Ogień strzelał wesoło w kominku, z koszyka wyłożonego szmatkami dochodziły ciche piski, a wiatr jęczał za drzwiami, kiedy Aarved, leżąc na podłodze, studiował jedną z encyklopedii ornitologii. Próbował dopasować wygląd ,,swojego" pisklęcia do któregokolwiek ptaka drapieżnego z kilku dostępnych mu woluminów, ale młode zbyt wielu gatunków były bardzo do siebie podobne, praktycznie identyczne dla niedoświadczonego oka. Basior westchnął. Żałował, że nie przejrzał uważnie gniazda, być może znalazłby jakieś skorupki, które prawdopodobnie ułatwiłyby mu identyfikację swojego szkaradztwa. Opieka nad małym ptakiem była bardzo wyczerpująca. Minęło dopiero kilka dni, ale pilnowanie częstych pór karmienia, wysłuchiwanie nieustannych pisków i dbanie o higienę dosyć... nieporządnego stworzonka mogło mocno wytrącić nawet najbardziej spokojnego wilka z równowagi. Miał zatem nadzieję, że niedługo pojawi się ktoś, komu będzie mógł, mówiąc niedelikatnie, oddać swój problem i wrócić do swojego uporządkowanego, niezbyt ciekawego życia podrzędnego wojownika.
Przerwał swoje rozmyślania, bo zorientował się, że przez kontemplowanie nad losem pisklęcia sprawiło, że bezwiednie przejrzał cały dział poświęcony ptakom drapieżnym i zatrzymał się na stronie przedstawiającego jakiegoś szarego kuzyna jaskółki. Westchnął i już miał odłożyć pierwszy tom ,,Wielkiej Księgi Ptactwa Imperium Północnego", aby sięgnąć po następną część, kiedy w jego mieszkaniu rozległo się pukanie.
- Proszę! - zawołał rogacz, wstając. Otrzepał się i szybko uporządkował telekinezą porozrzucane książki.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, szczupły wilk. Pysk miał pociągły i kanciasty, wyraźne kości policzkowe rysowały się pod nieznoszącymi sprzeciwu oczami, które błyszczały z głębokich oczodołów. Cała jego sylwetka była ostra i mogłoby się wydawać, że nie ma w ogóle sierści, albowiem tak gładko przylegała ona do wystających bioder i łopatek. Ubrany był w szykowny kubrak ze skóry młodego renifera, podbity białym futerkiem śnieżnego zająca. Jasny płaszcz załopotał w ostatnim powiewie wiatru, kiedy drzwi zatrzasnęły się za przybyszem. Momentalnie w pokoju nastała poważna atmosfera.
- Dzień dobry - zaczął nieznajomy. Głos miał niski, a ton wskazywał na przyzwyczajenie do wysokiej pozycji i szacunku, który najwyraźniej często otaczał jego posiadacza. Aarved skłonił się nisko, omal nie zgrzytając rogami o podłogę. - Nazywam się Kordelian z rodu Czarnej Fali. Przybyłem do pana w związku z ogłoszeniem o pisklęciu pewnego ptaka drapieżnego. Zajmuję się hodowlą ptaków łowieckich.
- Jestem zaszczycony pańskim przybyciem - odparł zielonooki, przybierając oficjalny ton. Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu, który wypełzł na jego pysk. Już tracił nadzieję, że jego plakaty rozwieszone po Centrum jakkolwiek się przydadzą. - Pozwolę sobie przejść od razu do rzeczy, proszę tutaj.
Wojownik podszedł do wiklinowego koszyka i odsłonił szmatkę, pod którą ukrywała się niewielka kuleczka puchu. Gdy tylko zorientowała się, że ktoś do niej podszedł, rozprostowała chude, nieopierzone skrzydełka i zaskrzeczała przeraźliwie.
- Znalazłem go w pustym gnieździe, na początku myślałem, że nie żyje. Jego rodzeństwo zamarzło. Wie pan może, co to za gatunek? - zapytał Aarved z iskrą w oczach. Nareszcie ktoś, kto może mu pomóc zadbać o to wymagające, głośne stworzenie.
- Niestety nie, dopóki nie wyrosną mu kolorowe pióra, to ciężko będzie określić, podobnie jak płeć. Ale widzę, że... Hm... - zamilkł.
- Co takiego?
Przybysz uniósł pisklaka w górę, przyglądając mu się uważnie, co spowodowało gwałtowny sprzeciw młodego ptaka.
- Ile on ma tygodni?
- Nie mam pojęcia, znalazłem go cztery dni temu. Dlaczego pan pyta? - zaniepokoił się wilk. Coś w mimice nieznajomego mu się nie podobało.
- Wygląda, jakby powinien już zacząć wykształcać lotki. To pióra znajdujące się na końcach skrzydeł, ale nie widzę żadnych ich śladów. Widzi pan te sztywniejsze pióra na brzuchu? To znak, że zaczyna dorastać, razem z nimi powinny pojawiać się lotki. One umożliwiają lot - mruknął basior i odsunął się. Ved spojrzał na niego. - Tak, zdecydowanie powinny już zacząć się pojawiać, ale wciąż ich nie ma.
- Co to oznacza?
- Ptaki, które mają problemy z wytworzeniem piór służących do lotu rzadko przeżywają - wyjaśnił Kordelian, poprawiając płaszcz. - W dodatku, z tego co rozumiem, jest to dziki pisklak?
- Tak, znalazłem go w pustym gnieździe na urwisku - powiedział wojownik. Zrobiło mu się żal małej istotki, a niepokój tylko przybrał na sile. Coś mu mówiło, że nie podoba mu się kierunek, w jakim zmierzała ta rozmowa. Zerknął na sokolnika. Wyraz jego twarzy przypieczętował jego obawy.
- Cóż, w takim razie przykro mi, ale jestem niezdolny do pomocy. Życzę miłego dnia - odpowiedział chudy osobnik i odwrócił się. Aarved podskoczył do niego, zaskoczony.
- Zaraz, zaraz, nie weźmie go pan?
- Nie, niestety nie potrafię panu pomóc.
- Ale... Ale dlaczego? - zająknął się zielonooki. Nic nie rozumiał. Drugi basior spojrzał na niego chłodno.
- Ten pisklak ma małe szanse na przeżycie. Może się okazać, że nigdy nie będzie latać, co oznacza, że nie będzie z niego żadnego pożytku i nie będzie wiódł komfortowego życia.
- Nie możecie chociaż spróbować go odchować? Może jeszcze wyrosną mu pióra, przecież zajmujecie się takimi zwierzętami, na pewno jest jeszcze szanso! - Aarved podniósł nieco głos, ale nie wywarło to wrażenia na jego gościu. Jedynie jego spojrzenie stało się bardziej zirytowane, ale to pewnie przez pretensje wilka, a nie jego ton.
- Jest to zwierzę dzikie, oznacza to, że może przenosić choroby i pasożyty, na które nasze ptaki nie są odporne z tytułu wychowania w niewoli. Ponadto nie mamy pewności, że kiedykolwiek będzie latać, ryzykujemy więc zdrowie naszych obecnych podopiecznych w imię odratowania pisklęcia, które być może nie dożyje dorosłości, nie mówiąc już o jakiejkolwiek użyteczności. Muszę więc odmówić. Mamy dobre powody, dla których nie odławiamy dzikich zwierząt i trzymamy się jedynie czystych linii hodowlanych.
Rogacz stał oszołomiony i wpatrywał się w dumnie patrzącego na niego basiora. Ten odchrząknął w końcu i odwrócił się.
- Muszę pana przeprosić, ale czas nagli. Jeszcze raz przepraszam, że nie mogę panu pomóc i życzę miłego dnia.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Do środka wpadł zimny podmuch, przez który zawirował ogień w kominku.
- Ale... Ale co ja mam z nim zrobić? - jęknął Aarved. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Jego nadzieje zostały rozbite w drobny pył. Poczuł się oszukany, sam nie wiedział, dlaczego. Kordelian odwrócił się i rzucił mu spojrzenie, w którym wyraźne zdenerwowanie wciąż jeszcze powstrzymywały dobre maniery. ,,Dlaczego dalej marnujesz mój czas, nędzny bachorze?" wydawało się mówić jego spojrzenie. Aarved miał ochotę wyrzucić go własnymi łapami na zbity pysk za ten wzrok.
- Najlepiej się go pozbyć. Uderzenie w głowę to najszybszy i najbardziej bezbolesny sposób, potem możesz go pan wyrzucić do lasu, albo... Nie wiem, do jakiś krzaków. Zjedzą go zwierzęta. Do widzenia.
Trzask drzwi urwał wpadający do mieszkania strumień wiatru i nie pozwolił Aarvedowi, który już otwierał pysk, na wyrzucenie z siebie masy przekleństw.
Wojownik stał jak zaczarowany obok koszyka z płaczącym pisklęciem, wciąż zbyt zszokowany, aby podjąć jakikolwiek tok rozumowania.
KONIEC CZĘŚCI III
Słowa: 1056 = 72 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz