[quest nie jest kanoniczny]
Gdy wadera podniosła się rano z posłania, przeczuwała, że coś nie jest na swoim miejscu. Nigdy nie była szczególnie wyczulona na magię, aury, ani inne tego pokroju cuda- zresztą, nie musiała być. Była tylko zielarką, która wykonywała swoje zadania najlepiej jak tylko potrafiła. Opiekowała się roślinami, udoskonalała je, robiła wywary i leki, czasem tylko za dodatkową opłatą donosiła paczuszki do stałych kupców, ponieważ jej się to opłacało. Tym razem jednak, już od samego początku dnia dziwne wrażenie wgryzało się jej w tył głowy. Wrażenie, którego nie rozumiała, i które wcale jej się nie podobało, a które jednak próbowała usilnie ignorować.
Głowa mnie boli.
Wadera uniosła brwi, z zaciekawieniem spoglądając w stronę z której dobiegł niski pomruk Vernona.
- Ciśnienie się zmienia przez Halloween? - spytała.
W punkt. Teraz będę osłabiony aż do jutra przez te cholerne duchy. Biorę wolne.
Uśmiechnęła się ze współczuciem, wiedząc jak dużo cierpienia tej zjawie przynosiły magiczne zawahania. Co prawda nie każde, ponieważ przez większość czasu nie miał problemu z obejmowaniem swoją siłą uniedogodnień zapewnianych przez różne pozaziemskie struktury i byty, jednak te potężniejsze od niego samego doprowadzały go do marazmu. Nie mniej jednak miało też to swoje plusy - Vallieana miała spokój od szeptania do ucha przez cały dzień, a kiedy wszystko mijało, martwy Zerdin miał jakiś taki lepszy nastrój. Westchnęła więc lekko i przeszła do kuchni, w celu zaparzenia sobie herbaty i zjedzenia czegoś sensownego. Dziwne odczucia niestety musiała odstawić na bok, ponieważ na ten konkretny dzień miała już zaplanowaną misję, a tej misji nie mogła zawieść. Co prawda chodziło tylko o przesyłkę, a może aż o przesyłkę - Adril poprosił ją, by zaniosła składniki na susz wspomagający przepływ magii do pewnej magicznie uzdolnionej wadery, mieszkającej po drugiej stronie Centrum. Nie znał szczegółów, jednak ta wilczyca zamawiała co roku te same zioła i trwało to już parę dobrych lat, poza tym też załatwiała Adrilowi i Vallieanie klientów, więc w tym roku niebieskooka także musiała dać z siebie wszystko aby wyrobić się przed zmierzchem.
Śniadanie zjadła praktycznie w biegu, nie chcąc marnować czasu na coś tak nieistotnego. Cały czas biegając w tę i z powrotem po mieszkaniu byłego opiekuna zgarniała telekinezą doniczki, większe bądź mniejsze paczki oraz inne korzonki, by na końcu odstawić kubek z herbatą na bok i całkowicie poświęcić się wyrywaniu, rozdrabnianiu i mieszaniu. Wszystko szło zachowując dobre tempo, wszak przepis ten wykonywała tyle razy, że mogłaby go stworzyć po ciemku, za pomocą samych zmysłów i składników. Wszystko wrzuciła do dużego słoja, słój zapakowała do własnej torby i upewniwszy się, że Vernon jednak nie odpłynął do żadnych podejrzanych rejonów poza widocznością zwykłego wilka, wyruszyła w podróż do centralnej części królestwa.
Pogoda była zaskakująco sprzyjająca, a sam los, o dziwo, pozwolił dotrzeć waderze do dystryktu bez żadnych niespodzianek. Godziny minęły jej błyskawicznie, kiedy w głowie odtwarzała różne scenariusze najróżniejszych sytuacji, ewentualnie nuciła sobie pod nosem stare pieśni, przemieniając podróż w miły spacer. Bramy Centrum przekroczyła od strony Dystryktu II, dając sobie czas na rozejrzenie się po atrakcjach oferowanych przez najgęściej zamieszkaną część krainy skutej lodem - celowo ominęła jednak najbardziej zatłoczony rynek w jakiejś podświadomej obawie o zawartość torby.
Wzrok skupiała to na lodowych lub kamiennych figurach przedstawiających dzikie bestie, szkielety lub inne dynie. Podziwiała umiejętności tych wszystkich artystów, zresztą, każda wizyta w tych okolicach czymś ją zaskakiwała. Patrzyła też na rozbiegane szczenięta poprzebierane za wszystko, na co tylko im wyobraźnia pozwalała. W opinii wadery były przeurocze.
Zamyślona spojrzała w górę, prosto w ciemniejące powoli niebo.
Vallieana, uwa… EKH- duch nagle zakaszlał w połowie słowa, a głowa wadery szybko skierowała się na drobną istotkę, która pojawiła się znikąd pod jej łapami. Musiała postawić parę nierównych kroków, by nie potrącić trzykolorowej kulki futerka, która zwinęła się pod wpływem “ataku” nieostrożnej wadery.
- Nic ci się nie stało?- spytała zerdinka, gdy w końcu stanęła obok szczenięcia. Było małe i puszyste, a jego blado niebieskie oczy wydawały się bardziej zaskoczone, niż przestraszone.
- Nie, jest okej! - odparło piskliwie.
- Uf, to dobrze. Wystrasz… Bałam się, że cię przez przypadek zdeptam - przyznała, w międzyczasie orientując się, że ma problem z określeniem płci szczenięcia. Ono po prostu… wyglądało jak młody wilczek. Na tyle duży, że mógł pewnie stawiać kroki, jednak na tyle młody, że pod jego trzykolorowym futerkiem nadal było widać dziecięcy tłuszczyk. Głos nadal miało bardzo wysoki, jak to dzieci mają w naturze.
Minęło parę sekund, podczas których Vallieana patrzyła w blade oczy młodziaka, zaś młodziak z nienazwaną pasją badał wzrokiem Vallieanę. W końcu zatrzymał ślepia na zielarskiej torbie.
- Ma Pani misję? - spytało szczenię, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
Zerdinka zaśmiała się lekko i przechyliła głowę.
- Owszem, mam. To bardzo ważna misja.
- Och! - dziecko podskoczyło - Czy to nielegalne?
Tym razem zaśmiała się już głośniej.
- Nie, to bardzo legalna misja. Muszę donieść pewnej mag zioła do rytuałów.
- Czy to nielegalne rytuały?!
- Szczerze wątpię - znów parsknęła
- Och…
I znów zapadło milczenie. Wadera spojrzała na wiszące nad dachami mieszkań słońce, a potem znów na blade ślepia.
- Musi Pani iść?
Czarnowłosa skinęła głową, z lekkim uśmiechem przyklejonym do pyszczka.
Szczenię wydało z siebie pełne niezadowolenia "oooooh" i zmarszczyło brwi, aby już w następnej sekundzie znów podskoczyć pełne emocji.
- A mogę iść też?
To pytanie zdziwiło zielarkę. Takie dziecko zamiast latać z przyjaciółmi w stroju jakiegoś pozytywnego boga albo innego ducha wolało spacerować z obcą wilczycą? Mogłoby teraz zbierać łakocie i świetnie się bawić… albo cokolwiek innego…
Nieco poważniejsza usiadła i z głosem pełnym rozsądku stwierdziła, że musi oczywiście odmówić.
- To nie jest dobry pomysł, żebyś chodził sam z kimś, kogo dobrze nie znasz. Nigdy nie wiesz, czy osoba z którą rozmawiasz ma dobre intencje.
Młodzik wpatrywał się w nią z nową falą rozczarowania.
- Czyli Pani nie ma dobrych intencji?
Wadera wzruszyła ramionami.
- Nie wiem czy mam, czy nie mam.
- Och… A jak już skończymy Pani misję, to pójdziemy razem zbierać słodycze? Moi rodzice będą szczęśliwi, że nie siedzę w domu.
Vallieana zamrugała w niedowierzaniu. Ten dzieciak naprawdę to zaproponował?
- Twoi rodzice nie boją się, kiedy nie wiedzą gdzie, ani z kim jesteś?- bąknęła i tym razem to jasnooki wzruszył ramionami.
- Nie przejmują się mną za bardzo. Lubią ciszę… a ja bardzo bym chciał świętować Halloween, bo to moje najulubieńsze święto na świecie - odpadł niby beznamiętnie, chociaż jego nieszczęście zdradziły łapy grzebiące bezmyślnie w ziemi - Zaczepiłam już paru dorosłych, ale każdy mnie odtrąca…
… i w tamtym momencie Vallieanie pękło serce. Chciała zgarnąć to dziwne dziecko między łapy i przytulić, a potem dać kawałek ciasta… Jednak miała jakiś zdrowy rozsądek. Westchnęła. Pomyślała. To nie było dobre, że taka latorośl sama biegała po okolicy i zaczepiała obce wilki w nadziei, że ktoś spędzi z nią czas.
- Idziemy na misję..?- szczenię podjęło temat po raz kolejny, obserwując reakcję dorosłej. Ta przewróciła teatralnie oczami, jednak po chwili się uśmiechnęła.
- Chodź.
Dwójka dotarła szybko pod dom magicznej wadery i zamiast zapłaty, Vallieana poprosiła znajomą o jakieś szybkie kostiumy. Pomimo pierwszego zdziwienia, mag błyskawicznie przebrała malucha za zombie, czyli wychlapała go w czerwonej farbie, przyczepiła mu do grzbietu sztuczny kręgosłup z jakiegoś bibelotu i kazała dużo jęczeć, zaś Vallieana została, bo jakżeby inaczej, jakąś włochatą bestią, ponieważ był to najłatwiejszy kostium na świecie - po prostu dostała a plecy koc. Dostali misę na łupy, za co oczywiście bardzo dziękowali, a Vallieana także dostała zapłatę za zioła i opiernicz, że chce szastać pieniędzmi Adrila. Po wszystkim podziękowała, życzyła parze udanych łowów i zniknęła w swoim mieszkaniu.
Tak więc dwójka wilków wyruszyła zbierać cukierki i szybko okazało się, że to zielarka w tym teamie była tą niedoświadczoną - nigdy nie obchodziła Halloween, nigdy się nie przebierała i nigdy nie chodziła po mieszkaniach oczekując smakołyków. Ot, kolejny dzień w roku do przeżycia i tyle. Szybko jednak zorientowała się, jak wiele pięknych chwil ją ominęło. Radość na pyskach zarówno dzieciaków, jak i gospodarzy była nieopisana i z każdym zdobytym słodyczem wadera była coraz bardziej przekonana, że było warto zgodzić się towarzyszyć młodemu. Wraz z wyżej wymienionym towarzyszem mijali dziesiątki szczeniąt starszych i młodszych, jednak wraz ze zwiększającą się ilością cukierków, w okolicy było widać coraz mniej młodych wilczków. Vallieana w całym tym szale nawet nie odczuwała, jak błyskawicznie minął jej czas.
W końcu było naprawdę późno, a na ulicy nie było widać ani śladu po kimkolwiek w wieku przed Śnieżną Próbą, poza tym misa na słodycze robiła się ciężka, a wadera zmęczona i tylko szczenię podekscytowane biegało i skakało, przedzierając się przez rosnący spokój dystryktu.
- Teraz tam!
Vallieana obserwowała wybryki młodziaka z czymś między narastającym znużeniem, a rozbawieniem. Szła już tak wolno, że jedyne co jej pozostało, to się zatrzymać. Tak też zrobiła.
- Myślę, że już pora się pożegnać. Jest bardzo późno, a ja muszę wstać wcześnie do pracy - zaczęła przepraszająco. Młodzik również się zatrzymał i spojrzał z zaskoczeniem na wilczycę przebraną za bestię.
- Och, tak, może mieć Pani rację, jest… jest późno…
Smutek na pyszczku dziecka nieco rozbudził waderę.
- Wszystko w porządku? - musiała zapytać.
- Hmm..? Tak, tak! Jest okej - znów się uśmiechnął - Dziękuję za miły czas, jest Pani super!
Wilczyca lekko się uśmiechnęła w odpowiedzi i spojrzała na miskę wypełnioną po brzegi najróżniejszymi smakołykami..
- Myślę, że powinieneś to wziąć. Ja i tak nie powinnam… och
Urwała, ponieważ gdy tylko podniosła wzrok, okazało się że była już całkiem sama. Uśmiechnęła się pod nosem i zawróciła do noclegowni.
Gdy rano się obudziła, od razu czuła jak jej własny brzuch postanawia przeprowadzić egzekucję na sobie samym. Mdliło ją niesamowicie, a na sam widok rozrzuconych na podłodze cukierków czuła potrzebę odwrócenia głowy. Nie wierzyła w siebie, że serio dała radę sama wciągnąć większą część łupów z dnia poprzedniego.
To młode było demonem. Ciekawe przez co utknęło w tym miejscu.
Głos Vernona przedarł się przez ciszę i dotarł prosto do uszu wadery, która leżała rozwalona na legowisku. Przymknęła oczy i westchnęła.
- Tak, zorientowałam się… Ale powiedz, jak mogłam odmówić samotnemu dziecku, które prosi o wspólne zbieranie cukierków?
W odpowiedzi usłyszała rozbawiony pomruk, a chwilę potem znów usnęła.
Głowa mnie boli.
Wadera uniosła brwi, z zaciekawieniem spoglądając w stronę z której dobiegł niski pomruk Vernona.
- Ciśnienie się zmienia przez Halloween? - spytała.
W punkt. Teraz będę osłabiony aż do jutra przez te cholerne duchy. Biorę wolne.
Uśmiechnęła się ze współczuciem, wiedząc jak dużo cierpienia tej zjawie przynosiły magiczne zawahania. Co prawda nie każde, ponieważ przez większość czasu nie miał problemu z obejmowaniem swoją siłą uniedogodnień zapewnianych przez różne pozaziemskie struktury i byty, jednak te potężniejsze od niego samego doprowadzały go do marazmu. Nie mniej jednak miało też to swoje plusy - Vallieana miała spokój od szeptania do ucha przez cały dzień, a kiedy wszystko mijało, martwy Zerdin miał jakiś taki lepszy nastrój. Westchnęła więc lekko i przeszła do kuchni, w celu zaparzenia sobie herbaty i zjedzenia czegoś sensownego. Dziwne odczucia niestety musiała odstawić na bok, ponieważ na ten konkretny dzień miała już zaplanowaną misję, a tej misji nie mogła zawieść. Co prawda chodziło tylko o przesyłkę, a może aż o przesyłkę - Adril poprosił ją, by zaniosła składniki na susz wspomagający przepływ magii do pewnej magicznie uzdolnionej wadery, mieszkającej po drugiej stronie Centrum. Nie znał szczegółów, jednak ta wilczyca zamawiała co roku te same zioła i trwało to już parę dobrych lat, poza tym też załatwiała Adrilowi i Vallieanie klientów, więc w tym roku niebieskooka także musiała dać z siebie wszystko aby wyrobić się przed zmierzchem.
Śniadanie zjadła praktycznie w biegu, nie chcąc marnować czasu na coś tak nieistotnego. Cały czas biegając w tę i z powrotem po mieszkaniu byłego opiekuna zgarniała telekinezą doniczki, większe bądź mniejsze paczki oraz inne korzonki, by na końcu odstawić kubek z herbatą na bok i całkowicie poświęcić się wyrywaniu, rozdrabnianiu i mieszaniu. Wszystko szło zachowując dobre tempo, wszak przepis ten wykonywała tyle razy, że mogłaby go stworzyć po ciemku, za pomocą samych zmysłów i składników. Wszystko wrzuciła do dużego słoja, słój zapakowała do własnej torby i upewniwszy się, że Vernon jednak nie odpłynął do żadnych podejrzanych rejonów poza widocznością zwykłego wilka, wyruszyła w podróż do centralnej części królestwa.
Pogoda była zaskakująco sprzyjająca, a sam los, o dziwo, pozwolił dotrzeć waderze do dystryktu bez żadnych niespodzianek. Godziny minęły jej błyskawicznie, kiedy w głowie odtwarzała różne scenariusze najróżniejszych sytuacji, ewentualnie nuciła sobie pod nosem stare pieśni, przemieniając podróż w miły spacer. Bramy Centrum przekroczyła od strony Dystryktu II, dając sobie czas na rozejrzenie się po atrakcjach oferowanych przez najgęściej zamieszkaną część krainy skutej lodem - celowo ominęła jednak najbardziej zatłoczony rynek w jakiejś podświadomej obawie o zawartość torby.
Wzrok skupiała to na lodowych lub kamiennych figurach przedstawiających dzikie bestie, szkielety lub inne dynie. Podziwiała umiejętności tych wszystkich artystów, zresztą, każda wizyta w tych okolicach czymś ją zaskakiwała. Patrzyła też na rozbiegane szczenięta poprzebierane za wszystko, na co tylko im wyobraźnia pozwalała. W opinii wadery były przeurocze.
Zamyślona spojrzała w górę, prosto w ciemniejące powoli niebo.
Vallieana, uwa… EKH- duch nagle zakaszlał w połowie słowa, a głowa wadery szybko skierowała się na drobną istotkę, która pojawiła się znikąd pod jej łapami. Musiała postawić parę nierównych kroków, by nie potrącić trzykolorowej kulki futerka, która zwinęła się pod wpływem “ataku” nieostrożnej wadery.
- Nic ci się nie stało?- spytała zerdinka, gdy w końcu stanęła obok szczenięcia. Było małe i puszyste, a jego blado niebieskie oczy wydawały się bardziej zaskoczone, niż przestraszone.
- Nie, jest okej! - odparło piskliwie.
- Uf, to dobrze. Wystrasz… Bałam się, że cię przez przypadek zdeptam - przyznała, w międzyczasie orientując się, że ma problem z określeniem płci szczenięcia. Ono po prostu… wyglądało jak młody wilczek. Na tyle duży, że mógł pewnie stawiać kroki, jednak na tyle młody, że pod jego trzykolorowym futerkiem nadal było widać dziecięcy tłuszczyk. Głos nadal miało bardzo wysoki, jak to dzieci mają w naturze.
Minęło parę sekund, podczas których Vallieana patrzyła w blade oczy młodziaka, zaś młodziak z nienazwaną pasją badał wzrokiem Vallieanę. W końcu zatrzymał ślepia na zielarskiej torbie.
- Ma Pani misję? - spytało szczenię, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
Zerdinka zaśmiała się lekko i przechyliła głowę.
- Owszem, mam. To bardzo ważna misja.
- Och! - dziecko podskoczyło - Czy to nielegalne?
Tym razem zaśmiała się już głośniej.
- Nie, to bardzo legalna misja. Muszę donieść pewnej mag zioła do rytuałów.
- Czy to nielegalne rytuały?!
- Szczerze wątpię - znów parsknęła
- Och…
I znów zapadło milczenie. Wadera spojrzała na wiszące nad dachami mieszkań słońce, a potem znów na blade ślepia.
- Musi Pani iść?
Czarnowłosa skinęła głową, z lekkim uśmiechem przyklejonym do pyszczka.
Szczenię wydało z siebie pełne niezadowolenia "oooooh" i zmarszczyło brwi, aby już w następnej sekundzie znów podskoczyć pełne emocji.
- A mogę iść też?
To pytanie zdziwiło zielarkę. Takie dziecko zamiast latać z przyjaciółmi w stroju jakiegoś pozytywnego boga albo innego ducha wolało spacerować z obcą wilczycą? Mogłoby teraz zbierać łakocie i świetnie się bawić… albo cokolwiek innego…
Nieco poważniejsza usiadła i z głosem pełnym rozsądku stwierdziła, że musi oczywiście odmówić.
- To nie jest dobry pomysł, żebyś chodził sam z kimś, kogo dobrze nie znasz. Nigdy nie wiesz, czy osoba z którą rozmawiasz ma dobre intencje.
Młodzik wpatrywał się w nią z nową falą rozczarowania.
- Czyli Pani nie ma dobrych intencji?
Wadera wzruszyła ramionami.
- Nie wiem czy mam, czy nie mam.
- Och… A jak już skończymy Pani misję, to pójdziemy razem zbierać słodycze? Moi rodzice będą szczęśliwi, że nie siedzę w domu.
Vallieana zamrugała w niedowierzaniu. Ten dzieciak naprawdę to zaproponował?
- Twoi rodzice nie boją się, kiedy nie wiedzą gdzie, ani z kim jesteś?- bąknęła i tym razem to jasnooki wzruszył ramionami.
- Nie przejmują się mną za bardzo. Lubią ciszę… a ja bardzo bym chciał świętować Halloween, bo to moje najulubieńsze święto na świecie - odpadł niby beznamiętnie, chociaż jego nieszczęście zdradziły łapy grzebiące bezmyślnie w ziemi - Zaczepiłam już paru dorosłych, ale każdy mnie odtrąca…
… i w tamtym momencie Vallieanie pękło serce. Chciała zgarnąć to dziwne dziecko między łapy i przytulić, a potem dać kawałek ciasta… Jednak miała jakiś zdrowy rozsądek. Westchnęła. Pomyślała. To nie było dobre, że taka latorośl sama biegała po okolicy i zaczepiała obce wilki w nadziei, że ktoś spędzi z nią czas.
- Idziemy na misję..?- szczenię podjęło temat po raz kolejny, obserwując reakcję dorosłej. Ta przewróciła teatralnie oczami, jednak po chwili się uśmiechnęła.
- Chodź.
Dwójka dotarła szybko pod dom magicznej wadery i zamiast zapłaty, Vallieana poprosiła znajomą o jakieś szybkie kostiumy. Pomimo pierwszego zdziwienia, mag błyskawicznie przebrała malucha za zombie, czyli wychlapała go w czerwonej farbie, przyczepiła mu do grzbietu sztuczny kręgosłup z jakiegoś bibelotu i kazała dużo jęczeć, zaś Vallieana została, bo jakżeby inaczej, jakąś włochatą bestią, ponieważ był to najłatwiejszy kostium na świecie - po prostu dostała a plecy koc. Dostali misę na łupy, za co oczywiście bardzo dziękowali, a Vallieana także dostała zapłatę za zioła i opiernicz, że chce szastać pieniędzmi Adrila. Po wszystkim podziękowała, życzyła parze udanych łowów i zniknęła w swoim mieszkaniu.
Tak więc dwójka wilków wyruszyła zbierać cukierki i szybko okazało się, że to zielarka w tym teamie była tą niedoświadczoną - nigdy nie obchodziła Halloween, nigdy się nie przebierała i nigdy nie chodziła po mieszkaniach oczekując smakołyków. Ot, kolejny dzień w roku do przeżycia i tyle. Szybko jednak zorientowała się, jak wiele pięknych chwil ją ominęło. Radość na pyskach zarówno dzieciaków, jak i gospodarzy była nieopisana i z każdym zdobytym słodyczem wadera była coraz bardziej przekonana, że było warto zgodzić się towarzyszyć młodemu. Wraz z wyżej wymienionym towarzyszem mijali dziesiątki szczeniąt starszych i młodszych, jednak wraz ze zwiększającą się ilością cukierków, w okolicy było widać coraz mniej młodych wilczków. Vallieana w całym tym szale nawet nie odczuwała, jak błyskawicznie minął jej czas.
W końcu było naprawdę późno, a na ulicy nie było widać ani śladu po kimkolwiek w wieku przed Śnieżną Próbą, poza tym misa na słodycze robiła się ciężka, a wadera zmęczona i tylko szczenię podekscytowane biegało i skakało, przedzierając się przez rosnący spokój dystryktu.
- Teraz tam!
Vallieana obserwowała wybryki młodziaka z czymś między narastającym znużeniem, a rozbawieniem. Szła już tak wolno, że jedyne co jej pozostało, to się zatrzymać. Tak też zrobiła.
- Myślę, że już pora się pożegnać. Jest bardzo późno, a ja muszę wstać wcześnie do pracy - zaczęła przepraszająco. Młodzik również się zatrzymał i spojrzał z zaskoczeniem na wilczycę przebraną za bestię.
- Och, tak, może mieć Pani rację, jest… jest późno…
Smutek na pyszczku dziecka nieco rozbudził waderę.
- Wszystko w porządku? - musiała zapytać.
- Hmm..? Tak, tak! Jest okej - znów się uśmiechnął - Dziękuję za miły czas, jest Pani super!
Wilczyca lekko się uśmiechnęła w odpowiedzi i spojrzała na miskę wypełnioną po brzegi najróżniejszymi smakołykami..
- Myślę, że powinieneś to wziąć. Ja i tak nie powinnam… och
Urwała, ponieważ gdy tylko podniosła wzrok, okazało się że była już całkiem sama. Uśmiechnęła się pod nosem i zawróciła do noclegowni.
Gdy rano się obudziła, od razu czuła jak jej własny brzuch postanawia przeprowadzić egzekucję na sobie samym. Mdliło ją niesamowicie, a na sam widok rozrzuconych na podłodze cukierków czuła potrzebę odwrócenia głowy. Nie wierzyła w siebie, że serio dała radę sama wciągnąć większą część łupów z dnia poprzedniego.
To młode było demonem. Ciekawe przez co utknęło w tym miejscu.
Głos Vernona przedarł się przez ciszę i dotarł prosto do uszu wadery, która leżała rozwalona na legowisku. Przymknęła oczy i westchnęła.
- Tak, zorientowałam się… Ale powiedz, jak mogłam odmówić samotnemu dziecku, które prosi o wspólne zbieranie cukierków?
W odpowiedzi usłyszała rozbawiony pomruk, a chwilę potem znów usnęła.
Nagroda: 200 łusek oraz 5 punktów do dowolnego wykorzystania w statystykach zmysłów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz