Dzień był naprawdę piękny. Słońce świeciło, wiatr nie był taki mroźny jak zawsze, a w nocy spadła świeża porcja idealnie bialutkiego śniegu, który okrywał świat miękką, chłodną i gładką kołderką. Ptaki śpiewały, lemingi rozkopywały zasypane wieczornym puchem wejścia do swoich jamek. Grupa jeleni zatrzymała się na odpoczynek koło szumiącego wesoło brzegu Bumari. Przewodnik stada wiedział, że wilki rzadko się tu zapuszczały, a już na pewno nigdy nie polowały. Pamiętał, jak ojciec swojego czasu przyprowadzał tutaj jego rodzinny harem i teraz, kiedy on sam przejął niewielką grupkę łani, również udał się nad rzekę, aby jego młode miały łatwiejszy start w życie. Z radością i dumą patrzył, jak kilkudniowe cielęta brykają wokół obgryzających korę z drzew matek. Niedaleko jeden z jego dwuletnich synów, młodzik, wypatrywał nad wodą niebezpieczeństwa. Od niedawna zaczął bardzo dokładnie wykonywać swoje obowiązki. Czasem nawet aż zbyt dokładnie... Byk obniżył głowę i zaczął szukać roślin pod śniegiem, ze spokojem spuszczając uszy. Był pewien, że nic nie grozi ani jemu, ani świeżo powiększonemu stadu.
Nagle pękł patyczek. Potem kolejny. Jelenie jak na komendę uniosły głowy i niczym jeden organizm zwróciły w stronę dźwięku swoje szerokie małżowiny.
Zza drzewa wyskoczył królik. Wpadł między nogi zszokowanych roślinożerców. Rozległo się ciche beczenie łań i tupot przerażonych cielaków. Przez chwilę samiec nie rozumiał, co się stało, szybko jednak dostrzegł ciemny kształt pędzący za nim. Serce mu zamarło, a sierść uniosła się na karku.
Czarna błyskawica przecięła biały grunt, wzniecając za sobą mleczne chmury. Xeva gnała na łeb na szyję za swoją ofiarą, wijąc się niczym wstęga między zaskoczonymi zwierzętami. W ostatniej chwili uskoczyła w bok, unikając pewnie śmiertelnego dla niej ciosu przednimi racicami byka. Ziemia prysnęła jej w oczy. Straciła nieco na pędzie. Zwinęła ciało niczym sprężynę, gromadząc w mięśniach energię, skoczyła w przód między zaskoczone łanie. Przed sobą widziała uciekającego w panice królika. Tracił przyczepność na zakrętach. Dostrzegła również ostre kopyta matek broniących cieląt celujące w jej ciało. Zmieniała gwałtownie kierunki, dezorientując swoich nieprzyjacieli. Adrenalina uderzyła jej do głowy, wilczyca zaśmiała się i gwałtownie odsadziła przed jedną z samic. Mocno podstawiła tylne łapy pod siebie, odciążając przód, po czym uniosła się na stabilnie opartych o ziemię kończynach. Obróciła się gwałtownie o dziewięćdziesiąt stopni. Skoczyła do przodu , a zaskoczona łania poczuła, jak długi ogon przesuwa się po jej nogach. Wierzgnęła. Myślała, że drapieżnik pobiegnie przodem, niie spodziewała się ataku od tyłu. Poczuła jednak, że trafia w ciało. Usłyszała, jak coś upada na ziemię. Jęk. Nie było to jednak skamlenie wilka. Zobaczyła, długie uszy znikające wśród jej sióstr i długi ogon falujący w rytm biegu wadery. Obróciła się. Jej własne ciele kuliło się na trawie. Beczało cicho, ogłuszone atakiem, który pozostawił na jego żebrach wyraźne ślady.
Xeva gnała na oślep, brawurowo wbiegając między jelenie. Jasne, mogła okrążyć stado, ale o ile mniej byłoby w tym zabawy! Wyminęła ostatnią łanię i dumna z siebie obróciła się, podziwiając zszokowane stado. Nagle coś śmignęło z prawej strony. Mięśnie się napięły. Odskoczyła automatycznie, ekstaza spięła całe jej ciało. Straciła równowagę i upadła na trawę, wstrzymała oddech. Zobaczyła, jak krótkie rogi podrostka tną miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był jej brzuch. Młody samiec ryknął cicho i opuścił głowę. Widać było, że jest niedoświadczony i głupi, ale Xeva wiedziała, że jego rogi mogą narobić poważnych szkód. Och, ile razy ona miała doczynienia z takimi dzieciakami na Teneris! Zawsze myślą, że jak wyrosną im szczątkowe rogi, to nagle stają się taaaakie wielkie i straszne. Przewróciła oczami, zrywając się z ziemi.
Z brawurą w oczach młodziak zaszarżował na waderę. Ta natychmiastowo, niemal z niemożliwą do osiągnięcią prędkością zwinęła ciało i prześlizgnęła się obok. Nie zastanawiając się dłużej, ponowiła pościg. Młody byczek jednak nie odpuszczał. Czuła jego oddech i drżenie ziemi pod racicami, zapach testosteronu i potu. Mogła sobie bardzo łatwo wyobrazić przekrwione, wbite w jej grzbiet oczy. Wskoczyła w zarośla i gwałtownie zmieniła kierunek. Skręciła za drzewo. Usłyszała beczenie i trzask. Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie za siebie.
Jeleń podnosił się z ziemi. Najwyraźniej przeliczył swoje umiejętności wymijania drzew i zaliczył bliskie spotkanie z grubym pniem brzozy. Powietrze przeszył śmiech wadery, kiedy gnała przez zarośla, niemal nie dotykając podłoża. Czuła zmęczenie, ale biegła dalej. Łapy niosły ją same, jednak kierował nią węch. To, że omal nie została podziurawiona jak ser szwajcarski, nie oznaczało, że odpuściła sobie tego zająca. Słyszała, jak jego skoki łamią małe gałązki, widziała trasę, którą przebiegał, jednak nie mogła wyśledzić go wzrokiem na białym tle. Zmusiła się do szybszego biegu, susy zrobiły się jeszcze bardziej sprężyste i dłuższe. Muskularne kończyny, na których pod derką z jeleniej skóry rysowały się potężne mięśnie, wzbijały za samicą białe obłoki. Wiedziała, że im dłużej ściga swą ofiarę, tym większa jest szansa, że ją zgubi i będzie musiała zasnąć z pustym żołądkiem. W końcu jednak ją ujrzała. Była znacznie bliżej, niż się spodziewała. Uszy kołysały się, gdy zając podskakiwał, biegnąc na oślep w panice. Skupiła się na ich ruchu. Czekała, niemalże nie widząc swojego otoczenia. Ufała, że organizm jej nie zawiedzie, mimo że ból w klatce piersiowej zwiastował, że nie utrzyma długo takiego tempa. Znała swoje granice. Ojciec nauczył ją je wyczuwać, zdawała sobie sprawę, że może sobie pozwolić na co najwyżej kilka sekund takiego pędzenia. W końcu jednak skoczyła.
Wbiła zęby w jego kark, na język wylała się ciepła krew. Ofiara pisnęła cicho. Drobne pazurki uderzyły w szyję wadery, kiedy zając wykonywał ostatnie rozpaczliwe ruchy łapami. Na nic się to jednak zdało. Potrząsnęła nim gwałtownie, hamując ostro na zadzie. Raz, drugi, trzeci, aż nie poczuła tego specyficznego zgrzytnięcia. Odłożyła już martwego roślinożercę na ziemię i usiadła, pozwalając sobie na złapanie oddechu. Podobało jej się to. Szczególnie moment, w którym o mało nie zabił jej tamten młodziak. Położyła się na chłodnej ziemi i porządnie wytarzała w śniegu, ciesząc się jego zimnem na rozgrzanym ciele, śmiejąc się przy okazji na całe gardło. To było tak... Świetne! Ten pęd, zupełnie jakby była jednym z wiatrem!
W końcu jednak przetoczyła się w bok i spojrzała w puste oczy tkwiące w martwej głowie. Kichnęła, poderwała się na równe łapy i zaczęła spożywać posiłek, nadal podniecona pościgiem i przejmującymi pałeczkę instynktami drapieżnika. Z podowu zanurzenia się w swojej ekstazie nie usłyszała sprzypienia śniegu pod obcymi łapami, które coraz bardziej się do niej zbliżało.
- Zdaje sobie pani sprawę, że polowanie nad Bumari jest zabronione, prawda?
<Jakiś chętny? Bądź chętna?>
Słowa: 1036 = 71 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz