Castella, ta Widząca wadera, która spotkała mnie w lesie Darminasa, zagadała, a potem zaproponowała, że będzie mnie uczyć... Któregoś dnia, już po tym, jak nauczyła mnie zaklęcia umożliwiającego podróże w czasie, dostałam od niej list. Zdziwiło mnie to. Nie odzywała się do mnie od kilku tygodni, a teraz tak nagle wysłała list, zamiast pojawić się u mnie osobiście, tak, jak zwykła to robić...? Zastanawiałam się, o co mogło chodzić. Zrobiłam się przy tym nieco podejrzliwa, dlatego udając się do jaskini znajomej wadery zabrałam ze sobą spory arsenał potencjalnie mogących się przydać substancji na bazie kilku dość mocnych trucizn, a także przygotowałam się mentalnie do walki... Jednak gdy już dotarłam na miejsce, okazało się, że trochę z tym przesadziłam. Wadera po prostu leżała na legowisku ze skór, czytając jakąś książkę. Nawet na mnie nie spojrzała, jak weszłam. Nie dostrzegłam też, ani nie wyczułam, żadnego potencjalnego niebezpieczeństwa, czegokolwiek odbiegającego od normy.
Nie mogłam się zdecydować, czy chcę to zignorować, czy wyrzucić z siebie, że mogłaby sobie czasami darować swoje gierki. Jak już decyduje się kontaktować ze mną osobiście albo telepatycznie, to niech przy tym zostanie, a nie nagle wylatuje z listem. Skąd mogłam mieć pewność, że jest autentyczny? Że ktoś nie chce mnie w coś wrobić? Albo się na mnie zasadzić i wpakować do piachu? Nie miałam jeszcze ochoty lekkomyślnie żegnać się z życiem, choć wielu moich bliskich by na takie stwierdzenie padające z mojego pyska parsknęli śmiechem.
Ostatecznie zdecydowałam się nie odzywać. Po co się denerwować? Prawdopodobnie jakakolwiek uwaga z mojego pyska spowodowałaby lawinę kolejnych, niewiele wnoszących do mojego życia, zdań padających z pyska wadery. Widzące takie już były, nie było sensu czegokolwiek im wypominać. Więcej z tego byłoby dla mnie szkody, niż pożytku.
- Jestem - mruknęłam, odstawiając swoją torbę na ziemię. Otrząsnęłam się, poprawiając ułożenie sierści, która odgniotła się pod paskami torby. Mój wzrok padł na zawalony jakimiś papierami blat, koło którego się znalazłam po wejściu do jaskini Widzącej. Zmarszczyłam lekko brwi. Ostatnio tyle ich nie było...
Wadera nie odezwała się. Nie podniosła nawet wzroku znad czytanej książki. Zastanawiałam się, o co chodzi. Wezwała mnie tu, by przekazać mi wiedzę o kolejnym zaklęciu. Skontaktowała się ze mną listownie, choć nigdy wcześniej tego nie robiła. A teraz zdawała się nie dostrzegać mojej obecności. Do tego teraz, gdy przyjrzałam się dokładniej otoczeniu, dostrzegłam, że nie tylko stół w pomieszczeniu przedstawiał sobą ogólnopojęty nieporządek. Wszędzie walały się jakieś papiery albo porozsypywane pęki ziół, do tej pory wiszące pod sufitem.
O co w tym wszystkim chodziło?
Postanowiłam zaryzykować i podejść do wadery. Może coś jej się stało? Szukałam jakiś oznak choroby czy złego samopoczucia, może jakiś ran... Nic nie znalazłam. Wręcz przeciwnie, gdy podeszłam bliżej, dostrzegłam, że oczy wadery przesuwają się po linijkach tekstu, jakby faktycznie czytała... Nagle poderwała głowę i spojrzała w moim kierunku. Zamrugała powoli, wróciła na moment wzrokiem do książki, zaznaczyła jakimś kawałkiem wstążki miejsce, w którym skończyła czytać, po czym ostrożnie odłożyła czytadło na stos, który już się przy niej uformował. Potem wstała i ruszyła przez jaskinię w kierunku wyjścia.
Wszystko to nie wypowiadając ani jednego słowa.
Zaczęło mnie to niepokoić. Próbowałam magią wybadać, czy to nie jest przypadkiem jakaś iluzja czy inny magiczny twór który miał mnie zmylić, zwabić, gdzieś wyprowadzić... Ale nie. To na pewno była Castella. Raczej nie działała pod wpływem żadnego czaru, ani niczego podobnego.
Mimo to nie dało się zaprzeczyć, że zachowywała się dziwnie.
- O co chodzi? - zapytałam w końcu, zrównując się z nią, gdy już wychodziła na zewnątrz. Nie odpowiedziała, nie spojrzała na mnie... Zachowała się, jakby w ogóle mnie nie usłyszała.
Przeszłyśmy w ten sposób spory kawałek w głąb lasu Darminasa. Aż dotarliśmy do jakiejś polany. Można by sądzić, że losowo wybranej. Jakby Widząca chciała mnie zaprowadzić po prostu do jakiegokolwiek w miarę płaskiego terenu. Z drugiej strony, wyglądała, jakby doskonale wiedziała, dokąd i w jakim celu zmierza. A zatem chciała coś w związku z tym osiągnąć. Tylko co?
- Pokarzę ci dzisiaj kolejne zaklęcie - odezwała się w końcu. Brzmiała jakoś dziwnie, lekko głucho, jakby jej głos dochodził z pewnej odległości... Dopiero przy kolejnych jej słowach zdałam sobie sprawę z tego, że mówiąc, nie otworzyła pyska. Czułam, jak sierść na karku staje mi dęba. - Pokażę ci potencjał twojej zdolności odwiedzania sennych krajobrazów innych - nie wiem, skąd ją wytrzasnęła, ale odwróciwszy się do mnie gwałtownie, wyciągnęła przed siebie fiolkę z półprzezroczystą substancją, mieniącą się jakby blaskiem gwiazd... Przełknęłam nerwowo ślinę. Domyślałam się, co będę musiała zrobić.
Nie podobało mi się to.
- Wiesz, że boję się spać - mruknęłam. Wadera ponownie nie odpowiedziała.
Może faktycznie mnie nie słyszała? Sama mówiła, że jest stara... Nie wiedziałam co prawda, jak bardzo stara, jednak utrata słuchu wraz z wiekiem była czymś normalnym.
Tylko dlaczego nie korzysta w takim razie ze zdolności czytania myśli?
Odpowiedzi oczywiście nie otrzymałam. Chyba nawet jej nie oczekiwałam. Nie tak naprawdę.
Zamiast odpowiedzi pod pysk została mi podetknięta fiolka. W nos uderzył mnie dziwny zapach, którego nie kojarzyłam z tym rodzajem eliksiru... Ale zignorowałam to, uznając, że widocznie wadera wprowadziła do znanej mi receptury jakieś modyfikacje. Nie miałam ochoty pić eliksiru nasennego, od którego próbowałam się uniezależnić, nie miałam jednak większego wyboru, jeśli chciałam skorzystać po raz kolejny z możliwości nauki zaklęcia, którą zaproponowała mi wadera.
Wypiłam. Potem położyłam się w miejscu, które mi wskazała... By chwilę potem zasnąć.
Jednak nie śniłam.
A w każdym razie nie tak, jak zwykle. Przede wszystkim pamiętałam, że śnię. Wiedziałam, że miejsce, w którym się teraz znajduję, nie jest jawą, a jedynie pewnym wytworem mojej świadomości. Wytworem, który, nie wiem skąd, ale wiedziałam, że nosił nazwę Sennego Krajobrazu. Rozejrzałam się dookoła, po pokrytej lodowymi kwiatami polanie... na której krańcach czaił się mrok. Zastanawiałam się, jak to miejsce działa... Odwzorowuje mnie, to, co w tym momencie czuję, czy raczej w obrazowy sposób pokazuje moje wnętrze? Jaka jest jego specyfika, jakie możliwości mi daje...
Nagle poczułam czyjąś obecność. To znaczy - nie w mojej głowie. Ale gdzieś obok. Jakby... kolejny śpiący organizm, kolejny senny krajobraz. Obcy, a jednak czułam, jak mnie przeciąga. Prosi, żebym go odwiedziła, przekonała się, jak wygląda...
Zrobiłam krok. Co delikatniejsze lodowe kwiatki skruszyły się pod ciężarem mojej łapy, a zaraz potem...
Byłam na zewnątrz. Unosiłam się jakby w przestrzeni nad moim ciałem. Widziałam łączącą mnie z nim migotliwą nić, znajdującą się jakby na granicy materialności. Zdawała się możliwa do dotknięcia, jednak gdy próbowałam ją pochwycić, okazywało się, że jest to niemożliwe... Uciekała mi przez łapy.
Gdy już się poprzyglądałal dziwnemu zjawisku, moją uwagę znowu przykuł ten obcy sen... Chciałam wiedzieć, do kogo należy. Chciałam się do niego dostać, zobaczyć go...
Dostrzegłam śpiącą Widzącą. Emanowała z niej dość niepokojąca aura, jakby otaczały ją zgniłozielone macki, gdzieniegdzie poprzetykane czernią i ciemnym brązem.
Nie wiem dlaczego, ale kojarzyło mi się to z trupem.
Mimo to, postąpiłam krok do przodu, myśląc o tym, że chcę ją odwiedzić... I tak się stało.
Znalazłam się w Katalumbach.
To znaczy, senny krajobraz wadery do słudzenia przypominał Katakumby, do ktorych już miałam wątpiwą przyjemność wpaść aż dwukrotnie. Dominowały tu ciemne barwy, butwiejące drewno, walące się budowle... Co jakiś czas słyszałam gdzieś z oddali huk spadającego gruzu albo brzęk tłuczonego szkła. I krzyki.
Wygląda to niepokojąco, zauważyłam, acz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Nie mogłam mówić. To nie było moje miejsce, nie ja tu dyktowałam zasady... Skąd wiedziałam, skoro była to u mnie dość świeża umiejętność? Nigdy jeszcze z niej nie korzystałam... No więc - dobre pytanie. Sama nie wiedziałam. To był jakby... Instynkt. Po prostu to wiedziałam. Jakby to wszystko było dla mnie tak naturalne, jak oddychanie.
Nie będę potrafiła nauczyć cię tego, byś nie śniła. Koszmarów, czy czegokolwiek, usłyszałam głos wadery, dochodzący jakby zewsząd... choć po chwili dostrzegłam jej niewyraźną sylwetkę pośród całego tego rozgardiaszu. Odcinała się bielą pośród ciemnego gruzu. Zastanawiałam się przez chwilę, dlaczego jej krajobraz wygląda tak, jak wygląda... Jak wyglądał wcześniej. O co w tym wszystkim chodzi. Nauczę cię natomiast, jak korzystając z czarnej magii możesz kontrolować to, co widzisz we śnie.
Świadome sny, spojrzałam na waderę lekko z ukosa.
Coś takiego, jej wizualizacja w krajobrazie sennym skinęła głową. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie dostrzegłam, że jej wygląd nieco różni się od tego w rzeczywistości. Zmarszczyłam lekko brwi. Na to odpowiedzi nie znałam, choć podejrzewałam, że to nic niezwykłego. Umysł i takie kwestie potrafi modyfikować. Choć nie do końca. I korzystając z tego będziesz musiała dłużej spać, by się wyspać.
Do tego akurat jestem przyzwyczajona, wzruszyłam ramionami, rozglądając się raz jeszcze dookoła. Otaczające nas dźwięki były niepokojące... tym bardziej, że wiedziałam, iż Castella to wszystko kreuje. Dlaczego tutaj rozmawiasz ze mną normalnie, a wtedy zachowywałaś się, jakbyś mnie nie słyszała? zapytałam, może z lekkim wyrzutem.
To nie ode mnie zależy. I nie słyszałam, powiedziała to tak spokojnym, a zarazem smutnym tonem, że nie dopytywałam. Choć jej słowa dość mocno mnie zdziwiły. Ale przejdźmy do rzeczy.
Pokazała mi, jak to się robi. Jak można wpływać na swój senny krajobraz, jednocześnie tłumacząc, że na krajobraz kogoś innego nie powinnam wpływać, jeśli nie chcę ponieść tego konsekwencji. A jeśli będzie to już konieczne, robić to niezwykle ostrożnie. Z resztą, nie zawsze się w ogóle da w niego ingerować. Jeśli właściciel nie zauważy, że ma w głowie nieproszonego gościa - wtedy jest to najłatwiejsze, mogę robić w zasadzie wszystko, co mi się spodoba, dowolnie manewrując w głowie wilka. Jednak gdy już się połapie... Zaczynają się schody. Szczególnie, jeśli, tak jak wadera, wie, kim jestem i co mogę zrobić. Pilnują się wtedy bardziej, niż zwykle, utrudniając mi robotę, albo wręcz mi ją uniemożliwiając... Jednak podobno niewielu jest takich, którzy wiedzą o Śniących Wędrowcach. Nie potrzebowałam ostrzeżenia Wodzącej, które mi potem dała, by wiedzieć, że lepiej, aby tak zostało. Nie raz historia opowiadała nam już o przypadkach, gdy wilki potężniejsze od innych, które mogły zrobić coś, czego inni nie potrafili i przed czym nie można było się obronić, były gnębione przez watahę... Często polowano na nie i zabijano, z góry uznając za wrogów publicznych, którzy żywi sprowadzić mogli na wszystkich tylko zagładę.
Nauczyła mnie panować nad moim krajobrazem. Wytłumaczyła, jak się do niego dostać, zamiast wpadać w niebezpieczną dla mnie pętlę niekontrolowanych marzeń sennych. Jak od krajobrazu sennego wejść w sen, który okaże się dla mnie po prostu bezpieczny. Jak będę mogła choć mniej więcej panować nad tym, co z moich snów wyciągam, by nie przytaszczać ze sobą jakiś maszkar, które potem siałyby zniszczenie i ogólną rozróbę...
Bardzo mi w tej kwestii pomogła. Nie opanować to do perfekcji - nie wiem, czy tak się w ogóle dało. Ale zapanować nad moimi snami do tego stopnia, bym wiedziała, jaką taktykę przyjąć, gdyby coś podobnego mi się zdarzyło. Gdyby coś mnie we śnie goniło, po czym rzucało się na mnie, w jakikolwiek sposób mnie dotykając, nie mogłam się obudzić. Cokolwiek by mi nie robiło, nie mogłam. Musiałam zareagować na to inaczej.
Musiałam przeskoczyć do mojego sennego krajobrazu.
Po wielu godzinach ćwiczeń - eliksir, który wadera kazała mi wypić, okazał się mieć naprawdę mocne działanie, nawet lepsze niż tych, które do tej pory zażywałam. Nie wiedziałam, skąd Widząca je wytrzasnęła. Nie chciała zdradzić ani tego, ani receptury... Zakładając, że ją znała. Rozumiałam, że to dla mojego dobra, ale nadal... Nadzieja na łatwiejsze rozwiązanie problemu zawsze była silna.
W końcu musiałyśmy wrócić. Spokojnym tempem, spacerowym wręcz, wróciłyśmy do jej jaskini, a na pożegnanie Castella, przypomniawszy mi, że gdy wędruję w czasie snu, moje ciało jest bezbronne, uściskała mnie krótko.
- Jeszcze się zobaczymy - znowu ten dziwnie brzmiący głos... Wręcz jakby to było echo, nie głos wydobywający się z czyjegoś gardła. Skinęłam tylko głową, chyba bardziej dla siebie, niż dla Widzącej, bo zdążyłam się już w miarę przyzwyczaić do tego, że nie odpowiada na moje pytania. Wadera odwróciła się i ruszyła do siebie.
Znowu uderzył mnie ten dziwny zapach. Nadal nie mogłam go zdefiniować, określić, co mi przypomina... Dopiero, gdy odeszłam kawałek od jaskini wadery, przyszło mi coś do głowy. Coś, co spowodowało, że zatrzymałam się gwałtownie, oglądając się z pewną trwogą za siebie, choć znajdowałam się na tyle daleko od miejsca, w którym rozstałam się z Castellą, że nie było mowy, bym ją stąd zobaczyła.
Czy to możliwe, że właśnie... rozstałam się z żywym trupem?
Pokręciłam gwałtownie głową. Nie. Nie powinnam zaprzątać sobie tym głowy.
A wadera miała mi jeszcze przekazać jakieś zaklęcie.
KONIEC CZĘŚCI II
Nagroda: 2 punkty magii