Młody może i wydawałby się spokojny, gdyby nie sposób w jaki
jego mięśnie napinały się pod grubym futrem. Pochylał się w
przód, w tył i na boki, nie poruszając przy tym łapami. Wzrokiem
wbitym w ziemię usilnie unikał tej trawy, która pokryta była
czerwoną posoką. Nawet jeśli była prosto przed nim... wyglądał
niczym lunatyk. Lunatyk z brwiami mocno zaciśniętymi z gniewu, zbyt
jednak trzeźwy. A mój żołądek zawiązał się w supeł, gdyż z
każdą chwilą również coraz bardziej trzeźwiałam.
Cicho westchnęłam i mimowolnie mocniej oparłam się na białym
basiorze, spuszczając głowę jeszcze niżej. Jastes na szczęście
pozostał niewzruszony, może tylko zerknął kątem oka, czy
przypadkiem nie mam zamiaru sobie upaść. Nie miałam, bardziej
analizowałam w pośpiechu swoją sytuację. Wylałam z siebie więcej
krwi niż normalny wilk powinien, jednak bywało już ze mną
znacznie gorzej. Moment, kiedy w wieku dwóch lat chciałam uratować
umierającego młodziaka przeleciał mi natychmiast przed oczami, jak
nieprzyjemna mara. Oddałam mu wtedy o wiele za dużo swojej mocy,
kiedy dla niego było już o wiele za późno. Był cały poszarpany,
praktycznie przestał oddychać. Mój opiekun wrócił do jaskini,
kiedy szczeniak sztywniał, a ja nad nim wisiałam. Mały oczywiście
umarł, a mi wyjście ze śpiączki zajęło nieco ponad miesiąc.
Adril wzywał lekarza za lekarzem, a ja przez cały czas miałam
przed oczami enigmatyczne wizje Vernona biegającego z martwym
dzieckiem u boku, poprzeplatane ze wspomnieniami i bólem jaki młody
odczuwał przez cały etap własnej śmierci. Potem przez kolejne
tygodnie dochodziłam do siebie, bo mój organizm oraz umysł bardzo
dziwnie odreagowywały ten przespany czas. Nie odróżniałam snu od
jawy, gubiłam się we własnych myślach i nawet pełne
nierozładowanego stresu wrzaski Adrila nie miały na to żadnego
wpływu. Tym razem więc nie było tak źle. Bolało jak diabli,
jednak wiedziałam, że dojście mojej łapy do pełni sprawności
zajęłoby jej jakieś cztery tygodnie, co i tak brzmi jak znakomity
wynik w porównaniu do standardowego organizmu. Większość wilków
w ogóle nie miałaby co liczyć na naprawienie takich szkód,
ponieważ ciało nie jest w stanie samo z siebie odtworzyć takich
ilości mięśni, nie wspominając o żyłach, nerwach, sierści.
Nieczęsto cieszyłam się z żywiołu krwi, nie był bardzo
zjawiskowy, jednak w takich momentach nie mogłam trafić
lepiej.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy syk Caiasa. Najwyraźniej
zahaczył pazurem o jakiś korzeń, kiedy znudziło mu się
obserwowanie zielonych źdźbeł, nerwowo smaganych przez wiatr.
Podeszliśmy wystarczająco blisko, by podniósł w końcu głowę,
więc kiedy Jastes się poruszył i ja też musiałam, zaciskając
zęby przy siadaniu, sfrustrowana niespokojnym spojrzeniem
dwukolorowych oczu, wędrującym za każdym ruchem mojego ciała.
Zapadła rzekoma cisza, jednak moje uszy wciąż podrygiwały, czy to
skupione na dźwiękach przyrody, czy z tych wszystkich
nagromadzonych we mnie emocji. W końcu sprawca mojego stanu siedział
przede mną, z obrażoną miną i nieprzyjemnym spojrzeniem, którym
jakby chciał wywiercić we mnie dziurę. Już otworzyłam pysk, bo
chciałam się odezwać. Gotowa na dyskusję tak, jak rozmawiałam z
Jastesem.
- Jeśli planujecie mnie zostawić- zaczął szczeniak, a ja
ugryzłam się w język - to proszę, powiedzcie wprost. Nie będę
miał wam za złe, ale nie bawmy się w takie podchody.
Stres i zmęczenie zmieniły się w coś dziwnego… chyba złość.
Tak dziwną, że moja łapa zapiekła. Po tym wszystkim on miał nam
tyle do powiedzenia? "Nie bawmy się w podchody"? Znowu
otworzyłam pysk, jednak tym razem to Jastes mnie uprzedził.
- Zdecydowaliśmy, że zabierzemy cię do Centrum i tak zrobimy -
powiedział sucho, nieco zachrypniętym głosem. Spojrzałam na niego
ale tylko na chwilę, próbując uspokoić walące serce. Chciałam
mieć tyle spokoju i zrozumienia co wysoki wilk. Chociaż tak
naprawdę w głębi przeczuwałam, że to nie kwestia zrozumienia.
Przecież nikt nic nie rozumiał.
Znów pochyliłam głowę do przodu, biorąc kolejny już wdech.
No, Vall, to nie czas na załamywanie się. I doskonale o tym
wiedziałam, powstrzymując odruchy własnego ciała, które kazało
mi uciekać, od niewiele mniejszego szczenięcia. Jakby nagle samo
stwierdziło, że nie powinnam siedzieć tak blisko istoty, która
próbowała, i, ba, byłaby w stanie mnie zabić. Nie powinnam
siedzieć obok czegoś tak niestabilnego i niebezpiecznego, jak
opętany wilczek o jasnej sierści.
Wtedy ponownie poczułam wyraźny ruch mięśni, pod grubym futrem
mojego towarzysza. Zamrugałam zdezorientowana, powoli zdając sobie
sprawę z tego, jak mocno próbowałam się zatopić w białym
futrze. Spojrzałam w złote oczy, uciekając od tych kolorowych.
Jastes przełknął ślinę, a jego gardło zadrżało.
- Wszystko w porządku?
- Przepraszam, zamyśliłam się.
Natychmiast pochyliłam głowę do przodu w przepraszającym
geście, jednak zdrętwiałam w połowie.
- Caias, wstań- wymamrotałam najłagodniej jak potrafiłam,
speszona tym, że obce dziecko się przede mną płaszczy.
Oczywiście, że było mu przykro, w końcu sam nie wiedział co się
z nim działo i był daleko od domu, właściwie bezbronny..!
- Przepraszam. Za wszystko. I dziękuję - wydusił z łebkiem
praktycznie zakopanym w śniegu, a jego ciałem wstrząsnęły
doskonale widoczne dreszcze - Ale… Ale naprawdę przepraszam, ja…
Twoja noga…
I znowu zacisnęłam zęby na języku, bo co odpowiedzieć na
takie przeprosiny? “To nie twoja wina, że prawie oderwałeś mi
nogę”, nawet jeśli to prawda, z którą ciężko było mi się
pogodzić? Gdyby złamał kość, nie byłoby czego ratować i jakie
w tym wszystkim miało znaczenie to, że to nie był on? Jak mógłby
wtedy udowodnić, że to właśnie z nim teraz rozmawiałam, a nie ze
sprawcą, który tylko podszywał się pod słabe szczenię?
Zbawcą po raz kolejny okazał się opierzony basior, który przez
dłużącą się ciszę ostrożnie zaczął wstawać.
- Nie oczekuj pełnego wybaczenia i się podnieś. Nie mamy czasu
do stracenia.
- Nie oczekuję! - odpyskował młody, krzyżując spojrzenie z
właścicielem chłodnego głosu i tylko zerknął na mnie z
przestrachem. Na szybko otarł śnieg i krew z pyska, by na koniec
się oblizać. Dziękowałam niebiosom, że mogłam udawać, że tego
nie zauważyłam, niby zajęta ustawianiem się do pozycji
odpowiedniej do chodzenia.
Po raz kolejny z wdzięcznością przyjęłam bok wyższego
basiora jako podporę, a młodszy jakby z poczucia winy ustawił się
po mojej drugiej stronie, pytając, czy może mi jakoś pomóc. Nawet
mimo mojej odmowy, nie przyspieszył nawet o pół kroku przez całą
drogę z grzecznie pochyloną głową.
Przez ten czas zastanawiałam się, jak wiele mogliśmy mu
powiedzieć, a jak wiele sam już wiedział. Co zdążył
wywnioskować oprócz tego, że coś z nim było mocno nie w
porządku?
Powoli zbliżyliśmy się do najczęściej uczęszczanego w całym
dystrykcie szlaku, gdzie mieliśmy zaczepić jakichś wojowników, by
odprowadzili nas do centrum.
Zapytaj teraz, póki masz szansę.
Zastrzygłam uszami, lekko się wzdrygając wraz ze znajomym
głosem wypełniającym moją własną ciszę. Głos o którym moi
towarzysze nie mieli pojęcia. Nie potrafiłam wtedy określić,
dlaczego to krótkie zdanie aż tak we mnie uderzyło, ale nie miałam
zamiaru do tego docierać, bo brakowało mi tego głosu, a skoro się
odzywał, to znaczyło, że nic nam przez chwilę nie groziło.
Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Uważaj o co pytasz.
Znowu zrobiło się cicho, a ja wbiłam wzrok jeszcze intensywniej
w ścieżkę, ładując siły.
- Caiasie… Wiem, że to pytanie może być dziwne w aktualnej
sytuacji, ale lepszego nie zadam - nabrałam powietrza w płuca i
zerknęłam na tuptającego obok szczeniaka, którego dwukolorowe,
lśniące oczy wbiły się w te moje - Czy masz pytania? Jeśli tak,
to je zadaj.
Cisza. Przez chwilę. Dwie. Trzy.
- Czy to wszystko to moja wina? Czy ja jestem...chory? Jakoś?
Spojrzałam na niego zdezorientowana, aby zrozumieć, że nadal
mówi o tym ataku na życie moje i mojego towarzysza. Spojrzałam
gdzieś w bok, skupiając myśli.
- Nie jesteśmy pewni... ale nie nazwałabym tego chorobą -
wyjaśniłam pokrętnie, jednak zgodnie z prawdą. Jeśli miał
zrozumieć, to zrozumiał.
- Oh… Załóżmy, że rozumiem- mruknął- W takim razie co
planujecie dalej?
Spojrzałam na Jastesa, odpowiedział krótkim spojrzeniem.
- Oboje mamy dużo pracy, ale może jeszcze się zobaczymy -
wyjaśniłam równie pokrętnie. Skinął głową.
- Byłoby… miło…
Przez głowę przeszło mi jeszcze jedno pytanie, które mogłoby
paść z ust młodzieńca: skąd wiesz, jak mam na imię? Jednak nie
padło, więc nie musiałam się po raz kolejny tłumaczyć, w jaki
sposób mimowolnie wpycham się w najbardziej intymne szczegóły
życia innych, które i tak zaraz zapominam.
Podniosłam nagle łeb, słysząc głosy innych wilków. Nie
spodziewałam się, że znajdziemy tak szybko jakąś ewentualną
pomoc, co absolutnie nie oznaczało, że się nie cieszyłam.
Przeciwnie, nigdy jeszcze w życiu nie poczułam takiej euforii
emocji na raz. Od szoku, przez szczęście, chwilę potem znowu szok
i przerażenie, by skończyć na najczystszej nienawiści do siebie
samej za głupotę.
Mimowolnie spróbowałam przyspieszyć, przez co w skutkach niemal
się przewróciłam, z automatu zranioną łapą uderzając o ziemię
w próbie ratunku. Jastes jakby wstrzymał oddech odsuwając się,
gdy ja natychmiast usiadłam.
- Zatrzymaj ich, Caias - polecił basior szybko, spoglądając
tylko na młodziaka, który od razu kiwnął głową i pobiegł.
Tymczasem ja zacisnęłam zęby, opuszczając nisko łeb, szukając
pozycji w której będę mogła złapać normalny oddech. Nie było
to jednak takie oczywiste- przez mój mózg, gwałtownie, raz za
razem, przelatywał ostry, mrożący impuls, odbierający oddech i
przyćmiewający zmysły. Non stop przypominał o bólu odrywanych
tkanek, kiedy adrenalina jeszcze nie zdążyła mnie wypełnić.
Kiedy oprzytomniałam z wizji, sama walka była szybką bitwą o
przetrwanie- mogłam umrzeć, albo nie. W tej chwili jednak hormony
mi nie pomagały, bo wygrałam, więc musiałam się mierzyć z
konsekwencjami. Każda kropla krwi wsiąkająca w brudną już szmatę
powodowała identyczne cierpienie, zupełnie jakby na raz wybuchała
mi zarówno głowa, jak i całkowicie zniszczona kończyna,
uświadamiając jak najbardziej dobitnie, że wciąż jestem tylko
zwierzęciem, nawet pomimo posiadania magii.
- Proszę pani, czy wszystko w porządku?!
Głos wadery spowodował chwilowe otrzeźwienie, przez które
byłam w stanie unieść głowę. Nie wiedziałam czemu tak szeroko
otwierałam oczy, ani czemu z mojego wykrzywionego pyska leciała
ślina, gdy łapałam powietrze, całkowicie niezdolna do wydania z
siebie żadnego dźwięku. Chciałam, żeby to się skończyło.
- Czy macie może medyka? - głos Jastesa wypełnił powietrze,
tak niespokojny i zmęczony.
- Nie, p..przepraszam - wadera także była porządnie
wystraszona, a przynajmniej na tyle, żeby przepraszać za rzecz na
którą nie miała wpływu - Mamy za to wózek. Możemy wziąć towar
na plecy, a panią tam położyć. Co wam się stało?
Jednak biały wilk zignorował to pytanie i tylko zapytał mnie
cicho, czy dam radę wstać.
Nie dam. Jak mogłabym dać radę w takim stanie?!
Skinęłam jednak głową, gdy nieruchoma kończyna niesamowicie
powoli przestawała dawać o sobie znać.
Podniosłam się, potem upadłam na zad, by znowu wstać
przytrzymywana z obu stron, niezdolna powstrzymać drżenia całego
obolałego ciała. Ale się podniosłam.
- Więc co się stało?- ponowiła pytanie samica, mocno
przywierając do mnie bokiem. Przez pierwszy moment trwała cisza,
kiedy stawiałam pierwsze kroki jak nowo narodzone źrebię, jednak
mój towarzysz podjął się wyjaśnień.
- Coś nas zaatakowało. Nie widziałem co, musiało zsyłać na
nas wizje… - mamrotał, powodując u mnie niemalże zdumienie, jak
szybko był w stanie objaśnić ostatnie zdarzenia.
- Trzeba będzie powiadomić wojsko w takim razie. Powiem
chłopakom, że trzeba uważać, skoro pan mówi, że tego nie
widział. Może być wszędzie... - odparła wilczyca, na co już nie
otrzymała żadnej reakcji.
Następne chwile zapamiętałam jak przez mgłę, kiedy,
najwyraźniej handlarze, a nie wojsko, rozładowywali swój wózek,
ciągnięty przez jakieś zwierzę, a następnie mnie na niego
wsadzili. Nim zdążyłam zawyć z bólu, szybko usnęłam, zaś
ostatnim co zapamiętałam, były kolorowe oczy Caiasa.
<Jastesie? Wybacz to… coś… To tak na rozgrzewkę XD>
Słowa: 1807 = 135 KŁ