niedziela, 21 marca 2021

Od Xevy CD. Lys i Tin

Cisza otulała las, a śnieg pokrywał jednolitą warstwą wszystko w zasięgu oka. Wyglądało na to, że cała okolica zgodziła się na trwanie w nieprzerwanym spokoju. 
Wiewiórka wysunęła się spomiędzy gałęzi świerku i zsunęła się po pniu, drapiąc korę pazurkami. Kicnęła parę razy przed siebie, tworząc w białym puchu niewielkie wgniecenia. Zaczęła kopać przy powalonej kłodzie, pewna własnego bezpieczeństwa - las był oazą i nie wyczuwała żadnego zagrożenia. 
Do czasu.
Wrzask. Zerwała się, ale było za późno. Drobne ciałko zadrżało, nad jego głową przeleciały dwie ogromne łapy. Jednym ruchem mogły posłać ją na drugi świat, pazury były dłuższe niż jej głowa. Patrzyła w oniemiałym milczeniu, czekając na śmierć. Oczy błyszczały w przerażeniu. 
Szpony ją jednak ominęły. Wielki cień przesunął się po niej, a po chwili umięśniona bestia wylądowała na śniegu po drugiej stronie pnia. Tąpnięcie ciężkiego ciała sprawiło, że podskoczyła. Patrzyła w zdumieniu, jak drapieżnik szybko się oddala. 
W swoim szoku nie zauważyła zbliżającego się niebezpieczeństwa. Gruby ogon zdzielił ją w potylicę. Wiewiórka, niczym kręgiel, przechyliła się i z głośnym ,,fomp" zniknęła w śniegu.
Xeva nawet tego nie poczuła. Pędziła dziko przed siebie, skomląc z każdym uderzeniem białych dziobów w jej kark. Rzuciła się w bok, próbując zmylić przeciwnika. Przeskoczyła przez głaz i zanurkowała do zwalonego, pustego drzewa, omal nie wypuszczając z pyska różowego jaja.
Wypełzła z drugiej strony, mając nadzieję, że zgubiła napastnika i kupiła sobie trochę czasu.
- Augh! - jęknęła zaskoczona, gdy biały dziób wbił się w jej łaciaty nos. Podniosła się z ziemi, wściekle machając głową i potrząsając uszami. Wypełniały je piekielne wrzaski przypominające jej hałas wypełniający targ w Centrum.
Skoczyła w krzaki, w pośpiechu wyrywając włosy ze swojego ogona.  Biegła dalej, pakując się w najgęstsze zarośla, wykręcając swoje ciało w parabole, jednak zawzięte ptaki nie odpuszczały. Wiedziała, że musi szybko coś wymyślić, bo długo nie wytrzyma.
Nagle pod swoimi łapami dostrzegła ciemność. Rów pełen błota i spróchniałego, śmierzącego drewna wyrósł pod nią znikąd.
Jej ciało zareagowało machinalnie. Odruch warunkowy, mózg nie zarejestrował, co się dzieje. Wystrzeliła w górę, śnieg trysnął spod łap.
I błysnęło.
Ptaki rozpierzchły się, wrzeszcząc w panice. Pod ochroną gęstych gałęzi świerku uspokoiły się i zaczęły skanować otoczenie w poszukiwaniu swojej ofiary. Może i temu śmierdzącego wilkowi udało się rozproszyć zawziętą ptasią parę tymi swoimi dziwnymi błyskawicami, ale przecież nie tak łatwo się ich pozbyć! A jak go znajdą, to upewnią się, że pożałuje...
Nagle samica wydała z siebie cichy krzyk. Samiec od razu do niej podskoczył, jednak udało mu się zobaczyć jedynie końcówkę wiśniowo-czarnego ogona znikającego w krzakach. Zerwały się do lotu, ale zanim dotarły do krawędzi drzew, las rozjaśnił kolejny błysk. Gdy w końcu ptaki dotarły do zarośli, nigdzie nie było śladów drapieżnika.
Xeva podciągnęła długi ogon i owinęła go wokół swojego skulonego ciała, zaszytego wśród igieł jodły. Oddychała ciężko nie tylko przez intensywny bieg, ale konieczność użycia aż trzech Tarczy pod rząd. Dawno nie zmarnowała tak dużej ilości Mocy w tak krótkim czasie. Zmęczenie wynagradzało jednak źródło tego całego zamieszania - pastelowo-różowe jajko. Ostrożnie posadziła je między swoimi łapami i zaczęła przyglądać się mu błyszczącymi w zachwycie oczami. Nie mogła powstrzymać swojego ogona, który cicho wybijał rytm na gałęzi drzewa. Musiała uspokajać się całą swoją silną wolą, bo miała ochotę podskoczyć z ekscytacji. Ślina napłynęła jej do pyska na myśl o żółtku, które musiało kryć się pod tą błyszczącą powierzchnią. To była jej druga ulubiona rzecz w kolekcjonowaniu ptasich jaj - zaraz po tym cudownym uczuciu, które towarzyszyło jej podczas kładzenia nowej zdobyczy na półkę. 
Odczekała jeszcze chwilę, upewniając się, że ptasia para już jej nie ściga, po czym włożyła swój nowy skarb do drewnianego, wypełnionego słomą pudełeczka bezpiecznie umieszczonego w torbie na jej boku. Zeszła ostrożnie z drzewa, otrzepała się i radosnym truchtem ruszyła przed siebie, całkowicie zapominając o swoich prześladowcach, wyrwanej z ogona sierści i bolącym nosie. Skakała od drzewa do drzewa, ryjąc głębokie rowy w śniegu zamiatającym z radości ogonem. Wyobrażała sobie, jak jej skarb będzie wyglądał na wystawie. Może powinna położyć go między czaszką ver'tameny, a tą śmieszną skałką, która miała w środku fioletowe kryształki? Albo na boku najniższej półki, gdzie będzie błyszczeć w słońcu? Ale wtedy musiałaby przesunąć te gładziutkie zielone muszelki znalezione na plaży... A jak się je otworzyło i ustawiło do światła, to rzucały na ścianę takie śliczne odblaski! 
Xeva uwielbiała na nie patrzeć podczas długich zimowych wieczorów, gdy wielobarwne plamki z upływem godzin przesuwały się powoli po ścianach jej małego mieszkanka. Przypominały jej rodzinny namiot, gdzie zawieszone u sufitu wietrzne dzwonki z łusek jaskiniowych jaszczurek rzucały jasne widma na płótno. Przypomniała sobie, jak otumaniany gorączką i gadzim jadem mózg kazał jej wierzyć, że zmieniały się one w motyle. Były piękne - przynajmniej do momentu, w którym blade kwiaty nie powyrywały im skrzydełek. 
Później, wciąż jako małe szczenię, wierzyła, że to właśnie z odblasków rodzą się motyle i świetliki. Dlatego robiła kryształowe wisiorki, które jej ojciec z dumą wieszał w namiocie - nawet te najmniej udane. 
Przypomniała sobie, jak kiedyś wróciła do domu z polowania na króliki po to, aby zobaczyć, jak matka wyrzuca jej dzieła do pobliskiego strumienia. Xeva zaczęła krzyczeć i płakać, próbując rozpaczliwie wyłowić wisiorki z wody, jednak Xapeia jedynie ją odepchnęła i wróciła do wpatrywania się pustym wzrokiem w kamienie na dnie. 
Gdy zapłakana waderka opowiedziała o tym ojcu, poprosił on, aby nie robiła więcej takich błyszczących ozdóbek. ,,Najwyraźniej denerwują mamę po rytuałach", wyjaśnił. 
Piegowata przystanęła na chwilę, obezwładniona uczuciem, którego nie potrafiła nazwać. Nie było ono przyjemne. Przypominało ono smutek i tęsknotę... Ale czy można tęsknić za czymś, czego nigdy nie było?
Nastroszyła sierść. Nie powinno jej być teraz przykro! Znalazła takie piękne jajo, a w nocy spadło tyle białego, puchatego śniegu, że świat wyglądał jak zaczarowany. Jak tu się nie cieszyć?
Gdy tylko o tym pomyślała, na piegowaty pyszczek z powrotem wstąpił rozradowany uśmiech. Podskoczyła, kłapnęła zębami na biały puch i śmiejąc się z nagłego szczęścia, jakim wypełniła ją zimna woda na języku, ruszyła przed siebie. Kryształki lodu cicho trzaskały pod długimi łapami, gdy okrywczymi przemierzała kolejne kilometry lasu. Co jakiś czas odwracała się, aby spojrzeć na ślady, które zostawiała za sobą. Uwielbiała patrzeć, jak jej pazury tworzą małe dołki w śniegu, ale chodząc z nosem przy ziemi zdarzało jej się wpadać na różne rzeczy. Rozejrzała się. Następne dziesięć metrów na skos były czyste... A potem lekko w lewo, tak ze trzy metry... Tak, tyle jej wystarczyło. 
Ruszyła zwinnym truchtem, dotykając nosem ziemi. Gładki śnieg... Noga w górę i jest ślad! Nie ma... Jest. Nie ma... I kolejny. Tak idealna, mała łapa... Cóż, możne niekoniecznie mała, ale prześliczna! W domu lubiła chodzić po błocie - śnieżne odciski były jednak tak samo dokładne, a w dodatku jej łapy pozostawały czyste. No i te trzaski...
- Hej! 
Xeva podniosła głowę, a jej uniesiony nos znalazł się kilka centymetrów przed korą drzewa.
- Wassu? - sapnęła zaskoczona, wpatrując się oczekująco w pień przed sobą.
- Pomożesz nam, jeśli ładnie poprosimy? 
Odwróciła się, uświadamiając sobie, że to nie drzewo do niej mówiło, a dziwne wadery z głową między gałęziami. Przez chwilę trwała w miejscu, zastanawiając się, co właśnie ujrzała z szeroko otwartym pyskiem. Otrząsnęła się jednak i podskoczyła do nieznajomych.
- Co ty zrobiła? Ach, ty rogi masz! - teatralnie westchnęła, uświadamiając sobie, że te grube narośla to nie części rośliny, a poroże uwięzionych wilczyc. 
- Piękne są! - powiedziała, uważnie je oglądając.
- Dziękujemy, ale mogłabyś odchylić to drzewo?
- Oczywiście, oczywiście!
Xeva podskoczyła niczym królik do uwięzionych samic. Stanęła na tylnych łapach, podpierając się ogonem, i chwyciła zębami za gałąź drzewa. Kora wlazła jej między kły, ale drewno blokujące szyję rogatych nawet nie drgnęło. Piegowata nawet oderwała tylne nogi od ziemi, kompletnie zawisając na swoich szczękach. Spróbowała szarpnąć się kilka razy, jednak zaczęła tracić chwyt, więc opuściła się z powrotem na śnieg.
- Hm... Się ruszyć nie chce - odparła Xeva, okrążając nieznajome. - Ale śliczny ogon ty masz! 
Zaśmiała się lekko, trącając go łapą.
- Um....
- Pomachać nim możesz? - Lys i Tin usłyszały za sobą podekscytowany głos rózowookiej. Westchnęły i spróbowały się wyszarpnąć. Nic. Były skazanę na tę dziwną przybyszkę. Lys westchnęła z irytacją.
- Słuchaj, nie mamy teraz na to ochoty. Czy mogłabyś...
- Ach, no tak, ja zapomniałam! Tak spróbuję...
Podeszła od przodu do nieznajomej. Rogate patrzyły na nią, niepewne tego, co zamierza zrobić.
Nagle powietrze przecięły błękitne promienie. Ich źródło znajdowało się nad głową wilczyc. Odkrywczyni wymierzyła odległość, w skupieniu potrząsając wąsami, po czym skoczyła. 
- Co ty robisz? - zaniepokoiły się łowczynie. - Chyba nie zamierzasz nic wysadzać czy coś?
