Opowiadanie zawiera miejscami słowa uznawane za wulgarne.
Zwykle w mojej pracy działałam sama. Więcej mógł zrobić, dowiedzieć się, samotny wilk, gdyż nie zwracano na niego aż takiej uwagi, jak, na przykład, na parę, albo tym bardziej grupę obcych osobników, pojawiających się w danym czasie w jednym miejscu. Niemniej, owszem, niektórzy preferowali działanie w grupie. Jednak ja do nich nie należałam.
Mimo to, jeśli dowództwo organizowało szkolenie dla swoich agentów, każdy wezwany miał obowiązek się na nim stawić. Bez gadania rzucić wszystko i udać się we wskazane miejsce, by oddać się niesamowicie porywającemu treningowi z pozostałymi członkami naszych skromnych szeregów...
Takie zjazdy miały tę dodatkową zaletę, że pozwalały na poznanie się poszczególnych, działających samotnie wilków na stanowiskach szpiegów. Mogliśmy poznać tych, którzy będą stali po naszej stronie. Którzy w razie jakiś problemów mogą pomóc, wesprzeć w misji czy zwyczajnie stać się dobrym partnerem do niezobowiązującej konwersacji. Raczej wszyscy szpiedzy Królestwa działali dla tych samych założeń, mieli podobne cele misji, które im zlecano. Jeśli więc któryś z naszych szeregów miał gorszy dzień, potrzebował z kimś szczerze porozmawiać, zawsze mógł liczyć na kompanów. Co prawda nigdy nie odczułam potrzeby wykorzystania tej opcji, ale kto mógł wiedzieć, co przyniesie odległa przyszłość?
Jednak, mimo tych wszystkich pobocznych korzyści, takie zjazdy miały na celu głównie szkolenie nas. Sprawianie, byśmy stawali się jeszcze lepszymi w tym, co robimy. Zwykle trwały tylko jeden dzień, a nawet sam poranek czy popołudnie. Nic nadzwyczajnego. Jeden zjazd skupiał się zwykle na jednym rodzaju treningu. Jakiś tor przeszkód czy, jak tym razem - walka z wykorzystaniem broni lub bez niej.
Odgrywaliśmy różne scenariusze walki. Musieliśmy być w niej bardzo dobrzy, przede wszystkim skuteczni... W naszym przypadku nie było miejsca na błędy, bo podrzędnych szpiegów nikt nie ratował w sytuacji zaliczenia wpadki. Nawet tych wyżej usytuowanych nieczęsto decydowano się wyciągać z opresji. Musieliśmy sobie radzić sami... a najlepiej nie dawać się złapać na szpiegowaniu. Trening walki mógł nam w tym pomóc. Poprawić naszą zwinność, która często okazywała się niezbędna do wywinięcia się z nieciekawej kabały, w jaką ewentualnie można się było wpakować.
- Saita z Rodu Warren? - usłyszałam za sobą obcy głos, który zmusił mnie do oderwania się od szklanki soku, którą powoli sączyłam, siedząc przy jednym ze stolików bufetowych przy polu, gdzie odbywały się ćwiczenia. Wszystko w jednym miejscu, można powiedzieć. Żeby nie kręcić się za bardzo po okolicy, a tym samym nie zwracać na siebie za dużej uwagi.
I tak, piłam sok. Po prostu sok. Niesamowite? Trochę tak, jeśli ktoś mnie zna tylko z knajp czy tak zwanego "przebiegu". Acz, o dziwo, piję tylko w pracy.
Tak tak, taki trochę paradoks. Cóż począć - ani ja, ani moja praca, a już tym bardziej moje życie nie były normalne, nie można więc ich było normalnymi miarami mierzyć.
- To ja - uśmiechnęłam się ciepło, odwracając się do basiora, który przystanął przy moim stoliku. Nie znałam go. Część obecnych tu wilków kojarzyłam, spotykaliśmy się wcześniej na podobnych szkoleniach. Kojarzyli mnie z imienia, nazwę rodu, z którego pochodziłam, kojarzyli. Myślę, że jakby ją usłyszeli, połączyliby mnie z nim, jednak sami z siebie nie potrafiliby powiedzieć, jak się mój Ród nazywa. Nie miałam im tego za złe. Czasami sama zapominałam...
Wstyd i hańba? Według mojej rodziny - jak najbardziej. Dla mnie te kwestie to tylko niepotrzebna biurokracja. W pracy i tak musiałam dość często zmieniać tożsamość.
A wracając... Patrzyłam na basiora z uprzejmym zainteresowaniem, zastanawiając się, skąd zna moje pełne miano i czego ode mnie chciał. Pogawędzić? Zdobyć nowe kontakty? Może miał mi coś do przekazania?
- Jesteśmy parą w kolejnej sesji treningowej - oznajmił, posyłając mi promienny uśmiech, choć spojrzenie, które mi posłał, zdecydowanie nie wskazywało na to, że jest z tego powodu zadowolony. Powstrzymałam się od odruchowego zmarszczenia brwi. Pomijając, że jak na szpiega kiepsko krył się z emocjami... Jaki miał do mnie problem? Bo chyba nie rozumiałam. Pierwszy raz gościa na oczy widziałam i już fochy? Bo co? Bo byłam waderą?
Jak się okazało, potem moje przypuszczenia miały się potwierdzić. Ale nie uprzedzajmy faktów aż tak bardzo.
- Och, dobrze - odpowiedziałam uśmiechem, starając się nadać mu jak najwięcej autentyczności. Raczej wyszło mi to lepiej, niż mojemu nowemu znajomemu, bo odraza w jego oczach tylko nabrała na intensywności. - Zaczniemy, jak tylko skończę, co? - zadałam pytanie, ruchem głowy wskazując szklankę z sokiem, która w tym momencie była już opróżniona jakoś w trzech czwartych.
- Możemy też zacząć od razu, żeby mieć to z głowy, i potem dopijesz - zauważył, opierając się o stolik koło mnie i mrugając do mnie, w jego mniemaniu pewnie zalotnie. Przybrałam wyraz pyska, który imitował autentyczne rozmyślanie nad propozycją... po czym wzruszyłam ramionami.
- Niewiele mi zostało, a nie wiadomo, ile nam zajmie sparing.
- Oj, wątpię, żeby trwał długo - mruknął.
Drgnęłam na te słowa, przenosząc gwałtownie wzrok na basiora. Teraz naprawdę zmarszczyłam brwi, poniewczasie orientując się, że może nie powinnam zdradzać aż takich emocji. Daję mu tylko amunicję. Powinnam panować nad emocjami, a już szczególnie nad okazywaniem ich.
- To się chyba dopiero okaże - zaśmiałam się nieco głupkowato, wracając do poprzedniego wyrazu pyska. Upiłam resztę soku ze szklanki, którą następnie odstawiłam gwałtownie na stół, oblizując wargi. Basior przez moment śledził ruch mojego języka, dość szybko jednak się opanował, uciekając spojrzeniem. Jednak ta chwila wystarczyła, bym to zauważyła. I wydedukowała szansę, jaką mogłam dzięki tej drobnej słabości basiora osiągnąć.
Wielu uważało wykorzystywanie swojego ciała jako narzędzia w taki sposób, jak ja to robiłam, za obrzydliwe. Haniebne. Pewnie znaleźliby jeszcze kilka epitetów, by to określić, a które w tej chwili nie przychodziły mi do głowy. Niemniej - to działało, było wygodne, może nie najbardziej moralnie akceptowalne... Ale to było moje ciało, ja decydowałam, jak je wykorzystam. A tak się składało, że traktowałam je jako narzędzie. Idealne do osiągania tego, czego chciałam.
W końcu jednak wstałam, nie chcąc jeszcze bardziej irytować tego gościa. Jak na mój gust, musiał być nowicjuszem, był zbyt niecierpliwy jak na zaprawionego w boju szpiega. Nasza robota nigdy nie działała na zasadzie hop i jest, informacje, których potrzebujemy, znalazły się w naszym posiadaniu. Wręcz przeciwnie, nieraz miesiącami trzeba pracować nad celem, zmiękczać go, kruszyć, by potem uformować na nowo... Tak, jak nam to będzie odpowiadało. A basior... Nie wyglądał na kogoś, kto lubił czekać. Chyba, że na potrzeby pełnionego stanowiska potrafił uzbroić się w cierpliwość. Niemniej w takim układzie tylko siebie krzywdził. Jeśli ktoś nie jest cierpliwy z natury, lepiej, by pomyślał nad objęciem innego stanowiska. Zastępy szpiegów nie są dla niego.
- Ty znasz moje imię, ja nie znam twojego - uśmiechnęłam się ciepło, zrównując się z basiorem, gdy już kierowaliśmy się w kierunku placu, gdzie w tej chwili walkę toczyły jeszcze dwie pary. I to już od jakiegoś czasu. Prowadzili walkę na wyczerpanie, która wymagała więcej zwinności, niż siły. Stawiała raczej na unikanie ciosów, niż ich zadawanie.
- Franc - rzucił krótkim, dość ostrym tonem, na który zareagowałam zwróceniem uszu w jego stronę. Skupiałam na nim uwagę i chciałam, żeby to wiedział.
- Jak długo działasz na stanowisku? - zapytałam z czystej ciekawości. Chcąc stworzyć sobie w głowie jakiś obraz życia basiora.
- Na pewno dłużej, niż ty - uśmiechnął się ciepło, zwracając się w moją stronę. I mimo tej miny ostre słowa nie straciły na swojej sile.
Nie miał pojęcia, że siedziałam w tym niemal od szczeniaka, a wcześniej przeszłam jeszcze przeszkolenie wojskowe. Nie miałam zamiaru go o tym uświadamiać.
- Mam już pewne doświadczenie. Wiele pozytywnie zakończonych misji za sobą - mówił dalej, a ja słuchałam go z zainteresowaniem i niewielką domieszką rozbawienia. Choć wzrokiem wodziłam wszędzie dookoła, witając się ze znajomymi wilkami, których mijaliśmy i generalnie zdając się zupełnie nie zwracać uwagi na to, co mówi do mnie basior. Jak tak staliśmy koło siebie, mogłam zobaczyć, że jest znacznie ode mnie wyższy i masywniejszy, choć ja do niskich nie należałam. Do tego z każdym kolejnym jego słowem przechwałki coraz bardziej zastanawiałam się nad tym, jak trafił w nasze szeregi. Za dużo o sobie mówił, jak na kogoś siedzącego w zawodzie od lat. Rozumiem, że byliśmy wśród "swoich", mogliśmy sobie na więcej pozwolić... Ale nie na AŻ tyle.
Nadal wysłuchując jego wywodu i zapisując sobie w pamięci co istotniejsze fakty, złapałam kontakt wzrokowy ze znajomym basiorem. Moim przyjacielem, można powiedzieć. Obydwoje urzędowaliśmy w Centrum i odkąd poznaliśmy się na jednym z podobnych do tego zjazdów, często pomagaliśmy sobie w robocie. A, no i był telepatą, czym ja się, stety bądź mniej stety, nie mogłam pochwalić.
Gdy tylko jego wzrok padł na mojego nowego znajomego skrzywił się znacząco, adresując ten grymas do mnie. Normalnie w zasadzie nie dało się odczytać z jego pyska intencji, które nim kierowały. A jak się dało - robił to całkowicie świadomie. Albo sytuacja była naprawdę gówniana.
Odpowiedziałam wywróceniem oczami i lekkim położeniem uszu po sobie. Buc, przekazałam w ten sposób niewerbalnie, na co basior skinął lekko głową: Wiem. Potem uśmiechnął się i machnął zachęcająco swoim czarnym ogonem. Ale dasz radę, pokaż mu.
Wiedziałam, że dam. Nie z takimi dryblasami i przemądrzałymi bubkami sobie radziłam. Nadal jednak zastanawiało mnie, jak on został mianowany na stanowisko szpiega z takim podejściem do tematu, jakie ma.
Zatrzymaliśmy się przy trenerach, którzy rozpoczynali sparingi i dawali wskazówki, gdy zaszła taka potrzeba. Była ich zaledwie garstka, dlatego nie skupiali się zwykle na każdym wilku, prowadząc go za rączkę. Bardziej uczyliśmy się tu od siebie nawzajem, niż od nich. Oni tylko nas nakierowywali na odpowiednie tory, gdy bardzo z nich zbaczaliśmy. Z jednym z nich też się całkiem dobrze dogadywałam, do tego też właśnie wtedy podeszliśmy. Już na wstępie posłał mi ciepły uśmiech, który zaraz odwzajemniłam.
- Hejka, Saita - rzucił, przenosząc wzrok na mojego towarzysza. Mina momentalnie mu zrzedła, a ton się jakby oziębił. - Dzień dobry, Franc - po czym zmarszczył brwi w konsternacji i popatrzył to na jednego, to na drugiego z nas. - Dobrali was w parę?
- Niesamowite, prawda? - podłapał natychmiast Franc, a ja aż zamrugałam w reakcji oburzenie w jego głosie. Które zdecydowanie nie było udawane. Musiałam potem dopytać towarzystwa, skąd się ten gościu urwał i jakim cudem jeszcze nie stracił stanowiska. Mordkę może i miał niczego sobie, czekoladowo brązowa sierść, jaka pokrywała go od góry do dołu miała w sobie pewien urok. Jednak samą ładną buźką nie dało się za wiele zdziałać. Trzeba było potrafić jeszcze słuchać, nie mówić za wiele o sobie, za to zapamiętywać to, co mówią o sobie inni. Tymczasem... No nie wiem, nie wiem. Typ wyglądał mi naprawdę podejrzanie i nietypowo, jak na to miejsce zatrudnienia. - Przecież zmiotę ją jednym ciosem. Nie ma ze mną szans. Żadna wadera nie ma.
Zamrugałam ponownie, tym razem wręcz przysiadając na zadzie, patrząc na basiora w szczerym szoku... A potem obudziła się we mnie złość.
No co za chuj.
Wściekłość tę wyraźnie dostrzegł trener, Blash, który uśmiechnął się na to lekko. Franc totalnie nie zwracał na mnie uwagi, dlatego mu to umknęło. Pewnie to lepiej. Blash spojrzał w naszą stronę współczująco... Nie dokładnie na basiora. Ale do niego było to spojrzenie skierowane. Cóż, biedak nie załapał.
- Dokładnie! Trzeba jej chyba współczuć - w duchu życzyłam mu, żeby się zaraz z tego oburzenia nie zapowietrzył. Gdy po tych słowach spojrzał na mnie, w ekspresowym tempie przywróciłam na mój pysk nieco głupkowaty wyraz, udając, że oglądam z zainteresowaniem otoczenie, a nie skupiam się na tym, co mówi. - Dziwka może i nadaje się do szpiegowania kracji w ich sypialniach, ale do bitki? Szanujmy się.
Aaaa, więc to tu go gniotło...
Słowo na "d" nieszczególnie mnie ruszyło. Przyzwyczaiłam się, że jestem tak nazywana. Za to nazwanie mnie w ten sposób dało mi lepszy pogląd na sytuację. Musiał z kimś o mnie rozmawiać. A może nawet kojarzył mnie gdzieś z terenu. Tak, przyznaję, zachowuję się momentami jak kurwa, potrafię flirtować z każdym i niemal każdego przekonać o mojej nieszkodliwości, tylko przy pomocy odpowiedniego wykorzystania mojego ciała. Ale nie tu. Gdy przychodził czas szkolenia, odrzucałam wszelkie maski czy role, które na co dzień odgrywałam, na bok, a skupiałam się na zdobywaniu wiedzy, która potem mogła mi się przydać. Nie pokazywałam od razu innym wszystkiego, jak na dłoni. Ale nie grałam tu zdecydowanie słodkiej idiotki. Jeśli nie zostałam do tego sprowokowana, tak jak teraz, przez niego. A on to podłapał, pewnie utwierdzając się tylko w przekonaniu, co od kogoś usłyszał. A walka z waderą do towarzystwa, która szpiegiem została tylko dlatego, że potrafi zdobywać informacje przez łóżko... Chyba biła, i to dość mocno, w jego męski honor.
Niemniej, nie był to mój problem.
- Cóż, na pewno uda ci się ją czegoś nauczyć w takim razie - rzucił Blash, starając się ukryć rozbawienie na słowa basiora. Znał mnie. Widział, jak walczę. Wiedział, że faktyczny wynik naszej potyczki mógł znacząco odbiegać od przypuszczeń Franca. Jednak nie oświecił go. Może jemu też basior zalazł za skórę. - Tam macie wyznaczony ring, możecie zaczynać. Z chęcią zobaczę, jak ta walka się potoczy - mrugnął do mnie znacząco, a ja zaśmiałam się, nieco zbyt głośno. Miało to utwierdzić basiora w przekonaniu, że ma nade mną przewagę. Że się go boję albo nie zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Tymczasem było zgoła odwrotnie.
Kątem oka dostrzegłam cień uśmiechu na pysku drugiego z moich znajomych, tego, z którym wcześniej sobie chwilę niemo porozmawialiśmy. Tray zbliżył się do nas wraz ze znajomymi. Widocznie nie chciał, żeby ominęła go zabawa przyglądania się, jak rozkładam pewnego siebie idiotę na łopatki. Typowe.
Mimo to jakoś mi cieplej było z myślą, że mam osoby, które mi kibicują. Zamiast nazywać mnie dziwką.
Tanecznym krokiem ruszyłam w kierunku wyznaczonego pola, jakoś w połowie drogi udając, że się potykam, omal nie padając na basiora.
- Oj, przepraszam, niezdara ze mnie! - zaśmiałam się nerwowo, choć w rzeczywistości byłam spokojna. Puls miałam spokojny, tylko oddech nieco nierówny, ale to dlatego, że umyślnie go spłyciłam. Było to nieco męczące, zmuszanie się do innego sposobu oddychania. Ale zwykle się opłacało. Niewielkie zmarnowanie energii na rzecz elementu zaskoczenia... Opłacalna "inwestycja".
- W porządku - burknął, odpychając mnie, teraz już chyba naprawdę obrażony na mnie. Albo na całą tą sytuację, że w ogóle musi stawać do walki ze mną.
Tyle, że nie powinno się nigdy lekceważyć przeciwnika. To dość cenna lekcja, którą każdy powinien odebrać. A ja... Cóż, ja miałam mu jej udzielić całkiem niedługo.
- Zaczynacie na trzy i w zasadzie... No, kto pierwszy się podda albo nie będzie miał siły walczyć dalej - Blash stanął w pewnej odległości od nas, z rozbawieniem patrząc na grupkę gapiów, która już się zebrała dookoła. Franc usiadł niedbale w regulaminowej odległości ode mnie i ziewnął. Ja ugięłam nieco łapy, by mieć łatwiejszy start, kładąc ogon płasko na ośnieżonej powierzchni. Zwarta i gotowa w każdym momencie wystrzelić. Jednocześnie cały czas kontynuowałam tę szopkę, położyłam uszy, rzucałam wzrokiem dookoła, oddychałam ciężko... Jakbym zdała sobie właśnie sprawę z tego, co mnie czeka. I bardzo się tego bałam.
- Zawsze możesz się poddać od razu - rzucił Franc cicho, gdy Blash zaczął odliczanie. Udałam zainteresowanie, skierowałam uszy w jego stronę. Uśmiechnął się, gdy na moment wstrzymałam oddech. - Dle mnie też cała ta sytuacja jest idioty...
- TRZY! - krzyknął Blash, a ja wystrzeliłam. Szybka, jak błyskawica, niespodziewanie, zarzucając ogonem tak, że wzbiłam w powietrze chmurę sypkiego śniegu, która momentalnie opadła na oczy basiora. A ja to wykorzystałam, by przemknąć niezauważona za jego plecy. W zasadzie samo to mogło mi wystarczyć do powalenia przeciwnika. Jednak gdzie byłaby w tym cała zabawa? Stuknęłam go więc tylko łapą w plecy. Nie miałam może wystarczająco siły, żeby go powalić czy chociaż wytrącić z równowagi. Ale zaznaczyłam cios. Gdybyśmy walczyli na poważnie, mogłam mu w tej chwili wbić ostrze w plecy. Byłby martwy.
Basior odwrócił się gwałtownie, próbując trafić mnie łapą na odlew. Nie wyszło, bo w ostatniej chwili ponownie przypadłam brzuchem do ziemi. Kończyna basiora przeleciała nade mną, a gdy nie napotkała spodziewanego oporu, basior siłą rozpędu stracił równowagę, odwracając się do mnie bokiem. A ja wystrzeliłam zwinnie z poziomu gruntu, celując zębami we wrażliwy brzuch wilka, zaznaczając kolejny cios. Potencjalnie śmiertelny w zwyczajnej walce.
Zaklął szpetnie, gdy poczuł, jak moje zęby zaciskają się nieco na jego skórze. Odskoczyłam jednak równie szybko, jak przyskoczyłam, uciekając spoza zasięgu łap basiora. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Doskakiwałam do basiora i odskakiwałam od niego, w zasadzie nie dając mu możliwości na wymierzenie jakiegokolwiek ciosu. W żadnym miejscu nie zostawałam dłużej, niż było to konieczne do zadania szybkiego ciosu, może nie silnego, ale jeśli w normalnej walce zsumuje się liczne małe, lecz krwawiące dość obficie ranki, mogły okazać się równie niebezpieczne, co rozszarpane gardło. Upływ krwi zawsze niósł ze sobą ryzyko. Poza tym... Na dobrą sprawę mogłam po prostu przy pierwszym lepszym ciosie dźgnąć go jakąś bronią. I kaput.
Cóż rzec... Franc nie docenił przeciwnika. Wydurnił się przed innymi obecnymi tu wilkami, którzy, gdy po kilkunastu minutach zabawy w kotka i myszkę wypchnęłam go w końcu poza obszar ringu, tym samym zmuszając go do poddania się, parsknęli wręcz gromkim śmiechem.
Ja się nie śmiałam. Patrzyłam poważnie na Franca rozłożonego przede mną na ziemi. Przez głowę przebiegały mi raz po raz słowa, które wypowiedział pod moim adresem przed walką. Nie byłam mściwa. Ale nawet ja miałam swoje granice. I lubiłam od czasu do czasu się nad kimś poznęcać. Szczególnie, gdy wcześniej popisał się swoją głupotą.
- Głupio tak, przegrać ze zwykłą dziwką, co? - rzuciłam kpiąco. Warknął na mnie.
I nie, nie odwróciłam się do niego plecami. Nie byłam głupia, prawdopodobnie by się na mnie wtedy rzucił. Zamiast tego wyciągnęłam do niego łapę, oferując mu pomoc w pozbieraniu się z ziemi. Odtrącił ją. Spodziewana reakcja. Sam dźwignął się na łapy, splunął w moim kierunku, na co uniosłam brwi w lekkiej konsternacji. Zachowujemy się jak dzieci?
Jednak zaraz potem odwrócił się i zaczął się oddalać. A mnie jakoś nie bawiła wizja łażenia za nim. Po co mi to? Denerwowanie się, przejmowanie jakimś gościem, którego ego jest większe, niż on sam. No bądźmy poważni.
- Ładnie mu pokazałaś - Tray pacnął mnie łapą w plecy z taką siłą, że się zachwiałam. Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale gdy tylko zobaczyłam szeroki uśmiech na jego pysku, odwzajemniłam go. No nie mogłam się po prostu powstrzymać.
- Gdzie on się uchował? Nie zachowywał się, jak szpieg - zapytałam czarnego basiora, ruszając u jego boku z powrotem w stronę miejsca służącego nam za stołówkę, z którego zabrał mnie Franc. - I strasznie poważnie podchodził do tematu. Przecież to tylko trening, nie walka na honor - pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Ach, Sai... Myślałem, że potrafisz odczytywać wilki - zaśmiał się, szturchając mnie lekko. Udałam nabzdyczenie, ale jego nie mogłam oszukać. Bez ostrzeżenia polizał mnie po pysku, na co kłapnęłam mu zębami przed nosem. Zaśmiał się szczerze, a ja zaraz do niego dołączyłam... Bo tak. W jego towarzystwie po prostu dobrze się bawiłam.
- Bo potrafię. I jak na moje oko połowa tego, co naopowiadał, to kłamstwa.
- Pewnie więc tak jest. Możemy się kiedyś dowiedzieć. W wolnej chwili, czy coś. Aczkolwiek tak, prawdopodobnie tylko pompował swoje ego - położył głowę na mojej szyi, bezczelnie wykorzystując, że jest wystarczająco ode mnie wyższy, by iść w tej pozycji, każąc innym zastanawiać się, czy coś nas łączy. Takie spaczenie szpiegów. Często odruchowo wręcz próbowaliśmy wydedukowywać, co kogo z kim łączy. A takie zabawy, jak uskutecznialiśmy z Tray'em, nie pierwszy raz z resztą... To też jakaś forma treningu dla innych. Niech się domyślają, o co chodzi.
Tymczasem... Trening walki, nawet tak teoretycznie mało ekscytujący, szczególnie dla obserwatora, bo od pierwszej chwili widać było, że osaczyłam przeciwnika i mam nad nim przewagę... Potrafił być pouczający. I nadal był treningiem. Takie skakanie dookoła Franca wymagało ode mnie dużej zręczności. A kilkanaście minut takiej zabawy doskonale sprawdzało się jako metoda polepszania jej.
A tak poza tym... Czy to koniec z Francem? Jeśli mam być szczera - nie wydawało mi się. Wilki takie, jak Franc, nie należały do szybko odpuszczających.
Byłam niemal pewna, że jeszcze przyjdzie nam się spotkać.
Nagroda: 2 punkty zwinności
Zwykle w mojej pracy działałam sama. Więcej mógł zrobić, dowiedzieć się, samotny wilk, gdyż nie zwracano na niego aż takiej uwagi, jak, na przykład, na parę, albo tym bardziej grupę obcych osobników, pojawiających się w danym czasie w jednym miejscu. Niemniej, owszem, niektórzy preferowali działanie w grupie. Jednak ja do nich nie należałam.
Mimo to, jeśli dowództwo organizowało szkolenie dla swoich agentów, każdy wezwany miał obowiązek się na nim stawić. Bez gadania rzucić wszystko i udać się we wskazane miejsce, by oddać się niesamowicie porywającemu treningowi z pozostałymi członkami naszych skromnych szeregów...
Takie zjazdy miały tę dodatkową zaletę, że pozwalały na poznanie się poszczególnych, działających samotnie wilków na stanowiskach szpiegów. Mogliśmy poznać tych, którzy będą stali po naszej stronie. Którzy w razie jakiś problemów mogą pomóc, wesprzeć w misji czy zwyczajnie stać się dobrym partnerem do niezobowiązującej konwersacji. Raczej wszyscy szpiedzy Królestwa działali dla tych samych założeń, mieli podobne cele misji, które im zlecano. Jeśli więc któryś z naszych szeregów miał gorszy dzień, potrzebował z kimś szczerze porozmawiać, zawsze mógł liczyć na kompanów. Co prawda nigdy nie odczułam potrzeby wykorzystania tej opcji, ale kto mógł wiedzieć, co przyniesie odległa przyszłość?
Jednak, mimo tych wszystkich pobocznych korzyści, takie zjazdy miały na celu głównie szkolenie nas. Sprawianie, byśmy stawali się jeszcze lepszymi w tym, co robimy. Zwykle trwały tylko jeden dzień, a nawet sam poranek czy popołudnie. Nic nadzwyczajnego. Jeden zjazd skupiał się zwykle na jednym rodzaju treningu. Jakiś tor przeszkód czy, jak tym razem - walka z wykorzystaniem broni lub bez niej.
Odgrywaliśmy różne scenariusze walki. Musieliśmy być w niej bardzo dobrzy, przede wszystkim skuteczni... W naszym przypadku nie było miejsca na błędy, bo podrzędnych szpiegów nikt nie ratował w sytuacji zaliczenia wpadki. Nawet tych wyżej usytuowanych nieczęsto decydowano się wyciągać z opresji. Musieliśmy sobie radzić sami... a najlepiej nie dawać się złapać na szpiegowaniu. Trening walki mógł nam w tym pomóc. Poprawić naszą zwinność, która często okazywała się niezbędna do wywinięcia się z nieciekawej kabały, w jaką ewentualnie można się było wpakować.
- Saita z Rodu Warren? - usłyszałam za sobą obcy głos, który zmusił mnie do oderwania się od szklanki soku, którą powoli sączyłam, siedząc przy jednym ze stolików bufetowych przy polu, gdzie odbywały się ćwiczenia. Wszystko w jednym miejscu, można powiedzieć. Żeby nie kręcić się za bardzo po okolicy, a tym samym nie zwracać na siebie za dużej uwagi.
I tak, piłam sok. Po prostu sok. Niesamowite? Trochę tak, jeśli ktoś mnie zna tylko z knajp czy tak zwanego "przebiegu". Acz, o dziwo, piję tylko w pracy.
Tak tak, taki trochę paradoks. Cóż począć - ani ja, ani moja praca, a już tym bardziej moje życie nie były normalne, nie można więc ich było normalnymi miarami mierzyć.
- To ja - uśmiechnęłam się ciepło, odwracając się do basiora, który przystanął przy moim stoliku. Nie znałam go. Część obecnych tu wilków kojarzyłam, spotykaliśmy się wcześniej na podobnych szkoleniach. Kojarzyli mnie z imienia, nazwę rodu, z którego pochodziłam, kojarzyli. Myślę, że jakby ją usłyszeli, połączyliby mnie z nim, jednak sami z siebie nie potrafiliby powiedzieć, jak się mój Ród nazywa. Nie miałam im tego za złe. Czasami sama zapominałam...
Wstyd i hańba? Według mojej rodziny - jak najbardziej. Dla mnie te kwestie to tylko niepotrzebna biurokracja. W pracy i tak musiałam dość często zmieniać tożsamość.
A wracając... Patrzyłam na basiora z uprzejmym zainteresowaniem, zastanawiając się, skąd zna moje pełne miano i czego ode mnie chciał. Pogawędzić? Zdobyć nowe kontakty? Może miał mi coś do przekazania?
- Jesteśmy parą w kolejnej sesji treningowej - oznajmił, posyłając mi promienny uśmiech, choć spojrzenie, które mi posłał, zdecydowanie nie wskazywało na to, że jest z tego powodu zadowolony. Powstrzymałam się od odruchowego zmarszczenia brwi. Pomijając, że jak na szpiega kiepsko krył się z emocjami... Jaki miał do mnie problem? Bo chyba nie rozumiałam. Pierwszy raz gościa na oczy widziałam i już fochy? Bo co? Bo byłam waderą?
Jak się okazało, potem moje przypuszczenia miały się potwierdzić. Ale nie uprzedzajmy faktów aż tak bardzo.
- Och, dobrze - odpowiedziałam uśmiechem, starając się nadać mu jak najwięcej autentyczności. Raczej wyszło mi to lepiej, niż mojemu nowemu znajomemu, bo odraza w jego oczach tylko nabrała na intensywności. - Zaczniemy, jak tylko skończę, co? - zadałam pytanie, ruchem głowy wskazując szklankę z sokiem, która w tym momencie była już opróżniona jakoś w trzech czwartych.
- Możemy też zacząć od razu, żeby mieć to z głowy, i potem dopijesz - zauważył, opierając się o stolik koło mnie i mrugając do mnie, w jego mniemaniu pewnie zalotnie. Przybrałam wyraz pyska, który imitował autentyczne rozmyślanie nad propozycją... po czym wzruszyłam ramionami.
- Niewiele mi zostało, a nie wiadomo, ile nam zajmie sparing.
- Oj, wątpię, żeby trwał długo - mruknął.
Drgnęłam na te słowa, przenosząc gwałtownie wzrok na basiora. Teraz naprawdę zmarszczyłam brwi, poniewczasie orientując się, że może nie powinnam zdradzać aż takich emocji. Daję mu tylko amunicję. Powinnam panować nad emocjami, a już szczególnie nad okazywaniem ich.
- To się chyba dopiero okaże - zaśmiałam się nieco głupkowato, wracając do poprzedniego wyrazu pyska. Upiłam resztę soku ze szklanki, którą następnie odstawiłam gwałtownie na stół, oblizując wargi. Basior przez moment śledził ruch mojego języka, dość szybko jednak się opanował, uciekając spojrzeniem. Jednak ta chwila wystarczyła, bym to zauważyła. I wydedukowała szansę, jaką mogłam dzięki tej drobnej słabości basiora osiągnąć.
Wielu uważało wykorzystywanie swojego ciała jako narzędzia w taki sposób, jak ja to robiłam, za obrzydliwe. Haniebne. Pewnie znaleźliby jeszcze kilka epitetów, by to określić, a które w tej chwili nie przychodziły mi do głowy. Niemniej - to działało, było wygodne, może nie najbardziej moralnie akceptowalne... Ale to było moje ciało, ja decydowałam, jak je wykorzystam. A tak się składało, że traktowałam je jako narzędzie. Idealne do osiągania tego, czego chciałam.
W końcu jednak wstałam, nie chcąc jeszcze bardziej irytować tego gościa. Jak na mój gust, musiał być nowicjuszem, był zbyt niecierpliwy jak na zaprawionego w boju szpiega. Nasza robota nigdy nie działała na zasadzie hop i jest, informacje, których potrzebujemy, znalazły się w naszym posiadaniu. Wręcz przeciwnie, nieraz miesiącami trzeba pracować nad celem, zmiękczać go, kruszyć, by potem uformować na nowo... Tak, jak nam to będzie odpowiadało. A basior... Nie wyglądał na kogoś, kto lubił czekać. Chyba, że na potrzeby pełnionego stanowiska potrafił uzbroić się w cierpliwość. Niemniej w takim układzie tylko siebie krzywdził. Jeśli ktoś nie jest cierpliwy z natury, lepiej, by pomyślał nad objęciem innego stanowiska. Zastępy szpiegów nie są dla niego.
- Ty znasz moje imię, ja nie znam twojego - uśmiechnęłam się ciepło, zrównując się z basiorem, gdy już kierowaliśmy się w kierunku placu, gdzie w tej chwili walkę toczyły jeszcze dwie pary. I to już od jakiegoś czasu. Prowadzili walkę na wyczerpanie, która wymagała więcej zwinności, niż siły. Stawiała raczej na unikanie ciosów, niż ich zadawanie.
- Franc - rzucił krótkim, dość ostrym tonem, na który zareagowałam zwróceniem uszu w jego stronę. Skupiałam na nim uwagę i chciałam, żeby to wiedział.
- Jak długo działasz na stanowisku? - zapytałam z czystej ciekawości. Chcąc stworzyć sobie w głowie jakiś obraz życia basiora.
- Na pewno dłużej, niż ty - uśmiechnął się ciepło, zwracając się w moją stronę. I mimo tej miny ostre słowa nie straciły na swojej sile.
Nie miał pojęcia, że siedziałam w tym niemal od szczeniaka, a wcześniej przeszłam jeszcze przeszkolenie wojskowe. Nie miałam zamiaru go o tym uświadamiać.
- Mam już pewne doświadczenie. Wiele pozytywnie zakończonych misji za sobą - mówił dalej, a ja słuchałam go z zainteresowaniem i niewielką domieszką rozbawienia. Choć wzrokiem wodziłam wszędzie dookoła, witając się ze znajomymi wilkami, których mijaliśmy i generalnie zdając się zupełnie nie zwracać uwagi na to, co mówi do mnie basior. Jak tak staliśmy koło siebie, mogłam zobaczyć, że jest znacznie ode mnie wyższy i masywniejszy, choć ja do niskich nie należałam. Do tego z każdym kolejnym jego słowem przechwałki coraz bardziej zastanawiałam się nad tym, jak trafił w nasze szeregi. Za dużo o sobie mówił, jak na kogoś siedzącego w zawodzie od lat. Rozumiem, że byliśmy wśród "swoich", mogliśmy sobie na więcej pozwolić... Ale nie na AŻ tyle.
Nadal wysłuchując jego wywodu i zapisując sobie w pamięci co istotniejsze fakty, złapałam kontakt wzrokowy ze znajomym basiorem. Moim przyjacielem, można powiedzieć. Obydwoje urzędowaliśmy w Centrum i odkąd poznaliśmy się na jednym z podobnych do tego zjazdów, często pomagaliśmy sobie w robocie. A, no i był telepatą, czym ja się, stety bądź mniej stety, nie mogłam pochwalić.
Gdy tylko jego wzrok padł na mojego nowego znajomego skrzywił się znacząco, adresując ten grymas do mnie. Normalnie w zasadzie nie dało się odczytać z jego pyska intencji, które nim kierowały. A jak się dało - robił to całkowicie świadomie. Albo sytuacja była naprawdę gówniana.
Odpowiedziałam wywróceniem oczami i lekkim położeniem uszu po sobie. Buc, przekazałam w ten sposób niewerbalnie, na co basior skinął lekko głową: Wiem. Potem uśmiechnął się i machnął zachęcająco swoim czarnym ogonem. Ale dasz radę, pokaż mu.
Wiedziałam, że dam. Nie z takimi dryblasami i przemądrzałymi bubkami sobie radziłam. Nadal jednak zastanawiało mnie, jak on został mianowany na stanowisko szpiega z takim podejściem do tematu, jakie ma.
Zatrzymaliśmy się przy trenerach, którzy rozpoczynali sparingi i dawali wskazówki, gdy zaszła taka potrzeba. Była ich zaledwie garstka, dlatego nie skupiali się zwykle na każdym wilku, prowadząc go za rączkę. Bardziej uczyliśmy się tu od siebie nawzajem, niż od nich. Oni tylko nas nakierowywali na odpowiednie tory, gdy bardzo z nich zbaczaliśmy. Z jednym z nich też się całkiem dobrze dogadywałam, do tego też właśnie wtedy podeszliśmy. Już na wstępie posłał mi ciepły uśmiech, który zaraz odwzajemniłam.
- Hejka, Saita - rzucił, przenosząc wzrok na mojego towarzysza. Mina momentalnie mu zrzedła, a ton się jakby oziębił. - Dzień dobry, Franc - po czym zmarszczył brwi w konsternacji i popatrzył to na jednego, to na drugiego z nas. - Dobrali was w parę?
- Niesamowite, prawda? - podłapał natychmiast Franc, a ja aż zamrugałam w reakcji oburzenie w jego głosie. Które zdecydowanie nie było udawane. Musiałam potem dopytać towarzystwa, skąd się ten gościu urwał i jakim cudem jeszcze nie stracił stanowiska. Mordkę może i miał niczego sobie, czekoladowo brązowa sierść, jaka pokrywała go od góry do dołu miała w sobie pewien urok. Jednak samą ładną buźką nie dało się za wiele zdziałać. Trzeba było potrafić jeszcze słuchać, nie mówić za wiele o sobie, za to zapamiętywać to, co mówią o sobie inni. Tymczasem... No nie wiem, nie wiem. Typ wyglądał mi naprawdę podejrzanie i nietypowo, jak na to miejsce zatrudnienia. - Przecież zmiotę ją jednym ciosem. Nie ma ze mną szans. Żadna wadera nie ma.
Zamrugałam ponownie, tym razem wręcz przysiadając na zadzie, patrząc na basiora w szczerym szoku... A potem obudziła się we mnie złość.
No co za chuj.
Wściekłość tę wyraźnie dostrzegł trener, Blash, który uśmiechnął się na to lekko. Franc totalnie nie zwracał na mnie uwagi, dlatego mu to umknęło. Pewnie to lepiej. Blash spojrzał w naszą stronę współczująco... Nie dokładnie na basiora. Ale do niego było to spojrzenie skierowane. Cóż, biedak nie załapał.
- Dokładnie! Trzeba jej chyba współczuć - w duchu życzyłam mu, żeby się zaraz z tego oburzenia nie zapowietrzył. Gdy po tych słowach spojrzał na mnie, w ekspresowym tempie przywróciłam na mój pysk nieco głupkowaty wyraz, udając, że oglądam z zainteresowaniem otoczenie, a nie skupiam się na tym, co mówi. - Dziwka może i nadaje się do szpiegowania kracji w ich sypialniach, ale do bitki? Szanujmy się.
Aaaa, więc to tu go gniotło...
Słowo na "d" nieszczególnie mnie ruszyło. Przyzwyczaiłam się, że jestem tak nazywana. Za to nazwanie mnie w ten sposób dało mi lepszy pogląd na sytuację. Musiał z kimś o mnie rozmawiać. A może nawet kojarzył mnie gdzieś z terenu. Tak, przyznaję, zachowuję się momentami jak kurwa, potrafię flirtować z każdym i niemal każdego przekonać o mojej nieszkodliwości, tylko przy pomocy odpowiedniego wykorzystania mojego ciała. Ale nie tu. Gdy przychodził czas szkolenia, odrzucałam wszelkie maski czy role, które na co dzień odgrywałam, na bok, a skupiałam się na zdobywaniu wiedzy, która potem mogła mi się przydać. Nie pokazywałam od razu innym wszystkiego, jak na dłoni. Ale nie grałam tu zdecydowanie słodkiej idiotki. Jeśli nie zostałam do tego sprowokowana, tak jak teraz, przez niego. A on to podłapał, pewnie utwierdzając się tylko w przekonaniu, co od kogoś usłyszał. A walka z waderą do towarzystwa, która szpiegiem została tylko dlatego, że potrafi zdobywać informacje przez łóżko... Chyba biła, i to dość mocno, w jego męski honor.
Niemniej, nie był to mój problem.
- Cóż, na pewno uda ci się ją czegoś nauczyć w takim razie - rzucił Blash, starając się ukryć rozbawienie na słowa basiora. Znał mnie. Widział, jak walczę. Wiedział, że faktyczny wynik naszej potyczki mógł znacząco odbiegać od przypuszczeń Franca. Jednak nie oświecił go. Może jemu też basior zalazł za skórę. - Tam macie wyznaczony ring, możecie zaczynać. Z chęcią zobaczę, jak ta walka się potoczy - mrugnął do mnie znacząco, a ja zaśmiałam się, nieco zbyt głośno. Miało to utwierdzić basiora w przekonaniu, że ma nade mną przewagę. Że się go boję albo nie zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Tymczasem było zgoła odwrotnie.
Kątem oka dostrzegłam cień uśmiechu na pysku drugiego z moich znajomych, tego, z którym wcześniej sobie chwilę niemo porozmawialiśmy. Tray zbliżył się do nas wraz ze znajomymi. Widocznie nie chciał, żeby ominęła go zabawa przyglądania się, jak rozkładam pewnego siebie idiotę na łopatki. Typowe.
Mimo to jakoś mi cieplej było z myślą, że mam osoby, które mi kibicują. Zamiast nazywać mnie dziwką.
Tanecznym krokiem ruszyłam w kierunku wyznaczonego pola, jakoś w połowie drogi udając, że się potykam, omal nie padając na basiora.
- Oj, przepraszam, niezdara ze mnie! - zaśmiałam się nerwowo, choć w rzeczywistości byłam spokojna. Puls miałam spokojny, tylko oddech nieco nierówny, ale to dlatego, że umyślnie go spłyciłam. Było to nieco męczące, zmuszanie się do innego sposobu oddychania. Ale zwykle się opłacało. Niewielkie zmarnowanie energii na rzecz elementu zaskoczenia... Opłacalna "inwestycja".
- W porządku - burknął, odpychając mnie, teraz już chyba naprawdę obrażony na mnie. Albo na całą tą sytuację, że w ogóle musi stawać do walki ze mną.
Tyle, że nie powinno się nigdy lekceważyć przeciwnika. To dość cenna lekcja, którą każdy powinien odebrać. A ja... Cóż, ja miałam mu jej udzielić całkiem niedługo.
- Zaczynacie na trzy i w zasadzie... No, kto pierwszy się podda albo nie będzie miał siły walczyć dalej - Blash stanął w pewnej odległości od nas, z rozbawieniem patrząc na grupkę gapiów, która już się zebrała dookoła. Franc usiadł niedbale w regulaminowej odległości ode mnie i ziewnął. Ja ugięłam nieco łapy, by mieć łatwiejszy start, kładąc ogon płasko na ośnieżonej powierzchni. Zwarta i gotowa w każdym momencie wystrzelić. Jednocześnie cały czas kontynuowałam tę szopkę, położyłam uszy, rzucałam wzrokiem dookoła, oddychałam ciężko... Jakbym zdała sobie właśnie sprawę z tego, co mnie czeka. I bardzo się tego bałam.
- Zawsze możesz się poddać od razu - rzucił Franc cicho, gdy Blash zaczął odliczanie. Udałam zainteresowanie, skierowałam uszy w jego stronę. Uśmiechnął się, gdy na moment wstrzymałam oddech. - Dle mnie też cała ta sytuacja jest idioty...
- TRZY! - krzyknął Blash, a ja wystrzeliłam. Szybka, jak błyskawica, niespodziewanie, zarzucając ogonem tak, że wzbiłam w powietrze chmurę sypkiego śniegu, która momentalnie opadła na oczy basiora. A ja to wykorzystałam, by przemknąć niezauważona za jego plecy. W zasadzie samo to mogło mi wystarczyć do powalenia przeciwnika. Jednak gdzie byłaby w tym cała zabawa? Stuknęłam go więc tylko łapą w plecy. Nie miałam może wystarczająco siły, żeby go powalić czy chociaż wytrącić z równowagi. Ale zaznaczyłam cios. Gdybyśmy walczyli na poważnie, mogłam mu w tej chwili wbić ostrze w plecy. Byłby martwy.
Basior odwrócił się gwałtownie, próbując trafić mnie łapą na odlew. Nie wyszło, bo w ostatniej chwili ponownie przypadłam brzuchem do ziemi. Kończyna basiora przeleciała nade mną, a gdy nie napotkała spodziewanego oporu, basior siłą rozpędu stracił równowagę, odwracając się do mnie bokiem. A ja wystrzeliłam zwinnie z poziomu gruntu, celując zębami we wrażliwy brzuch wilka, zaznaczając kolejny cios. Potencjalnie śmiertelny w zwyczajnej walce.
Zaklął szpetnie, gdy poczuł, jak moje zęby zaciskają się nieco na jego skórze. Odskoczyłam jednak równie szybko, jak przyskoczyłam, uciekając spoza zasięgu łap basiora. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Doskakiwałam do basiora i odskakiwałam od niego, w zasadzie nie dając mu możliwości na wymierzenie jakiegokolwiek ciosu. W żadnym miejscu nie zostawałam dłużej, niż było to konieczne do zadania szybkiego ciosu, może nie silnego, ale jeśli w normalnej walce zsumuje się liczne małe, lecz krwawiące dość obficie ranki, mogły okazać się równie niebezpieczne, co rozszarpane gardło. Upływ krwi zawsze niósł ze sobą ryzyko. Poza tym... Na dobrą sprawę mogłam po prostu przy pierwszym lepszym ciosie dźgnąć go jakąś bronią. I kaput.
Cóż rzec... Franc nie docenił przeciwnika. Wydurnił się przed innymi obecnymi tu wilkami, którzy, gdy po kilkunastu minutach zabawy w kotka i myszkę wypchnęłam go w końcu poza obszar ringu, tym samym zmuszając go do poddania się, parsknęli wręcz gromkim śmiechem.
Ja się nie śmiałam. Patrzyłam poważnie na Franca rozłożonego przede mną na ziemi. Przez głowę przebiegały mi raz po raz słowa, które wypowiedział pod moim adresem przed walką. Nie byłam mściwa. Ale nawet ja miałam swoje granice. I lubiłam od czasu do czasu się nad kimś poznęcać. Szczególnie, gdy wcześniej popisał się swoją głupotą.
- Głupio tak, przegrać ze zwykłą dziwką, co? - rzuciłam kpiąco. Warknął na mnie.
I nie, nie odwróciłam się do niego plecami. Nie byłam głupia, prawdopodobnie by się na mnie wtedy rzucił. Zamiast tego wyciągnęłam do niego łapę, oferując mu pomoc w pozbieraniu się z ziemi. Odtrącił ją. Spodziewana reakcja. Sam dźwignął się na łapy, splunął w moim kierunku, na co uniosłam brwi w lekkiej konsternacji. Zachowujemy się jak dzieci?
Jednak zaraz potem odwrócił się i zaczął się oddalać. A mnie jakoś nie bawiła wizja łażenia za nim. Po co mi to? Denerwowanie się, przejmowanie jakimś gościem, którego ego jest większe, niż on sam. No bądźmy poważni.
- Ładnie mu pokazałaś - Tray pacnął mnie łapą w plecy z taką siłą, że się zachwiałam. Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale gdy tylko zobaczyłam szeroki uśmiech na jego pysku, odwzajemniłam go. No nie mogłam się po prostu powstrzymać.
- Gdzie on się uchował? Nie zachowywał się, jak szpieg - zapytałam czarnego basiora, ruszając u jego boku z powrotem w stronę miejsca służącego nam za stołówkę, z którego zabrał mnie Franc. - I strasznie poważnie podchodził do tematu. Przecież to tylko trening, nie walka na honor - pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Ach, Sai... Myślałem, że potrafisz odczytywać wilki - zaśmiał się, szturchając mnie lekko. Udałam nabzdyczenie, ale jego nie mogłam oszukać. Bez ostrzeżenia polizał mnie po pysku, na co kłapnęłam mu zębami przed nosem. Zaśmiał się szczerze, a ja zaraz do niego dołączyłam... Bo tak. W jego towarzystwie po prostu dobrze się bawiłam.
- Bo potrafię. I jak na moje oko połowa tego, co naopowiadał, to kłamstwa.
- Pewnie więc tak jest. Możemy się kiedyś dowiedzieć. W wolnej chwili, czy coś. Aczkolwiek tak, prawdopodobnie tylko pompował swoje ego - położył głowę na mojej szyi, bezczelnie wykorzystując, że jest wystarczająco ode mnie wyższy, by iść w tej pozycji, każąc innym zastanawiać się, czy coś nas łączy. Takie spaczenie szpiegów. Często odruchowo wręcz próbowaliśmy wydedukowywać, co kogo z kim łączy. A takie zabawy, jak uskutecznialiśmy z Tray'em, nie pierwszy raz z resztą... To też jakaś forma treningu dla innych. Niech się domyślają, o co chodzi.
Tymczasem... Trening walki, nawet tak teoretycznie mało ekscytujący, szczególnie dla obserwatora, bo od pierwszej chwili widać było, że osaczyłam przeciwnika i mam nad nim przewagę... Potrafił być pouczający. I nadal był treningiem. Takie skakanie dookoła Franca wymagało ode mnie dużej zręczności. A kilkanaście minut takiej zabawy doskonale sprawdzało się jako metoda polepszania jej.
A tak poza tym... Czy to koniec z Francem? Jeśli mam być szczera - nie wydawało mi się. Wilki takie, jak Franc, nie należały do szybko odpuszczających.
Byłam niemal pewna, że jeszcze przyjdzie nam się spotkać.
Nagroda: 2 punkty zwinności
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz