środa, 30 listopada 2022

Od Lys i Tin - Trening dotyczący bestii I

Chrupanie. Denerwujące, nieustępliwe, czasem przeradzające się w dłuższe chrobotanie, a czasem nawet w akompaniamencie innych, podobnych do pisków, dźwięków. Niby ciche, niepozorne, mało zwracające na siebie uwagę, ale wszystkie tak samo irytujące. Na dłuższą metę nie do zniesienia. I znów, i znów. Tak w kółko.
Lys i Tin nie mogły spać. Przewalały się już któryś raz na inny bok, w inną pozycję, ale przestały liczyć. Wzdychały co chwilę teatralnie, nadmiernie akcentując swoją utratę humoru, jakby w nadziei, że to jakoś pomoże. Oczywiście nie niosło to za sobą żadnych rezultatów. Powierciły się ostatnią, krótką chwilę, starając się zignorować powód ich negatywnych emocji.
To był błąd. Nie miały pojęcia, dlaczego tak znikome hałasy tak bardzo im przeszkadzały. Przecież już nie raz bywało gorzej, na zewnątrz mogła huczeć burza albo gnały wichry i nigdy nie miały z tym problemu. A tutaj proszę, byle szuranie całkiem wyprowadziło je z równowagi. Miały wrażenie, że prawie nie spały tej nocy. Odbiło się to w kolejnych godzinach na nogach, bo czego tylko się nie podjęły, kończyło się fiaskiem. Nie mogły się skupić na normalnym funkcjonowaniu, nie szło im ani polowanie, ani żadne prace, które chciały tego dnia wykonać. Jedna, wielka porażka. Oby tylko sytuacja ta okazała się jednorazowe.
Och, jak złudna potrafiła być nadzieja. Jak to mówili? Matką głupich. Racja, stuprocentowa racja.
Nie trzeba chyba dopowiadać, że hałasy wcale nie zniknęły. Ba, wręcz nasiliły się. Dziewczyny były prawie pewne, że było to jakieś żywe stworzenie, nieproszony lokator, ale chyba będą musiały same to sprawdzić.
No, a może jeszcze uda im się zasnąć…
Szur, szur, szur.
– Nie wytrzymam – stęknęła żałośnie któraś z nich, z rezygnacją podnosząc się z posłania.
Wychodząc na spotkanie z zimną nocą, kiedy mróz buchnął im w nos, poczuły narastającą złość. Stanęły kilka kroków przed wejściem do swojej nory, w lekkim rozkroku, niczym lew broniący własnego terenu. Niechże ten, kto śmiał zakłócać im sen, okaże się pokorny, bo inaczej marnie skończy.
Na pierwszy rzut oka nie widać było nic. Tylko biały śnieg, poprzetykany konarami starszych lub młodszych drzew, czyli to, co zawsze. Nawet dźwięki na chwilę ustały, jakby wyczuwały nadchodzące niebezpieczeństwo. Cisza. Jak makiem zasiał. Nawet wadery wstrzymały oddech, wsłuchując się w milknący szum wiatru. Nawet on bał się odezwać.
– O nie, my się nie poddamy – brzmiały, jakby wyzywały do walki samych bogów.
A miało to znaczyć tylko tyle, co "no pokaż się, mały gnojku". Obróciły się na pięcie, z zamiarem obejścia domu dookoła.
I wtedy znikąd wyskoczyło dziwne stworzenie, z nienormalnie długimi brwiami i brodą.
– Jaki brzydal! – wyrwało im się, a cudaczny zwierz prawie wbiegł im pod nogi.
Przestraszył się, ewidentnie. Czmychnął, zanim zdążyły się mu na dobre przyjrzeć. Czy to on był źródłem nieznośnych dźwięków? Jeśli tak, oby nie wracał. Zmarszczyły brwi, puszczając ostatnie spojrzenie na ślady, jakie za sobą zostawił.
Ku ogromnej uldze zarówno Lys, jak i Tin, hałasy nie powtórzyły się i znów mogły normalnie się wyspać. Cudowne uczucie. Myślały, że już wszystko wróci do dawnej rutyny, a samo to zdarzenie pójdzie niedługo w zapomnienie. Ale, jak na przekór, krótko trwało ich szczęście. Już kolejnego zmroku szuranie znów zawitało do ich uszu. Pomyślały, że bestia była zuchwała, wracając tutaj tak szybko. Chociaż mogły przewidzieć, że przypadkowe spotkanie nie załatwi sprawy.
Jednak tym razem ich irytacja wręcz się spotęgowała. Połączenie złości i niewyspania z pewnością nie były niczym dobrym. Z groźnym grymasem wyszły na poszukiwania hałaśliwego stwora. Czuły, że jeśli wpadnie w ich łapy, to będą musiały powstrzymać się, żeby go nie rozszarpać. Nie chciały tego, to nie było właściwe rozwiązanie i doskonale o tym wiedziały. Nie warto było igrać z dobrym snem wilczyc, naprawdę.
Znów natknęły się na niego praktycznie przypadkiem. Pojawiał się znikąd, chował się nie wiadomo gdzie, a problemów robił tyle, że głowa mała.
– Tu jesteś – zaczęły, zanim znów rzucił się do ucieczki – grubo przesadziłeś!
Scenariusz kroków zwierza powtórzył się – i tym razem chciał po prostu odbiec, uznając to za najlepsze wyjście. Tym razem jednak dziewczyny nie odpuściły tak łatwo. Ruszyły w demonstracyjną pogoń, jak ciężki, pewny siebie myśliwy, szczekając nawet i wyjąc. Wszystko, żeby podwoić wrażenie strasznej i groźnej. Tak bardzo miały dość mocnego chrobotania, w końcu mogły dać upust emocjom.
Wyhamowały, zdyszane, uznawszy, że tego już wystarczy.
– I nam tu nie wracaj! – zawołały jeszcze, choć wątpiły, żeby było to konieczne.
Wracając, odnalazły jeszcze kryjówkę, w której prawdopodobnie przebywał denerwujący monahr. Zniszczyły ją bez litości. Zakopały, podeptały, przysypały śniegiem, a gdyby nie miały wcale kultury, to i by nawet napluły. Takie były zirytowane, o.
Lepiej, żeby nikt już im nie przeszkadzał w wyspaniu się.

Nagroda: 5 punktów do wzroku

środa, 23 listopada 2022

Od Asmodaya, Quest XII, cz. II

The demon obediently followed the wolf between the numerous lumber and machines under construction. Asmoday had still not found a sufficient power source, so even the fully completed projects were littered aimlessly on the floor. Only the basic generators and tanks were operational, lighting up the dark laboratory with a red gleam. 
"What is in those kegs?" the monster asked, stopping beside one of them and pressing long fingers to the glass.
"I call it an essence. My own fills most of the tanks here, the one obtained from others is located higher." 
"What is it made from?" demon sounded a bit disturbed, as if hearing the truth would somehow offend him. 
"This one, here, is extracted from the very core of your being. In simpler terms, mostly blood. I experiment with different types of essence. The most basic one, that you are seeing right now, is meant for enhancing your natural abilities, and it basically keeps my test subjects alive." Asmoday explained calmly, like a master imparting knowledge to a student. "Other types of this substance are extracted, for example, from magic particles, wisdom, or extreme emotions - like pain."
"And how are you using them?" 
"My, my, you sure are quite curious. I thought I would be the one to ask questions" a strange, low growl came from the wolf's throat, as if he wanted to laugh, but was not quite able to. 
After climbing the metal stairs, they entered the main part of the laboratory. In the center of a round, large room, at least ten meters high, was a huge metal sphere from which emitted a strange bright purple light. Hung on heavy chains from above and below, it stayed halfway up the room. It looked like some kind of mechanism, but like all the rest, it was inactive. 
"Don't mind it, it doesn't work as it should. This core is made from pure energy that is unknown to this world. The system that holds the energy inside the container was created by myself, as the energy is too unstable to be on its own." Circling the sphere, the wolf took the first left turn, disappearing into the darkness of the corridor. "I'm still working on automating the entire lab. I am missing many parts, maybe I would have to invent some new systems to keep it all going"
"Man, you really are weird" the demon's voice dripped with admiration. 
After all, the lab was truly phenomenal. It was far ahead of the rest of the kingdom in terms of technology. It seemed as if the demon had teleported several centuries forward as he passed through an iron gate. He sensed the horrible things that had happened here and would continue to happen. Leaving the corridor, they entered a room much smaller than the previous one. Chandeliers hung from the high ceiling, seven black candles at each of them, were quickly lit to illuminate the area. In the center were two full-body seats facing each other, with IV stands beside each. There were also small tables next to them, as well as some strange tubes and cables. By the walls there were shelves and desks with tools and glass flasks containing ingredients with different properties. They were disordered, seemed to be completely randomized, but neither of them were tagged. One could also see numerous shelves filled with books.
"Please, take a seat" the wolf suggested, pointing to one of the seats. The demon obediently sat in one of them, it was cold and hard, and there were marks of struggle on its surface. Abrasions, scratches, and blood stains decorated the material like souvenirs. 
The wolf approached the demon, along with the paper scroll stretch out in front of him. It was old and or burned in some parts. Asmoday found it by accident on one of his journeys, and was sure it was related to some mechanisms from the past that he was trying to recreate. 
"That's my scroll" the monster announced. "Reading this incantation summons me to the living world."
"So my carelessness caused your presence. What would happen if this scroll would get destroyed?" the wolf asked, placing the scroll on one of the table tops.
"How surprising this may sound, I don't know" the creature had never even thought about it. And actually, no one before thought about it. Maybe because his previous clients had always called him on purpose. 
"Huh. And why are you usually summoned?" 
"Well, they request my presence, they tell me what they desire, and I give it to them in exchange for their soul. Their dream comes true, they live until their time runs out and after their death, I reap their soul" the demon explained, with pride in his voice.
"Are there wishes beyond your abilities? What happens then?" Asmoday asked, suddenly seeming much more interested.
"Of course. Although I have never encountered one. In such a situation, the conclusion of the contract is canceled." The demon hesitated. "I can give you everything, money, love, more power. More knowledge, that will satisfy you. I can tell you details about all your machines, one look was enough for me to know everything about them. I know how to activate them and use them, I know where the parts come from. I know how to make your experiments successful." He vowed, his words soft with sweet promises. 
"We will come back to that. I don't want to be distracted, I need to ask you a few more questions" the male buried deeply his growing desire to just impulsively agree and took one of the syringes from the table. 
"Do you want to take my blood?" 
"Indeed. Please don't move" He said, sticking a needle into the demon's body and hoping it hit a vein.
A deep black, thick substance emerged into the syringe and filled the tube. Surely he would have to examine the substance carefully afterwards.
"How old are you?" Asmoday asked, after putting the tube in a suitable locker. 
"I have seen the birth and death of stars, I think I wouldn't find the right number even if I wanted to" The demon replied after a moment's thought. "And I will live eternity, I suppose."
"So you were born as a demon? Or did you get corrupted after being another creature?" 
"I wasn't born. At least not in a mortal's concept of birth. I would say I was created, even though I don't have a single creator, either. I've always been like this, I've never been younger, and I'll never get old" 
"And do you possess a soul of your own?" 
The wolf's question had visibly distracted the monster. He himself had no answer to this question.
"If you consider the soul as it is for mortals, no. In other sense, yes."
"And how would it apply to me?" 
"After you die, your soul experiences the afterlife. If you sell it, you do not have that privilege as it is consumed by a demon that you sold it to" 
"Is it possible for a mortal's soul to become like yours? Existing and non-existent at the same time?"
"I don't know. I think some creatures have such potential, but I have never encountered such a phenomenon"
"I see. So if I sell my soul I get everything I desire, but I deprive myself of the possibility of afterlife?"
"Exactly."
He honestly thought the price would be at higher stake. His goal met with just a snap, at the simple cost of afterlife. No wonder everyone agreed to such a deal. 
"Fine. I will sell my soul" Asmoday announced. 
"What is it that you desire?"

Nagroda: 10 punktów do magii

sobota, 19 listopada 2022

Od Xevy, CD. Karwieli

 - To co mi chciałaś pokazać?
Xeva podążała za małą, czarną kulką futra odzianą w ładny, aczkolwiek brudny kubrak. Jego właścicielka - Uria, jak przedstawiła się na początku samiczka - najwidoczniej bardziej ceniła sobie inne aspekty życia niż dbanie o garderobę. Xeva potrafiła się z tym utożsamić Młoda wilczyca podeszła do Teneriski, gdy ta czekała na Karwielę, ogłosiła, że odkrywczyni musi z nią pójść coś zobaczyć i bez żadnego wyjaśnienia obróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem.
- Pani zobaczy - odparła młoda, nie przerywając swojego marszu. Mimo młodego wieku i piskliwego głosiku brzmiała bardzo poważnie. - Ale to ważne.
,,No tak, to samo powiedziałaś, jak stwierdziłam, że powinniśmy poczekać na Karw”, pomyślała piegowata. Wyszły z wioski i zaczęły kierować się w stronę lasu.
- Mi się wydaje, że my tam nie powinniśmy iść - rzekła odkrywczyni, pamiętając, co dowiedziały się od sołtysa; ,,granica kręgu ze znaków versy wyznaczała bezpieczną strefę”.
- No co pani, nie będziemy przecieć wchodzić do lasu - odparła waderka. Wskazała na kilka długich linii wydeptanych w śniegu, po czym usiadła przy jednej z nich, tej najdalszej i najgrubszej. - Sprawdzałam, jak daleko mogę się zbliżyć, żeby nie zaczęło podchodzić.
- Co ,,nie zaczęło pochodzić”?
Szczenię zerknęło na nią, po czym wlepiło swój wzrok w linię drzew. Tenersika przez chwilę stała bez ruchu, ale w końcu przysunęła się i przysiadła na śniegu obok małej i, tak jak ona, wbiła swój wzrok w roślinność. Nie miała pojęcia, czego szuka, ale chciała wyglądać na zaangażowaną. To szczenię… Było dziwne, ale wydawało się, że wiedziało coś więcej na temat tajemnicy tej małej wioski.
Minuty mijały powoli, a cierpliwość Xevy powoli się wyczerpywała. Coraz trudniej było jej obserwować wejście do lasu. Wzrok przykuwał błyszczący śnieg, sarny wykopujące korzonki na pobliskiej łące, kruki latające im nad głowami… Długoucha westchnęła. Zaczynała skłaniać się ku myśleniu, że młoda po prostu robiła sobie z niej żarty albo bawiło ją marnowanie czyjegoś czasu. Najważniejsze było to, że nic się nie działo, a do Teneriski dotarło, że Karwiela prawdopodobnie już dawno skończyła rozmawiać z sołtysem, a teraz jej szuka. W końcu nie powiedziała jej, gdzie idzie.
- Urio - przerwała w końcu milczenie różowooka. - Wydaje mi się, że nic z tego nie będzie. Przepraszam, ale mam ważne…
- Niech pani siedzi! - nakazała szeptem waderka i pociągnęła zębami za kubrak odkrywczyni, próbując usadzić ją ponownie na miejscu. - I nie mówi tak głośno.
Xeva wzięła głęboki wdech, ale opuściła ogon na śnieg. No dobrze, może jej poświęcić jeszcze kilka minut… Na wypadek, gdyby jednak się coś zadziało. Miała tylko nadzieję, że Karwiela nie będzie bardzo zła przez to, że tak nagle zniknęła.
Otworzyła pysk i ziewnęła szeroko, narzekając w myślach, że łapy zaczynają jej zamarzać, gdy nagle dojrzała coś kątem oka.
Cień pojawił się znikąd, wypływając z mgły otaczającej drzewa. Ślizgał się między pniami, czasami wydawał się rozdzielać lub być w dwóch miejscach na raz. Przestrzenie między roślinnością wypełniła nienaturalna ciemność, w której co kilka sekund ruszało się coś o nienazwanym kształcie. W końcu jednak cień zlał się w jedną formę - coś przypominającego ni to wilka, ni jelenia, trudno było stwierdzić z takiej odległości. Mimo tego jeden szczegół był świetnie widoczny - para czerwonych oczu. Zapadła dziwna cisza, a piegowata spostrzegła, że nigdzie w zasięgu wzroku nie ma ani saren, ani kruków. Nawet śnieg przestał błyszczeć. Miała wrażenie, że czas zwolnił. Liczyła się tylko jedna rzecz - te szkarłatne, jaskrawe ślepia. Odkrywczynię przeszedł dreszcz.
- Xeva?
Oba wilki obróciły się gwałtownie. Kilka metrów za nimi stała Karwiela, a kolec jadowy podrygiwał nad jej głową, zdradzając jej poirytowanie.
- Co ty robisz? Jesteśmy na misji! A ja marnuję czas, latam i cię szukam!
- Przepraszam, ja… Urię spotkałam, powiedziała mi, że ma coś ważnego do pokazania - wyjaśniła pospiesznie Teneriska, starając się uspokoić temperamentną koleżanką. - Powinnam ci powiedzieć. Przepraszam raz jeszcze.
- Urię? - powtórzyła Lerdis i w końcu spojrzała na małą waderkę. Ta ukłoniła się niechlujnie.
- Uria z rodu Mupiani - odparła. - Miło poznać… Czy coś - mruknęła, nagle tracąc pewność siebie i powagę z głosu. Zerkała na długi, czarny odwłok Karwieli zaniepokojonym spojrzeniem.
Xeva zerknęła w stronę drzew, ale mroczna postać zniknęła.
- To ty znalazłaś ciało? - dopytywała dalej myśliwa swoim twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.. Młoda przytaknęła głową. Karwiela skrzywiła się. - Nie wydajesz się tym specjalnie przejęta.
Odkrywczyni kopnęła ją lekko i pokręciła głową.
– To znaczy… - Lerdis spojrzała na swoją towarzyszkę, której spojrzenie mówiło ,,pamiętaj, że to szczeniak”. - To musiało być trudne przeżycie. Bardzo mi, um, przykro.
- A dlaczego by miało? - mruknęła waderka. - Ten basior to był gbur. Nie pozwalał mi gonić królików na swoim ogrodzie. Twierdził, że hoduje je na mięso, a jak będę je tak straszyć, to nie będą się rozmnażać czy coś takiego.
Xeva zmarszczyła oczy.
- Cóż… - Złotooka wydawała się zbita z tropu. - Sołtys twierdził, że byłaś tym bardzo straumatyzowana. Nawet próbował nam zabronić z tobą rozmawiać.
Wydawało się, że Karwiela podpaliła tymi słowami lont. Czarne futro podniosło się gwałtownie, a pomarańczowe oczy samiczki zapłonęły złością. Przypomniała rozpalony węgielek. Brakowało jeszcze, aby powietrze nad nią zaczęło falować - chociaż, sądząc po tym, jak bardzo jej duma wydawała się zostać zraniona, waderka równie dobrze mogła za chwilę wybuchnąć.
- Jak ktoś był tym straumatyzowany, to on! Jak tylko zobaczył to ciało, to się porzygał i zaczął płakać!  - zaczęła piszczeć, stawiając ogon na sztorc. - A potem słyszałam, jak błagał Caishe o litość i mówił ,,o mamusiu, o mamusiu, za mało mi płacą, to musi być przekleństwo, tylko Lome-Imri była wstanie przyprowadzić na ten boski świat takie paskudztwo”. A to nie było takie straszne! Większość jelit i tak zjadły dziki, nic nie było widać! Ja się nie boję takich rzeczy.
Zamilkła i przysiadła, dalej napuszona i wściekła.
Karwiela i Xeva wymieniły ze sobą długie, zaniepokojone spojrzenie.

<Karwielo?>

Słowa: 923= 52 KŁ


wtorek, 15 listopada 2022

Od Vallieany, CD. Mordimera

Trafiła do szpitala. Znowu. To znaczy, może i nie trafiała do szpitala aż tak często, aby mówić tu o jakiejś klątwie, czy innym przekleństwie, jednak kiedy otworzyła oczy i  zdała sobie sprawę, że pierwszym, co widzi jest charakterystyczny parawan z charakterystycznej sali, chciała zasnąć ponownie. Świat przed zabarwionymi na błękit oczami natychmiast zaczął wirować, a ona nie mogąc odnaleźć punktu zaczepienia. Pomyślała: po co w ogóle się budziłam? Ból głowy zmusił ją do ponownego zamknięcia powiek i ulżenia mu w opresji. Czuła się obolała, słaba i odrętwiała, jakby niewidzialna siła napierała na nią z każdej strony, powodując dyskomfort i wyciskając soki życia. Postanowiła, że chce jeszcze odpocząć… Jednak mijały minuty, a sen nie nadchodził. Wręcz było coraz gorzej. Mózg mimowolnie wytrącał się z bezpiecznego otępienia spowodowanego snem, a na jego miejsce wpełzały kąsające niczym węże wspomnienia z dnia poprzedniego. Uciekała przed nieznajomym, wpadła na strażnika, trafiła do karczmy i osłabła – tu film się urywał. Nim się spostrzegła, wgapiała się tępo w parawan, a z boku niemal było widać, jak z jej uszu wydostają się kłębki dymu spowodowane intensywnym myśleniem. W końcu poruszyła się i chcąc nie chcąc została zdemaskowana.
- Dzień dobry, pani Vallieano. Jak samopoczucie?
Niebieskooka westchnęła, gdy u jej boku pojawił się młody basior, najpewniej pomocnik medyka. Bez chwili zwłoki zaczęła się obracać, zaś ten bez zawahania jej z tym pomógł, łapiąc za łapę. Dopiero gdy ostrożnie ułożyła się na brzuchu, dostrzegła, że wilk trzymał rurkę wypełnioną pomarańczową cieczą, która sączyła się powoli do jej układu krwionośnego. 
- Co to? - spytała, całkiem zapominając o poprzednim pytaniu wilka. 
- Syntetyczna krew. Była Pani bardzo słaba, kiedy tutaj trafiła, ale medycy dali radę. Trzeba było dostosować surowicę do specyficznych układów krwionośnego i magii, tak aby... 
Młody pielęgniarz rozgrzał się na dobre i zaczął tłumaczyć waderze skomplikowane zadania przed jakimi stanął personel medyczny i może gdyby nie czuła się jak na cienkiej deseczce nad przepaścią, to podzieliłaby jego entuzjazm. Nie miała jednak na to siły, więc co jakiś czas zerkała na niego i przytakiwała, a jej wzrok uciekał na boki. Przez kurtyny między poszczególnymi pacjentami nie mogła jednak wiele zobaczyć, więc po jakimś czasie była zmuszona do przerwania tego monologu. 
- Gdzie wilk, który mnie tu przyprowadził? - spytała w końcu. Młodzieniec miał otwarty pysk po jednym niedokończonym zdaniu, ale zaraz przeszedł do kolejnego.
- Nie pojawił się tu od tamtej pory. Mówił coś o niebezpieczeństwie, jednak od trzech dni nie ma po nim śladu.
Tego się nie spodziewała. Artem wydawał się zaangażowany w jej sprawę, jednak nie można było powiedzieć, że Vallieana pamiętała to dokładnie. Tego wieczoru silnie gorączkowała.
- Jak kocha to przyjdzie. Teraz najważniejsze jest aby wróciła Pani do zdrowia, więc proszę się nie przejmować.
- Dobrze, dobrze - wilczyca machnęła łapą na irracjonalne założenie, że miałaby być romantycznie powiązana ze stróżem - Ale co mi dolega? Wiecie skąd to osłabienie?
Pielęgniarz wziął głęboki wdech, uświadomiwszy sobie, że zielarka nie podzielała jego energii kiedy jej tłumaczył dlaczego trafiła do szpitala. Nie był jednak urażony, może trochę zawiedziony. 
- Otóż magia jest podstawą życia wilków. Pani magia przestała pełnić swoją rolę, co przyniosło charakterystyczne objawy w postaci przeziębienia, gorączki, osłabienia, ze względu na to, że pani magia jest ściśle powiązana z układem krwionośnym i odpornością. Takie rzeczy nie są częste, ale nie są też bardzo rzadkie. Czasem magia się blokuje - pielęgniarz wzruszył ramionami - Ale już jest Pani pod specjalistyczną opieką i nic Pani nie grozi.
Zerdinka mogła z siebie wydusić tylko zduszone "oh". Wiedziała o dolegliwościach związanych ze sferą magiczną, jednak sama nie wpadłaby na to, że jej gorączka miała z tym związek. Szczególnie, że ktoś wystawił za nią list gończy. To nie była samoistna blokada magii. Jeśli wcześniej myślała że jest jej słabo, teraz dodatkowy stres zacisnął jej płuca przed wzięciem oddechu głębszego niż minimalny. 
W czasie, w którym wadera analizowała jego słowa, młody basior skupił się na jej odczytach i wynikach, prawdopodobnie bardziej z braku zajęcia i ciekawości, niż aby coś rzeczywiście przeanalizować. W momencie w którym zaczęła pytać, poderwał na nią głowę, gotów odpowiedzieć na każde pytanie.
- I... I Artem na pewno nie pojawił się ani razu? Nie przyniósł żadnych wiadomości? Gdzie jest moja torba?
- Jak już mówiłem, basior nie pojawił się więcej. Nie zostawił też żadnej torby... Może zapomniał..?
Wadera na chwilę zamarła. Poczuła się nagle obserwowana przez setki oczu, chociaż w rzeczywistości prócz kilku wilków na sali, z nią za parawanem był tylko młody pielęgniarz. Nie miała żadnego dowodu na to, że była ścigana. Musiała jak najszybciej odnaleźć Artema... Albo pójść do karczmy... Być może oba. Adrenalina nagle poderwała ją na łapy do siadu i pomimo lekkich mdłości, jej oczy były jasne. Na ten widok pielęgniarz niemal dostał zawału, patrząc na rurki podłączone do jej żył. 
- Kiedy będę mogła wrócić do domu?
- Na razie proszę leżeć! Trochę Pani odpocznie, zregeneruje się i wróci sobie do domu! Mu... Musimy jeszcze zrobić wyniki, przekonać się, że już wszystko w porządku...
- A w najlepszym wypadku kiedy?
- W najlepszym wypadku po południu będzie po wszystkim. Ale to naprawdę nie jest nic pewnego.
Vallieana posłusznie opadła na brzuch, jednak jej zmartwienie nie zmalało ani trochę. W szpitalu powinna być bezpieczna, jednak co jak już z niego wyjdzie? Bez listu nikt przecież nie uwierzyłby, że jest ścigana… Zacisnęła zęby, a krew pulsowała jej w skroniach.

Przez cały czas czuła się oderwana od swojego ciała. Nawet gdy przybyli lekarze by przeprowadzić obiecane przez pielęgniarza wyniki, grzecznie słuchała ich poleceń i nie zadawała pytań, zbyt skupiona na swoim problemie. Zastanawiała się co robić. Najpierw próbowała kontaktować się z Vernonem w celu przedyskutowania tego wspólnie, jednak duch nie dawał znaków nie-życia, zresztą jak zawsze, kiedy go potrzebowała… No, może trochę przesadziła z tym “zawsze”, bo duch wyciągał ją z naprawdę niebezpiecznych sytuacji, jednak brakowało jej go. Tak czy inaczej, ostatecznie doszła do wniosku, że i tak nie miała wyjścia. Będzie musiała pójść do karczmy i zapytać o torbę, następnie spotka się z Adrilem… a może spróbuje znaleźć Artema..? Co jeśli narazi swojego byłego opiekuna takimi odwiedzinami? Na litość boską, ktoś polował na jej życie…
I z tą myślą wyszła ze szpitala.
I nie wiedziała dokąd iść.
Czuła się bezsilna.

<Mordimerze?>
Słowa: 1009= 71 KŁ

niedziela, 13 listopada 2022

Od Hauro - event Halloween, quest II

   [UWAGA quest zawiera makabryczne sceny]

Dzisiaj stwierdziłem, że się rozerwę. A mówiąc "rozerwę się" mam na myśli polowanie. Znaczy, nie byłem w tym jakiś mega dobry, jednak sama pogoń za zwierzyną dawała dużo radości. Szedłem więc lasem z nosem przy ziemi. Zapachy zalewały mój nos ze wszystkich stron. Zapach ziemi i świerków był dominujący. Tłumił większość zapachów. Po chwili wyczułem nikły, jednak świeży zapach królika. Oblizałem się mimowolnie. Zacząłem podążać tropem, (być może) mojego przyszłego posiłku. W końcu zapach stał się silniejszy. Przyspieszyłem kroku. Jak dobrze, że dzisiaj nie wziąłem wisiorków i dzwonków. Tylko by mi przeszkadzały. Gdy usłyszałem szelest w krzakach, przypadłem do ziemi i powoli się czołgając, schowałem się za kamieniem. Tak jak się spodziewałem, wyszedł z nich królik. Na moje szczęście, wiatr wiał w moją stronę, więc ofiara nie miała szans zorientować się, że coś jest nie tak. Podniosłem powoli łeb nad głaz. W tem królik obrócił głowę w moją stronę i rzucił się do ucieczki. Wyskoczyłem zza mojej kryjówki i pognałem za nim. Podczas tej jakże szalonej gonitwy, nie zauważyłem, że krajobraz się zmienia. Piękna, zielona trawa z każdym metrem stawała się coraz ciemniejsza. Pnie stawały się coraz grubsze a ptaki milkły. Im dłużej biegłem, tym moja ofiara coraz bardziej się oddalała. W końcu całkowicie zniknął mi z pola widzenia. Usiadłem zmęczony, gdyż nie byłem przyzwyczajony do tak długich biegów. Moja aktywność fizyczna, ograniczała się do spacerów na rynek. Dyszałem ciężko. Dopiero teraz zorientowałem się, że jestem w ogóle innym lesie niż wcześniej. Ten był bardziej mroczny i przerażający. Drzewa były ogromne i ich korony zasłaniały niebo, tak, że panował tu półmrok. Gdzieniegdzie stały spore głazy. Nie było tu praktycznie żadnych krzaków czy roślin innych niż trawa. Przełknąłem ślinę i wstałem. Nie ukrywałem, że czułem strach. Te miejsce miało taką strasznie dziwną i przerażającą aurę. Nawet głupi wyczułby, że coś jest nie tak. Po raz drugi przełknąłem ślinę i ruszyłem przed siebie. Coś mi mówiło, że nie mogę tu zostać. Obróciłem się i ruszyłem w kierunku, z którego przynajmniej mi się wydawało, przyszedłem. Szedłem powoli, omijając kamienie i dziury. Mimo iż, szedłem w kierunku wyjścia, w lesie robiło się coraz ciemniej. Temperatura również spadła. Z każdym wydychanym przeze mnie powietrzem, przy moim pysku tworzyła się chmurka pary. To nie było normalne. Powoli zaczynałem panikować, a tym samym przyspieszać. Po chwili trafiłem do punktu wyjścia. To była dokładnie ta sama polana co wcześniej, tylko było tu mroczniej! Normalny las tak nie działa! Tylko w sumie, ten nie był normalny. Pnie drzew były grube a korony gęste i poplątane o siebie jak jakiś baldachim z liści. Nie było tu ani żywej duszy (Oprócz mnie oczywiście). Nie śpiewał żaden ptak. Nawet nie było tutaj żadnych robaczków, motyli czy jakichkolwiek owadów. Nawet komary, które w lasach występowały tak często, jak ryby w jeziorze, nie pakowały mi się do uszu i nosa!    Nagle coś skoczyło na mnie od tyłu i mnie powaliło. 
— Ktoś Ty?! — Warknął, a ja zorientowałem się, że to tylko jakiś wilk. Z jednej strony cieszyłem się, że to nie jest jakiś potwór i, że nie jestem sam w tym obskurnym lesie, ale z drugiej strony przybysz mógł mieć złe zamiary. 
— Na pewno nie chcę zrobić Ci krzywdy, to raz. — Zacząłem, a gdy poczułem, że ucisk zelżał kontynuowałem. 
— A dwa, tylko zabłądziłem i szukam wyjścia — 
— Hym… Chyba mogę Ci ufać — Mruknął nieznajomy, po czym wstał ze mnie. Stanąłem na wszystkich czterech łapach i otrzepałem się z kurzu, który zgromadził się na mojej sierści podczas upadku. 
— Nie musiałeś od razu się na mnie rzucać, wystarczyło grzecznie podejść i zapytać — Powiedziałem mierząc wilka spojrzeniem. Był dość duży, miał spore spiczaste uszy i długi ogon, składający się głównie z piór. Jego sierść była koloru granatowego, miejscami przechodzącego w czerń. Jego oczy były dziwnie białe, no, ale cóż: Żyjemy w świecie, gdzie występują kryształowe jaszczurki i żyjące szkielety. 
— Wolałem być ostrożniejszy, nie wiem przecież co kryje się w tym okropnym miejscu  — Rzekł wzdrygając się. W tym momencie przyznałbym mu rację, rzeczywiście było tu okropnie. 
— Moje imię to Keir — Powiedział skłaniając się nisko. To chyba był rodzaj przywitania. Trochę dziwne, jednak nie chciałem go urazić.
— A Ty to? — Spytał patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem. 
— Hauro — Odparłem, również się skłaniając. Gdy się wyprostowałem, mina Keira wyrażała zadowolenie. 
— Skąd jesteś? — Zapytałem siadając. 
— Nie jestem z Królestwa jeśli o to Ci chodzi. Jestem samotnym wilkiem i podróżuję. — Powiedział. 
— Ciekawe — Pokiwałem głową wstając. Miło się gadało, jednak nie mogłem tu zostać. Musiałem wrócić do domu.
— Wybierasz się gdzieś? — Spytał Keir również wstając. 
— Muszę odszukać wyjście z tego lasu. — Odparłem odwracając się. 
— Pomogę Ci! Również szukam wyjścia, a razem będzie nam raźniej! — Krzyknął podbiegają do mnie i trącając mnie w bark. Szliśmy więc razem w poszukiwaniu wyjścia, gdy nagle dostrzegłem coś w korze. Przerywając naszą pogawędkę podszedłem do drzewa i przyjrzałem się dziwnemu znalezisku. Oddech ugrzązł mi w piersi, gdy zdałem sobie sprawę co to jest. 
— Co tam znalazłeś? — Zapytał Keir wesoło, podchodząc do mnie. Cały jego dobry humor uleciał, gdy zobaczył to co ja. W korę była wrośnięta łapa wilka. Spojrzałem na kolejny pień. W nim również była jakaś cząstka wilka. Podtruchtałem do częściowo wrośniętego pyska wilka. Jego oczy powoli przesunęły się na mnie a jego pysk rozchylił się. 
— Uciekajcie… — Wychrypiał a ja upadłem do tyłu. W jednej chwili wstałem i rzuciłem się do biegu. Po chwili u mojego boku zjawił się Kair. Po chwili biegu, która wydawała się wręcz wiecznością, zatrzymaliśmy się zdyszani. 
— Co… CO TO U LICHA BYŁO?! — Wrzasnął spłoszony Keir. Zanim jednak zdążył wykrzyczeć kolejne przekleństwa, zatkałem mu pysk łapą.
— Jeśli możesz, łaskawie się zamknij. — Powiedział tonem ostrzejszym niż zamierzałem. — Ktoś, albo coś, jest tutaj i nie jest to przyjazne. — Dodałem odstawiając łapę z powrotem na ziemię. 
— A Ty niby skąd to wiesz, co? Może to Ty zwabiasz tu wilki i to Ty powsadzałeś je w te drzewa? — Warknął pusząc futro. 
— Tak to na pewno ja i jestem tak dobrym aktorem, że tylko udaję, że się boję i to wszystko tylko jedna wielka gra dla mojej uciechy. — Od Warknąłem mu wstając. 
— O! Dokładnie tak! Dokładnie! — On również wstał. Miałem ochotę porządnie przyłożyć w ten jego durnowaty pysk, aby się ogarnął. Jednak nie mogłem tego zrobić, jeśli nie chciałem zostać sam. 
— To nie byłem ja, jeśli miałbym Cię zabić już dawno bym to zrobił, nie jestem kimś kto lubi patrzeć na cierpienie innych. Więc jeśli łaska, ogarnij się i nie rób ze mnie nie wiadomo jak złego wilka. — Powiedziałem a Keir zamyślił się. 
— No w sumie racja. — Przyznał po chwili ze skruchą. 
— Przepraszam — Dodał po chwili. 
— Ja też przepraszam. — Powiedziałem i wymijając go ruszyłem przed siebie. Już miałem zawołać mojego towarzysza, żeby się pośpieszył, gdy usłyszałem głos mrożący krew w żyłach. Najpierw coś, albo bardziej ktoś wydarł się z bólu w niebogłosy. Ten ów wrzask nagle się przerwał i w całym lesie zapadła złowroga cisza. 
— A nie mówiłem? — Szepnąłem gdy Keir do mnie podszedł. 
— Tu coś jest i ewidentnie chce nas zabić. — Dodałem. Mój towarzysz spojrzał na mnie i… i rozpłakał się jak małe dziecko. 
Położyłem po sobie uszy i spróbowałem go uspokoić. 
— Cicho! Cicho no! Zaraz nas zdradzisz i oboje zaraz umrzemy! — Syknąłem cicho. 
— Ale i tak umrzemy!— Zawył. — Już wolę się poddać! Nie ma po co walczyć, skoro i tak później umrzemy! —  W sumie miał rację. Ogarnął mnie smutek i wola walki również. 
— Jednak nie możemy się poddać! Jeśli mam umrzeć to tylko podczas walki! Nie jestem królikiem, który czeka sobie spokojnie na śmierć z łap łowcy, będę walczył do ostatniej kropli krwi!— Powiedziałem tupiąc łapą. Gdy jednak Keir się nie uspokoił, złapałem leżący nieopodal kawałek kory i wsadziłem mu ją do pyska. Zgodnie z oczekiwaniami, wilk zamknął się i przestał ryczeć. 
— Jesteś chłop czy baba? — Spytałem. 
— No chłop — Powiedział trochę nie wyraźnie przez trzymaną w pysku korę. 
— To nie rycz i nie zachowuj się jak dziecko! — Powiedziałem a pysk mojego towarzysza spoważniał. 
— O to chodziło. — Pochwaliłem go i Kair wstał. 
— Wyjmiesz mi to z pyska? — Zapytał i po chwili kora leżała w pojedynczych krzakach. Już mieliśmy iść dalej, gdy stało się coś, czego ani ja, ani Kair się nie spodziewaliśmy. Coś wielkiego i czarnego wypadło z krzaków i uderzyło w bok drugiego wilka, zwalając go z nóg. Nim zdążyłem cokolwiek uczynić, również wylądowałem na ziemi. Już drugi raz tego dnia! Wielki Stwór złapał mnie za kark  i zaczął szarpać mną na wszystkie strony. Musiałem przyznać, że nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Gdy kły wielkiej istoty zacisnęły się bardziej na mojej szyi, wrzasnąłem mimowolnie. Kair już miał rzucić się do ucieczki gdy wrzasnąłem do niego:
— Pomógłbyś mi! — Granatowy wilk odwrócił się i po chwili namysłu skoczył mi na ratunek. Na całe szczęście. Wgryzł się w bok bestii, a ta wydając dziwne bulgoczące odgłosy puściła mnie i wygięła szyję, aby zaatakować Keira. Gdy upadłem na ziemię, poczułem jak pęka mi żebro. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Szybko jednak wstałem i mrugając, pozbyłem się ich. Ignorując ból, za pomocą jednej z bardziej przydatnych mocy, podniosłem kamień i rzuciłem nim prosto w obskurną mordę stwora, która już miała chwycić Keira w długie zęby. 
— Biegnij! — Krzyknąłem i po chwili razem z moim przyjacielem biegliśmy jak najdalej od stwora. Teraz liczyła się każda sekunda. Gdy w końcu przestaliśmy słyszeć przeraźliwe bulgotanie tej ohydnej szkarady, upadliśmy na ziemię zmęczeni i przestraszeni. 
— Nic Ci nie jest? — Zapytał dysząc Kair. 
— Oprócz tego, że chyba mam złamane żebro to nie. — Mruknąłem. Mimo iż moja wiedza na temat zwierząt była ogromna, nie wiedziałem co to jest. Nie pasowało do opisu żadnego znanego mi zwierzęcia.  
— I  trochę, bardzo krwawię z karku, ale mniejsza z tym — Mimo bólu wstałem. 
— Jeśli chcemy jeszcze chwilę pożyć, lepiej się stąd wynośmy. Ta bestia, wie, że tu jesteśmy, więc lepiej być w ciągłym ruchu. — Powiedziałem machając ogonem. 
— Hauro… Tylko, że ja już nie chcę uciekać. Nie mamy już tutaj szans, umrzemy tutaj. — 
Powiedział smutno, a ja wykorzystując podzielność uwagi, skupiłem się na czymś, co zwisało z drzew. 
— Podziwiam Twój upór i chęć walki, jednak ja mam dość uciekania przed śmiercią. Nie ważne co mi powiesz, zostaję tutaj. —
— Keir…— 
— Nie zmienię zdania. —
— Ale nie o to chodzi… Tu wiszą ciała.— Powiedział z zaciśniętym gardłem. Wilcze ciała zwisały przyczepione bluszczem do gałęzi. Większość miała albo wydłubane oczy, albo rozdarty brzuch, z którego wysypały się wnętrzności. Niektóre miały również obcięte kończyny albo ogony. Keir poderwał się z miejsca i podszedł kilka kroków do przodu. Gdy wdepnął w coś miękkiego, co okazało się po chwili kupką jelit, wilk pisnął jak mała dziewczynka i schował się za mną. 
— Co… Co tu się stało? — Zapytał przełykając ślinę. 
— Pytasz się niewłaściwego wilka, mój drogi. — Odparłem. 
— Nie mam pojęcia, jednak jest to straszne. — Dodałem zamykając oczy i odwracając się na pięcie. 
— Chyba naprawdę nie mamy szans tu przeżyć. — Zacząłem iść przed siebie, byle jak najdalej od tego strasznego widoku. Byłem taki głupi, że nie otworzyłem oczu. 
— Hauro! Uważaj! — Wrzasnął mój kompan, jednak ja już znalazłem się w szponach monstrum. “Już po mnie” przeleciało mi przez myśl. Nie miałem po co walczyć. Skoro przez ostatnią… godzinę? Może dwie? Nie mogłem znaleźć wyjścia, już się nie uda. Znowu zamknąłem oczy, a po chwili potwór cisnął mną o drzewo. Usłyszałem tupot łap Keira. Uciekł. W sumie to nie miał już po co. Potwór dopadnie go i tak i tak. Potwór opadł na cztery łapy i machając kolczastym ogonem podszedł do mnie. Złapał mój ogon w dwa szpony i podniósł mnie na wysokość swoich oczu. Następnie, bez ostrzeżenia (No bo po co miałby to robić, nie? Dla niego i tak jestem tylko zabawką lub obiadem) przebił mnie na wylot ogonem. Zachłysnąłem się krwią, która zaczęła wypływać z mojego pyska. Odkaszlnąłem ją. Krew kapała na stwora i barwiła jego… łuski? Pióra? Sierść? Czymkolwiek był pokryty, właśnie ten materiał pokryła ta szkarłatna ciecz, której właścicielem byłem ja.  Potwór złapał mnie w swoje okropne zębiska i zaczął po raz drugi tego jakże szalonego dnia, machać na wszystkie strony. Jak przez mgłę czułem, jak jego kły przebijają moje ciało. W uszach mi dzwoniło, a przed oczami miałem ciemność. Czułem, że Śmierć tylko czeka, żeby zabrać moją duszę. Po chwili głucho uderzyłem w ziemię. “Mogłem zostać dzisiaj w domu.” Pomyślałem. Po chwili poczułem, jak cały ból znika. W końcu przyszła upragniona śmierć. Nic już nie czułem, jednak wiedziałem, że ja również zawisnę na drzewie, jak tamte wilki. To było pewne.  

Nagroda: 400 łusek, 15 punktów do szybkości

sobota, 12 listopada 2022

Od Asmodaya, Quest XII, cz. I

Nightfall seem to always hasten its approach over some parts of the Kingdom. Darkness had long enveloped the forest, plunging the creatures that lived in it into shadow and leaving their fate in the grip of the unknown. Gazing upward, the silvery moonlight was scattered amidst the shadows of mighty pine trees. Between them, in a spot illuminated under the shine, a massive black wolf emerged from the depths of a cave. He wore a long, red frock coat, which warmed his back, as it unfortunately did not have thick enough fur to warm him against the temperatures of these areas. His face was obscured by that profane skull, which made him look more like a monstrosity than a wolf. He was slender, tall and there was a certain beauty to him - it was however dimmed by a strange aura. And his eyes were bleached with time, a dead thing's eyes, drained of all light and life. 
After several hours of searching for the right ingredients for his work, he was finally ready to return to his hideout. His cloak gracefully trailed behind him as he made his way through the deep snow, trying to take steps most carefully. He was thought from a pup to closely observe his every move, as well as his surroundings, as he was not able to perceive pain, that informed all creatures of injuries. He was sure that one day, this defect could result in his death. Not only was he unable to see superficial wounds, internal injuries also remained undetectable to him. If it weren't for the deep conviction that he simply couldn't die, all this would probably make him deeply paranoid. 
His focus was interrupted by the unusually loud and clear sound of a creature behind him. He immediately stopped and turned, staring intently into the night, however, he did not see or sense any presence. He was still alone in a dark, isolated forest. The male shrugged it off, blaming it on an ordinary rabbit or other small animal, and thoughtlessly continued his struggle.
Finally, he crossed the edge of the forest, standing on a hill from which there was a beautiful view of the surrounding landscapes. At the foot of the hill loomed the small town to which he was headed. A couple of years ago, the city was thriving, but now it's mostly silent, largely inhabited by wolves with no better place to be, such as criminals or exiles. The soldiers responsible for keeping peace were nowhere to be found now, not as they had a lot of work in the first place. Virtually no one had anything worth stealing, even food was quite hard to come by. All that was worth anything was life, although the life of this particular community was not very valuable. Days here were extremely boring and monotonous, occasionally only Asmoday's unsuccessful experiments caused quite a stir. Usually, the inhabitants stayed in their houses, which slowly turned into ruins, or they were digging holes, living underground like rodents. Frankly speaking, Asmoday found the town very repulsive. The wolves in the area were simply pathetic, often not even able to hunt for themselves. But, in fact, it was the perfect environment for him. No one cared that sometimes wolves would magically disappear, no one paid special attention to the screams and howls coming from his lab. 
Suddenly, as his paw was about to rest at the ground, he heard something behind him again. This time much clearer, so that he couldn't blame it on a small-scale creature. He decided not to turn around, continuing as if nothing had happened, however he remained more alert and tense as if he was about to be attacked at any moment. Unable to see anything more than a few meters in the dark, he made his way blindly to his home. He was still ready to fight as he opened the door. Being inside at last, he did not lose his vigilance. As he would normally, he threw off his coat and hung it on a hanger. The male considered going down to the lab, by taking the stairs and then through the hidden door, but after some thought he decided to stay in and decipher who followed him all the way from the cave. He didn't have to wait too long for the mystery to be solved, because as soon as he lit the candle, the answer was literally standing in front of him. 
Before his eyes stood a monster, almost two as tall as he was. It had no eyes, and its mouth, placed on a completely flat muzzle, was stretched in a painfully broad grin. It stood on two legs, theoretically on its hind legs, though the creature had a completely different shape than what Asmoday was used to. The monster held no resemblance to a wolf, more to a monkey, with long arms and opposable thumbs. What was more weird, its hind legs were very similar to those of a deer. It was completely shrouded in black and the top of its head was decorated with huge horns, like those of a goat. 
After the initial shock, that someone (something?) other than him was in his house, Asmoday looked at the monster and cocked his head as if to get a better look. 
"Nothing? You are not going to scream?" the monster finally spoke, seemingly tired of the wolf's piercing gaze.
"What are you?" Asmoday asked, completely unfazed. 
"I am a demon, you fool!  You summoned me and I came to retrieve your soul!" the demon raised his voice as if announcing something worth hearing. 
"Mmmh, disappointing." Asmoday would have rolled his eyes if he had been able to, and his tone hinted at his contempt. 
"Excuse me?" the creature scoffed, visibly offended. 
"Well, you are a demon. I expected something more grand, more demon-ish" the wolf waved his paw as if underlining his words. 
"Just who the fuck are you?"
"Who knows? An angel? Or a God?" the wolf declared, indifferently avoiding the demon and lighting a candle at the far end of the room.
A strange, awkward silence followed. Asmoday completely ignored the unexpected visitor who stood in the center of the living room as if his system was overloaded, too shocked by Asmoday's arrogance to be able to move or speak.
"You came for my soul and unfortunately, I'm afraid I cannot give it to you" the wolf broke the silence when it began to weigh heavily on him as well.
"Somehow I already gathered that. Is there a reason behind that?" the smile fell from the monster's lips as he sat down on the floor, like he had been defeated. 
"I'm first and foremost a scholar. I cannot give you something that I have no idea exists. Not to mention the fact that I do not know about the possibilities of this thing, I do not know what it is needed for, and I do not know what it involves. Furthermore, the concept of the soul is purely theoretical, if I have the opportunity to prove its presence, I must investigate it immediately."
"So you will give it to me, if I tell you about it?" 
"Oh, of course not. This is the first time I see a demon in my eyes, I have to test your abilities as well." Had it not been for the lack of muscles in his own face, the demon would also have seen a huge grin growing on the wolf's mouth. 

Nagroda: 10 punktów magii

piątek, 11 listopada 2022

Od Rosa - event Halloween, quest II

  [UWAGA quest zawiera makabryczne sceny]

Poczucie strachu… nie pasowało do tej osoby. Otaczała go wiecznie zimna aura, wzrok mógł szatkować nieszczęśników bez cienia litości, zaś silne ciało przeorane wieloma bliznami prowokowało potencjalnych przeciwników do podwójnego zastanowienia się nad tym, czy warto wchodzić w konfrontację. W dodatku on nie czuł strachu. On budził strach. To on był tym, który pewnej bezchmurnej nocy wyłaniał się zza rogu obskurnego budynku, żeby spłacić czyjś dług bez świadków. On był decyzyjnym głosem, przez który dzieci były porywane z ulic, a czasem z własnych domów. On pozbawiał matek, ojców, potomstwa, przyjaciół, tożsamości. Do cholery, to on z zimną krwią zamordował niezliczoną ilość istnień, a jeszcze więcej ich wysyłał prosto w objęcia samych potomków bogini szaleństwa…
A wszystko po to, żeby ostatecznie samemu skończyć jak pieprzone mięso. Jak ten zdrajca, który padł zaszczuty na terenie koszmarnic. Jak szczenię pozbawione wszystkiego, od rodziny, aż po zdrowe zmysły. Jak wszyscy nieszczęśnicy, którzy znaleźli się o złej porze w złym miejscu. Zatruta krew wrzała w jego naczyniach krwionośnych, jakby szukając ujścia. Piekła przeokropnie, wręcz paliła żywym ogniem, alarmując wszystkie możliwe receptory w ciele, prowokując je do wycia w agonii. I on też wył. Wrzeszczał, tarzając się w mieszaninie śniegu i błota, aż srebrne futro nie przybrało koloru zgnilizny. Jednak to było ostatnie czym mógłby się przejmować w tamtej chwili, kiedy wiedział, że umiera. Każda tkanka w jego ciele piszczała, że to już koniec. Że tym razem umiera na poważnie. Że nikt już go nie uratuje. Piszczała aż do całkowitego ogłuchnięcia. 

A wszystko zaczęło się tam, gdzie zaczynało się wszystko. W lesie. Basior nawet nie wiedział kiedy stracił poczucie czasu, a za nim poszła w cholerę orientacja gdzie mógł się znajdować. Mieszkał w tych lasach od najmłodszego szczenięcia i nawet jeśli większość życia spędził pod ziemią, znał rejony, w których można było szukać danej zwierzyny. Jego węch nie był czymś, na czym mógł się opierać, jednak resztę zmysłów miał wystarczająco wyczulone, aby wraz z odpowiednią dawką cierpliwości był w stanie odnaleźć stado dzików, kozłów, czy zająca. Na szlifowaniu swoich umiejętności łowieckich spędził tak wiele czasu, że będąc w wieku siedmiu lat nie pomyślałby nawet, że mógłby się zgubić.
I nie zgubił się.
Od samego początku wiedział, że to nie mogła być jego nieostrożność. Coś musiało się zmienić. Ktoś musiał wpłynąć na niego, przełamać wszystkie bariery umysłu, które sam postawił. Ktoś zajebiście silny, skoro wilk nigdy nie odczuł niczyjej obecności w okolicy, a co dopiero na swojej aurze. Ta świadomość nim wstrząsnęła. Natychmiast przestał ufać swoim zmysłom, bo wiedział, że już nie będą pracować dla niego, więc stały się bezużyteczne. Gdy ostatecznie zrozumiał, odszedł pod jedno z najbliższych drzew, przycupnął i zamknął oczy, wycofując się w głąb własnego umysłu. Jak komputer szukający wirusów w systemie, tak i on siedział i delikatnie gładził magią własną aurę, szukając dziur, ubytków, albo nawet kołtunów. Ktoś na jego poziomie potrafił robić takie rzeczy, zresztą w podobnych kwestiach wilk był skrajnym idealistą. Wiedział jak namieszać w czyjejś głowie, ale znał też wszystkie sztuczki jak swoją obecność zatuszować. Nad aurami spędził jeszcze więcej czasu, niż nad czymkolwiek innym, więc wszelakie blokady były co najwyżej wkurzającym zapychaczem... a przynajmniej był tego pewien do pewnego momentu. Z czasem jego ruchy zaczęły robić się mniej cierpliwe, a temperatura ciała wzrastała proporcjonalnie do jego poziomu irytacji. Poczuł jak wypełnia go chaos, zresztą zbyt dobrze uzasadniony, żeby mógł zakładać, że to wina innego bytu. Coraz bardziej się irytował, bo jego teza zakładająca czyjeś zabawy jego osobą traciła oparcie ale nie potrafił tego zaakceptować. Przecież nie mógłby zgubić się w tym jebanym lesie, skoro tak często tu bywał, zarówno z większą ilością wilków, jak i całkiem sam. Wyprowadzony z równowagi otworzył oczy i zerwał się na cztery łapy, zaciskając szczęki bardziej, niż było to konieczne. Opuścił nisko łeb, zastrzygł spojrzeniem po gęstwinie obcych drzew i krzewów, po czym zrobił nieduże kółko wokół najbliższej paproci jak zwierzę w zbyt małej klatce. 
- Kurwa... - wysyczał przez zęby.
W tej chwili nie wiedział nawet skąd przyszedł. Zakręciło mu się w głowie, choć zrobił tylko jedno kółko... tak przynajmniej mu się wydawało. W desperacji uniósł głowę i spojrzał w niebo, które było bezchmurne i tylko słońce rządziło niepodzielnie, szczytując równo nad nim.
Wahał się, czy powinien wyć. Czy naprawdę istniała opcja że tylko się zgubił? Że zaraz usłyszy głos kogoś znajomego? Jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś go usłyszy? Albo że w ogóle uda mu się zawyć, jeśli w rzeczywistości jego ciało było gdzieś zamknięte? Wątpliwości mnożyły się jedna po drugiej, a słońce cały czas wisiało w tym samym miejscu, bezdusznie wpatrując się w wilka przeżywającego wewnętrzny konflikt.
Zaciągnął się zimowym powietrzem i nim to zdążyło ogrzać się w jego płucach, zostało wypchnięte z organów, a towarzyszył temu donośny, nienaturalnie przedłużany śpiew. Po skończeniu, cały spięty zatrzymał się w pozycji stojącej z nastawionymi uszami i poruszył wyłącznie kolczykiem w dolnej wardze, stukając nim o zęby.

Zero odpowiedzi.

Znów wziął wdech, jeszcze większy niż poprzednio. Ustawił się szeroko na nogach i zawył. Jeszcze głośniej, celując w samo martwe słońce. Darł się tak długo, aż nie zabrakło mu tchu. Aż opuścił łeb i na powrót wypełnił płuca powietrzem, a strugi spienionej śliny opadły mu z obu stron pyska. 

Zero odpowiedzi.

- Kurwa! - wrzasnął z całych sił. Gdyby spojrzenie mogło sypać się iskrami, cały las stałby w tamtym momencie w srebrzących się językach białego ognia. Ale jednooki nie był w stanie podpalać. W zamian więc rzucił się w przód i kopnął z całych sił szyszkę, która na jego oczach spadła z najbliższego iglaka, dokładnie w tym momencie, w którym padło przekleństwo. Rzecz poleciała metry dalej by ostatecznie zaginąć w śniegu, a wilk z morderczymi intencjami obserwował całą jej trasę, obnażając zęby. Nie miał zamiaru czuć się źle ze swoimi dziecięcymi zachowaniami, póki nie odnajdzie wyjścia z tego nieznanego rejonu. Szyszki to nie zabolało, a on po tym krótkim rozładowaniu błyskawicznie wrócił do stanu względnej równowagi. Mógł na nowo przeanalizować sytuację, z nowymi informacjami. 
Brak odpowiedzi ze strony kogokolwiek nie wróżył dobrze. Opcja zagubienia się w znajomym świecie oddalała się z każdą chwilą, zaś prym przejmowała ta dotycząca manipulacji nim. Iluzja, sen, może koszmar. Basior jednak nie był w stanie jednoznacznie określić co się z nim działo i nie mógł niczego wykreślić. Czuł dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa, kiedy podejmował decyzję. 
Po miejscu, w które trafił nie oczekiwał niczego. Były drzewa, krzaki, śnieg i słońce. Nie było wiatru ani ptaków. Mógł zostać w miejscu i drzeć się w nieskończoność, albo jak głupiec wierzyć, że może jednak uda mu się wrócić na znajome ziemie. Nie, bezczynność nie wchodziła w grę. Mamrocząc pod nosem wyliczankę rozejrzał się, po czym wybrał jedno spośród dziesiątek identycznych drzew, urywając łamaniec językowy w połowie. Jego droga się rozpoczęła.
Czy ta decyzja była najlepszą, jaką mógł podjąć? Ciężko powiedzieć, raczej była... bez znaczenia. Jeśli los zaplanował dla ciebie cierpienie, to bez względu na wszystko to cierpienie cię dopadnie w taki lub inny sposób, a basior przecież o tym wiedział. Oczekiwał na swoje cierpienie z zapartym tchem, przy czym nie planował poddawać się bez walki, cokolwiek nie miało go spotkać. 

Czas jaki spędził na tułaczce można było liczyć w dniach… może gdyby nie to, że dni wcale nie zdawały się mijać. Słońce uparcie władało nieboskłonem, przez cały czas tkwiąc w centralnym punkcie nieba, zupełnie jakby wszechświat nagle wcisnął gigantyczny przycisk “stop” i postanowił zostać w ten sposób na następne miliardy lat. Stało tak i w milczeniu obserwowało, ni dając ciepła, ni rażąc w oczy. Jednak wilk nadal był żywy. Martwi wszak nie przejmują się ani zmęczeniem, ani głodem, zaś on musiał robić przerwy co kilka godzin, aby zregenerować energię. To uświadamiało go w tym, że czas ciągle mijał. Wybierał w takich momentach jakiś większy głaz lub powalone drzewo, które nie wystawiały go na widok ewentualnych przechodniów, a które zapewniały następne godziny spokoju… względnego spokoju, stale przeszywanego poczuciem bycia obserwowanym. Tak czy inaczej to był jeden problem z głowy. Co z drugim? Pomimo iż basior nie był przyzwyczajony do codziennych posiłków, w którymś momencie odczuł głód. Dawno nie czuł głodu, a jednak faktem było, że trafił w to miejsce właśnie przez felerne polowanie, które nigdy nie doszło do skutku. Czas było to zmienić, a nuż uda się się wrócić na znajomą ziemię? Eh, marzenia ściętej głowy… jednak i tak musiał znaleźć jedzenie. 
Wiedząc, że już i tak jest zbyt daleko od punktu, który w głowie określił jako punkt początkowy, zmienił kierunek by błądzić gdzieś indziej. Nie wiedział nawet czego się złapać – drapieżca, który poluje z ziemi a nie ma sprawnego zmysłu węchu nie ma wielu możliwości na zlokalizowanie potencjalnej ofiary, nie wspominając już o innych jadalnych rzeczach, o których nie miał pojęcia, bo nigdy nie musiał go mieć. Posiadając zbyt dużo czasu na przemyślenia, zdał sobie nawet sprawę z tego, że w sumie to nigdy nie musiał żebrać o pokarm ani schronienie, bo w każdej najgorszej opresji ktoś go znajdował. Na początku był to Ivo, jednak Ivo był martwy od wielu lat; następny był Ervin. Czując kłucie w klatce piersiowej, wilk musiał się zatrzymać, na nowo wypełniony irytacją.
– No i niby gdzie teraz jesteś, filantropie? – zawarczał pod nosem, jednakże odpowiedź nigdy nie nadeszła. 
Z nerwów podrapał pazurami w miękkim, brunatnym gruncie. Śnieg zniknął już wiele godzin wcześniej, co wilk zauważył dopiero gdy po zrobieniu pełnego obrotu nie był w stanie nigdzie dostrzec białej pokrywy, która zawsze pochłaniała jego obecność. Między szare drzewa zeszła gęsta mgła, cuchnąca grzybem i wilgocią. Choć basior nie czuł jej zapachu, woda bardzo szybko wpiła się w jego grubą sierść i drażniła oko i nos. Coraz bardziej nienawidził tego, co się z nim działo. Próbował obserwować wszystko, jednak w tej mgle zaczął odnosić wrażenie, że to on jest tym, którego obserwują. Krzaki, głazy, powalone drzewa obrosły zgniło-zieloną tkanką. Najpierw to zdawało się być przywidzeniem w kącie oka, które po spojrzeniu okazywały się tylko dziwnie ukształtowanymi gałęziami lub fałdami drzew. Przynajmniej do czasu. 
W końcu się zatrzymał. Wygłodzony i przemęczony, ociężały od wszechobecnej wilgoci czuł się bardziej jak wypuszczona w las bezrozumna bestia, niż wyżej rozwinięta istota. Czym było rozwinięcie gdy nie mogłeś skorzystać z jego zalet? Kto był zwierzyną w obliczu tak poważnego głodu? Czuł się racjonalny jak nigdy, kiedy instynkt nieprzerwanie drżał jak podłączony do prądu, wzbudzając ruch całego ciała. Nie tylko on się jednak ruszał. Pod jego łapami leżało truchło koziołka. Ścierwo miało już parę dni, czego dowodem były miliony białych, tłustych larw, wędrujących w tę i wewtę. Tworzyły dziury i zaraz je wypełniały, by ich nadmiar wysypywał się na błotnisty grunt jak garście rozgotowanego ryżu, wijącego się pod uchylonym pyskiem zwierzęcia. Wilk jadał obrzydliwe rzeczy, jednak nigdy nie miał aż takiego konfliktu wewnętrznego, bo choć wiedział, że larwy much nie były trujące, to jego żołądek wywracał się na drugą stronę na samą myśl o tknięciu tego ochłapu, który bardziej przypominał błotną masę z futrem, niż żywe niegdyś stworzenie… jednak larwy je żarły bez opamiętania, namnożone na potęgę. Z każdą chwilą głód zdawał się przezwyciężać obrzydzenie, a umysł wrzeszczał, że jeśli kiedykolwiek uda mu się wyjść z tej sytuacji, to będzie się odrobaczał do końca życia.
Ale szczerze? On już nie wierzył, że uda mu się wydostać. Za dużo rzeczy się nie zgadzało, wzbudzając w nim silne poczucie odrealnienia i stąd był w stanie raz za razem przełykać garście czegoś, co nie wpisywało się w pojęcie jedzenia. A co gorsze, głód nie łagodniał. Zdążył zjeść połowę obrzydliwego, zarobaczonego mułu, dopóki ból żołądka nie wzmógł się do tego stopnia, że basior musiał się wycofać. Podniósł łeb, a wszystko co przełknął momentalnie cofnęło mu się do gardła. Próbował z tym walczyć, jednak czy to obrzydzenie czy ból, wygrały, kurcząc brzuch w gwałtownych spazmach. Padlina wylazła tą samą stroną przewodu pokarmowego, którą się tam dostała, a razem z nią rozmiękczone kości i ruchliwe robale.
Od zająca się zaczęło, a na koźlęciu miało się skończyć, huh?
Wilk stał rozkraczony z rozdziawionym pyskiem. Poczucie bycia obserwowanym wróciło nagle i z podwojoną siłą. Drzewa, te fałdy… to nie były fałdy, to były oczy. Zęby. Języki. Nogi. Sapnięcie. Coś pośród zarośli zaczęło jęczeć i sapać, jeżąc wszystkie włosy na srebrnym grzbiecie. Wilk poderwał łeb i podciągnął wargi, ukazujac garnitur brudnych zębów, na których wciąż było widać ruchome oraz rozgniecione larwy oraz reszki zgniłego mięsa, którymi oblepiony był cały pysk. Srebrna tęczówka zastrzygła po okolicy, jednak znowu… wszystko zamilkło, a widziane przez niego tkanki pokrywające drzewa, okazały się pareidoliami zwierzęcych narządów. Opadł i gwałtownie pokręcił łbem, wstrzymując oddech. Obłąkańcza wizja wróciła tak szybko, jak zdołała się ukryć, zalewając głowę basiora w bolesnej gorączce. Oddech, tętno, ciśnienie wzrosły do tego poziomu, że łapy nie dawały rady dłużej dźwigać ciała i wywalił na zewnątrz jamy gębowej język, by łapać  większe dawki tego zatęchłego powietrza. 
Czy to już to?
Tak szybko.
Szybko.
Szybko..?
Kurwa. Niech to się skończy.
Jęki zmieniły się w warkot, ale wilk nigdy nie miał okazji na to zaregować. Ból otumanił go do tego stopnia, że padł na glebę przytulony brzuchem do ziemi, jak rażony piorunem i tylko głowa zawisła centymetry nad ziemią. Zacisnął powieki. Czuł się rozrywany i składany na nowo przez coś we własnym wnętrzu, podążającego od żołądka. Czuł, jakby jego mięśnie się rozkładały, a krew gryzła naczynia. Czuł jak każde z nich puchnie, podążając aż do tętnic szyjnych, zaciskających się na gardle jak imadło. Bolało. Bolało jak skurwysyn. Werżnął pazury w podłoże, a powietrze wypełniło się krzykiem. Zblokowanym, cierpiącym. I bynajmniej nie był to pojedynczy krzyk, a cała ich seria. Nie przypominał w wilku wilka, a sarnę z rozerwaną pachwiną, za którą biegnie wataha. Sarna wie, że umrze. On też wiedział. Wiedział, więc wrzeszczał, tarzając się w mieszaninie śniegu i błota, aż srebrne futro nie przybrało koloru zgnilizny. 

Aż zza zarośli wyszło to, co obserwowało go od samego początku. 
Nie wiedziało, dlaczego zostało tu zesłane, ani jak dawno temu. Wcale nie było jednak zdziwione, widząc zwierzę desperacko wijące się gdzieś w środku lasu, tym razem pod postacią wilka. Widziało śmierć wiele razy, ba, czasem samo ją zadawało, jeśli tylko zdążyło, choć nigdy nie miało na celu krzywdzenia. Chciało pomóc. Zawsze robiło co w jego mocy, by ulżyć tym biednym istotom, które pojawiały się tak samo znikąd jak i ono. Więc i tym razem podeszło do cierpiącego, z własnego gardła wypuszczając żałosne wycie, gdy kanaliki w kąciku bezkształtnych oczu produkowały gęste strumienie czegoś przypominającego łzy. Bolało je to, tak, jak tego wilka. Chciało pomóc i zabrać od niego cierpienie. Tak też zrobiło. Zbliżyło się i zacisnęło nierówną szczękę na szyi istoty, odbierając mu tlen, a gorzkie łzy wsiąkały w barwione zielenią i czerwienią futro, niegdyś szare jak marmur.

Wilk czuł dziesiątki naostrzonych zębów, wnikające do jego ciała, jednak nie niosły one ze sobą bólu… a spokój. Największa histeria jakiej tylko umierające zwierzę może doświadczyć przeminęła wraz z tym względnie niedużym dyskomfortem w postaci mordujących go szczęk. Jednak… nadal był w swoim ciele. Wijącym się w agonii, groteskowo podrygującym i walczącym o zbawienie, które miało nigdy nie nadejść. Czuł się, jakby był gdzieś indziej, choć nadal był w sobie; sobie, które nadal zamazywało mu wzrok łzami i piachem, wpadającym do oka przez desperacko wykręcające się łapy i które wydzierało się w przestrzeń błagając o pomoc. Tak jakby ciało nie rozumiało, że już było za późno i ratunek nigdy nie nadejdzie. Dla umysłu był to jednak bardzo stłumiony dźwięk. Tak podrygując i obserwując, tkwił w milczeniu, a jedynym elementem na którym mógł zawiesić zamglone, trzęsące się spojrzenie było truchło młodego koźlaka, które jeszcze chwilę wcześniej zjadał i którym następnie zwymiotował.
– Ty… jak długo tu jesteś?
Zapytał w przestrzeń. Jego głos był dużo spokojniejszy, niż głos osoby, która tkwiła zamknięta w cierpiącym ciele. Był naprawdę, niesamowicie spokojny, wręcz delikatny, przebijając się przez własne krzyki jak kwiatek, który upada z gałęzi aby osiąść na tafli jeziora. 
– J-j-ja Od-d-d sam-m-meg-go-o-o pocz-cz-czątk-k-ku….
– A jak tu trafiłeś?
– T-t-t-tak-k j-j-jak-k t-t-t-ty.
– Możesz rozjaśnić?
Głos wilka był już mniej cierpliwy, zirytowany jąkaniem i brakiem konkretów. 
Nagle leżące przed nim zwłoki zdawały się poruszyć. Nie, nie zdawały się. One wstały, niczym pociągnięta za grzbiet drewniana kukiełka, z której od razu posypały się garści białych trocin.
– Odpowiedz. 
– … T-t-t-to ni-ie t-t-t-woja-a win-n-a…. Ten-n świa-a-at-t n-nie jest-t-t t-t-twój-j, B-bia-ałe Ok-k-ko.
Białe Oko pozwolił bytowi mówić dalej.
– O-o-o-ni-i nas tu zsy-y-yłaj-ją. Z-z-syłaja-aj-ją cierp-p-pien-nie i śmie-e–erć. J-j-ja n-n-nie-e chc-cę, Bia-ałe Ok-ko… Przep-p-prasz-...
– Za co mnie przepraszasz, skoro mówisz, że to nie twoja wina?!
– Prze-e-ep-...
– Zamknij się – warknął wilk – I przestań się jąkać.
– J-j-ja-a-a…
– Kurwa, milcz!
Jak na zawołanie, koźlę zaczęło rzucać się dookoła, nieanatomicznie wyciągając kończyny i na zmianę przylegało do podłoża lub wisiało w powietrzu, nie przejmując się prawami fizyki, a larwy i ochłapy mięsa wysypywały się z niego jak plusz z rany rozdartej zabawki. Zachowywało się tak nienaturalnie, zarzucając łebkiem na długiej szyi, jakby nie wiedziało co ma ze sobą zrobić. W pewnym momencie zaczęło się wycofywać, będąc w oku basiora coraz mniejszą plamką. Gdyby mógł, prawdopodobnie by się poderwał… a może chciał to zrobić tylko dlatego, że nie był w stanie się podnieść, unieszkodliwiony w swoim własnym, dogorywającym ciele. Tak czy inaczej, nie planował przecież odganiać jedynego towarzysza… te reakcje raczej wynikały z…
– Stój! G-gdzie idziesz?! - krzyknął w kierunku oddalającego się ciała. 
Nawet duch zaczął się jąkać. Dopadło go osłabienie i w tym momencie zdał sobie sprawę, że i jego własne ciało przestało krzyczeć. Wydobywały się z niego tylko ciche, równomierne sapnięcia. Gdy wilk zdał sobie z tego sprawę, chciał krzyknąć jeszcze raz, tylko po to, by zagłuszyć ich huk.
– Cholera… - szepnął sam do siebie. Próbował odzyskać spokój, jednak te próby doprowadzały go do jeszcze większego szaleństwa, gdy obraz przed oczami coraz bardziej się rozmywał. 
Mijały minuty. a może godziny. a może dni.
Aż nie nastąpiła ciemność. A wraz z nią błogość. 
Białe powoli zamrugał, choć nie był w stanie uchylić powieki bardziej, niż kilka centymetrów. Ból odszedł, a wraz z nim cały ciężar stresu. Nie szarpał już nogami, ani nie dyszał.
– Umierasz, wilku. Jeśli chcesz, mogę zmienić się w kogo tylko chcesz i spędzić z tobą ostanie chwile, co ty na to? Przepraszam, że mogę zrobić tylko tyle.
W czerni basior poznał koźle ścierwo, jednak nie było ono już ścierwem. Stało prosto i patrzyło wprost na niego, a na głowie nosiło wieniec z białych jagód.
Na jego pysk wpłynął uśmiech, gdy coraz większa błogość napełniała mu głowę niczym czysta woda obmywająca kamień z drobin zaschniętego błota.
– Siedzisz mi teraz w głowie? – sapnął głosem umierającego, jednak nie potrzebował odpowiedzi – Zostań tak, jak… tak jak jesteś… Po prostu zostań… i mów.
Koźlę zbliżyło się, stawiając pewne kroki poprzez ciemność. Białe dostrzegł, że na pysku miało płaską maskę, zaś oczy były narysowane. W zupełnej cichy położyło się tuż obok niego, wychodząc poza zakres jego wzroku. Mógł jednak poczuć ciepło promieniujące z nieokreślonego punktu.
Tak… przyjemnie.
Głos koźlęcia również był miękki i kojący, choć przy tym bardzo smutny. Białe jednak już się nie przejmował.
 – To było zaplanowane, Białe Oko. Oni są bezlitośni, gdy tworzą nas i z góry skazują na cierpienie, którego sami nigdy nie doświadczyli. Jesteśmy jak rzeczy, jak postacie w książce. Nienawidzę tego. Bardzo, bardzo nienawidzę… Ale ty się nie martw, bo to teraz… to jest tylko chwilowe. Niedługo wrócisz do siebie, Białe Oko, i nie odczujesz żadnej zmiany… Wrócisz do swojego świata… A oni..? Oni… dalej będą robić to, do czego zostali stworzeni. Zawsze tak robią.

Nagroda: 400 łusek, 15 punktów do intelektu

poniedziałek, 7 listopada 2022

Od Asmodaya - Blood Hunt, lore cz. I

Test subject no.17. Female child. Body functions completely shut down, a large area of skin discoloration, severe visceral pain. Cause Of Death: loss of blood. 

Upon seeing subject no.17 in coma, subject no. 14 (adult male) resisted violently before being forcibly impeded, which resulted in the cessation of the experiment. Current conclusion: The sickness contains an unknown symptom that can induce unpredictable pathological skin mutation. Observed and frequently occurring purplish bluish stripes, spreading throughout the entire body of the infected. More tests are needed to identify the pattern of said mutations. The infection remains uncured, might require use of magic. 


He covered another dead body with a dark cloth, and a slight moan of disappointment escaped his throat. He pulled down a lever, shutting down the entire system. His greatest achievement remained to be his laboratory, apart from the improvements he made to his own body. The whole facility was placed underground in a long forgotten system of ruins, having tunnels with access to every District. One could say it was stretching under the entire Kingdom.

Asmoday wasn't scared of using ancient technology, that other wolves redeemed unusable or dangerous. Thanks to this, his laboratory remained unique, impossible to recreate. It was composed of three levels, each responsible for different aspects of his research. The main lab was located the highest of the three divisions, and was his main area of his activity. This level also held living test subjects locked in cells. Most of them were orphans, or criminals, due to the fact that nobody would care if they died. Occasionally, wolves would voluntarily offer themselves to Asmoday. Mainly, his experiments consisted of injecting a special type of energy into the test subjects and observe their reaction. 

For such a big facility, only 3 staff ran the place. Asmoday himself and Eden with Benares, his faithful followers. They had lost faith in their own deities long ago, so he became their God. Helping him to keep the test subjects alive and pursue his goal, they were crucial to his plans. He never had to fear their opposition or hesitation, as he had deprived them of their free will. They were aware that eventually Asmoday would have to dispose of them as well, but they accepted it, like they were waiting for that. 

"How many are left?" he asked, directing his question to males who stood a few steps away. 

"Three, Master. What's worse, the essence also seems to running out, and two generators have been shut down." Benares spoke, bowing low before his leader. 

"Monitor the subjects and discontinue injections. If no changes occur, we will change the formula." his voice was cold and dull, but there was a hint of dissatisfaction. 

He felt like he was chasing his own tail. He had observed nothing new for weeks, all he could see was death and torment. Even the life expectancy of the infected remained relatively the same. Maybe he should acquire more mature patients, or those that had more trained magical abilities. He had some doubts about such options and, in reality, had never considered them before. These are much harder to come by, they usually have their place in society and their disappearance would never go unnoticed. He could not afford to put his research in jeopardy by messing with the law again. In theory, he could try to convince someone to voluntarily submit to the experiments, but he already knew the attitude of others towards his research. They could never comprehend his noble goal, his sublime devotion, his honorable dedication. Mortals were sinfully foolish, ostracizing him, calling him a criminal and considering him as irredeemable without looking at the bigger picture. If only he could let the world see existence through his eyes, he would be titled a savior. However, despite all insults, he did not plan to give up. He couldn't possibly let go, that was his destiny, he was born to guide mortals to the better world. He was blessed with knowledge unattainable to others. Asmoday knew all sins of the world, and it was his fate, even if he knew he would bring upon himself a doom. It was a price he had to pay to make a better world, the promised land. 

Słowa: 712= 41 KŁ

Asmoday, Degenerat Miesiąca

autor: Remarin

Bestowing sins is the work of God. If God does not exist, I’ll become him.

Imię: Asmoday; w niektórych opowieściach: Wendigo
Ród: Z rodu Buer. Jednak został oficjalnie wydziedziczony.
Wiek: 5 lat
Płeć: Basior
Rasa: Xynth
Stan: Polutia
Stanowisko: Dawny potencjalny Uczony; obecnie w teorii Medyk.
Upomnienia: 0
Charakter: Głównym celem basiora jest zbawienie, jednak ten szczytny cel dostrzega tylko on sam. Chce oczyścić cały świat ze zła, pozbywając się wszystkich, których postrzega za „grzeszników”. Nie ma nikogo i niczego, czego Asmoday nie wykorzysta do osiągnięcia swojego celu, co w przeszłości spowodowało jego nieunikniony upadek.
Nie posiada wyrzutów sumienia ani poczucia winy, jest gotów poświęcić się i pozwolić sobie na okrutne czyny, aby uczynić świat lepszym miejscem. Postrzega siebie jako istotę bliżej Bogów lub ich moralne przeciwieństwo, akceptując swoją rolę jako zbawca. W jego oczach działa on wbrew własnemu interesowi, a jego ścieżka jest świadomie naznaczona samozniszczeniem. Żyje, by ratować cały świat, i dlatego musi skazać się na zło i stać się najgorszą wersją samego siebie. Jeśli to, do czego dąży, jest rajem, całkowicie sensowne jest, że uważa za konieczne stać się Bogiem, by to osiągnąć. Stąd wzięły się jego eksperymenty, które stały się jego najgorszą domeną, źródłem jego korupcji. W swoim dążeniu do przekroczenia śmiertelnych granic wykazał się wielokrotnym brakiem uznania do wilczego życia. Stara się znaleźć w wilkach Boskość, elementy wyższych istot i dzięki nim stać się równym Bogom. Ma taką obsesję na punkcie szerszego obrazu, zapewnienia wszystkim zbawienia, że przestał postrzegać wilki jako jednostki. Jego „pacjenci” czy pomocnicy są wręcz niewolnikami, w skrajnych przypadkach wręcz wyznawcami. Jest bezwstydnym i doskonałym manipulatorem, jednak to również robi z dobrej woli. Styl jego manipulacji sam w sobie jest paradoksem, jako że kontroluje każdy ruch danej osoby, często posuwając się wręcz do bezwstydnej kontroli umysłem, i dzięki temu uwalnia ich spod ciężaru podejmowania własnych decyzji. Wszyscy bezpośredni podwładni basiora zostali przez niego wyzwoleni, bo sam podejmuje za nich wszystkie decyzje, bierze na siebie całą odpowiedzialność.
Aby zrobić to, co musi zrobić, aby zmienić świat, musi stać się nieczułym potworem i to samo robi ze swoimi pacjentami, często faktycznie modyfikując ich i usuwając ich emocje. Dzięki temu uważają się za całkowicie wolnych w swoim oddaniu, jednak Asmoday, zamiast pozostawiać to wyborowi i zaufaniu, usuwa ich zdolność wyboru, usuwa ich zdolność do nieposłuszeństwa.
Asmoday celowo bierze na siebie ciężar ratowania całego świata, ponieważ nie może sobie pozwolić na postrzeganie innych jako równych sobie. Aby dalej się usprawiedliwiać, musi wierzyć, że jest jedynym wilkiem zdolnym do robienia tych rzeczy i dlatego wie lepiej niż ktokolwiek inny. Jest na tyle sprytny, by zdawać sobie sprawę nie tylko z pustki życia, jego braku celu, jego bezsensownego okrucieństwa, a także własnej gotowości, by dyktować to znaczenie innym.
Wygląd: Asmoday dla wielu wilków już na pierwszy rzut oka jest wybrykiem natury. Przerastający nawet najwyższe basiory nawet o łeb, cały nieproporcjonalny i momentami wręcz przerażający. Ma smukłą sylwetkę, w niektórych miejscach wygląda nawet na wygłodzonego. Cała masa basiora opiera się na patyczkowatych nogach zakończonych nienaturalnie ogromnymi łapami o długich i ostrych szponach. Jego sierść również jest dziwne rozłożona, na szyi gruba, puszysta i gęsta, a wszędzie indziej szorstka i krótka. Na jego sierści widnieją również czerwone znaczenia, które okazjonalnie zdają się świecić. Punktem kulminacyjnym całej dziwności jest jego pysk, zastąpiony czaszką. Nie jest to maska, nie jest również pewne czy to jego czaszka. Jego język jest nienaturalnie długi i cienki, przypomina bardziej język gada lub węża niż ten wilka. W oczodołach widnieją dziwne, czerwone ślepia. Nie są one oczami, nie da się ich wyciągnąć, skrzywdzić, nie da się nimi nawet mrugać, jednak jakimś cudem basior wciąż widzi. Łeb ozdabia para szpiczastych, dużych uszu, które zawsze sterczą w tej samej pozycji. Jego ciało zakończone jest chudym ogonem, długości równej niemal całej reszcie, który wręcz nigdy nie działa, jak powinien. Zamiast merdać i poruszać się jak u normalnego wilka, jego ogon bardziej się wije niczym wąż lub ciągnie za nim.
Żywioł: Grawitacja, Cień
Moce:
- Telekineza
- Jest w stanie dowolnie manipulować grawitacją. Moc ta pozwala mu na zwiększenie lub zmniejszenie grawitacji czy to środowiska, czy poszczególnych obiektów. Jest przez to w stanie całkowicie ignorować prawa grawitacji, pozwalając sobie na chodzenie po ścianach czy sufitach, czy nawet na lewitację. Jest to niesamowicie wszechstronne narzędzie, choć Asmoday nie odkrył jeszcze jej całkowitego potencjału. Wciąż trenuje, aby lepiej wykorzystywać te umiejętności w walce.
- Jest w stanie wtopić się w cień, całkowicie znikając z pola widzenia innych wilków. Może również przemieszczać się między widzianymi przez siebie cieniami, jednak takowy przeskok wywołuje u niego potworne zawroty głowy.
Rodzina:
Jedyny syn Marchosiasa i Leraje. Leraje, matka basiora, zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach i jej ciała nigdy nie odnaleziono. Marchosias dalej żyje w małej wiosce w Dystrykcie III.
Ostatnia rodzina, która mu pozostała to dwójka pomagierów, Eden oraz Benares. Oboje są basiorami w wieku około 4 lat. Odrzuceni przez świat i własnych pobratymców, zostali przygarnięci przez Asmodaya. Traktują go wręcz Boga i bez wahania zrobią wszystko, o co poprosi.
Partnerstwo z: Brak
Potomstwo: Brak
Miejsce Zamieszkania: Posiada kryjówki w każdym Dystrykcie oraz nawet na ziemiach niezamieszkanych. Obecnie kręci się w Dystrykcie I.
Umiejętności:

Intelekt: 100 | Siła: 80 | Zwinność: 41 | Szybkość: 50 | Latanie: 0 | Pływanie: 5 | Magia: 75 | Wzrok: 15 | Węch: 15 | Słuch: 15 |

Historia: Od młodości Asmoday miał obsesję na punkcie tworzenia istot, które mogłyby dorównywać nawet Bogom. Właśnie ta ambicja sprawiła, że został wypędzony z rodzinnej wioski i oskarżony o bycie potworem oraz wariatem. Niedługo później został przyjęty jako potencjalny przyszły Uczony, ze względu na swoją niesamowitą inteligencję i determinację. Był wybitnym uczniem, choć jego obsesja na punkcie niektórych starożytnych cywilizacji była dla wielu nieco ekscentryczna. Pomimo nieco chłodnych relacji z większością rówieśników, udało mu się szybko zaprzyjaźnić z własnym Mistrzem. Pod koniec jego szkolenia, razem z rówieśnikami i Mistrzami wyruszyli na ekspedycję, z której jedynie Asmoday wrócił żywy. Nie do końca wiadomo, co stało się w trakcie podróży, jednak przez reputację basiora, został on uznany za mordercę i z miejsca wydalony ze szkolenia. Raporty z sekcji zwłok pozostałych wilków były podobno tak makabryczne, że niemal od razu zakończono dochodzenie.
Stał się członkiem polutii, zamieszkując między byłymi kryminalistami i innymi odrzutkami. Ze względu na brak nadzoru i konsekwencji, poświęcił się w całości swoim eksperymentom. Po drodze został zakwalifikowany do podziemnych programów leczenia rzadkich chorób, jednak ze względu na swoje wątpliwe metody, został wyrzucony nawet z nich.
Obecnie dalej ucieka przed prawem, co rusz zmieniając miejsce swoich badań.
Inne:
- Parę części jego ciała nie należy do niego lub zostały one w jakiś sposób zmienione. Przykładowo, jego prawa przednia łapa wygląda jak zlepek kilku czyichś, z wieloma bliznami wyglądającymi jak przyszycia i łatkami sierści w innych odcieniach czy o innej gęstości futra.
- Pomimo twierdzenia, że jest całkowicie nieustraszony, ma lekką klaustrofobię.
- Mocno kuleje na prawą łapę.
- Asmoday całkowicie nie odczuwa bólu. To często prowadzi do jego głupich wypadków jak podpalenie własnego ogona, co zdarza mu się przynajmniej raz w tygodniu.
- W jego wszystkich kryjówkach i laboratoriach panuje ogromny chaos. Wszystko jest porozrzucane i nieuporządkowane, jednak jakimś cudem zawsze może znaleźć wszystko, co potrzebuje.
- Jest kastratem.
- Niewerbalna komunikacja jest u niego niemożliwa. Nie poruszają się ani jego uszy, ani pysk, a mimika jego ogona jest niezrozumiała dla innych wilków.
- Wierząc doniesieniom, jego zapach jest nadzwyczaj dziwny. Pomijając, że pachnie jak kilka różnych wilków, jego zapach jest również strasznie mdły, choć nie jest to zły zapach.
Autor: Slake#6414 [discord]
Layout by Netka Sidereum Graphics