- Nie, czemu wysadzać? To Tarcza tylko.
Wadery coś odpowiedziały, ale zostały zignorowane przez Teneriskę - była ona bowiem zbyt skupiona na swoim zadaniu. Stała na niebieskim okręgu z obracających się powoli błyszczących run. Podciągnęła długi ogon, aby nie łaskotał nieznajomej po grzbiecie. Oceniła sytuację. Rogate zablokowały sie pomiędzy dwoma konarami. ,,Bliźniaki! Ale super!", pomyślała, lekko machając ogonem, a przesuwające się po kole włosy spowodowały, że niebieskie znaki zatrzeszczały cicho. 
Xeva podeszła do jednego pnia i zaparła się mocno o jego towarzysza. Stęknęła, czując, jak jej żebra wciskają się w korę.
- Rusza się? - stęknęła.
- Tak! Pchaj dalej! - krzyknęły te na dole. Szarpnęły się, ale drzewo trzymało za mocno.
Nagle coś trzasnęło i poczuły ulgę. Oparły się przednimi łapami o swoje więzienie i stanęły na tylnych łapach, unosząc ściśniętą szyję coraz wyżej i wyżej.
- Jeszcze trochę! - jęknęły, skręcając głowę tak, aby rogi łatiwej mogły przejść przez szparę między konarami. Szarpnęły mocno, rozległ się trzask i...
Zatoczyły się do tyłu, wpadając w muldę śniegu. Lekko oszołomione, wynurzyły się z białego puchu, próbując nadążyć wzrokiem za skaczącą wokół nich podnieconą waderą.
- Udało się, udało się, uda... udało...
Jej oczy zaszły mgłą, gdy zatoczyła się bez tchu na pobliskie drzewo. Oddychała ciężko, mrużąc powieki. Przez moment wydawało się, że zupełnie straciła przytomność.
- Hej! - Lys i Tin zerwały się na równe łapy i podbiegły do oszołomionej towarzyszki. - Wszystko porządku? 
Xeva wystawiła język, a odurzony uśmiech wpełzł na jej pysk, gdy dyszała głośno.
- Tak, wszystko super jest! - Zamilkła na chwilę, łapiąc oddech. - Przecież cię uwolniłam, cieszę się, że ty uwolniona jesteś.
- Ale czy ty dobrze się czujesz? No wiesz... Przewróciłaś się i tak dalej.
- Ach! - westchnęła różowooka, podnosząc się powoli. - Dużo Mocy dziś użyłam, skakać tak nie powinnam.
Otrzepała się i mimo że lekko się zatoczyła, jej uszy były już postawione na sztorc, a oczy żywo błyszczały.
- Xeva jestem! - uśmiechnęła się szczerze. - Miło cię mi poznać, takie piękne rogi masz i ogon też piękny.
- Dziękujemy, my jesteśmy Lys i Tin. - Wzięly wdech, aby powiedzieć coś jeszcze, ale nie było im to dane. 
- Lisi tin? - przerwała im Teneriska. - Imię śmieszne masz, ale ładne też.
- Nie, nie... Lys I Tin. To dwa imiona. Jedno to Lys, a drugie Tin. 
- Oooooch! - westchnęła Xeva. Była niesamowicie rozentuzjazmowana nową koleżanką. I to jeszcze bardzo niecodzienną koleżanką! Te rogi, imiona... Piegowata pragnęła dowiedzieć się o niej jak najwięcej i ledwo powstrzymywała się przed skakaniem wokół brązowej wilczycy.
- A czemu dwa imiona masz?

~*~

Para ptaków wcisnęła się głębiej w dziuplę drzewa, przysuwając do siebie pozostałe jajka. Nie widziały pustego, mlecznego ślepia zaglądającego do ich schronienia, ale wiedziały, że coś jest nie tak.
COŚ przekręciło łeb o sto osiemdziesiąt stopni i wycofało się kulawo.
Była tu.
Czas znaleźć miejsce, w którym jest teraz.

< Lys i Tin? >

Słowa: 1830 = 136 KŁ

środa, 17 marca 2021

Od Karwieli CD. Antoniego

Gorąca para znienacka uderzyła Karwielę w pysk, powodując natychmiastowe przymknięcie powiek i gwałtowne odrzucenie głowy do tyłu, z towarzyszącym im niezadowolonym parsknięciem. Leżała tuż przy brzegu jednego z większych gorących źródeł, czerpiąc przyjemność z unoszącego się w powietrzu ciepła, którego w ostatnim czasie bardziej niż zwykle zaczęło jej brakować. Od niedawna właściwie to tylko ono pozwalało jej na normalną egzystencję, bez konieczności uciekania się do takich środków jak hibernacja, za co była cholernie wdzięczna swojej ogromnej inteligencji, dzięki której wybrała najcieplejsze miejsce w całym Królestwie jako lokację dla  swojej jaskini. 
Tak się bowiem zdarzyło, że podczas poszukiwań śladów bytności koloni Sulverr Białych nieświadomie wkroczyła na terytorium Sępisk, które swoją gościnność okazały w formie ataku całą grupą na nieprzygotowaną waderę, która co prawda wgryzła się tu i tam, powyrywała parę płatów skóry pokrytej długimi, czarnymi piórami oraz zatopiła kilka razy kolec jadowy w ciałach wrogów, lecz sama wyszła z tej nieprzyjemnej przygody z głębokimi ugryzieniami na karku i grzbiecie, a także krwawiącymi rysami na pysku. W efekcie musiała spędzić trochę czasu pod okiem medyka, a jak w końcu pozwolił jej wrócić do siebie (gdyby mogła zrobiłaby to od razu i jednocześnie zaoszczędziłaby biednemu lekarzowi nerwów) była zmuszona do o wiele mniejszej aktywności, by dobrze wyleczyć rany. Teraz po ugryzieniach pozostały tylko blizny, które w większości powinny w przyszłości zniknąć, lecz przez całe to zamieszanie nie miała okazji spożyć żadnego napoju, który przez dobre kilkanaście dni pozwalałby jej ciału na nieodczuwanie zimna, ponieważ najzwyczajniej w świecie skończyły jej się zapasy. Gdyby doszło do takiej sytuacji w normalnych okolicznościach, nie sprawiłoby jej to najmniejszego problemu, ponieważ jad krążący w jej ciele ma właściwości rozgrzewające, które skutecznie chronią przez mrozem Królestwa. Jednak przez spowodowaną dużą ilością utraty krwi słabość kondycja wadery uległa pogorszeniu i ucierpiała na tym również jej zdolność do przetrwania w tak nieprzyjaznych warunkach jakie zapewniała Kraina Wiecznie Skuta Lodem. I choć wadera wręcz umierała ze znudzenia oraz irytacji, że jakieś durne ptaszyska śmiały ją zaatakować całym stadem, przez co uniemożliwiły jej wykonywanie ukochanego zawodu, a co za tym idzie- zarabianie pieniędzy, wiedziała że nie może wyściubić nosa poza granicę Gorących Źródeł, bowiem w kilka minut mogła by nabawić się hipotermii. A z tego etapu do śmierci nie jest tak daleko, prawda? Leżała więc nad wodnymi zbiornikami, przeklinając na głos Sępiska, polowała na spragnione odrobiny ciepła zwierzęta i trenowała tyle ile mogła, powracając do formy sprzed niemiłej przygody. Teraz zaś niecierpliwie czekała na godzinę, w której przybędzie handlarz wraz z upragnionymi przez jej ciało ziołami- składnikami mikstury dającej organizmowi ciepło, za wiedzę o której sporo niegdyś zapłaciła.
Pozwoliła sobie opaść całkowicie w objęcia wysokich traw, głowę kierując ku niebu, którego błękit przesłonięty był białą, falującą delikatnie zasłoną pary i oczami wębiegając poza jej granice, co chwilę uciekając nimi ku słońcu. Czyżby nadszedł już czas? 
W momencie poderwała się na nogi, mrucząc cicho pod nosem, gdy jej kark nieprzyjemnie zaszczypał w proteście, po czym otrzepała się z ziemi i trawy, marszcząc pysk kiedy tylko odwracał się w stronę źródła, które chuchało na waderę swym gorącym oddechem. Kiedy doprowadziła się do porządku ruszyła energicznym krokiem do swojej jaskini, którą dzięki okresowi rekowalescencji wzbogaciła o parę użytecznych i przy tym ładnych elementów, takie jak na przykład zakrywający wejście dobrze skrojony, długi kawałek ciemnozłotego materiału czy zakupione tygodnie wcześniej małe skrzynki, w które powkładała swoją bogatą kolekcję biżuterii, zabezpieczając je przed kradzieżą poprzez sprawdzony mechanizm, który w razie otwarcia wieczka wstrzykiwał złodziejowi dawkę środka paraliżującego.
W przelocie złapała zapinaną na piersi torbę, do której jednak zapomniała wrzucić łuski, ostatni raz przed wyjściem rozejrzała się po zaciemnionym pomieszczeniu, po czym ponownie przestąpiła próg i niespiesznie ruszyła w kierunku miejsca, gdzie miał czekać handlarz z tak bardzo wyczekiwanymi przez nią ingrediencjami. Z każdym krokiem humor jej się poprawiał, pysk przyozdobiony wywołaną przez czekanie irytacją wygładzał, a myśli wybiegały w przyszłość, wyobrażając sobie jak jutro, a może już za kilka godzin wyjdzie poza granice Źródeł i w końcu rozprostuje nogi. Wszystko to sprawiło, że zupełnie zapomniała o przykrościach dni spędzonych na powrocie do zdrowia i z głową w chmurach pokonała całą, niezbyt długą wędrówkę. Nie zauważyła nawet jak z jej lekko otwartego pyska zaczęło wydobywać się ciche mruczenie które, gdyby nie kiepska zdolność Karwieli do śpiewania (co za kłamstwa!!!), można by podpiąć pod etykietkę "nucenie". 
Do świata rzeczywistego powróciła dopiero, gdy w powietrzu poczuła woń obcego basiora, przeplatającą się z zapachami ziół i typową mieszanką charakterystyczną dla tych żyjących w Centrum. Szybko otrząsnęła się z zamyślenia, zamilkła i obrzuciła siedzącego na kamieniu obcego handlarza o turkusowych oczach uważnym spojrzeniem od góry do dołu. Wyprostowała się, ciesząc się z wyraźnej różnicy wzrostu (co z tego, że basior siedział i zaraz pewnie wstanie, dołączając do grona osób nad nią górujących, niech wadera w końcu popatrzy sobie na kogoś z góry), podwinęła lekko odwłok i z wielkopańską dostojnością (a tak przynajmniej jej się zdawało) skinęła głową w geście powitania, na co obcy odpowiedział uprzejmie tym samym, jednocześnie wstając i sięgając ku swojej torbie.
-Dzień dobry. Pani... Karwiela z rodu Skārpiyō?- zaczął, wyciagając kartkę ze zleceniem i szukając wzrokiem godności wadery.
-We własnej osobie.- potwierdziła z dumnym uśmiechem.
-Zamówiony towar: zioło Bertary, Mawistulusa, Facultis Lukrecjo, Najgonki, Volsyto, Zielenicy Brunatnej, Zielenicy Leśnej i Polnej oraz Gozkorry. Wszystko się zgadza?- wilczyca z uwagą wsłuchiwała się w wymieniane rośliny z zadowolonym wyrazem pyska, a gdy handlarz skończył skinęła głową, wyobrażając sobie jak obiera i łączy wszystkie składniki z zakupionym jeszcze wcześniej nie do końca legalnym syropem od zaufanego maga...
-Owszem. Ile jestem winna?
