będąc przyczyną zgonów tysięcy, nawet milionów. Wcześniej wyobrażał sobie taki scenariusz tylko w koszmarach, które uciekały wraz z palącym światłem dnia. Uspokojony wiedzą o ich nierealności kontynuował codzienny wyścig szczurów, nieświadomie zbliżając się do tego momentu w historii, gdy człowiek przestał być na szczycie łańcucha pokarmowego. Stał się głównym źródłem pożywienia dla gatunku nowego, a jednak w pewnym stopniu znajomego- dla zombie.
Karwiela nie miała zielonego pojęcia jak doszło do ich powstania, kto jest za to odpowiedzialny i czy istnieje możliwość wynalezienia lekarstwa. Sądząc po nieustannie rosnącej liczbie świeżo powstałych nieumarłych podejrzewała, że nikt nie przeżyje na tyle długo, by doszło do tego przełomowego okrycia. Straciła jakąkolwiek nadzieję na wybawienie, dzień w dzień obserwując zombie dopadających chowających się gdzie popadnie mieszkańców przypominających teraz betonowe pustkowia miast, dzień w dzień uciekając, dzień w dzień walcząc z nieuniknionym. 
Aż do momentu, gdy przeznaczenie złapało ją za nogę, wbijając swoje skrzywione zębiska głęboko w mięso, zdzierając jakąkolwiek myśl o lepszym jutrze. Została tylko ta, że będzie ono spędzone na powolnym, świadomym umieraniu w samotności, beznadziei. A potem jej dusza wydostanie się z ciała, pozostawiając tylko pustą skorupę, która wkrótce dołączy do hord zdobywających świat zdeformowanych, toczących czarną pianę z ust zombie. 
Oparła się plecami o zimną ścianę budynku i zamknęła oczy, pozwalając sobie na grymas bólu i chwilę odpoczynku. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że od ugryzienia minęły dopiero trzy godziny. Miała więc jeszcze trochę czasu na... Właściwie to na co? Ucieczkę? Strach? Pogodzenie się ze śmiercią? A może skończenie ze sobą zanim zmieni się w potwora?
Zacisnęła palce mocniej na trzymanym i tak już kurczowo glocku i odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Dostała go miesiąc temu, po tym jak zgubiła ostatni. Teraz to jedyna pamiątka po "Mózgach za barykadą", jak lubiła się nazywać ich niewielka grupa niepogodzonych z losem głupców. Myśleli, że może uda się przeprowadzić przez morze nieumarłych ku lepszej przyszłości chociaż kilka osób suchą stopą. Parsknęła. Na początku nawet sama w to wierzyła. 
Zastanawiała się czy w ogóle jeszcze żyją. Ostatni raz widziała ich dwa tygodnie temu, chwilę przed tym jak do budynku w którym spali wtargnęły zombie. Próbując się z niego wydostać rozdzielili się. Kilka godzin później wróciła w pobliże, szukając obecności jakiejkolwiek znajomej osoby. Czekała kilka godzin zanim się nie poddała i odeszła, ściskając pistolet tak samo kurczowo jak i w tym momencie.
Coś z trzaskiem spadło na ziemię, momentalnie przywracając ją do pełnego gotowości napięcia. Z trudem oderwała się od ściany budynku, prawie upadając gdy ciężar ponownie skupił się na jej zranionej nodze. Zdążyła się jednak podtrzymać o stanowiące chwilę wcześniej oparcie i dusząc jęk bólu rozejrzała się szybko. Nic nie wyłaziło zza rogu. Ani żądny mózgu zombiak, ani chcący ją okraść czy nawet zabić człowiek. Mimo to wiedziała, że krótka chwila odpoczynku dobiegła końca. Musi iść dalej. Po co? Chyba była po prostu zbyt dumna. Nie umrze z rąk umarlaka, a tym bardziej jakiegoś skurwiela, chyba że na własnych warunkach. A konanie w wąskiej, brudnej uliczce nie bardzo jej się uśmiechało. W końcu jej gust uchodził w towarzystwie za całkiem niezły, nie może więc zniszczyć sobie opinii, prawda? Zarechotała cicho.
Kulejąc i co chwila klnąc w myślach ruszyła przed siebie, nie mając określonego celu. Z każdym kolejnym sunięciem, bo krokiem nie można było tego nazwać, coraz mniej obchodziła ją świadomość zbliżającej się śmierci. Ból zaćmiewał myśli, igrał z orientacją, obezwładniał zmysły. Pozostała tylko chęć znalezienia cichego, spokojnego schronienia.
Mózg włączył jej się z powrotem dopiero jak znalazła się w korytarzu jakiegoś domu. Nie była pewna jak się tu znalazła i ile czasu jej to zajęło, wspomnienia zacierały się z wycieńczenia, dezorientując, frustrując. Stała jedynie dzięki sile woli, która i tak z każdą sekundą łamała się pod naciskiem ciążącej na ciele i umyśle przeklętej trucizny, wypalającej ją od środka.
Na wpół przytomna pokuśtykała wgłąb ciemnego korytarza, nie odrywając ciała od ściany, desperacko chwytając za nie mogącą zapewnić uchwytu tapetę. Zraniona noga ciągnęła się za nią jak kula u nogi topielca. Karwiela chciała stanąć, osunąć się na podłogę i po prostu odpocząć, zasnąć... Jednak nie mogła, nie. Przecież ktoś ją goni, już wbiega na werandę! Ciężkie kroki odbijały się echem w jej głowie, świszczący oddech dotknął mokrego karku...
Niedomknięte drzwi nagle ustąpiły pod jej ciężarem, otwierając drogę do małego, zagraconego pokoju. Pozbawiona oparcia runęła na podłogę. Zawyła, gdy przygnieciona zraniona kończyna wysłała wgłąb jej ciała błyskawicę bólu, smażąc komórki nerwowe, oślepiając. 
Przez chwilę czuła dziwne odrętwienie, a ciemność która dotąd czaiła się na obrzeżach pola widzenia zaczęła coraz śmielej napływać ku jego centrum. Tak łatwo byłoby zamknąć oczy i poddać się senności, odpływając w krainę sennych marzeń...
Jeszcze nie teraz. Za parę chwil. Jeszcze tylko moment i nieustająca gonitwa dobiegnie końca. Żadnych trosk, żadnego cierpienia. Żadnego strachu. Szum krwi otaczał jej ulatującą świadomość, kołysał do snu. Obiecywał spokój, koił złość. Przysłaniał odgłosy znienawidzonego świata. 
Nie! Desperacko chwyciła się tego ostatniego żywego elementu jej umysłu. Nie. Jeszcze tylko chwilę... Próbowała podciągnąć się, na próżno. Spróbowała ponownie, bez skutku.
A więc tu naprawdę kończy się moja droga, westchnęła pokonana. Charknęła. Zakrztusiła się. Wypluła nalatującą do ust czarną pianę, walcząc o oddech. Ból przerodził się w odrętwienie, strach w obojętność. Ostatkiem sił przesunęła dłoń ku biodru, zaciskając palce na chłodnej metalowej powierzchni z lodowatą determinacją. Nie czuła łez powoli spływających po policzkach.

Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

sobota, 13 listopada 2021

Od Vallieany, CD. Felixa

Ten dzień zapowiadał się spokojnie, jednak nie ukrywajmy - gdyby wszystkie niespodzianki miały mieć swoją własną głośną zapowiedź, nie byłyby takie niespodziewane. Vallieana bardzo dobrze o tym wiedziała, dlatego od zawsze była nastawiona, aby spodziewać się niespodziewanego. Nigdy nie chciała dać się zaskoczyć. Więc i tym razem, gdy życie podrzuciło jej pod nogi małą kuleczkę czarnego futerka, nie była zdziwiona. No, może odrobinę. Tylko trochę. 

Szczenię było wystraszone i nieco zaniedbane, jakby włóczyło się w ten sposób od dłuższego okresu czasu. Przez gęste futro ciężko było określić jego kondycję, nie wyglądało jednak na wycieńczone do tego stopnia, by miała zacząć panikować. Za to tym co najbardziej zastanawiało, była długa, brzydka blizna na prawym oku, której historię zdawał się znać tylko jej właściciel. Zielarka zbyt dobrze znała się na ranach, żeby nie zauważyć, że zadrapanie potrzebuje jakiegoś oczyszczenia z brudu.

Ciekawe - rzucił od razu Vernon, a wadera w odpowiedzi tylko lekko skinęła głową, zdając sobie sprawę, że powinna się odezwać pierwsza. Zniżyła się więc do leżenia na brzuchu i delikatnie przechyliła głowę w bok, badając reakcje młodziaka. Był chory? Może miał jakieś traumy? Jak mogłaby mu pomóc?
- Witaj, jesteś tu sam? - zapytała na sam początek, wyginając pyszczek w lekki uśmiech. Młode nie wyglądało jednak na skore do rozmów i zamiast wypowiedzieć odpowiedź, jedynie rozejrzało się, a następnie wbiło wzrok w wydeptany śnieg znajdujący się między jego łapkami.

W okolicy nie ma żadnych wilków, musi być sam.
- Jak się nazywasz? - spróbowała ponownie. Ku jej zdziwieniu, szczeniak chwilę się pokręcił, jednak rzeczywiście odpowiedział.
- Felix.
- Miło mi cię poznać, Felixie, ja jestem Vallieana - odparła ze szczerym uśmiechem - Gdzie jest twój dom? To niebezpieczne, żeby taki młody wilczek spacerował sam w środku Królestwa. W tym grubym śniegu jest masa pułapek.
Zielonkawe oczy z zaskoczeniem spojrzały na waderę, jednak już za chwilę młodziak znów opuścił głowę. 
- Ja... Ja jestem sam - wybąkał.
- A powiedz... długo już tak chodzisz?
Odpowiedzią było ciche, potwierdzające "mhm". Zerdinka wyprostowała się. Te słowa rzeczywiście ją zmartwiły, szczególnie że Felix nie wyglądał jej na urwisa, który postanowił wyprowadzić się z domu ponieważ rodzice nie chcieli kupić mu zabawki, a to rodziło poważny problem. Westchnęła lekko i zbadała wzrokiem teren dookoła, dając sobie czas do namysłu. W założeniu wybierała się do portu by zakupić jakieś ryby do jedzenia, jednak w tym przypadku, wiedziała że musi zmienić plany. Powinna odstawić szczeniaka do Centrum, bo to właśnie tam odbywa się znaczna większość jakichkolwiek akcji społecznych i gdyby coś miało się dziać, sama nie poszłaby nigdzie indziej. Dodatkowo na plus wyszłoby spotkanie jakiegoś strażnika po drodze... jednak jeśli maluch naprawdę tak długo wędrował, musiał być zmęczony, głodny, spragniony, wyziębiony i co jeszcze... No przecież nie mogła go tak zostawić, ani przeciągnąć w kilkugodzinną trasę. Jeszcze chwilę odczekała by przekonać się, czy towarzyszący jej duch zaraz nie zacznie prawić jej morałów, że nie powinna zgarniać dzieci z lasu, jednak Vernon najwyraźniej nie miał niczego do powiedzenia. Zadowolona z tego faktu niebieskooka znów przywdziała na pyszczek uśmiech i spojrzała na tę kulkę nieszczęścia.
- Masz może ochotę na coś ciepłego do jedzenia? Moja jaskinia jest niedaleko, poczęstowałabym cię zającem, a potem zastanowimy się co dalej, dobrze?

<Felixie?>

Słowa: 515 = 31 KŁ

Od Xevy - II quest eventu Halloweenowego

 [quest nie jest kanoniczny]
Siedziała pod drzewem, trzymając się kurczowo za ramię. Czuła, jak pod jej palcami pulsują żyły i jeszcze mocniej wbiła swoje paznokcie w skórę, jakby nie chcąc, aby jad z ugryzienia zarażonego przedostał się do reszty jej ciała. Krzyknęła z bólu i oparła się o pień, chlipiąc cicho. Drugą ręką otarła oczy z łez i z bezradności wyrwała kępkę pobrudzonej krwią trawy, którą po chwili odrzuciła w bok. Ślina napłynęła jej do ust, gdy zapach zgniłego mięsa i własnej posoki dotarł do jej nosa. Zawyła i zgięła się, łkając, po czym zaczęła lekko się bujać w rytm spazmów, modląc się, aby ten ból wreszcie się skończył. Każdy ruch drżących mięśni zdawał się rozrywać ją od środka.  
Minuty mijały powoli, a kobieta zaczęła na zmianę tracić i odzyskiwać przytomność. Ciepła krew powoli krzepła w zagłębieniach kory, a Xeva osunęła się na ziemię, zwijając się w pozycję prenatalną. Wszystko zaczęło powoli znikać. Dźwięki, zapachy, i to porażające rwanie - odsuwały się w cień, pozostawiając po sobie spokojną nicość. Teneriska zagłębiła się w nią, z ulgą oddając się w ręce nieświadomości, która niedługo miała okazać się śmiercią. Jej klatka piersiowa zaczęła coraz rzadziej podnosić się i opadać, aż w końcu zupełnie zamarła.  
Nagle jednak martwe oczy otworzyły się, ukazując zamglone źrenice i zażółcone białka. Skóra je otaczająca przybrała szary, lekko zielonkawy odcień. Zwłoki podniosły się z przerażającym, zwierzęcym jękiem i ruszyły w stronę zgromadzenia innych zarażonych, którzy stali pod płotem schronu, który jeszcze do niedawna był jej domem.  
Wspomnienia, radości, nadzieje i marzenia - wszystko zniknęło. W umyśle kobiety, która jeszcze kilka godzin była Xevą, pozostały jedynie niewyraźne cienie najgorszych wydarzeń z jej życia, jej fobie i strachy. Resztę miejsca zajęły instynkty, które nakazywały jej robić jedną rzecz - znaleźć człowieka i przekazać wirusa dalej.
Dobiła do zniszczonej metalowej siatki i zaczęła przepychać się w stronę dziury prowadzącej na podwórko, wbijając paznokcie w zgniłe mięso reszty nieumarłych, pchana niemożliwą do spełnienia potrzebą krwi i zaciśnięcia szczęki na ciele niezarażonej osoby. Wiedziała, że tam są - w końcu jeszcze rano jadła z nimi śniadanie. Nie pamiętała ich twarzy. Karwiela, Antoni, Vallieana, Aarved, Nevt oraz Lys i Tin - w jej umyśle przybierali teraz formę bladych cieni, z którymi wiązała się jedna potrzeba. Ugryźć. Zabić. Znaleźć nowego hosta dla wirusa. Ich głosy, wspomnienia i chwile, które dzielili razem - teraz znaczyły mniej niż to, czy ich temperatura jest wyższa niż ta martwego ciała. 
Podwórko było pełne nieumarłych. Mutanty dobijały się do drzwi domu, w którym ukrywała się grupka ocalonych. Niektóre zdołały się przebić przez zabunkrowane okna i wpełzały do środka. 
Nagle rozległ się huk, a przez resztki połamanych desek w okiennicach można było zobaczyć błyski wystrzelanej broni palnej. Do odgłosów strzelaniny dołączyły krzyki, a po chwili drzwi wystrzeliły z framugi. Na progu ukazał się rosły mężczyzna o garbatym, piegowatym nosie, który za pomocą shotguna rozstrzelał najbliższe zombie. Zza jego pleców wybiegły trzy kobiety, posługujące się glockami, jednak one nie zatrzymywały się tak jak ich towarzysz, a pognały w stronę drugiego krańca podwórka, gdzie było mniej zarażonych.
- Antoni! - z głębi domu rozległ się żeński głos. W rozbitym oknie przez chwilę mignęła męska twarz otoczona jasnymi kosmykami włosów, a po chwili ze środka wyleciały cztery podpalone koktajle mołotowa. Płonąca wódka i benzyna rozprysnęły się, nasiąkając ubrania i włosy zombie, które zaczęły zwijać się w płomieniach. Kilka kropel padło na Xevę, jednak ta nie czuła bólu. Czuła tylko jedno.  
Aarved odsunął się od drzwi, dźgając nożem jednego z atakujących go nieumarłych, co pozwoliło Tenerisce zbliżyć się do ostatnich dwóch postaci wybiegających z domu - jasnowłosego chłopaka od mołotowów oraz dziewczyny o ciemnych włosach i egzotycznym wyglądzie. 
- Do przodu, Karwiela! - krzyknął Aarved, oczyszczając drogę przed nimi. Ta kiwnęła głową i wycelowała broń w najbliższych zarażonych, jednak nagle zamarła, gdy ujrzała znajomą, piegowatą twarz otoczoną jasnoróżowymi, kręconymi lokami.
- Xe... Xeevie?
Na jej twarzu pojawił się cień uśmiechu.
Xeva zatrzymała się na chwilę.
Po czym skoczyła i wgryzła się w jej szyję.  
- NIE! - wrzasnęła Karwiela, chwytając Teneriskę za włosy. Dwie kobiety zaczęły wić się na ziemi - jedna próbując uwolnić się od uścisku drugiej, natomiast druga gryząca z zaciekłością wściekłego zwierzęcia.
- NIE, NIE, BŁAGAM! - krzyczała kobieta, gdy dopadło jej więcej nieumarłych. 
- Karwiela! - rozległ się męski, przerażony głos i rozpaczliwy wystrzał, który przeleciał nad głowami potworów. - Karwiela! 
Xeva kątem oka dostrzegła, jak jasnowłosy mężczyzna podbiega do zbiorowiska, nagle jednak został chwycony w pół przez silne ramiona drugiego chłopaka.
- Antoni, idziemy!
- Nie, Karwiela, nie! 
- Antoni, jest już za późno! Chodź! 
Ten jednak dalej wyrywał się, próbując dosięgnąć płaczącej w agonii towarzyszki. Aarved chwycił go jednak w talii i zarzucił sobie na plecy, biegnąc z całych sił w stronę czekających na nich Nevt, Vallieany, Lys i Tin.
Xeva oderwała się od łkającej cicho, dogorywającej Karwieli. Jej zadanie zostało wykonane. Powlokła się za biegnącymi mężczyznami, dołączając do tłumu zombie, zostawiając umierającą przyjaciółkę na pastwę ostrych zębów innych zarażonych.  
Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Od Vallieany - I quest eventu Halloweenowego

 [quest nie jest kanoniczny]


Oh, co to był za dzień!

W zasadzie to… był nijaki.

To jeden z tych dni, podczas których nie dzieje się absolutnie nic, i o których nie wspomina się ani razu po tym, jak już przeminą. Zero spontaniczności, zero zaskoczenia, strachu, radości. Ot, dzień jak dzień. Wadera wstała, zjadła śniadanie, a jak zajęła się pielęgnowaniem roślin, tak skończyła dopiero pod wieczór. Opatrzyła więc pochlastaną kończynę, a na kolację nadgryzła jeleni udziec który dostała od jednego ze znajomych myśliwych. Nie miała jednak apetytu. Zresztą, zawsze kiedy się raniła mniej lub bardziej świadomie miała problemy z jedzeniem. Odłożyła więc resztki mięsa do spiżarni na samym dole swojej piętrowej jaskini i postanowiła przysiąść do książki z gatunku thrilller, którą czytała już od paru dni. Jednak książka również się nie przyswajała tak, jak powinna. Vallieana więc szybko się poddała, czując, że dzisiaj już nie zrobi niczego co wchodzi w listę tych produktywnych czynności. Powieść ponownie trafiła na swoje miejsce na półce skąd przybyła, a Zerdinka mimo wczesnej pory, złożyła się na legowisku. 

Jej myśli błąkały się między tematami równie nieznaczącymi i leniwymi, co cały ten dzień. Rośliny, zamówienia, znajomi, podróże, plany, cele, potem także krajobrazy, bestie…

Królestwo Północy w jej nocnej marze jeszcze nigdy nie wyglądało tak ozięble i szaro jak tym razem. Nie wiedziała jak, ani kiedy znalazła się na samym środku zamarzniętego jeziora otoczonego górami, zresztą nie była nawet pewna, czy kiedykolwiek w świecie realnym widziała to miejsce. Drżące łapy niemal się pod nią załamywały, gdy lodowate wietrzysko próbowało targać chudym ciałem na każdą stronę, bardziej lub mniej skutecznie. Wadera podniosła łeb wyżej, by skonfrontować się z błyskawicą przeszywającą zasnute szarością niebo. Trzask rozniósł się po jeziorze osłoniętym górami rażąc wrażliwe uszy, zaś drżenie lodu niosło ze sobą widmo zarwania. Kolejny silny podmuch zmusił waderę do skulenia się i zamknięcia oczu. 

A wtedy lód rzeczywiście trzasnął.

Nie, nie pod nią. Nie obok. Przed. 

Wiatr ustał. Zerdinka gwałtownie się wyprostowała i dokładnie w tym momencie nieznana siła zacisnęła potężne niczym imadło szczęki na jej karku i popchnęła brutalnie w dół, prosto w ziejący mrokiem otwór. Mimowolnie zacisnęła oczy i próbowała złapać szybki wdech, co poskutkowało wyłącznie zaciągnięciem lodowatej wody prosto do płuc. Znów otworzyła szeroko oczy, gdy żaden dźwięk nie wydobył się z jej pyska, rozwartego w przerażonym krzyku. Chłód cieczy przypominał jej ból, który czuła za każdym razem stawiając kolejną krwawą linię na nadgarstku, tylko że ten był niekontrolowany i atakował cały jej łeb, włącznie z językiem, podniebieniem i oczami. Chciała się wyszarpnąć z tego stanu, jednak na próżno. Mogła tylko niemo skomleć i warczeć, desperacko wykręcając całe ciało, gdy woda zalewała jej organy. Głowa była uparcie nieruchoma. 

Że wcale nie potrzebuje powietrza w swojej krainie snów, nawet pod wodą, Vallieana nie zdążyła nawet zauważyć w tym całym stresie, za to podczas gdy nadal próbowała się wyswobodzić, zdała sobie sobie sprawę że jest obserwowana przez martwy, czerwony punkt ukrywający resztę ciała w ziejących czernią głębinach. Zaraz potem dołączył drugi taki punkt, nadający wrażenie pary mętnych, krwawych oczu. Co gorsze, oba punkty zaczynały się zbliżać. Powoli. Metr po metrze… 

Tym razem naprawdę była przerażona i naprawdę zaczęła się rzucać bez względu na ból jaki sprawiały jej pazury brutalnie orające gruby lód. Gdy spod tkanki zaczęła wypływać krew, nagle i kolor całego jeziora zaczął przybierać kolor szkarłatu, wśród którego tylko para czerwonych ślepi lśniła złowrogo, a wadera była pewna, że to jej koniec…


Obudź się.


- AAAAAAH! - wrzasnęła, szarpiąc się pod jelenimi skórami, w które była zawinięta. Gwałtownie poderwała się z miejsca i natychmiast przewróciła na bok, uderzając brodą o podłogę, wzrokiem szukając czerwonych elementów wśród ciemności jej własnego mieszkania. 


Vallieana?


Ale przecież nie posiadała na tym poziomie niczego czerwonego, więc oczywiste, że niczego nie zauważyła. Jej ciężki oddech wszedł na miejsce dotychczasowej ciszy, zaś na pysk wstąpił szok, że koszmar doprowadził ją do takiego stanu. Poczuła lekki dotyk na karku i natychmiastowej reakcji szarpnęła się w bok.

- Nie dotykaj - warknęła z wyraźną złością. 


Dobrze, spokojnie. To był tylko sen, nic ci nie grozi. 


Znów głośniej westchnęła, próbując dojść do siebie. Poczuła się głupio, że aż tak się wystraszyła, że zaczęła krzyczeć. Przymknęła oczy i ciężko odetchnęła.

- Tak, masz rację… To… to był tylko sen.

 

Nagroda: 100 łusek

piątek, 12 listopada 2021

Od Vallieany - II quest eventu Halloweenowego

 [UWAGA quest zawiera makabryczne sceny]


Takie historie zawsze muszą zaczynać się od biegu, ucieczki, przerażenia. Całkowitego chaosu. Jednak w jaki inny sposób można opisać początek końca świata? O czym należy powiedzieć w pierwszej kolejności? Co zrobić, żeby wszyscy zrozumieli? No właśnie... nie jest to proste. Szczęście w nieszczęściu, że w tym wszystkim chociaż krzyk Vernona był prosty i jednoznaczny aż do krwi… nieszczęśliwie, krwi najbliższej osoby.


ODDYCHAJ, WYCIĄGNIEMY CIĘ Z TEGO!


Zerdińska dusza nigdy by nie podejrzewała, że widok czyjegoś złamanego kręgosłupa może wzbudzić w nim tyle emocji, wszak za swojego życia łamał czyjeś kości wielokrotnie i nigdy nie miał z tym problemu. Żałosne czołganie się, jęki, piski i wszystkie inne elementy wchodzące w skład tak żywego cierpienia budziły w nim wyłącznie odrazę, dlatego takie sprawy załatwiał możliwie najszybciej, albo zostawiał je komuś zaufanemu.

Jak jednak mógł załatwić sprawę, której wcale nie chciał załatwiać?


Bądź dzielna, dasz sobie radę! 


Dzielna… ah ta Vallieana. Łamliwa, niebieskooka Zerdinka dla której on tu był. Dla której on był zawsze. Dla której poświęciłby wszystko. To ona teraz tarzała się w zakrwawionym śniegu i to ona jęczała w bólu. To właśnie ona miała krew na łapach, pysku, szyi, brzuchu, plecach, ogonie… Miała być dzielna, rzucając się od długich minut we własnej posoce? Własne słowa doprowadzały ducha do istnego szału. Tak długo udawało mu się ją chronić przez wszelakimi zwyrolami tego świata. Tak długo zapewniał jej bezpieczeństwo. Tak długo wpływał na jej magię, na jej ciało i radzili sobie… aż w końcu zawiódł. Nie tylko ją, bo przede wszystkim zawiódł samego siebie. 


Gdzie mógł popełnić krytyczny błąd?

Odtwarzał w głowie raz za razem wszystkie wydarzenia z tego poranka.

Vallieana wstała, potem chciała zjeść śniadanie, jednak okazało się, że zając czekający specjalnie na tę okazję zdążył się zepsuć.

Czy to był pierwszy znak? Czemu Vernon już wtedy nie zaczął się zastanawiać?

Zjadła więc mieszankę ziół z korzonkami i czuła się dobrze. Postanowiła odwiedzić Adrila i to wcale nie miała być jej ostatnia trasa, a jednak... nagle wyskoczył na nią jeleń. To nie był pierwszy raz kiedy zwierzę przekraczało drogę wadery, a jednak zdecydowanie  pierwszy raz była to gnijąca, agresywna bestia niosąca na swym wieńcu wyjącego strażnika, niczym krwawiące, nadal żywe trofeum, którego wnętrzności wiły się pomiędzy odnogami korony jak serpentyny. 

Vallieana była przerażona gdy tylko bestia stanęła na wprost niej. Oczywiście automatycznie zaczęła uciekać, jednak było już za późno, bo zaraz potem potężny byk zaatakował przednimi nogami. Przetrącił wilczycy miednicę, wgryzł się w jej kręgosłup niczym pradawny gad, a nie jeleń, a gdy się przewróciła, kontynuował swoją rzeź bez grama jakiejkolwiek emocji.

Veronon był w takim szoku, że na początku nie pojął co się dzieje. Nie przyjmował do siebie sytuacji, w której biegające zwłoki mogą wyskoczyć zza krzaków bez żadnej zapowiedzi w postaci zapachu, aury lub jakiegokolwiek dźwięku. Zapach jednak nadszedł szybko. Ostry odór zepsutego mięsa, wypełniający przestrzeń. Dźwięki także nadeszły za sprawą przytomnego basiora przebitego w wielu miejscach. Jednak aury nie było. Żadnej magii. Puste zwłoki. Duch nie miał pojęcia co zrobić, kiedy okazało się, że nie jest w stanie zyskać dostępu do martwego ciała, gdy to wchłonęło krew Vallieany… a ona wrzeszczała. Tak przerażająco wrzeszczała, że Zerdin zaczął błagać świat by ulżył zielarce i pozwolił jej na szybką śmierć.

Jednak świat nie spełnia marzeń. Gdy potwór przebił po raz wtóry brzuch wilczycy ostrą racicą, sam został zaatakowany przez większą bestię, nijak już niepodobną do czegokolwiek. 

Dwa nieumarłe stworzenia tarzały się w brudnym śniegu, zupełnie tracąc zainteresowanie zarówno waderą, jak i strażnikiem, który w międzyczasie uzyskał ostateczny spokój i wylądował dwa metry od niej. Dusza uleciała z niego błyskawicznie w akompaniamencie wrzasków i obrzydliwego fetoru, jakby chcąc pozostawić to bagno samemu sobie, zapominając o swoich obowiązkach za życia. Miał zresztą do tego prawo.


Przerażony duch jednak nie zdjął spojrzenia z czarnego ciała nawet na chwilę, ignorując otoczenie.

Słabła na jego oczach, a on nie mógł się pogodzić z tym co się działo. To nie mogła być część jego realiów... nigdy się na to nie zgodził, więc tak nie mogło być. Przestąpił z nogi na nogę, czując jak gorące powietrze przepalało jego płuca i całą resztę układu oddechowego. Nie, nie jego. Vallieany. 

Wrzask powoli słabł, oddając miejsce bulgotaniu i sapnięciom. 

Robiło się cicho. 

Przez ten czas Zerdin zdążył zapomnieć jak bardzo bolała śmierć, bo przecież przez dziesięciolecia był tylko duchowym bytem, którego nie dotyczyły tak przyziemne sprawy jak ból. Nawet nie chciał pamiętać, nie chciał myśleć o cierpieniu własnej dziwnej formy, którą przybrał. Było to niczym w porównaniu do bólu wywołanego widokiem zakrwawionej zielarki. Umierała na jego oczach, zatruta czymś czego nie rozumiał.

Obserwował, badał, rozglądał się, desperacko szukając rozwiązania. Nie miał pojęcia skąd to gówno się wzięło, ani czy było lekarstwo, zresztą niczego by nie wskórał, choćby miał tony chęci. Sama moc złapania tej czarnej wadery i oddania dla niej swojej własnej energii brzmiała jak marzenie, na które nie mógł sobie pozwolić. Oddałby tej waderze własne życie, którego przecież nie posiadał. Oddałby wszystko, ale przecież nie miał nic.

Mógł więc tylko patrzeć, obserwować jak ona bezwładnie macha łapami, przeraźliwie przy tym sapiąc, duszona przez psującą się i pęczniejącą w jej gardle krew. Nigdy nie czuł się tak materialny jak wtedy, kiedy dotknął własnym nosem nosa wadery, kiedy jej ciało zaczęło poddawać się gwałtownym konwulsjom. Ten nos. Tak suchy i zimny. Od momentu pierwszego ugryzienia cała już zdążyła przesiągnąć odorem krwi i rozkładającego się mięsa, tak niepasującego do zwyczajnego aromatu ukochanych ziół. 


Niekontrolowanie Vernon wyprostował się i wciągnął powietrze, dusząc szloch. Nie miał pojęcia co się z nim działo, jednak nie miał zamiaru dać sobie tego komfortu by przeżywać żałobę przed nadejściem Luirii, w którą oboje przecież nie wierzyli. Basior zacisnął zęby, zrozpaczony własną słabością.

Jej ból i strach przeszywały go na wskroś. Vallieana najbardziej na świecie bała się śmierci i on wiedział o tym jak nikt inny, sam ją wielokrotnie wyrywał z uścisku boginki. Niby był tylko duchem, jednak emocje które z nim dzieliła chciały doprowadzić go do szaleństwa. Dobrze że nie mogła wiedzieć, jak on sam się bał.


W końcu jednak odważył się zbliżyć i położyć obok umierającej, przylegając niematerialnym ciałem do pleców złamanych niczym gałązka, w śniegu brudnym od krwi, ziemi i włosia. Obok tej chudej powłoki, której klatka piersiowa unosiła się i opadała bez ładu, chociaż powietrze już zdawało się nie prześlizgiwać przez te drogi oddechowe. Pokaleczone łapy przestały się rzucać w błaganiu o pomoc, a rozjarzone oczy odbijające błękit nieba bladły, niczym księżyc zasnuwany chmurami. 

Duch znów powstrzymał bolesne wycie, które drażniło go od środka, gdy wraz z milknącą waderą, schodziły z niego jej cierpienie, uczucia i myśli. Po raz pierwszy w jego istnieniu poczucie ulgi niosło ze sobą tak wiele samotności… otarł jednak oczy, zmuszając się do skupienia.

No chodź do mnie, nie walcz już - wychrypiał przez zaciśnięte gardło.


Czarne ciało pozostało w bezruchu przez następne godziny, jednak Zerdin przez cały czas pilnował go, oczekując jakiejkolwiek zmiany. Przeżył w tej postaci wiele lat, więc był cierpliwy… co prawda nie spodziewał się, że czeka właśnie na moment, w którym to martwy strażnik przemuje inicjatywę. Zwłoki odniosły się i bezwładnie zaczęły pełznąć w kierunku ciała wilczycy, by wgryźć się w jej udo niczym w miękki owoc. Gdyby mógł, Vernon zwymiotowałby bez dwóch zdań, jednak w pierwszej kolejności rozgniółby łeb zombie na mokrą papkę. Zerdin podniósł się z odrazą, zbolały, że jakikolwiek potwór ośmielił się tak sprofanować ciało jego najdroższej, lecz szybko przeżył kolejną falę zdziwienia, kiedy to powłoka po waderze zaczęła wydawać z siebie chlupoczące odgłosy. Pozbawiona duszy skurupa wstała na trzęsących się nogach i wydawała się równie oburzona co Vernon, że ktoś próbuje ją pożreć.

I mimo wstrętu do całej tej chorej sytuacji, duch nie pozwolił sobie nawet na chwilę rozproszenia. Gdy resztki wilczycy rzuciły się z dzikim charczeniem na drugiego wilka, duch natychmiast wyłapał wzrokiem to, na co tak czekał. Przypadł do ziemi i przechwycił delikatny obłoczek, który został porzucony w miejscu śmierci przez własne ciało. Malutki, mniejszy od długości wilczego pazura. Zerdin wstrzymał oddech ze wzruszenia, kiedy dusza Vallieany lewitowała w przestrzeni między jego kończynami.


Już wiedział, że ją odzyskał. Czuł jej magię, zapach i strach, który powolutku zmieniał się w zdziwienie, gdy rozmyte krawędzie rozbitej duszy badały opuszek łapy ducha.

Znów niemal zapłakał, jednak tym razem ze szczęścia, i uśmiechnął się tak szczerze, jak jeszcze nigdy do nikogo. Znów mógł o nią dbać.

Nie bój się, teraz już jesteś bezpieczna.



Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Layout by Netka Sidereum Graphics