- Serio Spero?
- Tak, Sukki - westchnęłam, przeglądając tytuły znajdujące się na półce z książkami. Wskazał mi ją ognik, który wyczarowałam, by znalazł potrzebną mi książkę. Jak na twór czarnej magii przystało, nie był jednak tak posłuszny mojej woli, jakbym tego chciała i choć przeglądałam zawartość regału już któryś raz, nie znalazłam poszukiwanego woluminu.
- Znowu się w tym babrasz, zamiast odpuścić? - uparta wadera nie dawała mi spokoju.
- Odpowiedziałam już na to pytanie z osiem razy - powiedziałam, nadal spokojnie, choć powoli traciłam cierpliwość.
- Może gdybyś przestała szukać coraz to kolejnych zaklęć czarnej...
- Sukki - warknęłam, odwracając głowę w stronę koleżanki. - Zamknij się.
Zamilkła. Na raptem dwie minuty, przez które zdążyłam zrezygnować z przeszukiwania wskazanej przez ognik półki, a wezwałam kolejny, wydając mu to samo polecenie. Ruszył pogrążonymi w półmroku korytarzami, dalej w głąb biblioteki, a ja podążyłam za nim.
- Zamiast kluczyć po bibliotece w poszukiwaniu, z tego, co się orientuję, zakazanych ksiąg, mogłabyś się zająć poprawą kondycji i wzmocnieniem mięśni - podjęła Sukki swój przerwany przeze mnie wywód. - Miałyśmy iść dzisiaj biegać, jeśli dobrze pamiętam.
- Pójdziemy - obiecałam. - Dzień jeszcze młody. A co do zakazanych ksiąg, o które tak się martwisz - spojrzałam na nią kątem oka. - Ktoś w Królestwie musi się znać na tego typu czarach, nie sądzisz? To, że rozprawiają o nich zakazane księgi, nie znaczy, że nikt ich nigdy nie użyje, chcąc uczynić nam szkodę.
- Ale nie musisz to być ty - jęknęła, załamana moim uporem.
- Jakoś nie zauważyłam, by ktoś inny się pchał do tego zadania - ucięłam.
Sukki towarzyszyła mi, aż magiczne światełko nie doprowadziło nas głęboko w podziemia biblioteki. Długi korytarz kończył się zamkniętymi na głucho, ciężkimi drzwiami.
Ognik przeleciał przez nie jak gdyby nigdy nic, a nas ogarnęła ciemność, którą zaraz rozjaśniłam wyczarowanym błękitnym światełkiem. Dostrzegłam, że Sukki wpatruje się w nie, a na jej pysku odmalowało się zdziwienie.
- Czyli...
Ruszyłam naprzód, nie dając jej dokończyć. "Czyli nadal został w tobie żywioł Białej Magii." Otóż - nie. Zostałam jej pozbawiona, na rzecz jej mrocznej siostry bliźniaczki. A to błękitne światło, które przyzwane podążało za mną niczym posłuszne, oswojone zwierzątko, to tylko ostatni jej skrawek, cień, przypomnienie o tym co straciłam...
Zaczęłam przyglądać się mechanizmowi zamka. Dziwny. Skomplikowany. Ale na pewno da się coś na niego poradzić.
Usiadłam na drewnianej podłodze, wbiłam wzrok w dziurkę od klucza i zamiotłam ogonem, szukając w pamięci odpowiedniego zaklęcia.
- Eee... Spero? - w głosie Sukki słychać było niepokój, którego wadera nie próbowała nawet ukryć. - Wiesz, podejrzewam, że ktoś te drzwi zamknął nie bez przyczyny...
Zignorowałam ją, choć może nie powinnam. Ale prawda była taka, że przeszukałam już całą bibliotekę, z pomocą ogników i bibliotekarzy. I nie znalazłam tego, czego szukałam. No a, bez przesady, ta księga nie zawierała nie wiadomo czego... To znaczy, większość zaklęć z niej już znałam. Wskrzeszanie ciał zmarłych, przyzywanie duszy zza grobu, zaklinanie ich w przedmiotach... Takie tam niegroźne zaklęcia. Samą księgę widziałam natomiast u więżącego mnie Maga. Nie wierzę, żeby miał jedyny taki egzemplarz.
- Proszę, Spero, odpuść - jęknęła Sukki, przestępując z łapy na łapę. - To nie skończy się dobrze.
- Przecież cię tu nie trzymam. Możesz odejść, jeśli chcesz.
Została. I za to ją kocham.
Zdołałam w końcu wygrzebać z odmętów pamięci zaklęcie otwierające zamki. I jeśli ktoś spodziewał się teraz ofiary z krwi, wyprutych flaków jakiegoś zwierzęcia czy przynajmniej mrocznie brzmiącej inkantacji - przykro mi, ale nic z tego. To znaczy, wypowiadana na głos inkantacja potrzebna była zawsze Magowi, którego obserwowałam. Ja zazwyczaj radzę sobie bez tego, chociaż owszem, zdażają się czasami rytuały, gdzie potrzebna jest ofiara z krwi, ale to nie ten rewir czarnej magii.
Mechanizm zamka szczęknął, poruszony moją mocą, choć postronny obserwator mógłby uznać, że drzwi otworzyły się samoistnie. Z pomieszczenia buchnęło na mnie powietrze przepełnione kurzem i... czymś jeszcze. Czymś, czego mimo usilnych prób, nie potrafiłam zidentyfikować.
- Nie podoba mi się to - jęknęła za moimi plecami Sukki. - Cuchnie, jakby ktoś tam wykitował.
Zignorowałam ją i przestąpiłam próg komnaty. Zlustrowałam pospiesznie otoczenie w poszukiwaniu ognika.
Zawisł nad regałem po drugiej stronie pomieszczenia. Skierowałam się w jego stronę, ostrożnie stawiając łapy, żeby na coś przypadkiem nie nadepnąć. Na pokrytej grubą warstwą szarego pyłu posadzce ślady łap były doskonale widoczne, miałam więc nadzieję, że nikt tu nie zagląda.
- Jeszcze trochę i zaczniesz mnie ciągać po katakumbach - jęczała Sukki. - Masz jakieś ograniczenia co do znanych ci zaklęć? - widząc moje pytające spojrzenie, dodała szybko - Wiesz, zastanawiam się tylko, kiedy ci się znudzi.
- Prawdopodobnie nigdy - przyznałam. - I nie dramatyzuj już, dobrze wiesz, że nie robię tego dla własnej przyjemności tylko dlatego, że otrzymałam taki rozkaz.
Zatrzymałam się przed odpowiednim regałem i od razu dostrzegłam księgę, oprawioną w skórę czarną jak sama noc. Na grzbiecie wytłoczone były barwione srebrem litery w Starszej Mowie. Zdjęłam ją z półki i pospiesznie schowałam do torby.
- Aha - przyjaciółka patrzyła za mną, gdy pospiesznie kierowałam się do wyjścia. - Czyli to jednak nielegalne.
- Nigdy nie mówiłam, że jest inaczej - zaśmiałam się cicho. Gdy znalazłyśmy się z powrotem na korytarzu, starannie zamknęłam za nami drzwi, po czym udałyśmy się do wyjścia. Po drodze znalazłam jeszcze kilka ciekawych pozycji na mijanych półkach, które również umieściłam w torbie.
- Jak rozumiem, teraz wracasz do Dystryktu I, znikniesz na tydzień lub dwa, żeby przestudiować swoje znalezisko, i znowu wrócisz, żeby zaszczycić mnie swoją obecnością? - rzuciła Sukki, zaraz po opuszczeniu biblioteki.
- Nie zapomnij, że jeszcze dzisiaj biegamy - sprzedałam jej kuksańca pod żebra i uśmiechnęłam zadziornie. - Obiecałaś.
Sukki popatrzyła na mnie tylko z niedowierzaniem, kręcąc głową.
Faktycznie, następnych kilka tygodni spędziłam w swojej jaskini w Dystrykcie I, studiując znalezioną w bibliotece księgę. Zawierała wiele zaklęć, które pamiętałam z czasów mojego uwięzienia, nie musiałam się więc martwić tłumaczeniem ich. A to jedno, którego szukałam... było cokolwiek skomplikowane. Choć nie spodziewałam się tego jeśli mam być szczera. No i wymagało ofiary z krwi...
Nienawidziłam ofiary z krwi.
- Jak ci idzie? - usłyszałam nagle od strony wejścia do jaskini. Podskoczyłam wystraszona, przewracając kilka fiolek z eliksirami, które uwarzyłam przed ekspedycją do biblioteki, a których nie miałam okazji jeszcze schować ani zanieść do wilka, który je zamówił.
- Co ty tu robisz? - wydusiłam, gdy w drzwiach pracownio-kuchni stanął Lysander.
- Sprawdzam, czy jeszcze żyjesz - odparł. Na głównym blacie położył jakąś torbę. - I przynoszę jedzenie - zmierzył mnie badawczym spojrzeniem - bo zgaduję, że o nim zapominałaś.
Akurat, gdy skończył mówić, zaburczało mi w brzuchu, co wywołało u niego krótki uśmiech mówiący "i widać miałem rację".
Między kartkami książki umieściłam czerwoną wstążkę, żeby zaznaczyć stronę, na której skończyłam. Po czym zamknęłam wolumin i podeszłam do basiora. Zajrzałam do torby i uśmiechnęłam się, widząc świeżo złowione ryby.
- Dziękuję - posłałam Lysowi wdzięczny uśmiech. Wspięłam się na tylne łapy i złożyłam na jego policzku krótki pocałunek. - Umieram z głodu.
Wspólnie zjedliśmy posiłek w akompaniamencie rozmów o wszystkim i o niczym. Jednak mój wzrok ciągle wędrował w stronę porzuconej książki, a myśli zbaczały na zaklęcie, nad którym pracowałam.
- Ziemia do Spero - nagle przed moją twarzą pojawił się pysk Lysa. Wzdrygnęłam się zaskoczona, gwałtownie wracając do rzeczywistości.
- Przepraszam - mruknęłam. Położyłam łeb na stole pomiędzy nami i zamknęłam oczy. - Po prostu nie mam już siły...
- Czego właściwie się uczysz? - zapytał cicho Lysander.
- Zaklęcia, mającego pomóc usprawnić obronę Królestwa - mruknęłam, nie otwierając oczu. - Swego rodzaju strażnika, który broniłby nas, gdyby smoki postanowiły zaszczycić nas swoją obecnością... Chcą umieścić go na wschodniej granicy.
- "Chcą"? - poczułam, jak Lys trąca łapą moje ucho. Otworzyłam jedno oko, by spojrzeć na niego karcąco, ale zignorował mnie i ponownie mnie szturchnął, chcąc zapewne odwrócić moją uwagę od zaprzątających mnie myśli.
- Zakładam, że dowódcy wojskowi albo stratedzy, ale nie pytałam - wzruszyłam ramionami, odsuwając się poza zasięg łap basiora. Rzucił mi spojrzenie skopanego psa. Wystawiłam do niego w odpowiedzi język. - Wiesz, niekiedy magowie po prostu dostają zlecenia, które mają wykonać. Nie pytamy o szczegóły.
- Yhym... - mruknął nieprzekonany. - I dlaczego znowu padło na ciebie?
- Bo nikt inny nie mógł niczego wymyślić, a odpowiednie zaklęcia zahaczają niebezpiecznie o czarną magię?
Lysander pokręcił z niedowierzaniem głową, gdy odeszłam od stołu i ponownie wróciłam do porzuconej książki. Otworzyłam ją i już miałam zacząć ponownie zagłębiać się w treść zaklęcia, by upewnić się, że na pewno nie ma żadnych potencjalnie niebezpiecznych dla mnie kruczków, ale zdałam sobie sprawę, że tekst rozmazuje mi się przed oczami. Zirytowana położyłam z impetem głowę na blacie i jęknęłam z bezsilności.
- Przepracowujesz się - mruknął Lys, ponownie stając u mojego boku.
Mruknęłam niewyraźnie w odpowiedzi, już w zasadzie nie kontaktując. Cały czas powtarzałam w myślach zaklęcie pozwalające na stworzenie lodowego golema. Było niebezpieczne. BARDZO niebezpieczne, bo ciężko zliczyć, ile historia zna przypadków zbuntowania się takiej stworzonej z magii istoty. Mimo wszystko, potencjalnych korzyści z takiego golema byłoby wiele. A stratedzy na mnie naciskają, bym jednak podjęła się tego zadania...
Obudziłam się prawdopodobnie kilka godzin później. Przeciągnęłam się, zrzucając z siebie skóry. Rozejrzałam się po okolicy i dostrzegłam, że znajdowałam się w swojej sypialni. Lysander musiał mnie przenieść, jak zasnęłam.
- Śpiąca królewna się obudziła? - usłyszałam od wejścia. W drzwiach stał oparty o futrynę Lys i przyglądał mi się, jak wygrzebywałam się spod okrycia i podchodziłam do niego. - Odpoczęłaś chociaż trochę? - spytał zatroskany, blokując mi przejście skrzydłem.
- Już mi lepiej - uśmiechnęłam się, nadal nieco zmęczona, gdy pomyślałam o czekającym mnie zadaniu. Ale, prawdę mówiąc, wolałam mieć to za sobą. - Teraz mogę skończyć..
- Najpierw śniadanie - przerwał Lys kategorycznym tonem. - Potem możemy iść skończyć to nieszczęsne zlecenie.
Mówiłam już, jak uwielbiam tego basiora?
Na szczęście, aby stworzyć golema, nie musiałam iść specjalnie na drugi kraniec królestwa. Wystarczyła mi stosunkowo duża połać płaskiej powierzchni. Lysander szybko wpadł na pomysł, gdzie możemy się udać.
Nieopodal mojej jaskini znajdowała się sporych rozmiarów polanka, która idealnie się do tego nadawała.
- Idę o zakład, że spacer tej istoty przez dwa Dystrykty zrobi furorę - mruknęłam, odgarniając śnieg z niewielkiego fragmentu ziemi, by dokopać się do gruntu. Lysander stał u mojego boku i przyglądał się z zainteresowaniem moim poczynaniom.
- Nie ostrzegłaś nikogo? - zapytał zdziwiony.
- Coś tam wspomniałam strażnikom, ale czy postanowili o tym poinformować mieszkańców...? - mruknęłam. Nakreśliłam na ziemi skomplikowany symbol, który zapamiętałam z zabranej z biblioteki księgi. Sięgnęłam do torby, którą ze sobą przytargałam, po pęki ususzonych kwiatów bzu, które następnie skruszyłam magią i rozsypałam we wnętrzu runy. Potem na jej obrębie rozłożyłam cztery świeczki z pszczelego wosku, które zapaliłam prostym zaklęciem.
- Wygląda to niepokojąco - mruknął Lys, przyglądając się moim poczynaniom.
- Nie bardziej niż inne czarnomagiczne rytuały - odpowiedziałam, nie przerywając pracy. - Lepiej się odsuń.
Zdjęłam z szyi wisiorek z rubinem w kształcie serca. Kupiłam go w dzień, kiedy postanowiłam podjąć się tego zadania, a miał posłużyć tylko w jednym celu - przechowaniu duszy wilka, który miał wcielić się w mojego golema. Specjalnie w tym celu wybrałam się nad Ocean Dusz. Nie bez problemów znalazłam ochotnika.
Ostrożnie ułożyłam medalik na środku runy. W słońcu zabłysły wgłębienia runicznych liter układających się w imię wilka, którego duszę zaklęłam w przedmiot. Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić. Po czym, z duszą na ramieniu, rozpoczęłam rytuał.
Już po chwili pustą dotąd polanę zajmował potężny szkielet stworzony z lodu. Ciało golema. Jedyne, jakie mogłam stworzyć przy raczej skromnych środkach. By nie podejmować się nekromancji.
- Tarresie - powiedziałam. Runy na medaliku natychmiast rozbłysły, a przede mną stanął duch basiora, który zechciał powstać na nowo, w nowym, potężniejszym ciele. Miałam tylko nadzieję, że z czysto patriotycznych względów. - Oto twoje nowe ciało, które daję ci, byś mógł bronić Królestwa Północy. Rób to wiernie i z poświęceniem, albo rozpadnie się w nicość - kończąc zdanie, skinęłam głową wilkowi, chcąc okazać moją wdzięczność. Odpowiedział mi tym samym, z godnością osoby, która wiele już w życiu przeżyła. Westchnął ciężko i spojrzawszy na swoje nowe, lodowe ciało, odezwał się, głosem dobiegającym jakby z oddali.
- Będę walczył za Królestwo Północy z poświęceniem, jak robiłem do tej pory - po czym ruszył w kierunku stworzonego przeze mnie "ciała". A potem zniknął.
Wszystkie świeczki na wyrysowanej przeze mnie runie zgasły w tym samym momencie, gdy lodowy golem drgnął. Poruszył ostrożnie kończynami, jakby sprawdzał, czy nadal pamięta, jak to się robi. Po chwili zdołał się podnieść i zrobił kilka chwiejnych kroków, sprawdzając, jak poruszać się w nowym ciele.
- Chciałabym, żebyś udał się na wschodnią granicę - powiedziałam, patrząc w górę. Mimo znacznej odległości jego głowy od mojej, usłyszał mnie, bo przeniósł na mnie spojrzenie pustych oczodołów. - Jeśli to nie problem - uznałam, że najlepiej traktować stworzoną przeze mnie istotę jak równą sobie, z należytym szacunkiem. Nie można zapomnieć, że kierował nim wilk, który kiedyś faktycznie żył.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedział, nieco sztywno, ale było to raczej efektem nowej sytuacji, aniżeli niechęci do mnie.
- Chciałabym, żebyś zabrał też to - wiązką magii uniosłam wisiorek, w który wcześniej zaklęłam duszę Tarresa. - Niech ci przypomina, kim byłeś i dlaczego zdecydowałeś się powrócić.
Bez wahania zabrał przedmiot, zamykając go w wielkiej ręce. Spojrzał na mnie ostatni raz, nim ruszył w stronę swojego nowego domu.
- To było niesamowite - doszedł mnie zza pleców głos Lysandra, gdy tylko golem zniknął za horyzontem.
- Niebezpieczne - mruknęłam. Spojrzałam na swoją łapę, po której teraz wolnym strumieniem płynęła krew, zlepiając futro. Tego typu zaklęcia na zawsze łączyły mnie w pewien sposób ze stworzonymi przeze mnie istotami. Mogłam unicestwić golema w każdym momencie, dopóki żyłam. Jednak co będzie później, po mojej śmierci...?
Miejmy nadzieję, że nie pomyliłam się co do Tarresa i tego typu problem nigdy się nie pojawi.
Nagroda: 2 punkty magii