-25 Łusek.- sięgnęła do swojej torby w poszukiwaniu pieniędzy, lecz po kiludziesięciosekundowych, bezskutecznych poszukiwaniach jak przez mgłę przypomniała sobie, że roztargnięta zapomniała włożyć tam kasę.
-Niech to szlag.- warknęła zawstydzona i zwróciła się do zaskoczonego tym małym wybuchem basiora.- Bardzo pana przepraszam, ale zostawiłam zapłatę w swojej jaskini. Mógłby pan udać się tam razem ze mną, żeby czasu nie tracić? To niedaleko.
-No... Dobrze, niech pani prowadzi.- odparł lekko zdezorientowany, ale nie zirytowany. Karwiela, nie tracąc czasu ruszyła szybkim krokiem z powrotem, nie oglądając się na handlarza, czy idzie czy nie, tylko przeklinając w myślach swój brak profesjonalizmu. Basior podążył za nią, trzymając się kilka kroków w tyle.
Droga zaiste była krótka, bowiem już zaledwie parę minut później oboje stanęli przed wejściem do królestwa Karwieli, dobrze ukrytego w gęstej trawie.
-Proszę zaczekać.- rzuciła, po czym zniknęła za ciemnozłotym materiałem i w pośpiechu dopadła do drewnianej szafki, w której trzymała pieniądze. Skrzywiła się na widok niezbyt ogromnej sumy, lecz zaraz na myśl przyszły jej zioła, które powinny umożliwić szybki powrót do pracy. Na szczęście narażanie życia było w Królestwie dobrze płatne, więc za niedługo ponownie będzie mogła sobie poużywać.
-Proszę i przepraszam za kłopot.- powiedziała, wychodząc i wręczając basiorowi odpowiednią sumę, jednocześnie odbierając zapakowane w woreczki zioła. Już miała zacząć pożegnania, gdy jej wzrok przykuł pomarańczowy blask z otwartej torby handlarza. 
-Mogę spytać co trzyma pan w torbie?- zapytała zaciekawiona, próbując ukradkiem podpatrzeć zawartość na własną łapę. Basior bez słowa sięgnął ku przyczynie jej zainteresowania i wyciągnął małą, drewnianą szkatułkę.
-Towar na sprzedaż.- rzucił niby od niechcenia, lecz z błyskiem w oku, po czym ukazał waderze wnętrze pojemniczka zapełnione biżuterią. Karwieli zaświeciły się oczy na widok tak pięknych cacuszek, jednak zachowała wyraz uprzejmej ciekawości i przekrzywiła głowę.
-Ile za te kolczyki?- spytała, udając obojętność.
-200 łusek.
-Ile?! Toż to rozbój w biały dzień!
-Jeżeli nie odpowiada pani cena to niech pani nie kupuje.- odparł spokojnie, powoli chowając szkatułkę do torby i czekając na bardzo przewidywalną reakcję. Nie pomylił się. 
-Niech pan poczeka.- Karwiela przeklęła w myślach swoje uzależnienie od ładnych świecidełek i zirytowana wykrzywiła pysk.- Dam 120 łusek. 
-Powtarzam, że cena wynosi 200.
-140 i nie więcej.- warknęła, przypominając sobie stan swojego portfela.
-Proponuję 175.- odrzekł spokojnie handlarz.
-A niech diabli wezmą pańskie 175! 160 to moje ostatnio słowo!- machnęła odwłokiem zeźlona na siebie za wzięcie misji, która skończyła się w znany już sposób, za Sepiska, które odcięły ją od dopływu gotówki, za zamiłowanie do bizuterii, za za wysoką według niej cenę oraz za irytujący spokój basiora, który jakby wiedział, że trzyma ją pod ścianą i wpatrywała się w jego oczy z taką intensywnością, że mało brakowało, a zacząłby lecieć z nich dym. Wiedziała, że pewnie robi z siebie pośmiewisko, ale nie przejęła się tym za bardzo, zbyt pochłonięta przez ducha rywalizacji. 
Nie może przegrać.

<Antoni? Wreszcie się doczekałeś xD>


Ilość słów: 1371 = 88 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics