niedziela, 31 stycznia 2021
Wpis #13
środa, 27 stycznia 2021
Od Vallieany CD. Lys i Tin
Ale cyrk. Powiedz im, że za karę mają ci zbudować pomnik z szyszek.
Wadera ledwo powstrzymała się od gwałtownego prychnięcia śmiechem, a jej ucho zadrżało, zdradzając rozkojarzenie.
Albo, że rzucisz na nie klątwę.
Wadery raz wpatrywały się nią błagalnie, a potem odwracały wzrok na własne łapy. Głowa Vallieany w końcu lekko przechyliła się na bok.
- W porządku, przyda mi się pomoc przy ptakach. W grupie raźniej, prawda?- uśmiechnęła się ciepło, a speszenie na pyszczku wader zaraz przeistoczyło się w szok, zaś potem w radość… a może zadowolenie z siebie?
- Tak? Naprawdę?- zapytały
- Myślę, że tak. Stąd nad morze jest kawałek drogi, a samej mogłoby być niebezpiecznie.
Żałuj, że nie możesz zobaczyć ich aury. To wygląda jakby przykleiły do siebie kolorowe fale, coś niesamowitego.
- Dobrze! To kiedy wyruszamy?
Ciało wader się podniosło i dziarsko przestąpiło z łapy na łapę, kiedy Vallieana się wyprostowała, a na jej mordce wciąż gościł lekki uśmiech.
- A kiedy mają panie czas?
- My możemy nawet teraz- odparły.
Zerdinka mimowolnie poczuła jakąś radość, że wadery były tak pozytywnie nastawione, a przynajmniej jedna z nich wyglądała na zdeterminowaną. Pomyślała, że może nie zostanie oszukana na tych trzydziestu łuskach.
- A jutro? Od samego rana?
- Też może być. Mamy coś wziąć ze sobą?
- Może jakiś posiłek, żebyśmy nie musiały tracić czasu na polowanie- spojrzenie Vallieany prześlizgnęło się najpierw po sylwetce wilczycy, a potem zerknęła na rozkrzyczane ptaki- Tak, chyba tylko to. Resztą ja się zajmę.
- Okej- rogata głowa pokiwała twierdząco na znak że zrozumiała i podążyła spojrzeniem za tym valieanowym.
Nastała chwila ciszy, po której starsza znów podniosła wzrok.
- Jeszcze jedno, jak się do pań zwracać?- spytała, zdawszy sobie sprawę, że wcześniej wyłapała tylko jedno krótkie “Tin” podczas wewnętrznej dyskusji, podczas kiedy bogowie wiedzieli ile dusz siedziało w tym jednym ciele.
- Oh, jestem Lys, a moja siostra to Tin- odparła szybko- A do pani?
- Vallieana- tym razem to zielarka skinęła głową, zadowolona że są tylko dwie- No dobrze, w takim razie proszę jutro przyjść i wyruszymy nad morze... W końcu będę mogła spać bez ich pisków- uśmiechnęła się.
Pyszczek wader zdradzał lekkie zdziwienie, ale za chwilę odwzajemniły uśmiech.
- Nie zawiedziemy cię- oznajmiły i zaczęły się kierować do wyjścia z jaskini, zatrzymane jednak na chwilę przez zielarkę.
- Jeszcze lekarstwa- powiedziała szybko i wepchnęła nowo poznanym towarzyszkom ich pakunek. Lys i Tin wesoło skinęły głową i jeszcze raz powiedziały “Nie zawiedziemy cię!”, po czym wytuptały z jaskini, pozostawiając za sobą jedynie przeciąg.
Niebieskooka odetchnęła w przestrzeń i usiadła przodem do stadka kamieniarek, wpatrując się bez celu jak ptaki biegają z kosza do kosza.
- Myślałam najpierw żeby zaprosić Aarveda, ale może to lepiej że przybyły Lys oraz Tin- wyznała- Aarved pewnie jest zajęty.
Znów zapadła cisza, ale tylko na chwilę.
Mi to odpowiada. Te dwie są zabawniejsze.
Leniwy pomruk rozniósł się po przestrzeni. Valli mimowolnie uniosła jeden kącik pyszczka w lekkim uśmiechu, aby zaraz zabrać się za przygotowania do wyprawy.
- Wiadomo, bo ty to taki rozrywkowy jesteś.
<Lys i Tin?>
Słowa: 556 = 32 KŁ
niedziela, 17 stycznia 2021
Od Lys i Tin do Xevy
Od Lys i Tin CD. Vallieany
Słowa: 480 = 29 KŁ
czwartek, 14 stycznia 2021
Od Karwieli CD. Xevy
niedziela, 10 stycznia 2021
Od Vallieany CD. Lys i Tin
Jesteś durna. Mogłaś je pozabijać i zjeść, zamiast pieprzyć się z zabawą w niańkę.
I mimo pierwotnej determinacji, wadera była coraz bardziej skłonna do poddania się woli ducha. Przecież miała swoją pracę, która pozwalała jej żyć, więc nie potrzebowała kolejnego zajmowacza czasu w postaci stada ruchliwych ptaków… jednak nie przestała zgarniać skorupiaków ze skał. Oblała ją kolejna fala determinacji. Postanowiła się nie zniechęcać nawet pomimo monotonności zajęcia.
Co za uparte stworzenie…- pojawiło się przy jej uchu, jednak następne zdanie usłyszała już jakby z oddali- Oho, dwie kozy na horyzoncie. Masz dar do przyciągania dziwaków, moja miła.
“Miła” odłożyła kosz ze skorupiakami i zaraz obejrzała się za siebie, szukając podmiotu zainteresowania Vernona. Postanowiła nie komentować jego dziwnie dobrego humoru, w końcu nastrój jej przyjaciela był zmienny jak pogoda na morzu.
– Dzień dobry!
O dziwo, przed zielarką nie stanęły dwie kozy, a jedna wadera. Cały jej wygląd był dosyć interesujący, zaczynając od intensywnie pachnącej krwi na ciele, przez charakterystyczne dla przeżuwaczy umaszczenie i rogi, aż po czarne oczy eksponujące złote tęczówki. Dodając do całości słowa “dwie kozy”, czarna wadera uniosła lekko brwi w zainteresowaniu, obracając się do nowo przybyłej przodem.
- Potrzebujemy pomocy z tymi zadrapaniami, nie wiedzieć czemu nie chcą przestać krwawić… i może przy okazji znajdzie się coś na spękane poduszki?
Z jakiegoś powodu Vallieana wyobraziła sobie w miejscu zwykłych łap u samicy...a może samic? raciczki, kiedy jednak rzuciła na nie okiem, jasne było że tym razem nie znajdzie nic niesamowitego. Lekko się uśmiechnęła i podeszła parę kroków, zeskakując ze skalnych półek.
- Oczywiście, mogłabym zerknąć na rany?
Kózka energicznie pokiwała głową i ustawiła się bokiem do zielarki, dając jej szerokie pole podglądowe. Co prawda najwięcej krwi ściekało po głowie nieznajomej, jakby właśnie przetoczyła wymagającą bitwę, jednak wydawało się to nie przeszkadzać nowej klientce. Czyżby wadera była jakimś ogrodnikiem, który zapomniał jak się wykonuje swoją pracę? Zerdin delikatnie oglądała kolejne drobne cięcia, coraz bardziej upewniając się w swojej hipotezie.
- Czy może mi pani opowiedzieć, jak to się stało?
- Tak, tak! Otóż walczyłyśmy z krzakiem- przyznała dumnie- I wygrałam.
Niebieskie oczy zerknęły w te złote z milczącym zainteresowaniem. Chyba nie spotkała się jeszcze z takim sposobem na mówienie o sobie, ale przynajmniej była już pewna, że uprzednio się nie przesłyszała. Mimo wszystko postanowiła o to nie pytać, w końcu nie po to klientka przyszła. Szybko powróciła więc do głównego wątku
- To był taki szary, kolczasty krzak z wijącymi się gałęziami?
- Był raczej brązowy, ale tak- nieznajoma skinęła głową
- Jego kolce zawierają substancje zapobiegające krzepnięciu krwi przez jakiś czas. Nie jest to niebezpieczne dla zdrowia, ale przeszkadza.
Wadera słuchała z zainteresowaniem, gdy zielarka w końcu się odsunęła
-Zapraszam do środka, zaraz coś na to zaradzimy.
Chwyciła w zęby koszyk z drobnymi skorupiakami i weszła przez roślinną kurtynę do mieszkania jako pierwsza. Tak znajomy zapach ziół nie poruszył Vallieany, jednak towarzyszka parę razy kichnęła po wejściu w ciemności mieszkania zielarki. Gospodyni umiejscowiła koszyk pod ścianą porośniętą fluorescencyjnymi grzybami po czym wymamrotała krótkie "proszę tu poczekać" i po kamiennych schodkach zeskoczyła na najniższe piętro swojego mieszkania, czemu towarzyszył nagły pisk. W akompaniamencie dziwnych, cichych skrzeków wybierała najważniejsze medykamenty i zaraz wróciła na górę, spotykając się z klientką, która stała w pozycji gotowej na potyczkę, parę razy nawet drapnęła pazurami dywan z jeleniej skóry.
- Co tak krzyczy?
Zielarka odstawiła leki na niewielki stolik i zaczęła je dawkować.
- Wodne kamieniarki- odparła, jednak pytające spojrzenie Lerdis dało jej jasno do zrozumienia, że oczekuje większej ilości wyjaśnień. Vallieana nie musiała na nią patrzeć, żeby czuć na sobie ten wzrok- Takie wędrowne ptaki. Podróżowały teraz nad morze, ale w nocy złapała je burza więc trochę spanikowały przy tych kamieniach. Zazwyczaj dobrze się wspinają, co wynagradza im brak zdolności latania, jednak nie kiedy są w panice. Większość z nich jest wyziębionych i osłabionych, ale najgorzej oberwała przewodniczka stada, dlatego wzięłam je do siebie dopóki nie odniosę ich do znajomego ornitologa nad morzem... i teraz tak krzyczą jak coś się rusza.
- Oh, możemy zobaczyć?
W czarno złotych oczach zalśnił zachwyt
- Najpierw leki, dobrze?
Wadera zmarszczyła nos, ale ostatecznie się zgodziła i pozwoliła zielarce nałożyć maść na krwawiące miejsca, potem wetrzeć kolejną papkę z ziół w łapy i nawet zjadła porcję witaminową na uzupełnienie braków. Gdy w końcu zerdinka poprosiła aby nowa wadera chwilę została i poczekała aż leki się wchłoną, sama zeszła na niższą partię mieszkania, a wróciła z kolejnym koszyczkiem- tym razem pełnym piszczących, małych kuleczek pstrokatego puchu. Gdy tylko niebieskooka położyła koszyk pod ścianą, koło dwudziestu kamieniarek szybko wyskoczyło na stały grunt, zaś z niego przeskoczyły do kosza ze skorupiakami. Zachwycone ptaki zaczęły dłubać w skorupkach z takim przejęciem, że nawet im nie przeszkadzało to, że były mniejsze od swojego posiłku. W poprzednim koszu zostały wyłącznie osobniki osłabione i te które zapewniały im ciepło, zagrzebane wygodnie w grubym futrze.
- Ich społeczności są bardzo ciekawe. Opiekują się sobą nawzajem, a za przywódczynią pójdą wszędzie, dlatego tak łatwo było je tu przyprowadzić- opowiedziała zerdinka, siadając obok klientki, wpatrzonej w żyjątka.
Vallieana również skupiła wzrok na kulkach w piaskowych kolorach, które pomimo półmroku jaskini wytrwale biegały z kosza do kosza i walczyły z większymi skorupiakami. Po chwili milczenia wadera znów się podniosła i przeciągnęła kończyny, zwracając na siebie uwagę obcej wadery.
- Myślę, że maści powinny się już wchłonąć. Tę wetrzeć jeszcze dzisiaj wieczorem po najgłębszych ranach- niebieskooka uniosła drewniane pudełko i wsadziła je do splecionej torby- A tę na opuszki stosować po obudzeniu i przed snem przez następne dni. Jeśli maść się skończy, a jeszcze będzie potrzebna to proszę przyjść, dam nową porcję- i kolejne pudełko wylądowało w torbie- Za całość będzie trzydzieści łusek.
Podniosła wzrok na towarzyszkę i nagle ukuło ją wrażenie, że coś jest nie tak.
Chyba zbyt szybko wasze drogi się nie rozejdą.
<Lys, Tin?>
Słowa: 1001 = 70 KŁ
Od Jastesa do Vallieany
sobota, 9 stycznia 2021
Od Xevy do Karwieli, Nevt, Lys i Tin
Od Vallieany CD. Jastesa
Valliano, martwiłem się o ciebie.
Powieki wadery się uchyliły, jednak blask szpitalnych świateł niemal natychmiast zmusił je do ponownego osłonięcia wrażliwych źrenic. Nie było to za bardzo po myśli zielarki. Obudziła się dosyć spontanicznie, jednak nie była w stanie dokładnie określić czy było to trzy minuty wcześniej, czy może trzy godziny. Wiedziała za to, że ma dosyć spania. Niewidzialna siła jakby dotykała całego jej ciała, pobudzając je do działania, do jakiegokolwiek ruchu. Siła nie była agresywna, wcale nie szarpała, a bardziej ciągnęła kończyny ledwo przytomnej samicy ku górze, dając sygnały, że żyje. Ona sama cieszyła się z faktu, że oddycha.
Rzeczywiście, jasne światła zaczęły majaczyć, a jakieś fizyczne ciało zaczęło dotykać jej ciała, przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Ktoś nią potrząsnął, ktoś podniósł jej głowę, ktoś się bawił jej rozchwianymi członkami, ktoś coś non stop mamrotał. Sama świadomość Vallieany wracała powoli, mimo jej walki. Już raz obudziła się z takiego snu i jej organizm zdawał się o tym pamiętać. Już raz spał przez miesiąc, a potem przez ponad miesiąc nie mógł się z tego otrząsnąć, tym razem miało być inaczej. Ty razem nie było z nią aż tak źle.
- Ma pani... ma pani te moce...-
Zamrugała, próbując skupić wzrok na migoczącym przed nią wilku. Spora wadera, chyba Sivarius. Tak, raczej tak. Chyba nawet się śmiała. Dlaczego lekarz miałby się śmiać, mówiąc takie słowa?
- ..odciąć tę nogę, bo wyglądała...-
Zerdin znowu zabujała głową, chcąc wyłapać szczegóły. Gdzieś głęboko miała wrażenie, że zdania wydobywające się z kształtu białej wilczycy były niezwykle istotne, ale nie wiedziała co może z tym zrobić. Opuściła kończyny, a czarny łepek samoistnie opadł na poduszkę, gdy drętwiejący kark przestał spełniać swoją rolę.
- ...leki przeciwbólowe powinny… i sen…
Jednak Vallieana już spała.
Następna jej pobudka wyraźnie różniła się od poprzedniej. Przede wszystkim, umysł samicy był zdecydowanie jaśniejszy. Szybko się zorientowała, że znajduje się w szpitalnym łóżku i, że coś złego się stało. Na początku nie wiedziała co, jednak wystarczyło jedno porządne rozejrzenie się, by masa wspomnień (bynajmniej nie jej własnych, miała bowiem w głowie zgliczowane wspomnienia trzech wilków) usmażyła jej szare komórki. Tym razem też nie dawała celowo znaków życia. Leżała na boku z szeroko otwartymi oczami i trawiła każdą myśl, która próbowała się na siłę zagnieździć w mózgu sygnalizując “to nieee był seeen. Caias zeżarł ci nooogę...”, aż w końcu ktoś zwrócił na nią uwagę.
- Jest już pani z nami?
Duży basior uśmiechnął się półgębkiem i podszedł do łóżka wadery. Ta na początku chciała wstać, jednak szybko się rozmyśliła.
- Może mi pan powiedzieć… jak tu trafiłam? Co się stało z moimi towarzyszami? I co z moją łapą? Czy ja…
- Proszę o spokój, zaraz wszystko wyjaśnimy. Będziemy musieli też wypełnić dokumenty, ale na to przyjdzie czas. Przede wszystkim, jak pani się czuje, pani Vallieano?
Zielarka przesunęła spojrzeniem po lekarzu, a potem po jedynym fragmencie swojego ciała jaki widziała: dwóch wyciągniętych w przód łapach. Jedna z nich, ta lewa, czarna spoczywała pod tą drugą, misternie obwiązaną uzdrawiającymi liśćmi, pierwotnie białą. Spróbowała poruszyć kończyną, jednak było to na nic. Błękitne opuszki pozostały nieruchome.
- Jest pani pod wpływem silnych środków przeciwbólowych i regeneracyjnej magii, a w związku z dosyć poważnym… uszkodzeniem, cała prawa kończyna została znieczulona od ramienia, by tkanki mogły się swobodnie odbudować… Na początku planowaliśmy całkiem ją amputować od łokcia, jednak ze względu na pani moce damy jej czas. Jeśli unerwienie nie wróci albo coś pójdzie źle, to będziemy się zastanawiać do dalej.
Samica nie skomentowała tego niczym, nadal wpatrując się w kończynę.
- Jak długo spałam? I co z dwoma basiora…
- Pan Jastes został już poinformowany i jest w drodze, zaś szczenię wróciło do rodziców. Spała pani przez około dwa dni.
Tym razem musiała się podnieść. Gwałtowne poruszenie i szok wymalowany na jej pyszczku wyraźnie skonsternowały wilka, który szybko poprosił o nieprzemęczanie się.
Następne minuty minęły na wzajemnym wypytywaniu się obu wilków o szczegóły, jednak ostatecznie oboje nie wyszli z rozmowy w pełni usatysfakcjonowani- Vallieana wiedziała, że będzie musiała jeszcze zostać w szpitalu przez długi czas, co spowoduje poważne zaniedbanie jej pracy i prawdopodobne obumarcie części roślin, którym od dawna z takim zaangażowaniem poświęcała swoją krew, zaś lekarz nie dowiedział się, co takiego się stało z tą cholerną łapą wadery. Ona powiedziała tyle, że nie pamięta. Najszczęśliwszym momentem dnia za to było wkroczenie na salę Jastesa. Na widok wielkiego wilka niebieskooka chciała się na raz roześmiać i rozpłakać (co zresztą zrobiła, nie mogąc powstrzymać nagłego zalewu emocji), bo, na bogów, przeżyli razem coś tak nieprawdopodobnie przerażającego… Poza tym była poruszona samym faktem, że od razu przyszedł ją odwiedzić w szpitalu.
Szybko wymienili podstawowe fakty, kiedy Valli cały czas ocierała łzy z policzków, próbując zachowywać emocje na wodzy. Dowiedziała się, że posłaniec nocował w okolicy, i że nic mu nie jest, chociaż ma zdecydowanie dość wrażeń na najbliższy czas, a Caias trafił bezpiecznie do rodziców za co byli bardzo wdzięczni. Zarówno rodzina szczeniaka, jak i on sam, a nawet wędrowni handlarze życzyli zielarce szybkiego powrotu do zdrowia. W końcu zapadł moment ciszy, podczas której oboje wpatrywali się gdzieś w przestrzeń. Byli sami w pomieszczeniu (fontanna krwi wyciekającej z łapy rannej samicy była najwyraźniej wystarczającym powodem, aby zamknąć ją w odosobnieniu), co tylko minimalnie dawało komfort przy tak ważnej rozmowie, ponieważ musiało w końcu paść pytanie, które paść musiało.
- Co teraz?
Złote oczy basiora zwróciły się na samicę. Był wykończony, jednak wyraźnie nie chciał sam podejmować tej decyzji. Zerdin nie miała mu za złe, ponieważ jak mogłaby? Wcześniej jasno zadecydowali, że chcą pomóc tej opętanej kupce nieszczęścia, jednak w obliczu poświęcania swojego czasu, nerwów, a przede wszystkim zdrowia, przestawało to się logicznie kalkulować. Oczywiście, wcześniej też wiedzieli że nie wyjdą z tego bez szwanku, lecz podchodząc do sprawy, powiedzmy, na trzeźwo (gdyż Jastes nie mógł spokojnie usiedzieć przez dwa dni, które wadera spędziła w uśpieniu) nie spodziewali się, że rzeczywistość może zmiażdżyć ich do tego stopnia. Poza tym Caias teraz był z rodzicami, więc zakładając że obydwoje z białym wilkiem odpuściliby sobie pracę i ogólnie zdrowy rozsądek, to pod jakim pretekstem niby mieliby się spotykać z tym młodziakiem? Odprowadzili go do domu, mieli po drodze wypadek, to cóż, tak bywa, dzięki za wszystko i szerokiej drogi!
Czaszka Vallieany zaczęła od tego wszystkiego dymić. W pewnym momencie pomyślała nawet o wizycie u jakiegoś psychologa, zupełnie ją odcinając od najważniejszej sprawy. Przywróciło ją do rzeczywistości krótkie chrząknięcie opierzonego towarzysza, którego zmęczone spojrzenie błądziło gdzieś za oknem. Zielarka odetchnęła.
- Myślę, że oboje potrzebujemy czasu na powrót do całkowitej sprawności…- zaczęła, zerkając na swoją własną kończynę. Jastes lekko skinął głową, nadal nieobecny wzrokiem- A co do tej sprawy, to myślę… że nie jest to coś, z czym jesteśmy się w stanie mierzyć… Nie zrozum mnie źle, ale… jesteśmy zwykłymi wilkami, a nie superbohaterami i…- jąkała się, sama nie będąc przekonaną do słów produkowanych przez własny pyszczek. Czy naprawdę mogli to tak zostawić? Zaczęła się zastanawiać, jak wiele takich wilków jak oni trafiło na tego nawiedzonego potwora, a ile wilków dopiero na niego trafi. Jak się to dla nich skończy? Jak to się skończy dla Caisa?
- Rozumiem.- wewnętrzne rozterki przerwał spokojny, nieco wyprany z sił głos- Oboje zgadzamy się, że to nie jest zabawa dla naszym poziomie.
Wadera uniosła łeb. W złotych oczach była powierzchowna obojętność, ale też strach. To przerażenie równie dobrze mogłoby być odbiciem jej własnych wątpliwości, gdyby nie fakt, że obok niego stało jeszcze coś- determinacja.
Zmrużyła lekko powieki i spojrzała gdzieś w dół. Wzięła lekki wdech. Gdzieś przeskoczyła jej myśl, że samo oddychanie rzeczywiście może być naprawdę przyjemną czynnością.
- Czyli to koniec tej przygody…- zaczęła, a wahanie ulotniło się z jego głosu- Ale wpadnij do mnie na herbatę... jak już wrócę do domu i się ogarnę z tym wszystkim.
I mimowolnie się uśmiechnęła, może nawet przez chwilę się poczuła tak, jakby wszystko co najgorsze było już za nimi wraz z wypowiedzeniem tych słów.