Uczepiłam się łapy najstarszego brata ponaglając go jakby świat miał się skończyć, jeśli nie ruszymy natychmiast. Wiedziałam, że muszę dramatyzować najmocniej jak tylko umiałam, żeby naszej matce przypadkiem nie odwidziało się nagle odwołać całego przedsięwzięcia. Jedno małe zawahanie mogło skutkować odesłaniem mnie do domu, lub w ogóle zdecydowaniem, że tylko Jowisz pobiegnie kogoś zawołać, gdy my będziemy stać tu i czekać. Nie mogłam do tego dopuścić, gdyż przekreśliłoby to wszystkie nasze plany. Płakałam więc i piszczałam, jak nowonarodzone szczenię, tuptałam łapkami i zamiatałam ogonem, trzęsąc się teatralnie. Próbowałam jak tylko mogłam przeszkadzać dorosłym w ustaleniu wszystkich szczegółów, aby ich plany miały jak najwięcej dziur i luk, które później moglibyśmy wykorzystać. Gdy w końcu zirytowani podjęli decyzję, a mama pozwoliła mi pójść z bratem, aby choć trochę powstrzymać moje zawodzenie. Praktycznie nie zapiszczałam z radości, ale na szczęście udało mi się zdusić głos. W rezultacie wyszło coś, co przypominało bardziej zniecierpliwione ponaglenie i zmartwienie, niż ekscytacje. Odetchnęłam z ulgą, a Wenus prychnął na mnie w myślach. On też powstrzymywał się od śmichu już jakiś czas. Miałam ochotę spiorunować go wzrokiem, ale nie miałam czasu, bo Jowisz podniósł mnie i posadził sobie na grzbiecie, podchodząc do mamy. Gdy usłyszałam charakterystyczne brzęczenie monet w skórzanym woreczku, wędrującym z łap Mars do Jowisza, natychmiast pomyślałam, że w trakcie podróży trzeba wymyślić jak go zgrabnie zwędzić bratu. W końcu nie wypada zostawić w spokoju takiego pięknego kąska, podanego jak na srebrnej tacy. Wenus chyba myślał o tym samym, bo aż wyczuwałam jak trybiki w jego głowie zaczęły pracować. Dobrze, w końcu to on tu był od planów. Mimo całego tego zamieszania ja dalej, jak przystało na wprawiony element wykonawczy, plakałam i pośpieszałam brata. Mars wyraźnie zirytowana całą tą szopką machnęła na Jowisza łapą, by już biegł, a sama zabrała się za ogarnianie tłumu wilków. Nasza matka miała naprawdę duży respekt w społeczeństwie i co trzeba jej przyznać, nie bez powodu, ale o tym kiedy indziej.
Jowisz położył Wenusa przede mną i kazał mi go trzymać, gdy w końcu ruszyliśmy. Puch szeleścił pod łapami dużego brata, który próbował mnie pocieszać. Raz po raz zagajał konwersację, ale ignorowałam go chlipiąc. Szczerze wolałam ustalić z bliźniakiem nasze plany, niż rozmawiać z naszym wiecznie rozgadanym rodzinnym gigantem. Nie lubiłam tego ogromnego kluska, a szczególnie faktu, że traktował nas jak dzieci. Przecież byliśmy już pełnoprawnymi i wprawionymi złoczyńcami! Nawet mieliśmy własne przezwisko, a wiadomo, że tylko prawdziwi złoczyńcy je mają. Jak mógł nie rozumieć, jak poważna to jest sprawa!? Byłam dumną Kulką Chaosu, to przecież mówiło samo przez się. Na szczęście dało się nim tak łatwo manipulować, że była to wręcz codzienna zabawka. Trochę jak kukiełkowa marionetka. Szczególnie Wenus potrafił tak pociągać a jego sznurki, że robił cokolwiek. Niesamowicie miło się na to patrzyło. Teraz jednak stawał się już męczący z tym ciągłym pocieszaniem i odwracaniem uwagi. Czy nikt go nie nauczył, że co za wiele to nie zdrowo? Oparłam głowę na plecach Wenusa, obserwując las dookoła. Irytowało mnie, że Jowisz biegł tak wolno. Co i rusz pociągałam nosem, by dalej udawać płacz. Widok zaczynał mnie nużyć.
- "Wenuuuuus?" - Zagadałam w myślach do brata. - "Jak myślisz, która część Centrum będzie najlepsza na naszą bazę?"
- "Hym..." - Zastanowił się chwilę. - "Co powiesz na coś blisko naszego celu?"
- "Myślisz, że coś by się tam znalazło?"
- "Można poszukać."
- "Słyszałam o jakichś podziemiach w Centrum! Może sprawdzimy tam?"
- "O, to brzmi idealnie!" - Ożywił się Wenus, ale zaraz musiał się powstrzymać, by nie poruszyć się na grzbiecie Jowsza, który dalej gadał swoje.
- "Prawda? Słyszałam to od sąsiada, który rozmawiał z barmanem, który słyszał to od wilka, który mieszka w Centrum, który znał waderę, która badała jakieś rzeczy i znała legendę o wilku, który je odkrył!"
- "Brzmi wiarygodnie, skoro tyle wilków o tym słyszało."
-"A najlepsze jest to, że nikt nas tam nie znajdzie! Nawet Mars!" - Ekscytowała się w myślach waderka, dalej pociągając nosem, już bardziej z przyzwyczajenia i chłodu, niż dla zachowania pozorów.
- "Wiesz jak tam trafić?" - Spytał rozentuzjazmowany już Wenus.
- "Nie..." - Odpowiedziała powoli Halley. - "Ale od tego mam ciebie!" - Powiedziała pewnie i polizała brata po nosie.
Większość podróży rozmawiali między sobą o tym, co zrobią, gdy dotrą już do Centrum i znajdą swoje podziemia. Fantazjowali o pięknej kryjówce, którą urządzą, i której nikt nie będzie mógł znaleźć. Snuli plany co komu zwędzą by ją udekorować i wymyślali cóź to ludzie by mówili jakby ją zobaczyli. W skrócie, zabijali czas, bo podróż była długa. Planowali też w ciszy jak pozbyć się zbędnego balastu, ale ten problem był dość prosty do rozwiązania, gdy miało się dwie tak diaboliczne i śliczne główki. Nie zauważyli, gdy Jowisz przestał do nich mówić. Prawdopodobnie stwierdził, że Halley zasnęła z wyczerpania, bo w pewnym momencie przyspieszył kroku. Słońce wisiało już wysoko na niebie, gdy zamajaczyły przed nimi budynki Centrum. Halley podniosła główkę i uśmiechnęła się radośnie, a w jej oczach zabłyszczały iskierki.
- "Wenus, jesteśmy!"
<Wenus?>
Słowa:801