Pierwsze co poczułem to potężne łupanie w głowie i zdrętwienie osiadłe na mięśniach, ciągnące mnie ku ziemi. Następnie do mojej świadomości przedostał się wnikający powoli w głąb ciała przez bok chłód oraz odgłosy czyjegoś szybkiego oddechu gdzieś nad moim ciałem i smętnego wycia wiatru. Później na pierwszy plan wysunęło się uczucie leżenia na nierównym gruncie i lekko znajomy wilczy zapach, który raz po raz porywał z sobą wiatr. Kiedy otworzyłem oczy zalała mnie nagła jasność, która gwałtownie rozlała się po całym polu widzenia, dopóki z powrotem nie zamknąłem wrażliwych ślepi. Zaraz jednak uniosłem powieki ponownie, tym razem na dłużej i bez nagłego oślepienia. Wzrok parę chwil mącił się i świat po raz pierwszy od nie wiem jakiego czasu ukazał mi się początkowo w zamazanym kształcie, lecz z czasem kontury nabrały wyrazu, kolory oddzieliły się od siebie na tyle, by pozostawić rzeczywisty obraz, który powoli zaczął koić moją dezorientację.
-Nie śpisz już.- usłyszałem westchnięcie gdzieś znad mnie, na które przez paręnaście sekund nie zareagowałem gapiąc się głupio w przestrzeń, przetwarzając wypowiedziane słowa litera po literze. W końcu jednak ta dziwna niemoc postanowiła ustąpić i świadomość opadła na mnie gwałtownie, rzucając mi przed oczy wspomnienia sprzed zapadnięcia ciemności. Uderzenie. Lot. Ciemność.
Co się stało do cholery?
Charknąłem coś pod nosem nie będąc pewnym co chciałem powiedzieć. Czy cokolwiek chciałem powiedzieć. Być może tylko sprawdzałem czy mój głos nadal działa... Idioto, uderzyłeś się w głowę a nie odgryzłeś sobie język. Jak jednak zdrowy rozsądek mógł dojść tak szybko do wylegującego się w otępieniu mózgu?
Poselstwo. Ignorując nie dający o sobie zapomnieć silny ból głowy i zdrętwienie poderwałem się na nogi, powodując że siedząca przy mnie wadera odsunęła się z mieszaniną zdziwienia i nagany na pysku. Lecz to nie ona była w tej chwili centrum mojej uwagi, bowiem gdy tylko świat przestał się kręcić, a ciało złapało równowagę zacząłem na ślepo klepać się po boku w poszukiwaniu torby poselskiej. Gdy mój pazur zahaczył o skórzany pasek czym prędzej otworzyłem ją i wyjąłem papiery, a widząc nietknięte pieczęcie kamień spadł mi z serca, wypełniając mnie całego niewyobrażalną ulgą. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wadera... Ashaya usiłowała mi coś przekazać, ale w pośpiechu i nieustępującym zmieszaniu nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy.
- Słucham? - spytałem, wkładając przedmiot moich obaw to torby, starannie zapinając ją i upewniając się czy na pewno jest odpowiednio zamknięta. We łbie kręciło mi się na karuzeli, a wywołane gwałtownym wstaniem mroczki dopiero teraz zaczęły dawać za wygraną, idąc w ślady jeszcze przed chwilą szumiącej mi w uszach krwi.
- Mówiłam, że z dokumentami wszystko w porządku - powiedziała moja towarzyszka podróży, wstając i prostując łapy. Jak długo musiała czekać na chwilę odzyskania przeze mnie przytomności? Miałem nadzieję, że nie straciliśmy dużej ilości czasu, chociaż nieustannie tkwiący we mnie chłód niestety wskazywał na coś innego.
- Co się stało? - tak, teraz przyszedł moment na najbardziej adekwatne pytanie, które nurtowało mnie już od dłuższej chwili, coraz bardziej pogłębiając ciekawość i zdezorientowanie.
- Nie jestem do końca pewna, bo wszystko wydarzyło się w bardzo szybkim tempie. Jakiś stwór staranował cię, wyrzucił w powietrze i w efekcie grzmotnąłeś głową w lodowy kolec. Co dziwne, gdy tylko dobiegłam do tej istoty, ta zamiast atakować zwiała. Przeszukałam pobliską okolicę i nie ma żadnych podejrzanych śladów, żadnych ukradzionych przedmiotów, nic - zmarszczyłem brwi w konsternacji. Sytuacja ta była z oczywistych powodów bardzo dziwna. Po jakiego grzyba miałby więc mnie atakować, jeżeli od początku jego planem była ucieczka? Chyba, że przestraszył się Ashayi... Lecz zanim dobiegła mógłby bez trudu pozbawić mnie życia, a tego nie zrobił. Jaki inny cel skłoniłby go do takiego działania? Dokumenty są w dalszym ciągu opieczętowane, więc raczej nie one. Zastraszenie, pokazanie siły? Możliwe. Psikus? Mało prawdopodobne, ale nie wykluczone.
- Grunt, że jesteśmy cali i zdrowi. I nie zgubiliśmy papierów.- dopowiedziałem, mając przed oczami nieprzyjemną wizję, która niewątpliwie spełniłaby się, gdyby jednak poselstwo albo diabli wzięli, albo ekscentryczny stwór.
- Tak... chociaż taka tajemnica może okazać się gorsza niż zranienie - odpowiedziała Ashaya, a ja nie mogłem się z nią nie zgodzić. W końcu konsekwencje mogą być znacznie gorsze. Teraz jednak, gdy przedmiot podejrzeń zniknął mogliśmy tylko modlić się, aby istota nie miała jakiś większych celów niż tylko odstraszenie nas, bo weszliśmy na jej terytorium.
- Spróbujmy jeszcze raz rozejrzeć się po okolicy, tak na wszelki wypadek. Jak nic nie znajdziemy idźmy dalej.- powiedziałem, nadal czując nieprzyjemne łupanie i strzelanie w kościach, lecz papiery same się nie doniosą, prawda? Jak się wybrało taką pracę to się ma. A ból zniknie po pewnym czasie, prędzej czy później, ale zniknie.
Zauważyłem, że wadera intensywnie wpatruje się w moje czoło, lecz gdy tylko zobaczyła moje spojrzenie przeniosła wzrok w bok. Nie dopytywałem jednak, nie pokazałem również żadnej zmiany na pysku. Jeśli będzie chciała to powie. Jak nie... trudno.
- Jasne - odpowiedziała, po czym nie tracąc czasu rozbiegliśmy się w dwie strony, z nosami przy lodowej pokrywie uważnie obserwując otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek podejrzanych elementów, jednak nic nie przyciągnęło naszego wzroku. Nie było nawet ani jednego śladu. Tak jakby to wszystko było tylko wybrykiem naszej wyobraźni, jednak dochodząca do ładu boląca głowa wskazywała na coś zupełnie innego.
Po paru minutach bezskutecznych poszukiwań zeszliśmy się, nie widząc sensu w dalszym szukaniu.
- Ruszajmy - zakomenderowałem, z pytającym wyrazem oczu szukając towarzyszki, a gdy ta skinęła głową nie namyślając się dłużej kontynuowaliśmy wędrówkę.
<Ashaya?>
Słowa: 871 = 48 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz