Ten dzień zapowiadał się spokojnie, jednak nie ukrywajmy - gdyby wszystkie niespodzianki miały mieć swoją własną głośną zapowiedź, nie byłyby takie niespodziewane. Vallieana bardzo dobrze o tym wiedziała, dlatego od zawsze była nastawiona, aby spodziewać się niespodziewanego. Nigdy nie chciała dać się zaskoczyć. Więc i tym razem, gdy życie podrzuciło jej pod nogi małą kuleczkę czarnego futerka, nie była zdziwiona. No, może odrobinę. Tylko trochę.
Szczenię było wystraszone i nieco zaniedbane, jakby włóczyło się w ten sposób od dłuższego okresu czasu. Przez gęste futro ciężko było określić jego kondycję, nie wyglądało jednak na wycieńczone do tego stopnia, by miała zacząć panikować. Za to tym co najbardziej zastanawiało, była długa, brzydka blizna na prawym oku, której historię zdawał się znać tylko jej właściciel. Zielarka zbyt dobrze znała się na ranach, żeby nie zauważyć, że zadrapanie potrzebuje jakiegoś oczyszczenia z brudu.
Ciekawe - rzucił od razu Vernon, a wadera w odpowiedzi tylko lekko skinęła głową, zdając sobie sprawę, że powinna się odezwać pierwsza. Zniżyła się więc do leżenia na brzuchu i delikatnie przechyliła głowę w bok, badając reakcje młodziaka. Był chory? Może miał jakieś traumy? Jak mogłaby mu pomóc?
- Witaj, jesteś tu sam? - zapytała na sam początek, wyginając pyszczek w lekki uśmiech. Młode nie wyglądało jednak na skore do rozmów i zamiast wypowiedzieć odpowiedź, jedynie rozejrzało się, a następnie wbiło wzrok w wydeptany śnieg znajdujący się między jego łapkami.
W okolicy nie ma żadnych wilków, musi być sam.
- Jak się nazywasz? - spróbowała ponownie. Ku jej zdziwieniu, szczeniak chwilę się pokręcił, jednak rzeczywiście odpowiedział.
- Felix.
- Miło mi cię poznać, Felixie, ja jestem Vallieana - odparła ze szczerym uśmiechem - Gdzie jest twój dom? To niebezpieczne, żeby taki młody wilczek spacerował sam w środku Królestwa. W tym grubym śniegu jest masa pułapek.
Zielonkawe oczy z zaskoczeniem spojrzały na waderę, jednak już za chwilę młodziak znów opuścił głowę.
- Ja... Ja jestem sam - wybąkał.
- A powiedz... długo już tak chodzisz?
Odpowiedzią było ciche, potwierdzające "mhm". Zerdinka wyprostowała się. Te słowa rzeczywiście ją zmartwiły, szczególnie że Felix nie wyglądał jej na urwisa, który postanowił wyprowadzić się z domu ponieważ rodzice nie chcieli kupić mu zabawki, a to rodziło poważny problem. Westchnęła lekko i zbadała wzrokiem teren dookoła, dając sobie czas do namysłu. W założeniu wybierała się do portu by zakupić jakieś ryby do jedzenia, jednak w tym przypadku, wiedziała że musi zmienić plany. Powinna odstawić szczeniaka do Centrum, bo to właśnie tam odbywa się znaczna większość jakichkolwiek akcji społecznych i gdyby coś miało się dziać, sama nie poszłaby nigdzie indziej. Dodatkowo na plus wyszłoby spotkanie jakiegoś strażnika po drodze... jednak jeśli maluch naprawdę tak długo wędrował, musiał być zmęczony, głodny, spragniony, wyziębiony i co jeszcze... No przecież nie mogła go tak zostawić, ani przeciągnąć w kilkugodzinną trasę. Jeszcze chwilę odczekała by przekonać się, czy towarzyszący jej duch zaraz nie zacznie prawić jej morałów, że nie powinna zgarniać dzieci z lasu, jednak Vernon najwyraźniej nie miał niczego do powiedzenia. Zadowolona z tego faktu niebieskooka znów przywdziała na pyszczek uśmiech i spojrzała na tę kulkę nieszczęścia.
- Masz może ochotę na coś ciepłego do jedzenia? Moja jaskinia jest niedaleko, poczęstowałabym cię zającem, a potem zastanowimy się co dalej, dobrze?
<Felixie?>
Słowa: 515 = 31 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz