sobota, 13 listopada 2021

Od Xevy - II quest eventu Halloweenowego

 [quest nie jest kanoniczny]
Siedziała pod drzewem, trzymając się kurczowo za ramię. Czuła, jak pod jej palcami pulsują żyły i jeszcze mocniej wbiła swoje paznokcie w skórę, jakby nie chcąc, aby jad z ugryzienia zarażonego przedostał się do reszty jej ciała. Krzyknęła z bólu i oparła się o pień, chlipiąc cicho. Drugą ręką otarła oczy z łez i z bezradności wyrwała kępkę pobrudzonej krwią trawy, którą po chwili odrzuciła w bok. Ślina napłynęła jej do ust, gdy zapach zgniłego mięsa i własnej posoki dotarł do jej nosa. Zawyła i zgięła się, łkając, po czym zaczęła lekko się bujać w rytm spazmów, modląc się, aby ten ból wreszcie się skończył. Każdy ruch drżących mięśni zdawał się rozrywać ją od środka.  
Minuty mijały powoli, a kobieta zaczęła na zmianę tracić i odzyskiwać przytomność. Ciepła krew powoli krzepła w zagłębieniach kory, a Xeva osunęła się na ziemię, zwijając się w pozycję prenatalną. Wszystko zaczęło powoli znikać. Dźwięki, zapachy, i to porażające rwanie - odsuwały się w cień, pozostawiając po sobie spokojną nicość. Teneriska zagłębiła się w nią, z ulgą oddając się w ręce nieświadomości, która niedługo miała okazać się śmiercią. Jej klatka piersiowa zaczęła coraz rzadziej podnosić się i opadać, aż w końcu zupełnie zamarła.  
Nagle jednak martwe oczy otworzyły się, ukazując zamglone źrenice i zażółcone białka. Skóra je otaczająca przybrała szary, lekko zielonkawy odcień. Zwłoki podniosły się z przerażającym, zwierzęcym jękiem i ruszyły w stronę zgromadzenia innych zarażonych, którzy stali pod płotem schronu, który jeszcze do niedawna był jej domem.  
Wspomnienia, radości, nadzieje i marzenia - wszystko zniknęło. W umyśle kobiety, która jeszcze kilka godzin była Xevą, pozostały jedynie niewyraźne cienie najgorszych wydarzeń z jej życia, jej fobie i strachy. Resztę miejsca zajęły instynkty, które nakazywały jej robić jedną rzecz - znaleźć człowieka i przekazać wirusa dalej.
Dobiła do zniszczonej metalowej siatki i zaczęła przepychać się w stronę dziury prowadzącej na podwórko, wbijając paznokcie w zgniłe mięso reszty nieumarłych, pchana niemożliwą do spełnienia potrzebą krwi i zaciśnięcia szczęki na ciele niezarażonej osoby. Wiedziała, że tam są - w końcu jeszcze rano jadła z nimi śniadanie. Nie pamiętała ich twarzy. Karwiela, Antoni, Vallieana, Aarved, Nevt oraz Lys i Tin - w jej umyśle przybierali teraz formę bladych cieni, z którymi wiązała się jedna potrzeba. Ugryźć. Zabić. Znaleźć nowego hosta dla wirusa. Ich głosy, wspomnienia i chwile, które dzielili razem - teraz znaczyły mniej niż to, czy ich temperatura jest wyższa niż ta martwego ciała. 
Podwórko było pełne nieumarłych. Mutanty dobijały się do drzwi domu, w którym ukrywała się grupka ocalonych. Niektóre zdołały się przebić przez zabunkrowane okna i wpełzały do środka. 
Nagle rozległ się huk, a przez resztki połamanych desek w okiennicach można było zobaczyć błyski wystrzelanej broni palnej. Do odgłosów strzelaniny dołączyły krzyki, a po chwili drzwi wystrzeliły z framugi. Na progu ukazał się rosły mężczyzna o garbatym, piegowatym nosie, który za pomocą shotguna rozstrzelał najbliższe zombie. Zza jego pleców wybiegły trzy kobiety, posługujące się glockami, jednak one nie zatrzymywały się tak jak ich towarzysz, a pognały w stronę drugiego krańca podwórka, gdzie było mniej zarażonych.
- Antoni! - z głębi domu rozległ się żeński głos. W rozbitym oknie przez chwilę mignęła męska twarz otoczona jasnymi kosmykami włosów, a po chwili ze środka wyleciały cztery podpalone koktajle mołotowa. Płonąca wódka i benzyna rozprysnęły się, nasiąkając ubrania i włosy zombie, które zaczęły zwijać się w płomieniach. Kilka kropel padło na Xevę, jednak ta nie czuła bólu. Czuła tylko jedno.  
Aarved odsunął się od drzwi, dźgając nożem jednego z atakujących go nieumarłych, co pozwoliło Tenerisce zbliżyć się do ostatnich dwóch postaci wybiegających z domu - jasnowłosego chłopaka od mołotowów oraz dziewczyny o ciemnych włosach i egzotycznym wyglądzie. 
- Do przodu, Karwiela! - krzyknął Aarved, oczyszczając drogę przed nimi. Ta kiwnęła głową i wycelowała broń w najbliższych zarażonych, jednak nagle zamarła, gdy ujrzała znajomą, piegowatą twarz otoczoną jasnoróżowymi, kręconymi lokami.
- Xe... Xeevie?
Na jej twarzu pojawił się cień uśmiechu.
Xeva zatrzymała się na chwilę.
Po czym skoczyła i wgryzła się w jej szyję.  
- NIE! - wrzasnęła Karwiela, chwytając Teneriskę za włosy. Dwie kobiety zaczęły wić się na ziemi - jedna próbując uwolnić się od uścisku drugiej, natomiast druga gryząca z zaciekłością wściekłego zwierzęcia.
- NIE, NIE, BŁAGAM! - krzyczała kobieta, gdy dopadło jej więcej nieumarłych. 
- Karwiela! - rozległ się męski, przerażony głos i rozpaczliwy wystrzał, który przeleciał nad głowami potworów. - Karwiela! 
Xeva kątem oka dostrzegła, jak jasnowłosy mężczyzna podbiega do zbiorowiska, nagle jednak został chwycony w pół przez silne ramiona drugiego chłopaka.
- Antoni, idziemy!
- Nie, Karwiela, nie! 
- Antoni, jest już za późno! Chodź! 
Ten jednak dalej wyrywał się, próbując dosięgnąć płaczącej w agonii towarzyszki. Aarved chwycił go jednak w talii i zarzucił sobie na plecy, biegnąc z całych sił w stronę czekających na nich Nevt, Vallieany, Lys i Tin.
Xeva oderwała się od łkającej cicho, dogorywającej Karwieli. Jej zadanie zostało wykonane. Powlokła się za biegnącymi mężczyznami, dołączając do tłumu zombie, zostawiając umierającą przyjaciółkę na pastwę ostrych zębów innych zarażonych.  
Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics