Ciemność nocy, cienie zniszczonego miasta i zapach palonego plastiku - to był nowy świat, powstały zaledwie niecały rok temu, zrodzony z błędu i brawury ludzi, nazywanych kiedyś przywódcami. Nowy świat, a w nim on - skulony za beczką, która śmierdziała popiołem i tlącymi się śmieciami. Aarved poniósł maczetę nieco wyżej, po czym poprawił pasek na piersi utrzymujący plecak wypchany puszkami i butelkami na miejscu.
Mężczyzna wychylił się zza metalowego walca i rozejrzał się. Wyprostował się i trzymając się ściany, ruszył w stronę niewielkiej, ciasnej uliczki. Co kilka minut rozglądał się, ale nie dostrzegał żadnych śladów nieumarłych, więc odetchnął z ulgą i ruszył szybszym krokiem, coraz bardziej zbliżając się do schronienia.
Nagle jednak powietrze przeszył dźwięk, który zamroził mu krew w żyłach. Ciche gulgotanie zmieszane z warczeniem.
Zatrzymał się w pół kroku. Cofnął się pod osłonę cienia i zamarł w bezruchu.
Do jego nosa wdarł się zgniły zapach. Jego żołądek się skręcił, a smród odebrał oddech, gdy odwracał się, aby zobaczyć zielonkawo-fioletową skórę policzków zsuwającą się z kości twarzy zombiaka stojącego za nim. Cofnął się, ledwo dusząc w sobie krzyk, ale z jego gardła wydostał się głuchy jęk przerażenia, gdy połamane palce wyciągnęły się w stronę jego ciała.
Dotyk. Na barku mężczyzny. Obrócił się i przeciął maczetą brzuch nieumarłego. Ten wydał z siebie gulgoczące warknięcie i zatoczył się w tył, dalej zaciskając szpony, próbując pochwycić swoją ofiarę - Aarved jednak był już daleko.
Gnał przed siebie, tnąc ulice wielkimi susami. Dyszał ciężko, modlił się, aby ta część miasta była opuszczona tej nocy. Wyostrzone zmysły sprawiły, że reagował na najmniejszy szmer.
I to uratowało mu życie - ciche buczenie sprawiło, że instynkt przejął stery. Aarved rzucił się w bok, przetoczył przez bark i poczuł, jak ogromna siła miota nim w tył. Zerwał się na nogi, ściskając palce na rękojeści maczety. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie na biegacza, aby adrenalina usunęła jakiekolwiek szok, który wywołał w nim upadek.
Skoczył w przód, ruszając najszybszym biegiem, na jaki był go stać. Wyciągał nogi daleko, dysząc przez zaciśnięte zęby. Bał się, bał się jak cholera. Nawet potworny ból w mięśniach i plącząca mu się wizja nie były w stanie sprawić, że zwolnił. Słyszał bowiem zwierzęce wrzaski za sobą, chrzęszczenie nieżywych płuc, kiedy biegacz wyciągał daleko swoje wszystkie zmutowane kończyny. Aarved wiedział, że jest tylko odrobinę szybszy od nieumarłego i nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek zmianę tempa.
Skręcił gwałtownie w uliczkę, mając nadzieję, że poruszającemu się na czterech kończynach zarażonemu będzie trudniej wykonać ścisły zakręt. Odbił się za pomocą ręki od ściany, o mało nie wpadając na kolejne chodzące truchło. Ominął je i pognał szybko w głąb alejki, zauważając kolejne kilka zombie. Wyciągnął glocka i gdy był już bardzo blisko, strzelił na oślep. I tak wszystkie zombie wokół kierowały się w jego stronę.
Huk przeszył powietrze, ale on biegł dalej. Biegł, biegł i biegł, a czas wydawał się płynąć jednocześnie błyskawicznie, jak i boleśnie powoli. Odważył się spojrzeć za siebie. Kilka metrów za nim pełzła horda nieumarłych, jęcząc, wyciągając ręce i non stop falując, gdy wolniejsi zarażeni wpadali pod nogi szybszych i byli tratowani. Co parę uliczek do pościgu dołączały kolejne zombie.
Wybiegł na główną drogę i przeskoczył połamany płot. Usłyszał trzask drewna, gdy dobiegł do drugiego końca podwórka i wskoczył na wysoką siatkę. Zaczął się panicznie wspinać, podciągając się na piekących z bólu rękach.
W pewnym momencie coś chwyciło go za stopę. Zignorował żelazny uchwyt strachu na swojej szyi i kopnął z całej siły. Usłyszał obrzydliwy dźwięk łamanych kości, który mieszał się z jękami i charczeniem brzmiących bardziej jak ryki zwierzęcia niż coś, co mógł wydać z siebie człowiek.
Chwycił się rury na szczycie ogrodzenia i podciągnął się, po czym obrócił się na nich o dziewięćdziesiąt stopni. Skoczył. Zatoczył się, a okropny ból przeszył jego kostki i powędrował aż do miednicy. Krzyknął z bólu i upadł. Uniósł głowę, patrząc, jak ściana zgniłego, śmierdzącego mięsa wznosi się na płocie, wyciągając drżące palce coraz wyżej i wyżej. Z tylnego szeregu wyskoczył biegacz, a tuż za nim drugi. Zaczęli wspinać się po płocie, zrzucając z metalowej siatki wolniejsze osobniki. Byli coraz wyżej. Ogłuszony bólem Aarved podpełzł do ściany. Poczuł zimne cegły na swoich plecach.
Uniósł rękę i chwycił przełącznik. Pociągnął wajchę w dół.
Jasne iskry rozświetliły ciemność nocy. Powietrze wypełnił zapach palonego mięsa, gdy zarażeni, porażeni prądem, zostali odrzuceni od płotu. Część dalej próbowała się wspinać, ale napięcie wstrząsało ich mięśniami, w końcu je rozrywając. W końcu znów zapadł zmrok, spośród którego wyrywały się jedynie dzikie, nieludzkie spojrzenia zarażonych stojących zaledwie kilka metrów od mężczyzny.
Zielonooki odetchnął z ulgą. Z bólem podniósł się na nogi i powlókł się w stronę schronienia, mając nadzieję, że żadna kość nie pękła, gdy uciekał przed śmiercią.
Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz