Donośny syk, a następnie dźwięk tłuczonego szkła zaczął echem rozbrzmiewać wśród grubych, zamkowych ścian. Albinos stał pochylony na środku pokoju, niezgrabnie trzymając kilka fiolek i starając się, by chociaż te nie zaliczyły bliskiego spotkania z lodową posadzką. Cuchnąca jakby siarką ciecz, mętnego, rdzawego koloru, spływała powoli z jego odrętwiałych i, jeszcze chwilę temu, białych łap. W trakcie wiązała się w ostatecznym tańcu z krwią, tworząc tym samym z posadzki scenę niczym z niskobudżetowego horroru. Basior warknął coś pod nosem, w jedynie sobie znanym języku. Przysiągłby, że w ostatniej chwili złapał lecącą fiolkę, ale ta przeniknęła jak gdyby nigdy nic przez jego łapy, uderzając z trzaskiem o ziemię. Mało tego, pociągnęła ona za sobą kolejne naczynia, które jak jeden mąż kończyły swój żywot w ten sam sposób. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że stało się to przez jego własną niezdarność. Zacisnął zęby i złapał za kawałek pierwszej lepszej szmaty, która mu się napatoczyła. Teoretycznie powinien najpierw opatrzyć rany, jednak wiedział, że jeśli wystarczająco szybko nie posprząta tego całego pobojowiska, to prędzej czy później wszystko zamarznie i zostanie tam już na wieki. Takie już były uroki tego miejsca i o dziwo miało to swoje plusy- przynajmniej nauczył się nie odkładać wszystkiego na później. Szybko owinął sobie pokaleczone łapy i zaczął ścierać rozlane próbki, a wraz z nimi, niewielkie szklane odłamki. Starał się zebrać ich tak dużo, jak tylko był w stanie, jednak i tak wiedział, że przez następny tydzień będzie codziennie odnajdywał kolejne niesprzątnięte fragmenty. Jego łapy będą przyciągać je niczym magnes, tego był bardziej niż pewien. Do przypadkowego kaleczenia się na każdym kroku był mimo wszystko przyzwyczajony, to myśl, że właśnie wyrzuca do wora, niemal dwa tygodnie swojej ciężkiej pracy, przyprawiała go o największy ból głowy. Tyle nieprzespanych nocy (a właściwie w jego przypadku- dni) i wszystko tylko po to, by wszystko roztrzaskało się pod jego łapami. A był już tak blisko rozwiązania.
Cisnął pakunkiem w najdalszy kąt komnaty i odetchnął ciężko. Nie należało w jego naturze, płakać nad rozlanym mlekiem, co się stało to, się nie odstanie. Zresztą doskonale wiedział, że była to tylko i wyłącznie jego wina, gdyby bardziej skupiał się nad tym, co robi, wyczułby wcześniej, że ześlizguje mu się z łap ta cholerna fiolka. A za nią kolejna i kolejna. Łatwiej byłoby oczywiście powiedzieć, że to Bogowie we własnej osobie się na niego uwzięli i za wszelką cenę chcą uprzykrzyć jego i tak już wystarczająco nędzny żywot.
Co za utrapienie- pomyślał, biorąc kolejny głęboki wdech. Emocje opadły, a cały ten bałagan został, przynajmniej w większej części, wysprzątany. Pozostało więc jeszcze doprowadzić siebie samego do ładu. Skrzywił się lekko na ten pomysł, ale począł zbierać ze stołu potrzebne rzeczy, takie jak opatrunki i bandaże. Za mniej więcej dwie godziny zacznie się ściemniać, a to oznacza początek jego nocnej zmiany. Nie bardzo podobała mu się wizja powolnego wykrwawiania gdzieś w środku lasu o północy- a przynajmniej nie z własnego lenistwa. Niespiesznie zabrał się więc do oczyszczania ran- za każdym razem, gdy nasiąknięty różnymi specyfikami wacik dotykał jego poranionej skóry, jego łapy samowolnie drgały nieznacznie, utrudniając mu cały zabieg. Krótko mówiąc, szczypało go wszystko jak skurwysyn i nie był w stanie opanować nawet swoich naturalnych odruchów.
Nie to było jednak najgorsze, o nie- wybieranie pojedynczych odłamków szkła z ciała, to dopiero zabawa. Normalnie nie byłoby z tym tak wielkiego problemu, prawdopodobnie nawet byłoby to mniej bolesne niż samo oczyszczanie rany. Zasada ta jednak nie działa, kiedy jesteś ślepy i żeby znaleźć jeden cholerny odłamek, musisz najpierw wbić go sobie jeszcze bardziej pod skórę, próbując go wpierw wyczuć. W każdym razie była to niezmiernie ciężka i mozolna praca, dodatkowo okupiona pieczeniem, swędzeniem i drażniącym bólem.
Zajęło to również o wiele więcej czasu, niż by się spodziewał, ale w końcu mógł owinąć łapy czystymi bandażami i odetchnąć z ulgą. O ile można było to nazwać ulgą, nie wiedział nawet, w jakim stopniu udało mu się oczyścić rany, ponieważ jego łapy były już na tyle odrętwiałe i obolałe, że nie był w stanie niczego więcej wyczuć. Pozbył się przynajmniej tych większych kawałków i to mu na ten moment wystarczało. Na odpoczynek też nie zostało mu wiele czasu. Jeśli chciał jeszcze zdążyć, dojść na miejsce, przed zapadnięciem całkowitego zmroku, musiał zaraz wychodzić.
Naciągnął na siebie najlżejsze skóry, jakie miał, czując, że w tym stanie zdecydowanie nie ma siły obkładać się dodatkowym ciężarem. I tak już ciężko stawiało mu się kroki, wolał, żeby było mu chłodniej, aniżeli doprowadzić znowu do krwawienia. Niespiesznie minął domowe ściany, naciągając mocniej kaptur na łeb. Szorstkie, futro okryło go niemal całkowicie, a jedynie długi ogon ciągnął się za nim, niemal wtapiając się w otoczenie. Pogoda była całkiem przyjemna, choć faktycznie chłód nieco mu doskwierał, to przynajmniej nie wiało tak mocno, jak ostatnimi dniami. Śniegu również nieco ubyło, dzięki czemu o wiele łatwiej stawiało mu się kroki, a ubrania nie mokły tak szybko. Przynajmniej jedna przychylna mu rzecz tego dnia. Oby i noc zdecydowała się być po jego stronie, niczego więcej mu nie było trzeba. Do tego momentu droga mijała mu stosunkowo szybko i spokojnie, przez obandażowane łapy trochę ciężej było mu wyczuć wszechobecne wibracje, które ułatwiały mu omijanie przeszkód na jego drodze. Póki jednak wiatr nie nabierał na sile, mógł skupić się głównie na swoim doskonałym zmyśle węchu. Mógł być spokojny. A przynajmniej do momentu, w którym nie dotrze na miejsce. Szczerze mówiąc, gdyby nie polecenie z góry, na pewno nie wybrałby się w te rejony. Patrol w okolicy, w której ostatnio doszło do serii niewyjaśnionych zaginięć? Toż to szczyt marzeń... Nie obawiał się jednak o swoje bezpieczeństwo, obawiał się, że dojdzie do czegoś na jego warcie i będzie musiał interweniować. Ba, będzie musiał wykazać jakieś większe zaangażowanie niż siedzenie na dupie i ewentualne przejście się parę razy po okolicy. Nic tak bardzo nie psuło mu humoru, jak niespodziewane zdarzenia podczas pracy. Specjalnie wybiera warty w miejscach najbardziej oddalonych od cywilizacji, by mieć jak najwięcej spokoju. Oczywiście, jeśli nagle naparłby wróg, to właśnie on byłby najbardziej narażony na niebezpieczeństwo, dlatego niewiele osób było chętnych na patrol w tych okolicach. Czasy były jednak na tę chwilę spokojne, nie wierzył, że za porwaniami stoi ktoś z zewnątrz. Raczej jest to osoba, która dobrze zna okolice, być może mieszka niedaleko. W każdym razie, jeśli ktokolwiek chciałby się niepostrzeżenie zbliżyć, basior z pewnością go wyczuje.
Kiedy prawie był już u celu podróży, podniósł ostrzegawczo łeb, który do tej pory prawie dotykał śniegu pod jego łapami. Wyczuł jakiś nowy zapach, na który nie spodziewał się natrafić na swojej drodze. Jakże dziwna była to mieszanina- trochę wina, przypalanej trawy i dosłownie szczypta pergaminu. Czegoś takiego nie spotyka się na co dzień, a jednak w tej odmienności było coś dziwnie basiorowi znajomego. Jego pysk utkwił w bezruchu, skierowany wprost na sylwetkę Aeskerona. Był niemal pewien, że ten nawet coś powiedział w jego stronę, jednak z powodu odległości, nie był w stanie zrozumieć, co to takiego było. Nie był też specjalnie ciekaw, a jednak jego łapy niemal mimowolnie zaczęły kierować się w jego stronę. Czy to z powodu obowiązku, czy też zwykłego kaprysu, spowodowanego faktem, że znał basiora... a właściwie nie znał, ale wymienił z nim parę zdań, co sprawiało, że w pewien sposób wyróżniał się w jego głowie na tle innych członków watahy.
- Ten obszar... Jest niebezpieczny.- ochrypnięty, zmęczony głos wydobył się z jego gardła, niemal wywołując u niego napad kaszlu.
- Tak? Nic mi o tym nie wiadomo- beztroskie podejście Aeskerona przyprawiało go o mdłości. Fakt, sprawa była dość świeża, a policja starała się zatuszować wszystko, by nie wprowadzać ludzi w niepotrzebną panikę, jednak plotki szybko się rozchodzą. Kto chciał, ten już od dawna wiedział co jest grane. Co nie zmienia faktu, że ktoś powinien zadbać o to, żeby chociaż zacząć zwracać innym uwagę, by nie włóczyć się po zmroku w tych okolicach. To jak proszenie się o wypadek.Albinos westchnął bezradnie. Zdawało się, jakby wszyscy tylko chcieli dołożyć mu roboty. Nie miał ochoty na tłumaczenia, tym bardziej że bardzo prawdopodobne było, że basior i tak go nie posłucha. Jednocześnie nie chciał się tak po prostu oddalić, jeśli cokolwiek się stanie, będzie zmuszony znowu tutaj wrócić, a to niepotrzebne nadrabianie drogi. Najskuteczniejszym pomysłem byłoby więc sprawić, by to Aeskeron sam chciał sobie stąd pójść. A na to miał nawet sposób. Poprawił delikatnie skóry, którymi był owinięty, tak, by nie utrudniały mu ruchów i jak gdyby nigdy nic, usadził się niedaleko "znajomego" nieznajomego. Jeśli uda mu się sprawić, by poczuł się niekomfortowo, prawdopodobnie sam prędzej czy później sobie stąd pójdzie. Ta taktyka zadziałała już w tylu przypadkach, że nawet nie wątpił w jej powodzenie. A co lepsze, nie wymagała od niego zbyt wiele wysiłku. Zwyczajnie będzie sobie tu siedział jak posąg bez słowa, zwrócony w stronę basiora. Ten teren i tak leżał w obrębie jego patrolu, więc mógł jednocześnie wsłuchiwać się w okolice, gdyby do czegokolwiek miałoby dojść.
< Elijas? Tak jakby trochę trwało żeby panowie się ponownie spotkali h-hah >
Słowa: 1460 = 93 KŁ