[quest nie jest kanoniczny]
Z zaciśniętym gardłem przykucnęła przy przednich drzwiach porzuconego samochodu, przylegając plecami do rozgrzanej od słońca powierzchni. Pierś unosiła się w urywanym oddechu, palce zaciskały się na pasku torby, a wzrok co chwila spotkał się z chowającą się za stosem opon Valensią i z leżącym przy niej Silasem. Cała trójka zastygła w bezruchu, wsłuchując się w charczenie i szuranie dobiegające zza rzędu starych, zdezelowanych samochodów. Odgłosy raz się zbliżały, a raz oddalały, niemal przyprawiając ich o atak serca.
Karwiela bardzo powoli podniosła się i wyjrzała przez częściowo zbitą szybę. Na znajdującym się około pięćdziesiąt metrów od niej placyku snuły się cztery zombie, skutecznie zagradzające jedyną otwartą drogę ucieczki. Przeklęła w myślach, zastanawiając się jak w ogóle znaleźli się w tej sytuacji. Plan był banalnie prosty: przeszukać stojącą po drugiej stronie od wjazdu budę, znaleźć paliwo i zwinąć się jak najszybciej. Ale oczywiście tam, gdzie się kierowali, tam zawsze podążał za nimi pech. I tym razem przywlókł razem z sobą zombiaki.
Trwali więc w swoich prowizorycznych kryjówkach, czekając aż nieproszeni goście odejdą, z sercami chcącymi wyrwać się z klatek piersiowych, zbyt ostrożni i wystraszeni by się poruszyć. Wystarczył jeden zbyt głośny dźwięk, by przykuć uwagę całej czwórki, a tego w obecnej chwili bardzo, bardzo nie chcieli. Cenili swoje mózgi i nie byli gotowi się z nimi jeszcze pożegnać. Jasne, przeciwników było o zaledwie jednego więcej niż ich, jednak nie wiadomo czy w pobliżu nie czaiły się posiłki, a znając tendencję zombie do atakowania w grupach można było mieć prawie pewność, że tak w istocie było. A skurczybyki jak wyczują łatwą wyżerę potrafią zadziwiająco szybko biegać. Nie można też było zapomnieć, że byli praktycznie bez broni. Jak do tego doszło, ktoś mógłby spytać. W końcu kto normalny wybiera się na poszukiwania zapasów bez broni w dzisiejszych czasach? Kiedyś byli to jeszcze zwykli ludzie, nie mający albo dostępu, albo sposobów, albo chęci. Ci jednak szybko zginęli i sami dołączyli do podbijającego świat gatunku.
Teraz robili tak tylko samobójcy.
Kiedy wyruszali z bazy byli zaopatrzeni i w pełni gotowości na jakiekolwiek przeszkody na drodze. Przynajmniej tak im się zdawało, do czasu aż nie przykuli uwagi stada zdziczałych psów które, pozbawione właścicieli, musiały same zapewnić sobie przetrwanie w tych trudnych warunkach. To doprowadziło do ich zwiększonej ostrożności, zwiększonym lęku i przede wszystkim zwiększonej agresywności. Trójka zmuszona była odstraszyć je za pomocą strzałów, które zaalarmowały wałęsającą się w pobliżu hordę zombie. W tym całym zamieszaniu ledwo udało im się uciec, zużywając po drodze wszystkie kule lub, jak to było w przypadku Valensii, gubiąc broń. I tak uciekając dotarli do celu, na stary skup samochodów, myśląc że udało im się zgubić ogon. Cóż, najwyraźniej nie do końca.
Karwiela spojrzała w przeciwną stronę do placyku, wypatrując jakiejś drogi wyjścia. Zostanie w miejscu i czekanie aż nieumarli znikną mogłoby okazać się zgubne w skutkach, dlatego zależało jej na znalezieniu takowej jak najszybciej. Silas i Valensia wpatrywali się w nią z oczekiwaniem, ponieważ sami nie mieli dostępu do widoku.
Od tej strony pusty plac przylegał do niskiego, długiego budynku, wyglądającego na magazyn. Rząd okien kusił obietnicą wybawienia, tak samo jak naskładane na całej długości drewniane skrzynki i opony, po których może udałoby się wspiąć. Problem natomiast stanowiły szyby w oknach, będące istotną przeszkodą na drodze ewakuacyjnej. Skrzywiła się, kucając z powrotem. Myśl do cholery, przecież jesteś w stanie się z tego wyciągnąć. Dlaczego zawsze jak Silas jest potrzebny, to nie ma okazji się wykazać?! Podniosła się ponownie i wzrokiem przeszukała tę graciarnię, wypatrując luźnych desek czy metalowych prętów oraz miejsc, gdzie wspinaczka zdawała się w miarę bezpieczna. Wybrała jedno z nich, oceniła odległość. Teraz trzeba liczyć tylko na to, by za szybko nie przyciągnąć uwagi zielonych.
Rzuciła okiem w przeciwną stronę. Trzy nieświadome ich obecności zombie, daleko ale bliżej niż były poprzednio. Czwarty może stanowić problem jeśli nie ma się go na widoku, lecz i tak lepiej tylko jeden niż wszystkie. Prosząc o powodzenie ryzykownego planu kogokolwiek w górze, kto chciałby jej wysłuchać poczekała aż cała trójka odwróci się do niej plecami i gdy tylko to nastąpiło szybko przemknęła przez uliczkę, lądując obok przyjaciół. Wytłumaczyła im co i jak, opisała tyle co mogła i zaznaczyła gdzie powinni się kierować, po czym powoli ruszyli ku magazynowi, lawirując między samochodami zgięci w pół. Co chwila przystawali, rozglądając się, nasłuchując i wyglądając na plac po przeciwnej stronie, z ulgą widząc że trójka nieumarłych nie ma pojęcia o ich obecności. Po czwartym nie było śladu.
W końcu dotarli na skraj gołego placu, na którym wkrótce miało się okazać, czy zdołają wyjść z tej przygody w całości. Przystanęli, zbierając się na odwagę, próbując uspokoić oddechy. W końcu Silas dał znak i powoli, po cichu i z jak największą ostrożnością jeden po drugim ruszyli ku magazynowi, dbając by samochody zasłoniły ich pochylone sylwetki przed zombie. Piasek cicho chrzęszczał pod butami, bawiąc się z ich napiętymi nerwami. W każdej chwili oczekiwali napłynięcia ohydnego odoru i ruchu rozkładającej się ręki, widoku przerośniętych zębów i tego koszmarnego charczenia. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a oni bezproblemowo przebyli pusty odcinek drogi. Dziewczyny ustawiły się tyłem do ściany budynku, jedna łapiąc za dziurawe wiadro, druga za coś co przypominało drążek poprzeczny i z niepokojem czekały aż Silas wybierze odpowiedni sprzęt, wespnie się po skrzynkach i zacznie łupać w okno. Przed tym ostatnim zapadła chwila ciszy naznaczonej świadomością, że zaraz zlecą się tu wszystkie zombie razem wzięte i będą mieli kurewsko duży problem. No nie ma bata, żeby to wiadro, które Karwiela taszczyła w rękach posłużyło do czegokolwiek innego niż zbieranie ich szczątek z parkietu, ale hej! Grunt to pozytywne myślenie!
-Dobra dziewczyny, raz kozie śmierć- stwierdził zrezygnowany mężczyzna i tak huknął w niewinne okno, że prawie spadł. Jakoś się jednak utrzymał i grzmotnął ponownie, jakby szkło było jedynym co stało mu na przeszkodzie do wolności. Bo właściwie było. Lol.
-Szybciej.- syknęła Valensia, nerwowo przekładając drążek poprzeczny z jednej ręki do drugiej, słysząc zbliżające się odgłosy szurania, charczenia i bulgotania.
-Staram się.- odwarknął Silas, coraz bardziej zirytowany niechcącym ustąpić szkłem. Już pojawiły się na nim pęknięcia, ale od kilku machnięć nic poza tym.- No dalej!- zza rządu samochodów wypadły trzy zombie i kuśtykając ruszyły w ich stronę, wyciągając przed siebie pozbawione skóry dłonie. Gnijące mięso odpadało z ich ciał pod wpływem szybkiego tempa. Jednemu wypłynęło oko.
Nagle rozległ się potworny trzask zwiastujący wybawienie. Kątem oka Karwiela ujrzała jak Valensia wskakuje na skrzynki obok Silasa i nie zważając na ostre kawałki wślizguje się do magazynu. Szybko poszła w jej ślady, korzystając z pomocnej dłoni mężczyzny (sama bowiem miałaby problem z prędkim dostaniem się na wysoki "stopień") i już chciała dołączyć do czekającej Valensii, gdy dobiegł ją krzyk.
-Uwaga!- odwróciła się na pięcie i kierowana instynktem rzuciła we wspinającego się za nią zombiaka wiadrem. Tamten zatoczył się lekko, ale uparcie tkwił na skrzynkach próbując zachować równowagę. Silas jednak nie dał mu na to szans. Wykorzystując jego chwilowe zamroczenie grzmotnął nieumarłego z całej siły swoim metalowym drągiem, po czym popchnął Karwielę ku oknu. Kobieta zeskoczyła pierwsza, lądując w przewrocie, mężczyzna zaraz za nią. Nie zarejestrowali zranionych szkłem dłoni, zbyt przerażeni i naładowani adrenaliną by przejmować się takimi drobnostkami. Czym prędzej pozbierali się z ziemi i rzucili się przez magazyn, co chwila potykając się o leżące wszędzie graty, przeklinając i złorzecząc. W końcu jednak dobrnęli do drzwi które, dzięki niebiosom, były otwarte i nie odwracając się całą trójką wybiegli na opustoszałą ulicę.
Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz