[quest nie jest kanoniczny]
Wieczór. Padający śnieg i lampy uliczne rozświetlające ciemność. A w centrum on, Aarved, patrolujący miasto. Westchnął, a mgiełka uniosła się z jego nosa. Otrzepał się, próbując nieco się rozbudzić, wzniecając niewielką chmurę śniegu, która uniosła się z płaszcza z reniferzej skóry. Poprawił napierśnik z odznaką szeregowca, nastroszył sierść i ruszył do przodu, wiedząc, że tylko ruch może uratować go przed zamarznięciem.
Po ulicach od czasu do czasu przemykały grupki szczeniąt, którym czasami towarzyszył albo podrostek, albo dorosły wilk. Zdarzało się jednak, że dzieciaki były puszczone samopas, a na to właśnie na nie Aarved musiał mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Pozwalał sobie przystanąć i poobserwować trochę, kiedy ktoś otwierał grupce takich samotnych młodziaków. Na szczęście nikt nie zachowywał się podejrzanie. Problemem jednak okazały się miski wystawione przed drzwi, z których każdy przechodzień mógł zabrać sobie jednego smakołyka - z jakiegoś powodu młode łapki miały w zwyczaju porywać więcej, niż powinny. Wtedy musiał interweniować. Raz nawet przyłapał cztery podrostki na próbie podwędzania całej miski. Na szczęście grzecznie przeprosiły i po odsłuchaniu reprymendy przyrzekły, że następnym razem nie zwiną więcej niż po jednym ciastku.
Jednak nie wszyscy w Centrum podzielali ten dziecięcy entuzjazm. Większość wilków uważała, że niebezpiecznie jest wychylać nos poza próg swojego domu tej nocy. Ponoć to właśnie teraz strefa umarłych była najbliżej strefy żywych - co powodowało, że czasami przenikały przez siebie i powstawały między nimi wyrwy. Wtedy na ziemię miały schodzić duchy oraz inne potwory. Nie mogły jednak wchodzić do domów poświęconych Caishe... Z jakiegoś powodu. Aarveda nie interesowały stare przesądy ani inne tego typu głupoty. Natomiast bardzo irytowało go to, że mimo niedawnego otrzymania awansu, musiał wyjść na ulice Centrum w tę cholernie zimną noc, ponieważ z jakiegoś powodu wszyscy młodsi szeregowi się rozchorowali lub wzięli urlop. Podejrzewał, że to właśnie te idiotyczne wierzenia spowodowały, że nagle większość wojowników złapała grypę. Może te dodatkowe nadgodziny mu się wkrótce opłacą.
Skręcił w jedną z mniejszych, spokojniejszych alejek. Ujrzał dwa rzędy szeregowców rozciągające się po obu stronach zaśnieżonej uliczki. Wyglądała ona bardzo przytulnie z zapalonymi lampami, w których świetle tańczyły duże, posklejane płatki śniegu. Ruszył w przód, a świeży śnieg trzeszczał pod jego łapami z każdym krokiem. Przynajmniej widoki były ładne... Mimo że powietrze podejrzanie łatwo dostawało się pod jego odzienie i kąsało jego skórę.
Chrup.
Chrup. Chrup.
Chrup. Chrup. Chrup.
Chrup. Chrup. Chrup.
Odwrócił się, jednak nic nie zauważył.
- Bu!
Zmarszczył brwi, nie widząc nikogo. Dostrzegł jednak, że koło jego śladów odciśnięte były tropy małych, szczenięcych łapek. Spuścił głowę, a jego oczom ukazało się... prześcieradło.
- Bu! - powtórzyła kupka pościeli. Dopiero po chwili Aarved zauważył, że na szczycie wycięte były dwa nierówne kółka na oczy, z których patrzyły na niego szare tęczówki. Poniżej można było dostrzec niewielkie wiaderko na cukierki. - Nie boi się pan, prawda? - zapytał wilczek zawiedzionym tonem.
- Cóż... - mruknął basior, nieco zaskoczony tym niespodziewanym spotkaniem. - Pewnie wyszłoby ci lepiej, gdybyś nie czekał, aż się odwrócę. Tak myślę.
- ,,Czekała"! Jestem waderą! - prychnęła zawartość kosza na pranie.
- Ach, no tak. Przepraszam. Czego ode mnie potrzebujesz?
- Mama powiedziała, że jeśli będę potrzebowała pomocy, to mam poprosić wojownika lub strażnika, więc panie wojowniku lub strażniku, proszę, żeby mi pan pomógł pozbierać cukierki - wyrecytowała na jednym wydechu. Aarved zamrugał ze zdziwieniem.
- Cóż, widzisz, jestem na służbie i nie mogę. Przykro mi - odparł basior, ponownie strosząc sierść, bo stanie bez ruchu na takim mrozie wcale nie było przyjemne.
- Czyli to znaczy, że mi pan nie pomoże? - zapytała bardzo zawiedzionym tonem waderka.
- Niestety nie. Ale mam nadzi...
- A jeśli mnie ktoś zabije? - jęknęła prosząco. Wojownik skrzywił się zszokowany.
- Chyba nie powinnaś myśleć o takich rzeczach. Zresztą, nie jesteś za mała, żeby wiedzieć, co to znaczy?
Waderka prychnęła oburzona.
- Mama zawsze mówi, że w tę noc dzieją się dziwne rzeczy i duchy wracają na ziemię. Jak zapytałam, skąd są duchy, to powiedziała, że z martwych wilków. A jak zapytałam, dlaczego miałyby wracać, to powiedziała, że jak się zabije wilka, to on jest zły i nie może odpoczywać z Luirią.
- Ah... a - kiwnął powoli głową Aarved. Coś mu mówiło, że matka tej waderki miała inne spojrzenie niż on na to, co powinno mówić się dzieciom, a czego nie.
- To co, pomoże mi pan? Żeby mnie nikt nie zabił? Prooooszę! Podzielę się z panem cukierkami! Nie będę panu przeszkadzać w patrolu, obiecuję!
Wojownik spojrzał z ukosa na szczenię. Normalnie by się nie zgodził, ale poczuł, że powinien porozmawiać z jej rodzicami... Tak na wszelki wypadek. I wytłumaczyć im, że nie powinni puszczać córki samej po ciemku.
- A jak masz na imię? - zapytał basior, gdy zbliżali się do drzwi pierwszego domu. Zauważył, jak prześcieradło nieco się podniosło, gdy młoda nastroszyła sierść.
- Proszę mnie nie pytać o takie rzeczy! - pisnęła oburzonym głosikiem. - Mama powiedziała, że mam nie mówić obcym takich rzeczy.
- No tak, twoja mama miała rację. Przepraszam - naprostował się samiec, stawiając przednimi łapami na pierwszym stopniu.
- Właśnie! - wykrzyknęła waderka, doskakując do niego. Lerdis zrobił zeza, żeby skupić się na zakrytym prześcieradłem pyszczku, który teraz znajdował się na poziomie jego oczu. - Musi pan to ubrać!
I wyciągnęła z wiaderka parę reniferzych rogów. Aarved skrzywił się.
- Nie wiem, czy to konieczne.
- Proszę! - pisnęła wadera. - Wilki dają więcej cukierków, gdy jest się przebranym.
Wojownikowi robiło się już porządnie zimno, a przeczucie podpowiadało mu, że nie ruszą się z miejsca, póki nie założy na głowę tych idiotycznych rogów.
- No dobrze, miejmy to już za sobą - westchnął, zakładając na czoło ozdobę. - Właśnie, nie jest ci zimno?
- Nie - odpowiedziała radośnie jego towarzyszka. - Nie czuję zimna.
I zapukała do drzwi.
~*~
- No dobrze - zaczął Aarved, po tym, jak stanęli na rynku. Kątem oka dostrzegł, że wiaderko waderki wypełnione już było po brzegi. - Chyba już wystarczy tego cukierkowania. Odprowadzę cię do domu, bo teraz już naprawdę nie ma nikogo na ulicach.
- Dobra! - szczeknęła młoda, podskakując radośnie w miejscu, przez co przydeptywała swoje przebranie. - Ale najpierw musimy podzielić cukierki!
Już chciał zaprotestować, ale zanim zdążył otworzyć pysk, szczenię wysypało wszystko na śnieg. Westchnął ciężko, marząc o udaniu się do karczmy na szybki ciepły posiłek, ale dzielnie przysiadł na bruku i zaczął sortować słodycze.
- Proszę.
Odwrócił się.
Przywitał go widok śpiącego miasta i powoli opadających na grunt płatków śniegu. Rozejrzał się, szukając wzrokiem waderki lub chociażby jej śladów, jednak niczego nie dostrzegł.
Poderwał się z legowiska, z przerażeniem wciągając powietrze nosem. Rozejrzał się w szoku, jednak dostrzegł jedynie półmrok swojego mieszkania. Palenisko wystygło. ,,C... co się stało?", przemknęło mu przez głowę, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się na niewielkim wiaderku stojącym na środku pomieszczenia.
Podszedł do niego ostrożnie, nadal niepewny, czy to był jedynie sen, czy może jakaś przeklęta mara. Na dnie zauważył stronę wyrwaną z gazety.
Chwycił ją telekinezą i podszedł do kominka. Po chwili ogień żwawo skakał po palach drewna, a basior przybliżył kawałek papieru do oczu.
Serce w nim zamarło.
,,Młode szczenię zamordowane na ulicach Centrum w Noc Duchów...".
Spojrzał w płomień i przez chwilę zdawało mu się, że zamiast trzasków usłyszał ciche ,,dziękuję".
Nagroda: 200 łusek oraz 5 punktów do dowolnego wykorzystania w statystykach zmysłów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz