niedziela, 14 listopada 2021

Od Karwieli- II quest Eventu Halloweenowego, część 2

[quest nie jest kanoniczny]
Szaleństwo. Istne szaleństwo.
Pomyśleć, że jeszcze osiem miesięcy temu świat nie wiedział, co w niego uderzy. Nie przewidywał, że w tak krótkim czasie ludzkość znajdzie się w największym kryzysie jaki kiedykolwiek na przestrzeni dziejów ją dotknął. Nie przewidywał, że fabuła z tak lubianego przez niego filmowego motywu stanie się rzeczywistością, będąc przyczyną zgonów tysięcy, nawet milionów. Wcześniej wyobrażał sobie taki scenariusz tylko w koszmarach, które uciekały wraz z palącym światłem dnia. Uspokojony wiedzą o ich nierealności kontynuował codzienny wyścig szczurów, nieświadomie zbliżając się do tego momentu w historii, gdy człowiek przestał być na szczycie łańcucha pokarmowego. Stał się głównym źródłem pożywienia dla gatunku nowego, a jednak w pewnym stopniu znajomego- dla zombie.
Karwiela nie miała zielonego pojęcia jak doszło do ich powstania, kto jest za to odpowiedzialny i czy istnieje możliwość wynalezienia lekarstwa. Sądząc po nieustannie rosnącej liczbie świeżo powstałych nieumarłych podejrzewała, że nikt nie przeżyje na tyle długo, by doszło do tego przełomowego okrycia. Straciła jakąkolwiek nadzieję na wybawienie, dzień w dzień obserwując zombie dopadających chowających się gdzie popadnie mieszkańców przypominających teraz betonowe pustkowia miast, dzień w dzień uciekając, dzień w dzień walcząc z nieuniknionym. 
Aż do momentu, gdy przeznaczenie złapało ją za nogę, wbijając swoje skrzywione zębiska głęboko w mięso, zdzierając jakąkolwiek myśl o lepszym jutrze. Została tylko ta, że będzie ono spędzone na powolnym, świadomym umieraniu w samotności, beznadziei. A potem jej dusza wydostanie się z ciała, pozostawiając tylko pustą skorupę, która wkrótce dołączy do hord zdobywających świat zdeformowanych, toczących czarną pianę z ust zombie. 
Oparła się plecami o zimną ścianę budynku i zamknęła oczy, pozwalając sobie na grymas bólu i chwilę odpoczynku. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że od ugryzienia minęły dopiero trzy godziny. Miała więc jeszcze trochę czasu na... Właściwie to na co? Ucieczkę? Strach? Pogodzenie się ze śmiercią? A może skończenie ze sobą zanim zmieni się w potwora?
Zacisnęła palce mocniej na trzymanym i tak już kurczowo glocku i odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Dostała go miesiąc temu, po tym jak zgubiła ostatni. Teraz to jedyna pamiątka po "Mózgach za barykadą", jak lubiła się nazywać ich niewielka grupa niepogodzonych z losem głupców. Myśleli, że może uda się przeprowadzić przez morze nieumarłych ku lepszej przyszłości chociaż kilka osób suchą stopą. Parsknęła. Na początku nawet sama w to wierzyła. 
Zastanawiała się czy w ogóle jeszcze żyją. Ostatni raz widziała ich dwa tygodnie temu, chwilę przed tym jak do budynku w którym spali wtargnęły zombie. Próbując się z niego wydostać rozdzielili się. Kilka godzin później wróciła w pobliże, szukając obecności jakiejkolwiek znajomej osoby. Czekała kilka godzin zanim się nie poddała i odeszła, ściskając pistolet tak samo kurczowo jak i w tym momencie.
Coś z trzaskiem spadło na ziemię, momentalnie przywracając ją do pełnego gotowości napięcia. Z trudem oderwała się od ściany budynku, prawie upadając gdy ciężar ponownie skupił się na jej zranionej nodze. Zdążyła się jednak podtrzymać o stanowiące chwilę wcześniej oparcie i dusząc jęk bólu rozejrzała się szybko. Nic nie wyłaziło zza rogu. Ani żądny mózgu zombiak, ani chcący ją okraść czy nawet zabić człowiek. Mimo to wiedziała, że krótka chwila odpoczynku dobiegła końca. Musi iść dalej. Po co? Chyba była po prostu zbyt dumna. Nie umrze z rąk umarlaka, a tym bardziej jakiegoś skurwiela, chyba że na własnych warunkach. A konanie w wąskiej, brudnej uliczce nie bardzo jej się uśmiechało. W końcu jej gust uchodził w towarzystwie za całkiem niezły, nie może więc zniszczyć sobie opinii, prawda? Zarechotała cicho.
Kulejąc i co chwila klnąc w myślach ruszyła przed siebie, nie mając określonego celu. Z każdym kolejnym sunięciem, bo krokiem nie można było tego nazwać, coraz mniej obchodziła ją świadomość zbliżającej się śmierci. Ból zaćmiewał myśli, igrał z orientacją, obezwładniał zmysły. Pozostała tylko chęć znalezienia cichego, spokojnego schronienia.
Mózg włączył jej się z powrotem dopiero jak znalazła się w korytarzu jakiegoś domu. Nie była pewna jak się tu znalazła i ile czasu jej to zajęło, wspomnienia zacierały się z wycieńczenia, dezorientując, frustrując. Stała jedynie dzięki sile woli, która i tak z każdą sekundą łamała się pod naciskiem ciążącej na ciele i umyśle przeklętej trucizny, wypalającej ją od środka.
Na wpół przytomna pokuśtykała wgłąb ciemnego korytarza, nie odrywając ciała od ściany, desperacko chwytając za nie mogącą zapewnić uchwytu tapetę. Zraniona noga ciągnęła się za nią jak kula u nogi topielca. Karwiela chciała stanąć, osunąć się na podłogę i po prostu odpocząć, zasnąć... Jednak nie mogła, nie. Przecież ktoś ją goni, już wbiega na werandę! Ciężkie kroki odbijały się echem w jej głowie, świszczący oddech dotknął mokrego karku...
Niedomknięte drzwi nagle ustąpiły pod jej ciężarem, otwierając drogę do małego, zagraconego pokoju. Pozbawiona oparcia runęła na podłogę. Zawyła, gdy przygnieciona zraniona kończyna wysłała wgłąb jej ciała błyskawicę bólu, smażąc komórki nerwowe, oślepiając. 
Przez chwilę czuła dziwne odrętwienie, a ciemność która dotąd czaiła się na obrzeżach pola widzenia zaczęła coraz śmielej napływać ku jego centrum. Tak łatwo byłoby zamknąć oczy i poddać się senności, odpływając w krainę sennych marzeń...
Jeszcze nie teraz. Za parę chwil. Jeszcze tylko moment i nieustająca gonitwa dobiegnie końca. Żadnych trosk, żadnego cierpienia. Żadnego strachu. Szum krwi otaczał jej ulatującą świadomość, kołysał do snu. Obiecywał spokój, koił złość. Przysłaniał odgłosy znienawidzonego świata. 
Nie! Desperacko chwyciła się tego ostatniego żywego elementu jej umysłu. Nie. Jeszcze tylko chwilę... Próbowała podciągnąć się, na próżno. Spróbowała ponownie, bez skutku.
A więc tu naprawdę kończy się moja droga, westchnęła pokonana. Charknęła. Zakrztusiła się. Wypluła nalatującą do ust czarną pianę, walcząc o oddech. Ból przerodził się w odrętwienie, strach w obojętność. Ostatkiem sił przesunęła dłoń ku biodru, zaciskając palce na chłodnej metalowej powierzchni z lodowatą determinacją. Nie czuła łez powoli spływających po policzkach.

Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics