Kiedy łysy wspomniał coś o tym, że to nie pierwszy taki przypadek, kilka pojedynczych informacji połączyło się w mojej głowie w jedno. Zatrybiło i dało szerszy obraz na całą sprawę. Pozwoliło dostrzec nieco więcej, niż wydedukowałam samą moją obecnością przy miejscu dzisiejszej zbrodni i podczas podsłuchiwania przechodniów. Trup na drugim końcu Centrum od miejsca, w którym teraz się znajdowaliśmy. Kolejny pod knajpą, z której wytoczyłam się kilka dni temu nad ranem po całonocnej popijawie. Prawie się wtedy o niego potknęłam, leżał na środku drogi niemal pod samymi drzwiami dobytku. A mimo to nikt go nie zauważył, nie pofatygował się, by chociaż usunąć stamtąd ciało. Cuchnące wódą i szczynami, doprawione ostrą wonią świeżej krwi truchło nie zwróciło niczyjej uwagi przez całą noc, mimo że dziesiątki wilków wchodziły w tym czasie i wychodziły z baru. Obserwowałam ich wszystkich bardziej lub mniej trzeźwym spojrzeniem. Nie dostrzegłam niczego, ani u wchodzących, ani wychodzących, co ostrzegłoby mnie w jakikolwiek sposób przed tym, co znajdzie się na mojej drodze, gdy postanowię wrócić do domu. To tylko kolejny trup nic nieznaczącego pijaka, czym tu się przejmować?
Cóż, widać jednak było czym. Skoro to nie pierwszy taki przypadek, skąd pewność, że morderca nie przestawi się na wilki innego stanu? Jeśli nie mieliśmy do czynienia z jakimś nawiedzonym idealistą z poczuciem misji oczyszczenia świata z wilczych śmieci, to niczego nie można było być pewnym. Tymczasem wszyscy do tematu podchodzili z zaskakującą beztroską.
No tak, tyle że, jak widać, nie wszyscy.
Nie wiedziałam, co Łysego łączyło z tymi pijaczynami. Mówił, że opłaci pogrzeb niedawnego nieboszczka. Szlachetne z jego strony, nikt inny na coś podobnego by się nie zebrał. Siedzenie na swoim bogactwie jak smok na kosztownościach było raczej częściej spotykaną postawą, niż dzielenie się swoim ciężko zarobionym groszem. To też takie spaczenie, zakorzenione głęboko w społeczeństwie. W tych czasach wszyscy myśleli o sobie, swoim własnym dobru. Co kogo obchodził jakiś cwel z ulicy. Niech gnije w rynsztoku.
Przez myśl przeszło mi, że może wszystkie te wilki, które musiały być na miejscu, podczas gdy nasz denat był rozszarpywany na strzępy, doskonale wiedziały, kto to zrobił. Może nawet popierały takie czyszczenie Centrum z robactwa. Nie było mowy o tym, żeby ktokolwiek zadał podobne obrażenia po cichu, do tego na środku ruchliwej ulicy. Nie mógł odejść przez nikogo niezauważony. Ktoś musiał wiedzieć. I to prawdopodobnie całkiem dużo ktosiów.
Trzeba się było tylko dokopać do tożsamości owych ktosiów. Co mogło okazać się pewnym wyzwaniem, podejrzewałam jednak, że Łysy basior niemal na pewno będzie gotowy to wyzwanie podjąć. W jego oczach widziałam naprawdę głęboką desperację. Chęć zaprowadzenia sprawiedliwości. Nie mogłam się zdecydować, czy bardziej mnie te nadzieje, tak doskonale rysujące się na pysku basiora, bawią, czy raczej wzbudzają szacunek. Ale, jak wszystko dobrze pójdzie, jeszcze będę miała sporo czasu, by się nad tą kwestią zastanowić. A tymczasem...
- Mówiła pani o pomocy. Zapraszam więc do podzielenia się spostrzeżeniami - odezwał się nagle basior i swoje słowa ewidentnie kierował do mnie, bo gdy zamrugałam szybko, by wrócić do rzeczywistości z moich rozmyślań, patrzył centralnie na mnie. Uśmiechnęłam się tym moim głupim uśmiechem, który denerwował mnie samą, gdy patrzyłam na siebie z taką miną w lustrze, nie wyobrażałam więc sobie nawet, jak bardzo irytujący musi być dla innych. Dla mnie jednak najważniejsze, że spełniał swoją funkcję. Pozwalał mi sprawiać wrażenie nieszkodliwego przeciwnika, kogoś, kim nie trzeba się przejmować, bo jest zwyczajnie zbyt głupi czy myślący trywialnie, by wziąć coś na poważnie i w jakiś konkretny sposób zareagować.
- Spostrzeżeniami na temat? - zapytałam, przekręcając lekko głowę i machając głupio ogonem. Chyba go tym pytaniem wkurwiłam, bo na czole wystąpiła mu pulsująca żyłka. Powstrzymałam wypływający na mój pysk triumfalny uśmiech. Ach, wkurwianie innych było jednak satysfakcjonujące...
- Tego, co się tu wydarzyło - wycedził przez zaciśnięte zęby, co jeszcze bardziej dopieściło moją euforię po osiągnięciu sukcesu. Jednak to by było na tyle, jeśli chodzi o tak perfidne denerwowanie go w najbliższym czasie. Niestety. Nie chciałam, żeby uznał, że współpraca ze mną mu się nie opłaci. Musiałam dać mu coś, co go zainteresuje na tyle, by zechciał zatrzymać mnie przy sobie. Potem będę mogła dalej się bawić. By the way, uroczo wyglądał, jak się wkurwiał. Z radością zrobię wszystko, by jak najczęściej oglądać go w tym wydaniu podczas tego naszego wspólnego polowania na mordercę.
Bo tak, teraz już nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie odpuści. A skoro jeszcze nie odwrócił się na pięcie i nie dał sobie ze mną spokoju, to znaczy, że miał nadzieję, że będę mogła mu jakoś realnie pomóc.
Oczywiście nie chciałam zawieść jego oczekiwań wobec mnie.
- Cóż, takim jednym głównym, którym mogę się podzielić, jest to, że ktoś na pewno całe zdarzenie widział - wzruszyłam ramionami, obiegając wzrokiem otoczenie. Plamy czerwonej krwi nadal odznaczały się wyraźnie na tle białego kamienia wyściełającego ścieżkę. Nie dało się ich nie zauważyć, a jednak większość wilków, których mrowie nadal się tędy przelewało, zdawało się dokładnie to robić. Wszystko, byle ich wzrok nie padł na niechciany ewenement szpecący otoczenie.
- Ale nic z tym jakoś nie zrobił - burknął, a ja wyszczerzyłam się w odpowiedzi w uśmiechu.
- Ależ pan bystry! - zawołałam. - A jaki spostrzegawczy.
- Czy pani kpi? - spytał, mierząc mnie morderczym spojrzeniem spode łba. Dotknęłam łapą klatki piersiowej w miejscu, gdzie biło serce i spojrzałam na niego z udawanym oburzeniem.
- Gdzież bym śmiała!
Wyglądał na mocno zirytowanego, nie przeszkodziło mi to jednak w ciągnięciu tej farsy. Wystarczyło rzucić mu kilka informacji, na tyle jednak mało, by nie pozostało mu nic innego, jak tylko zabrać mnie ze sobą na poszukiwania. Bym mu w odpowiedniej chwili podrzuciła odpowiedni trop. Może nie miałam w tym żadnego interesu, nie w samym złapaniu tego, kto był za śmierć basiora odpowiedzialny. Ale mogłam się podczas takiego mini śledztwa podszkolić, potrenować i utrwalić wiedzę i taktyki, których się w ostatnim czasie nauczyłam. Choć nie tylko te.
- Próbował pan może popytać przechodniów? Czy coś widzieli - powiodłam łapą naokoło, wracając do mojego w miarę normalnego tonu. Mięśnie pyska zaczynały mi sztywnieć od idiotycznego uśmiechu, w którym wykrzywiałam usta, więc go również porzuciłam. A co tam. Może a nóż widelec łatwiej mi pójdzie przekonanie basiora, że opłaci mu się zabranie mnie ze sobą do prowadzenia śledztwa.
- A czy oni wyglądają, jakby chcieli ze mną rozmawiać i jakby cokolwiek widzieli? - burknął, nadal patrząc na mnie spode łba, jednak starałam się to ignorować. Teraz może nie był zbyt przychylnie do mnie nastawiony, ale nic nie stało na przeszkodzie, by w przyszłości się to zmieniło.
- Ach, oni nie. Poza tym nie można ich o takie rzeczy pytać wprost. Trzeba się trochę pogimnastykować - uśmiechnęłam się przebiegle. - Nie ma opcji, żeby nikt nic nie wiedział.
- I nie ma opcji, żeby ci coś powiedzieli, nawet jeśli widzieli - sceptycyzm basiora z każdą chwilą zadziwiał mnie coraz bardziej. Jak można być tak negatywnym?
- Z własnej woli nie - prychnęłam i, bez ostrzeżenia, ruszyłam w stronę najbliższego, siedzącego pod jedną ze ścian, menelka. Zauważyłam go już jakiś czas temu, sterczał w jednym miejscu, zwinięty w kłębek, nie ruszał się za bardzo, jednak gdy jakiś nieuważny przechodzeń nadepnął mu na ogon, wywinął się i warknął na niego ostrzegawczo. Nie byłam pewna, czy w czasie ataku tu był, a jeśli był, to czy coś widział, czy akurat wtedy spał. Liczyłam jednak na to, że potworne wrzaski katowanego go obudziły. - Dzień dobry, proszę pana! - rzuciłam już z pewnej odległości, trochę głośniej, niż było trzeba, na wypadek, gdyby był przygłuchy. A było to całkiem prawdopodobne, skoro mógł tu spać. Albo po prostu przyzwyczaił się do panującego w Centrum zgiełku. - Piękną mamy pogodę, prawda?
Łypnął na mnie jednym okiem, ale nie poruszył się w żaden inny sposób. Tylko powieka raz po raz przesuwała się po gałce ocznej, gdy mrugał.
Wyrzuciłam z siebie jeszcze serię innych bzdurnych pytań retorycznych lub takich, na które zaraz sama sobie odpowiadałam. Trajkotałam jak najęta, starając się osiągnąć wcale nie trudną rzecz - wywołać u bezdomnego irytację. Zirytowany wilk chętniej zrobi wszystko, by jak najszybciej pozbyć się natręta. Żeby znowu mieć święty spokój.
- Dobra, pani - "obudził się" nagle. Podniósł łeb i spojrzał na mnie krzywo, z niezadowolonym grymasem na pysku. - Czego pani ode mnie chce?
- Oj, no tak - zaśmiałam się głupkowato. - Widzi pan, zastanawiałam się... Jak dobrze zna pan okolicę?
- Dość dobrze - burknął. Jego wzrok powędrował na basiora za mną. W jego oczach dostrzegłam błysk rozpoznania.
Serio, znali się? A może staremu pijaczkowi już tylko się coś we łbie pomieszało? Jedna i druga opcja wydawała się równie prawdopodobna.
- Och, a był pan tu może, gdy działy się te okropne rzeczy? To znaczy, podejrzewam, że okropne. Wrzaski, jakie niosły się po rynku, były przerażające - skuliłam lekko uszy, podkuliłam ogon. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na plamę na drodze. Całą sobą demonstrowałam niepokój.
Widział. Co prawda twierdził inaczej, ale mowa ciała go zdradziła. Kilka innych, zdawałoby się, że nie nawiązujących do sprawy pytań później dowiedziałam się, że w sumie to niewiele widział. Tłum wilków był zbyt gęsty, by się przypatrzeć.
Co, jak dla mnie, tym bardziej było dziwne. Że nikt nie zwrócił uwagi na krwawą jatkę, która się tu rozegrała.
No ale, żeby nie było, że wychodzę z niczym - zdobyłam rysopis kogoś, kto przystanął i patrzył dokładnie w miejsce kaźni. O dziwo podejrzewałam, że znam tego kogoś. Nie raz upijałam się w jego barze.
Wróciłam więc do Łysego z podniesionym dumnie ogonem i uśmiechem na ustach. Przekazałam mu, czego się dowiedziałam. Widziałam, jak mrużył oczy, patrząc to na mnie, to na bezdomnego, który tymczasem wrócił do swojej drzemki tudzież innej formy egzystencji, którą gwałtownie przerwałam swoim wtargnięciem. Podejrzewałam, że słyszał naszą rozmowę. A że nie zadałam żadnego bezpośredniego pytania o całą tą sprawę, nie powinno być opcji, żebym się czegoś dowiedziała na jej temat. A jednak.
- Właściciel Zajazdu "Pod Maciągowym Okiem" może coś wiedzieć na temat tej sprawy - poinformowałam w ramach podsumowania. - Możemy się do niego przejść. A nóż się czegoś ciekawego dowiemy.
Cóż, widać jednak było czym. Skoro to nie pierwszy taki przypadek, skąd pewność, że morderca nie przestawi się na wilki innego stanu? Jeśli nie mieliśmy do czynienia z jakimś nawiedzonym idealistą z poczuciem misji oczyszczenia świata z wilczych śmieci, to niczego nie można było być pewnym. Tymczasem wszyscy do tematu podchodzili z zaskakującą beztroską.
No tak, tyle że, jak widać, nie wszyscy.
Nie wiedziałam, co Łysego łączyło z tymi pijaczynami. Mówił, że opłaci pogrzeb niedawnego nieboszczka. Szlachetne z jego strony, nikt inny na coś podobnego by się nie zebrał. Siedzenie na swoim bogactwie jak smok na kosztownościach było raczej częściej spotykaną postawą, niż dzielenie się swoim ciężko zarobionym groszem. To też takie spaczenie, zakorzenione głęboko w społeczeństwie. W tych czasach wszyscy myśleli o sobie, swoim własnym dobru. Co kogo obchodził jakiś cwel z ulicy. Niech gnije w rynsztoku.
Przez myśl przeszło mi, że może wszystkie te wilki, które musiały być na miejscu, podczas gdy nasz denat był rozszarpywany na strzępy, doskonale wiedziały, kto to zrobił. Może nawet popierały takie czyszczenie Centrum z robactwa. Nie było mowy o tym, żeby ktokolwiek zadał podobne obrażenia po cichu, do tego na środku ruchliwej ulicy. Nie mógł odejść przez nikogo niezauważony. Ktoś musiał wiedzieć. I to prawdopodobnie całkiem dużo ktosiów.
Trzeba się było tylko dokopać do tożsamości owych ktosiów. Co mogło okazać się pewnym wyzwaniem, podejrzewałam jednak, że Łysy basior niemal na pewno będzie gotowy to wyzwanie podjąć. W jego oczach widziałam naprawdę głęboką desperację. Chęć zaprowadzenia sprawiedliwości. Nie mogłam się zdecydować, czy bardziej mnie te nadzieje, tak doskonale rysujące się na pysku basiora, bawią, czy raczej wzbudzają szacunek. Ale, jak wszystko dobrze pójdzie, jeszcze będę miała sporo czasu, by się nad tą kwestią zastanowić. A tymczasem...
- Mówiła pani o pomocy. Zapraszam więc do podzielenia się spostrzeżeniami - odezwał się nagle basior i swoje słowa ewidentnie kierował do mnie, bo gdy zamrugałam szybko, by wrócić do rzeczywistości z moich rozmyślań, patrzył centralnie na mnie. Uśmiechnęłam się tym moim głupim uśmiechem, który denerwował mnie samą, gdy patrzyłam na siebie z taką miną w lustrze, nie wyobrażałam więc sobie nawet, jak bardzo irytujący musi być dla innych. Dla mnie jednak najważniejsze, że spełniał swoją funkcję. Pozwalał mi sprawiać wrażenie nieszkodliwego przeciwnika, kogoś, kim nie trzeba się przejmować, bo jest zwyczajnie zbyt głupi czy myślący trywialnie, by wziąć coś na poważnie i w jakiś konkretny sposób zareagować.
- Spostrzeżeniami na temat? - zapytałam, przekręcając lekko głowę i machając głupio ogonem. Chyba go tym pytaniem wkurwiłam, bo na czole wystąpiła mu pulsująca żyłka. Powstrzymałam wypływający na mój pysk triumfalny uśmiech. Ach, wkurwianie innych było jednak satysfakcjonujące...
- Tego, co się tu wydarzyło - wycedził przez zaciśnięte zęby, co jeszcze bardziej dopieściło moją euforię po osiągnięciu sukcesu. Jednak to by było na tyle, jeśli chodzi o tak perfidne denerwowanie go w najbliższym czasie. Niestety. Nie chciałam, żeby uznał, że współpraca ze mną mu się nie opłaci. Musiałam dać mu coś, co go zainteresuje na tyle, by zechciał zatrzymać mnie przy sobie. Potem będę mogła dalej się bawić. By the way, uroczo wyglądał, jak się wkurwiał. Z radością zrobię wszystko, by jak najczęściej oglądać go w tym wydaniu podczas tego naszego wspólnego polowania na mordercę.
Bo tak, teraz już nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie odpuści. A skoro jeszcze nie odwrócił się na pięcie i nie dał sobie ze mną spokoju, to znaczy, że miał nadzieję, że będę mogła mu jakoś realnie pomóc.
Oczywiście nie chciałam zawieść jego oczekiwań wobec mnie.
- Cóż, takim jednym głównym, którym mogę się podzielić, jest to, że ktoś na pewno całe zdarzenie widział - wzruszyłam ramionami, obiegając wzrokiem otoczenie. Plamy czerwonej krwi nadal odznaczały się wyraźnie na tle białego kamienia wyściełającego ścieżkę. Nie dało się ich nie zauważyć, a jednak większość wilków, których mrowie nadal się tędy przelewało, zdawało się dokładnie to robić. Wszystko, byle ich wzrok nie padł na niechciany ewenement szpecący otoczenie.
- Ale nic z tym jakoś nie zrobił - burknął, a ja wyszczerzyłam się w odpowiedzi w uśmiechu.
- Ależ pan bystry! - zawołałam. - A jaki spostrzegawczy.
- Czy pani kpi? - spytał, mierząc mnie morderczym spojrzeniem spode łba. Dotknęłam łapą klatki piersiowej w miejscu, gdzie biło serce i spojrzałam na niego z udawanym oburzeniem.
- Gdzież bym śmiała!
Wyglądał na mocno zirytowanego, nie przeszkodziło mi to jednak w ciągnięciu tej farsy. Wystarczyło rzucić mu kilka informacji, na tyle jednak mało, by nie pozostało mu nic innego, jak tylko zabrać mnie ze sobą na poszukiwania. Bym mu w odpowiedniej chwili podrzuciła odpowiedni trop. Może nie miałam w tym żadnego interesu, nie w samym złapaniu tego, kto był za śmierć basiora odpowiedzialny. Ale mogłam się podczas takiego mini śledztwa podszkolić, potrenować i utrwalić wiedzę i taktyki, których się w ostatnim czasie nauczyłam. Choć nie tylko te.
- Próbował pan może popytać przechodniów? Czy coś widzieli - powiodłam łapą naokoło, wracając do mojego w miarę normalnego tonu. Mięśnie pyska zaczynały mi sztywnieć od idiotycznego uśmiechu, w którym wykrzywiałam usta, więc go również porzuciłam. A co tam. Może a nóż widelec łatwiej mi pójdzie przekonanie basiora, że opłaci mu się zabranie mnie ze sobą do prowadzenia śledztwa.
- A czy oni wyglądają, jakby chcieli ze mną rozmawiać i jakby cokolwiek widzieli? - burknął, nadal patrząc na mnie spode łba, jednak starałam się to ignorować. Teraz może nie był zbyt przychylnie do mnie nastawiony, ale nic nie stało na przeszkodzie, by w przyszłości się to zmieniło.
- Ach, oni nie. Poza tym nie można ich o takie rzeczy pytać wprost. Trzeba się trochę pogimnastykować - uśmiechnęłam się przebiegle. - Nie ma opcji, żeby nikt nic nie wiedział.
- I nie ma opcji, żeby ci coś powiedzieli, nawet jeśli widzieli - sceptycyzm basiora z każdą chwilą zadziwiał mnie coraz bardziej. Jak można być tak negatywnym?
- Z własnej woli nie - prychnęłam i, bez ostrzeżenia, ruszyłam w stronę najbliższego, siedzącego pod jedną ze ścian, menelka. Zauważyłam go już jakiś czas temu, sterczał w jednym miejscu, zwinięty w kłębek, nie ruszał się za bardzo, jednak gdy jakiś nieuważny przechodzeń nadepnął mu na ogon, wywinął się i warknął na niego ostrzegawczo. Nie byłam pewna, czy w czasie ataku tu był, a jeśli był, to czy coś widział, czy akurat wtedy spał. Liczyłam jednak na to, że potworne wrzaski katowanego go obudziły. - Dzień dobry, proszę pana! - rzuciłam już z pewnej odległości, trochę głośniej, niż było trzeba, na wypadek, gdyby był przygłuchy. A było to całkiem prawdopodobne, skoro mógł tu spać. Albo po prostu przyzwyczaił się do panującego w Centrum zgiełku. - Piękną mamy pogodę, prawda?
Łypnął na mnie jednym okiem, ale nie poruszył się w żaden inny sposób. Tylko powieka raz po raz przesuwała się po gałce ocznej, gdy mrugał.
Wyrzuciłam z siebie jeszcze serię innych bzdurnych pytań retorycznych lub takich, na które zaraz sama sobie odpowiadałam. Trajkotałam jak najęta, starając się osiągnąć wcale nie trudną rzecz - wywołać u bezdomnego irytację. Zirytowany wilk chętniej zrobi wszystko, by jak najszybciej pozbyć się natręta. Żeby znowu mieć święty spokój.
- Dobra, pani - "obudził się" nagle. Podniósł łeb i spojrzał na mnie krzywo, z niezadowolonym grymasem na pysku. - Czego pani ode mnie chce?
- Oj, no tak - zaśmiałam się głupkowato. - Widzi pan, zastanawiałam się... Jak dobrze zna pan okolicę?
- Dość dobrze - burknął. Jego wzrok powędrował na basiora za mną. W jego oczach dostrzegłam błysk rozpoznania.
Serio, znali się? A może staremu pijaczkowi już tylko się coś we łbie pomieszało? Jedna i druga opcja wydawała się równie prawdopodobna.
- Och, a był pan tu może, gdy działy się te okropne rzeczy? To znaczy, podejrzewam, że okropne. Wrzaski, jakie niosły się po rynku, były przerażające - skuliłam lekko uszy, podkuliłam ogon. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na plamę na drodze. Całą sobą demonstrowałam niepokój.
Widział. Co prawda twierdził inaczej, ale mowa ciała go zdradziła. Kilka innych, zdawałoby się, że nie nawiązujących do sprawy pytań później dowiedziałam się, że w sumie to niewiele widział. Tłum wilków był zbyt gęsty, by się przypatrzeć.
Co, jak dla mnie, tym bardziej było dziwne. Że nikt nie zwrócił uwagi na krwawą jatkę, która się tu rozegrała.
No ale, żeby nie było, że wychodzę z niczym - zdobyłam rysopis kogoś, kto przystanął i patrzył dokładnie w miejsce kaźni. O dziwo podejrzewałam, że znam tego kogoś. Nie raz upijałam się w jego barze.
Wróciłam więc do Łysego z podniesionym dumnie ogonem i uśmiechem na ustach. Przekazałam mu, czego się dowiedziałam. Widziałam, jak mrużył oczy, patrząc to na mnie, to na bezdomnego, który tymczasem wrócił do swojej drzemki tudzież innej formy egzystencji, którą gwałtownie przerwałam swoim wtargnięciem. Podejrzewałam, że słyszał naszą rozmowę. A że nie zadałam żadnego bezpośredniego pytania o całą tą sprawę, nie powinno być opcji, żebym się czegoś dowiedziała na jej temat. A jednak.
- Właściciel Zajazdu "Pod Maciągowym Okiem" może coś wiedzieć na temat tej sprawy - poinformowałam w ramach podsumowania. - Możemy się do niego przejść. A nóż się czegoś ciekawego dowiemy.
<Elijas?>
Słowa: 1608 = 125 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz