wtorek, 30 lipca 2019

Od Pandory CD. Spero


Nie podobał mi się fakt zostawienia Spero samej z tym czymś, jednak szczeniaki także potrzebowały pomocy. Posłuchałem się wadery i pobiegłem do młodych, którzy dalej się nie zatrzymywali. Trwali w hipnozie? To by wyjaśniało, dlaczego samica odnalazła ich po magii, jaką po sobie zostawili. To okropne… po co ktoś by miał zapanowywać nad ich umysłami? To tylko zwykłe szczeniaki, jak każde inne, miałem nadzieje na szybkie wyjaśnienie sytuacji i nigdy jej nie powtórzenie.
Byłem już blisko, kiedy przede mną uderzył w ziemie kamienny ogon. Bałem się, że posąg smoka nagle ożył, ale się nic nie poruszyło, prócz tej części. Oczy dalej wpatrywały się w szczeniaki, a łapy tworzące portal ani drgnęły. Użyłem skrzydeł, ponieważ ogon był gruby, a ja za mały, by go przeskoczyć, wzleciałem do góry i gdy miałem się kierować do szczeniaków, ogon znowu się poruszył. Najpierw uderzył we mnie, poczułem silny ból w brzuchu, a potem w plecach, gdy wylądowałem na ścianie. Widziałem kątem oka, że są coraz bliżej i zaraz znikną. Nie myśląc długo się podniosłem i poleciałem wprost na ogon. Splunąłem krwią, która pojawiła się w moim pysku. Czerwona ciecz wylądowała na kamiennej kończynie, automatycznie wżerając się w miejsce, w którym wylądowała. Miałem chwilę czasu, ruszyłem na szczeniaki i… chwyciłem tylko Jamesa, Ashaya zdążyła zniknąć za portalem. Dopiero wtedy szczeniak odzyskał świadomą wolę, widząc mnie, zapytał co się dzieje, a potem zacząłem krzyczeć, kiedy zobaczył zmutowanego wilka, który walczył ze Spero. Odleciałem w bezpieczne miejsce i zostawiłem tam James’a, każąc mu zostać i się nie ruszać. Ja zaś pobiegłem do wadery, która nagle wylądowała nieprzytomna na ziemi, a wróg został zamknięty w wielkiej bryle lodu. Zatrzymałem się przy leżącej, miałem uchylone powieki, ale całkowicie opadła z ił.
- Spero, żyjesz? - szturchnąłem ją łapą, nie odpowiedziała, ale pokiwała ledwo głową. Rozejrzałem się. Bestia była zamknięta w lodzie, ogon leżał na ziemi, rozpołowiony na pół od mojej krwi, a portal, do którego weszła Ashaya, zniknął. James siedział w kącie i się nie ruszał, Spero leżała nieprzytomna, a ja znowu splunąłem krwią na ziemie. Ból na razie zniknął od adrenaliny, ale wiedziałem, że wróci z podwójną siłą. Teraz musiałem się zająć waderą, szczeniaka zaprowadzić do sierocińca i odnaleźć drugiego.
Nie miałem siły do rozmyśleń, dlatego wtargnąłem samice na swoje plecy i zawołałem szczeniaka, który był tym wszystkim roztrzęsiony i nie wiedział, co się stało. Daleko nie zaszedłem, ból pleców i brzucha ujawnił się w połowie drogi, dlatego ściągnąłem z siebie wilczycę i położyłem na ziemi. Odwróciłem się do szczeniaka, który uważnie rozglądał się po miejscu. Gdy złapał ze mną kontakt wzrokowy, dał mi do zrozumienia, że żąda wyjaśnień.
- Musimy odpocząć, dasz rade sprowadzić pomoc? - szczeniak niepewnie skinął głową, a ja ruszyłem z nim do wyjścia. - Będę przy Spero, nie dam rady jej tu zaciągnąć. Musisz działać jak najszybciej, potem sobie wszystko wyjaśnimy, obiecuje – powiedziałem słabym głosem. James był mądrym szczeniakiem, dlatego pokiwał głową i nie zadawał pytań. Zaprowadziłem go do wyjścia, jednak klapa u góry była zamknięta. Gdy ją popchnąłem, ani drgnęła. Westchnąłem zrezygnowany i spojrzałem na młodego.
- Co teraz?
- Wracamy do Spero i odpoczniemy chwilę – ruszyliśmy drogą powrotną, przez chwilę w ciszy. Skrzydłą i ogon ciągnąłem po ziemi, nie miałem sił. Chciałem wymiotować, ale się powstrzymywałem. Musiałem odpocząć, a kiedy Spero się wybudzi, znajdziemy Ashaye, nie mamy wyboru.

<Spero? Wiem, dość słabe>

Słowa: 541

niedziela, 28 lipca 2019

Festiwal Magii

To idealny czas, aby każdy z magów mógł pokazać co potrafi. Oczywiście drobni magicy i początkujący też mogą coś zaprezentować. Przedstawiane są wszelkiego rodzaju sztuki magiczne i zaklęcia. Dla chętnych odbywają się krótkie praktyki magii. Na zakończenie dnia, gdy wzejdzie księżyc, na nocnym niebie magowie zapewniają nam pokaz świateł.

Święto trwa do 3 sierpnia 2019.


QUESTY SPECJALNE
z okazji Balu Zimowego

//Questy z okazji świąt nie odnoszą się do naszej codziennej rzeczywistości bloga. Możesz więc napisać, że ktoś zastygł w czasie na zawsze i już tak będzie, ale nie będzie o tym wspominki w normalnych opowiadaniach. Te questy są oderwane od głównej fabuły.//

Questy przyjmowane będą do dnia 03.08.2019 do godziny 24:00.


I
Specjalnie na Festiwal Magii trzeba przygotować rynek. Należy zbudować scenę, rozwiesić ozdoby, przypomnieć magikom o tym, że zbliża się wielki dzień, a także jak wymaga tradycja zaprosić na pierwszy pokaz wszystkich Dowódców czterech frakcji. Z jakiegoś powodu zadanie to przypadło Tobie. Masz w tym roku nadzorować przygotowania. Musisz teraz jedynie poinformować główne głowy tego państwa. Niestety nigdzie nie możesz ich znaleźć. Co się stało z dowódcami i dlaczego zniknęli? Kto lub co za tym stoi i dlaczego chce zakłócić porządek naszej tradycji?

Minimum 2000 słów
Nagroda: 200 łusek


II
Właśnie udało ci się wymyślić nowe zaklęcie. Śpieszysz się, by powiadomić o nim radę magów, sądzisz, że może być w przyszłości bardzo użyteczne. Niestety po drodze ktoś cię zatrzymuje i wyzywa na pojedynek. Czymś zalazłeś mu za skórę, a to bardzo wrażliwy typ. Poza granicami miasta macie stoczyć walkę na czary.  Godzisz się, nie chcąc by twoje dobre imię zostało zszargane. Nieznajomy ma tylko jeden warunek. Musi się to dziać o północy. Dlaczego tak mu na tym zależało?

wersja a
Minimum 1800 słów
Nagroda: 150 łusek + 2 punkty do dowolnej dyspozycji

wersja b
Minimum 1500 słów
Nagroda: 150 łusek


III
Twój dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałeś, zjadłeś śniadanie, może poszedłeś na małą przebieżkę. W południe wyszedłeś by spotkać się ze znajomymi i porozmawiać. Spędzacie razem kilka godzin. Czujesz się przy nich coraz gorzej i wydaje ci się, że coś jest nie tak. Zaczynasz mieć paranoje, że twoi przyjaciele zostali przez kogoś zastąpieni. Gdy chcesz wrócić do siebie ci wyglądają jakby nie chcieli ci na to pozwolić. Chyba chcą wydobyć z ciebie jakieś informacje. O co chodzi?
Gdy próbujesz się wyswobodzić i uciekasz zaczynasz rozumieć, że znajdujesz się w iluzji. Kto cię w niej zamknął i co chce od ciebie uzyskać?

Minimum 2000 słów
Nagroda: 200 łusek

piątek, 26 lipca 2019

Od Spero CD. Pandory

- Chyba sobie żartujesz - zdążyłam jedynie warknąć, nim cienisty stwór uderzył we mnie z zapierającą dech w piersiach siłą. Sapnęłam, zarówno z zaskoczenia, jak i z bólu, nim wylądowałam na kamiennej posadzce.
Przeskoczyłam, zanim miałam okazję się przekonać, czy szpony i kły bestii są tak ostre, na jakie wygladają. Ułamek sekundy później znajdowałam się już za plecami stwora, biegnąc ile sił w łapach w stronę szczeniaków i dziwnego zjawiska, podejrzanie przypominającego jakiś rodzaj portalu...
- Ash! - wrzasnęłam, chcąc przyciągnąć jakoś uwagę dzieci. Nic. Szły powoli w kierunku fioletowego światła. - James! Do cholery, stójcie...
Wielka łapa uderzyła mnie w bok, odrzucając spory kawałek. Pazury rozorały skórę, zatrzymując się na żebrach. Wrzasnęłam z bólu, przetaczając się bezwładnie po brudnej posadzce.
Gdy otworzyłam, odruchowo zamknięte wcześniej, oczy, bestia stała nade mną, sapiąc groźnie. Ślina kapała z półotwartego, wykrzywionego w nienawistnym wyrazie pyska, tuż pod moje łapy.
Za potworem stojącym mi na drodze do szczeniaków dostrzegłam Pandorę, wyraźnie szykującego się do wsparcia mnie w walce. Nim zdążyłam go powstrzymać, rzucił się bestii na plecy, wbijając zęby w gruby kark. Rozległ się głośny, przerażający ryk bólu.
A gdzieś tam, za toczącą się przede mną szamotaniną, Ash i James szli na ślepo, prosto w nieznane.
To nie mogło się tak skończyć.
- Pandora! - krzyknęłam. - Zostaw go mnie, biegnij za dziećmi!
Łypnął na mnie jednym okiem. Nie trzeba było jasnowidza, by stwierdzić, że ten pomysł mu się nie podoba.
- Dam sobie radę, biegnij!
W końcu puścił stwora i, odbiwszy się od jego pleców, wystrzelił w stronę szczeniaków. Bestia chciała go jeszcze capnąć, ale byłam szybsza.
Skoncentrowana wiązka magii, niczym lasso, zaciągnęła się na czarnej łapie i pociągnęła w drugą stronę. Wytrącając przy okazji istotę z równowagi, przez co ta runęła na ziemię, porządnie zaskoczona. Nie czakając, aż się otrząśnie, posłałam w jej kierunku falę lodu.
Potwór odturlał się i chciał ponownie ruszyć na Pandorę, tym razem przeszkodziła mu jednak niewidzialna ściana. Ryknął, porządnie rozeźlony i, z żądzą mordu w oczach, odwrócił się w moją stronę. Warknął cicho, powoli ruszając w moim kierunku.
Dźwignęłam się z jękiem na łapy. Czułam, jak z rannego boku kapie krew. Zaczęłam mruczeć pod nosem zaklęcie uzdrawiające, nie spuszczając wzroku z potwora. Uzdrawianie to nie moja działka, nie było mowy, żebym zdołała całkiem zaleczyć ranę. Ale mogłam chociaż powstrzymać krwotok. Później przyjdzie czas na zamartwianie się kolejną blizną w kolekcji.
Gdy potwór skoczył na mnie, byłam gotowa.
Przeskoczyłam, gdy przerażająco wyglądające kły znajdowały się kilka milimetrów od mojego gardła. Pojawiłam się tuż za nią, wyczarowując z posadzki, na którą spadała, gruby i osto zakończony lodowy kolec. W zamyśle miała się na niego nadziać, jak kiedyś niedźwiedź...
Zamysł nie wypalił. Potwór w ostatniej chwili wykręcił się w powietrzu, jedynie ocierając o śmiercionośny kawał lodu.
Gdy podobne manewry raz za razem nie dawały rady pokonać bestii, a nie było widać, by Pandora ze szczeniakami miał zaraz pojawić się z odsieczą, trzeba było wytoczyć cięższe działa.
Zdołałam omamić szybkimi przesmokami wilka na tyle, że przywalił z rozpędu w niewidzialny mur, który stworzyłam, by oddzielił nas od reszty. Wykorzystałam chwilę zamroczenia przeciwnika, by na szybko naszkicować runę spętania. Zazwyczaj wykorzystywałam ją przy odsyłaniu duchów w zaświaty, ale tym razem też powinna zadziałać.
Szepnęłam jeszcze kilka słów zaklęcia, uważnie śledząc wzrokiem bestię. Widziałam ją jakby w zwolnionym tempie - jak powoli potrząsa głową, by przywrócić świadomość, odwraca się i rzuca mi spojrzenie, pod którym miałam ochotę się skulić i poddać. Ale nie zrobiłam tego. Dla Ash i Jamesa. Dla Pandory.
Gdy bestia rzuciła się na mnie z rykiem wściekłości, zamknęłam oczy, zastanawiając się, co by było, gdybym teraz zginęła. Gdzie trafiłaby Ashaya? Co z Lysandrem? Czy w ogóle by się dowiedział, co się stało...
Ryk się urwał. A ja otworzyłam ostrożnie oczy.
Bestia trwała zawieszona w skoku, idealnie nad wyrysowaną przeze mnie runą.
Gdyby nie to, że byłam skrajnie wyczerpana i do tego dość poważnie ranna, odtańczyłabym w tamtym momencie taniec zwycięstwa.
A tak to tylko opadłam bez sił na posadzkę, szeptem dokańczając zaklęcie pieczętujące. A dla pewności zamknęłam jeszcze potwora w wielkiej bryle lodu. Na razie, bez wsparcia, tylko tyle byłam w stanie zrobić.
Wbiłam półprzytomny wzrok w miejsce, gdzie ostatni raz widziałam Pandorę i czekałam, resztki sił wkładajac w to, by nie zasnąć. Krew kapała z ponownie otwartej rany na boku, ale już tego nie zauważałam. Byłam taka śpiąca...

<Pandora? Nie, Spero nie umarła, nie martwcie się, tylko tak trochę odpłynęła xD >


Słowa: 709

czwartek, 25 lipca 2019

Od Pandory CD. Spero

Nie miałem pojęcia, jakim cudem Spero odnalazła ich ślad. Nie wyglądała, jakby węszyła, a ja sam nie mogłem ich wyczuć. Mimo to uwierzyłem waderze, w końcu jej specjalność to magia, pewnie znalazła inny sposób na odnalezienie szczeniaków. Nie sądziłem jednak, że wylądujemy pod rynkiem. Powoli wleciałem do otworu, a wtedy nad moim łbem powtórzył się dźwięk mechanizmu i wejście się zamknęło. Poczułem się bardzo nie swojo, wylądowałem obok wadery, zwinąłem skrzydła i ruszyłem za nią, ciągle się rozglądając.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałem, nie rozpoznając dziwnego tunelu, w którym śmierdziało stęchlizną i szczurami. Ściany były oblepione nie tylko mchem, ale czymś klejącym. Z sufitu kapała woda i zwisały rośliny, przypominające liany, ale niby nie były. Podłoga zaś była lepka i brudna, wystarczył jeden krok i łapę już miałeś umorusaną w czymś ciemnym.
- W katakumbach – odparła. Jej głos rozległ się echem po miejscu, odbijając się od kamiennych ścian. Im dalej się zagłębialiśmy, tym wyraźniejsze stawało się to miejsce. Ściany, które nie różniły się od siebie niczym, prócz różnym rozmieszczeniem mchu, zamieniły się w budynki mieszkalne, przynajmniej tam mi się wydawało. Zobaczyłem zabite deskami okna oraz drzwi, które były połamane, albo ich wcale nie było. Sam widok przyprawiał mnie o dreszcze, ale nie odstępowałem od Spero o krok, która szybko przemierzała tunel. Czy znajdziemy na jego końcu szczeniaki? Miałem taką nadzieję.
- Tak właściwie, to skąd wiesz gdzie iść? - zapytałem, przyspieszając i idąc obok niej. Kiedy próbowałem wyłapać w tym miejscu ich zapach, aż oczy mnie zaszczypały, kiedy poczułem ten gorzkawo-kwaśny smród.
- Tropię jej magię, którą Ashaya po sobie zostawia – odpowiedziała. Chociaż było to zrozumiałe, ja tego nie ogarniałem.
- Jak to? Znaczy… Ash musiałaby wtedy ciągle czarować, prawda? - zasugerowałem, spotkałem się z przekręceniem głowy.
- Ash ma w sobie tyle magi… aż mnie zadziwia tym, co potrafi – pokiwałem głową, ale dalej czułem, że to nie to. Że tak, gdzie idziemy i gdzie są szczeniaki, dzieje się coś złego. Czy można to nazwać szóstym instynktem? Może, chyba dlatego, że opiekuje się szczeniakami odkąd tylko mogłem, wyczuwam, że coś nie gra. Jednak teraz… chciałbym tego nie czuć.
Po jakimś czasie mieszkania zamieniły się z powrotem w skalną ścianę, natrafiliśmy na rozwidlenie, ale Spero pewnym siebie krokiem, ruszyła w lewą stronę. Tutaj śmierdziało czymś… złym, jeśli mogłem to tak nazwać. Tak jakby najgorsze koszmary i potwory spod łóżek i z szaf kryły się właśnie w tym miejscu. Dostałem gęsiej skórki, ale się nie odzywałem.
- Już blisko – mówiąc to, samica zaczęła biec. Od razu ruszyłem za nią, starając się nie wdepnąć w zielone kałuże, które powstawały przez spadające krople z sufitu. Co to było? Wyglądało jak kwas, śmierdziało krwią, a ja miałem wrażenie, że są to wnętrzności jakichś robali. Nigdy więcej nie wejdę do katakumb.
Nagle wadera się zatrzymała. Znaleźliśmy się w ogromnym pomieszczeniu, w którym znajdowały się stoły, krzesła, pojemniki, naczynia, koce i wiele więcej. Wszystko było porozwalane, jakby przeszła tu burza. Na końcu sali stały zaś dwa szczeniaki. Siedziały do nas tyłem i wpatrywały się w oczy kamiennego smoka. Była to spora rzeźba, przedstawiającego spokojnego smoka. Jedną łapę miał uniesioną w geście powitania, a drugą zapraszał w swoje progi. Kiedy Spero chciała do nich podbiec, zobaczyłem, że między szczeniakami, a rzeźbą coś się porusza. Z początku myślałem, że mam zwidy, ale czarny dym przemienił się w wilczopodobną postać. Był to duży wilk, stojący na dwóch łapach, bez oczu. Podszedł do szczeniąt, a wtedy wadera krzyknęła do nich. Te jednak zahipnotyzowane nawet nie odwróciły głowy w jej stronę. Ruszyłem za wilczycą, kiedy czarna bestia skoczyła przed nami. Nie wydawała przy tym żadnego dźwięku, nie atakowała też, czekała. Widziałem, jak za nią, między łapami smoczego pomnika, pojawiają się fioletowe błyskawica, które po chwili utworzyły portal. Dzieci musiały być pod jakimś wpływem, ponieważ w milczeniu i bez prób ucieczki, ruszyły w stronę portalu. Wadera znowu krzyknęła i starała się wyminąć stwora, ale ona rzuciła się na nią.

<Spero?>



Słowa: 639

środa, 24 lipca 2019

WPIS #2

Comiesięczna aktualizacja została przeniesiona na lipiec, z powodu niskiej aktywności na blogu.

W okresie 24 maja - 24 lipca:

Napisano 45 opowiadań
Dołączyło 21 wilków
Odeszły 2 wilki; 2 dołączyły  ->  aktualny stan liczbowy 10♀/10♂


Najaktywniejszym wilkiem została Spero z wynikiem 14 postów!
w nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań

Ashaya - 36 KŁ
Ilya - 80 KŁ
Ingrid - 31 KŁ
Lysander - 61 KŁ
Pat - 21 KŁ
Rena - 43 KŁ
Rhiannon - 33 KŁ
Spero - 244 KŁ + 100 KŁ + 100 KŁ = 444 KŁ
Pandora - 250 KŁ
Valion - 46 KŁ
Warper - 49 KŁ

Królewskie Obwieszczenie!

Zawiadamia się, iż dnia 27 lipca 2019 roku rozpocznie się Festyn Magii i trwać będzie do 03 sierpnia!
Wszyscy mieszkańcy są serdecznie zaproszeni na zabawę!
Będzie dobra muzyka, cudowne występy magików i pokazy sztuczek na rynku! Czekają nas też specjalne questy!
Świętujmy razem!

//Naira jest łaskawa. Każdy kto weźmie udział w balu [i opisze to w swoim opowiadaniu] dostanie punkt umiejętności do dowolnej dyspozycji]

wtorek, 23 lipca 2019

Od Spero CD. Pandory

Jasna cholera.
Byłam sparaliżowana. Wpatrywałam się w drzewo i Pandorę z rosnącym przerażeniem, nie mogłam się poruszyć, choćby drgnąć. To... niemożliwe. Po prostu... to nie może być prawda. To musi być sen, jakaś mara, kolejna iluzja stworzona przez Ash. Musi...
- Spero? - usłyszałam cichy głos jednej z kucharek, które wybiegły z budynku, gdy usłyszały to przerażające wycie. Zamrugałam i spojrzałam na nią półprzytomnie. Stała koło mnie, patrząc na mnie smutno. - Wszystko będzie...
Dobrze? Jakoś w to wątpię. I jakoś nie chciałam tego słyszeć. Nie... nie teraz.
Dlatego, nie czekając, aż skończy, rzuciłam się w panice w kierunku drzewa. Ledwo wyhamowałam przy samym niemal pniu i wypuściłam wiązki magii tropiącej. Często sprawdzały się lepiej niż nawet najczulszy wilczy nos. Poza tym... skoro Pandora nie był w stanie wyczuć ich zapachu, może ja będę w stanie znaleźć inny ślad, jaki po sobie zostawili. Czy raczej - który zostawiła Ashaya. A jeszcze dokładniej - jej magia.
To dziecko jest pod tym względem niesamowite. Jej umiejętności... są niespotykane. To, co potrafi, przerasta moje wyobrażenia. I podejrzewam, że nie tylko moje...
Gdy moja magia odnalazła pierwszy ślad, prawie popłakałam się z ulgi. Natychmiast wystrzeliłam w kierunku, w którym prowadził, wołając do zaskoczonego Pandory przez ramię:
- Tędy!
Biegłam ile sił w łapach, nie oglądając się za siebie. Ominęłam kilka zaskoczonych wilków, omal ich nie potrącając. Usłyszałam, jak Pandora za mną rzuca im zdyszane "przepraszamy".
Moja licha kondycja zaraz się jednak odezwała. Zaklęłam szpetnie, wściekła na swoje ciało, palący ból w płucach, gdy nie mogłam złapać oddechu, łapy, które odmawialy posłuszeństwa. Nie pozwoliłam jednak, by mnie to powstrzymało.
Przeskoczyłam kilka metrów, w kierunku, w którym prowadził trop. W jednej chwili biegłam niemal tuż przed Pandorą, w drugiej, w towarzystwie niebieskiego blasku, znalazłam się kilka metrów przed nim. Usłyszałam, jak basior, zaskoczony, ostro wciąga powietrze przez nos.
Powtórzyłam skok w przestrzeni jeszcze kilkakrotnie, starając się zwracać uwagę na to, by znajdować się cały czas w zasięgu wzroku Pandory. Kilka razy musiałam się zatrzymać, by mnie dogonił, ale i tak był to szybszy sposób poruszania się, niż bieg w moim wykonaniu.
W ten sposób dotarliśmy do rynku. Zwykły trop już dawno by się urwał, zniknął w tłumie, jaki tu urzędował niemal o każdej porze. Ale nie ten, którym podążałam.
Przeskoczyłam, by ominąć zbiegowisko. Pandora miał skrzydła, mógł nad nimi przelecieć, nie widziałam więc powodów, dla których miałabym nie ułatwić sobie sprawy. Szczególnie w tak palącej kwestii jak zagadkowe zniknięcie dwóch szczeniaków...
Ledwo wylądowałam w jakimś zaułku, łapa mi się omsknęła na kamieniu. W akompaniamencie wiązanki przekleństw, runęłam jak długa na ziemię. By zaraz odkryć, że zimna ziemia to nie koniec mojego upadku.
Usłyszałam, jak coś się pode mną przesuwa. Jakiś mechanizm. Zaskoczona, nawet nie drgnęłam, gdy ziemia zacząła się spode mnie osuwać.
Zdołałam jeszcze dostrzec Pandorę, który właśnie nadleciał, nim runęłam w dół.
W panice ponownie przeskoczyłam, lądując bezpiecznie na posadzce... miejsca, w którym się znalazłam.
Zaskoczona rozejrzałam się dookoła. Chwilę mi zajęło połączenie faktów, ale gdy w końcu mi się udało, sapnęłam zaskoczona.
Znajdowałam się w katakumbach.
Słyszałam o nich. Z resztą, kto nie słyszał? Ale miejsce położenia wejścia do nich jest szerzej nieznane...
Cóż, wygląda na to, że zupełnym przypadkiem udało mi się je znaleźć.
I dobrze, jak zdałam sobie sprawę po chwili. Bo to właśnie tutaj prowadził trop, wyraźniejszy w tym miejscu. Widać Ash, podobnie jak ja, użyła jakiegoś zaklęcia, żeby spowolnić ich upadek.
I pobiegli dalej, ku kamiennej bramie widocznej kawałek dalej.
- Wszystko w porządku?! - usłyszałam nad sobą głos Pandory. Uniosłam głowę, by zobaczyć jego zatroskany pysk w dziurze w suficie.
- Tak! - odkrzyknęłam. - Chodź tutaj, szczeniaki chyba szły tędy!

<Pandora?>

Słowa: 591

piątek, 19 lipca 2019

Od Pandory CD. Spero

Spojrzałem na waderę i lekko się uśmiechnąłem. Przypominała po części moją opiekunkę, obie miały dobre serce. Momentalnie wpadłem w uczucie melancholii, kiedy mnie nikt nie chciał, ona się mną zajęła. Tak samo jak Spero tą małą suczką, która swoją drogą, miała prześliczne oczęta. Cieszyłem się, że James zagadał do nowej, zawsze miał dar łatwego kontaktu z innymi, słyszałem, że już wiele razy miał być adoptowany, ale niestety przez swoich braci, tak się nie stało. Nie chciał ich opuszczać, a oni sami byli jego przeciwieństwem, co nawet sam zdołałem zauważyć. Bardzo ławo wpadali w kłopotu i ciągle mieli coś za uszami, kiedy ten starszy stał się odpowiedzialny i mądry, jak na swój wiek. Pewnie był to wynik tego, że musi w pewnym stopniu zajmować się młodszym rodzeństwem, uwielbiam tego dzieciaka.
- To miłe z twojej strony – oświadczyłem po chwili, przerzucając wzrok na szczeniaki, które po wytłumaczeniu nowej towarzyszce zabawy, rozpoczęły atak na zamek. Lubiłem się im przyglądać, kiedy wszystkie razem się bawiły, żaden z nich nie dostawał, a jeśli już ktoś łapał doła i siedział z tyłu, szybko był wciągany do zabawy. Trochę żałowałem, że sam nie trafiłem do takiego sierocińca w młodości, ale nigdy nie będę smutno wspominał przeszłości, gdyż mimo wszystko wadera była dla mnie matką, której nie poznałem, czego można chcieć więcej? W moim przypadku kontaktu z rówieśnikami, ale bez tego można było żyć. - I masz rację, dobrze jest mieć gdzie wrócić – odparłem. Przypomniały mi się te szare, deszczowe dni, podczas których biegiem wracałem do jaskini. To miłe uczucie, wiedzieć, że nie ważne co się stanie, będziesz mieć gdzie wracać i mieszkać, chociaż przez nieokreślony czas.
Obserwowaliśmy zabawę szczeniąt na początku w ciszy, aż ponowiłem temat.
- Jak taka młoda wilczyca znalazła się w Strefie Wykluczenia? - zapytałem, przypominając sobie informację, o tym miejscu. Nigdy go nie widziałem na oczy, ale po usłyszeniu historii, wiedziałem, że to nie najpiękniejsze miejsce. Czyżby zbłąkana duszyczka trafiła tam przypadkiem?
- Myślę, że wie to tylko Ash. Zawsze, jak pytam, wzrusza w odpowiedzi ramionami. Może kiedyś... zaufa mi na tyle, żeby mi to powiedzieć – odparła, skinąłem głową i znowu na chwilę się zamyśliłem, kiedy przyglądałem się nowemu szczeniakowi. A może nie pamięta po prostu?
Nagle usłyszeliśmy przeciągłe wycie. Było blisko, jakby jego twórca znajdował się gdzieś wokół nas, ale nie potrafiłem określić, z której strony dochodził. Nie powtórzył się, był jednorazowy, jednak było w nim coś… strasznego. Na pewno należał do wilka, ale wycie nie przypominało niczego, co bym znał. Po chwili z sierocińca wybiegły dwie kucharki, podbiegły do nas, najwidoczniej przestraszone. Szybko ogarnęły wzrokiem wszystkie szczeniaki, a na ich pyskach pojawiła się ulga.
- Wystraszył nas ten dźwięk, był tak blisko… - odezwała się pierwsza.
- Myślałyśmy, że to stąd i coś się stało – pokręciłem głową i miło się uśmiechnąłem.
- Wszystko w porządku, nie ma się czym martwić – odwróciłem się i spojrzałem na szczeniaki. Wszystkie stanęły w miejscu, rozglądały się we wszystkie strony, zatrzymując swój wzrok na nas. - Nic się nie stało – oznajmiłem szczeniakom, ale one nie wyglądały na przekonane. Podszedłem do nich, dalej wyglądały na przestraszone.
- Panie Pandora – odezwał się młodszy brat Jamesa. Zwróciłem na niego uwagę. - James i Ash gdzieś zniknęli – na początku nie chciałem przyjąć do siebie tej wiadomości, potem pojawił się strach.
- Jak to. Nie ma ich? - szczenie pokiwało głową, po chwili obok mnie pojawiła się Spero. - Ostatnio stali przy tamtym drzewie i czekali na znak, ale nie ma ich – spojrzałem w stronę pnia, które stało na swoim miejscu. Podszedłem do niego i wciągnąłem do nosa powietrze. Powtarzałem czynność parę razy, okrążając drzewo i szukając tropu, niestety się nie udało. Spojrzałem na waderę, która dalej stała przy szczeniakach. - Nie czuje ich, tak jakby… ich tu wcale nie było.

<Spero? Zaczynamy zabawę ^^>

Słowa: 604

czwartek, 18 lipca 2019

Imera odchodzi!

Postać została również uśmiercona przez autora.

Od Imery CD. Spero

Długo czasu, tak? Chyba jednak nie chcę mi się czekać. Może by tak...
- Tak więc... Poradzisz sobie sama? - zapytałem, smacznie się przeciągając. Mój kręgosłup wyglądał tak, jakby zaraz miał przebic skórę.
- Tak. - odpowiedziała krótko i zwięźle, jak zwykle.
- To dobrze. - objaśniłem, gdy już skończyłem prostować ciało - Bo i tak nie zamierzam ci pomagać. - Spojrzałem na horyzont. Między drzewami, gdzieś w oddali, przebijały się ostatnie promyki słońca.
- Rzeczywiście. Późno już. - przyznałem i ostatni raz spojrzałem na waderę - Adiós, madame. - pomieszałem nieznane mi języki, byleby choć w tej niepowtarzalnej chwili sprawić wrażenie dostojnika - Powiedziałbym, żebyś pożegnała ode mnie stado, ale i tak nikt mnie nie zna, a ja nie znam nikogo. Wasz północny klimat mi nie sprzyja. - odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę zachodzącej gwiazdy.
- Tak właściwie - krzyknęła, gdy byłem dość daleko, zapewne zrozumiała, że odchodzę w "nieznane" - Na zachodzie spotkasz się jedynie ze zlodowaciałym oceanem.
Czyżby chciała ustrzec mnie od niechybniej śmierci? Nie sądze. Po prostu miała okazję do pokazania swojej mądrości i oczywiście wykorzystała ją. Skinąłem w "niewdzięcznej podzięce" i skierowałem się na południe. Nie myślałem pozytywnie - bałem się, to głupie, ale prawdziwe. Bałem się, że nie dam rady. Początkowo droga była całkiem przyjazna, jednak gdy wyszedłem z lasu w szczere pole... Powiedzieć, że było gorzej, to jak nic nie powiedzieć. Drżałem, byłem słabszy niż kiedykolwiek. Było zimno. Śnieżnie. Mogłem poprosić kogoś o pomoc wcześniej, ale moje cholerne ego nie przeżyłoby takiego upokorzenia. Z minuty na minutę było coraz chłodniej, także wietrzniej. Po krótkim czasie słońce już całkowicie schowało się za horyzontem i przestało ogrzewać moje zziębnięte ciało. Moja szczęka drżała, a kruche zęby co chwilę obijały się o siebie. Zmrożony śnieg zaczął wbijać mi się w opuszki łap, sprawiając ból, a do tej pory roztopiający się lód zamarzł na moich portkach dodając ciężkości. Nadciągała burza. Śniegu było coraz więcej, coraz wyżej musiałem podnosić łapy. Nie wiem czemu, byłem pełen nadziei. Pierwsze, delikatne płatki białego puchu zaczęły spadać na ziemię. Przyciągneły za sobą zimny, arktyczny wiatr, który przeszywał mnie na wskroś. Podmuchy były coraz silniejsze, przynosiły coraz więcej opadów. W oddali widziałem jedynie gęsto wirujące, białe śnieżynki. To, co szalało, niby że w oddali, zaczęło się przybliżać. Co gorsza wichry mi nie sprzyjały - wiały mi prosto w pysk. Nie wiem co sobie myślałem, idąc w sam środek burzy śnieżnej. Traciłem widoczność. Gdyby chociaż było jasno, ale nie - trwał wieczór. Te delikatne, urocze opady zamieniły się w prawdziwą nawałnicę. Moja chuda sylwetka również nie sprzyjała. Gdybym miał trochę tłuszczu, wtedy być może byłoby lepiej. Nie dawałem rady. Chciałem się zatrzymać, ale doskonale wiedziałem, że jeśli to zrobię, już nie dam rady ruszyć na nowo. Wiatr stawiał niewyobrażalny opór. Śniegu przybywało, sięgał mi niemal do brzucha, a na klatce zlepiały się kolejne bryły. Było zimno. Mroźno. Instynkt nakazywał uciec, użyć umiejętności, ale tak bardzo bolało mnie, że przed żywiołem nie da się uciec. Nie widziałem kompletnie nic. Gdy na chwilę otworzyłem oczy, wleciał w nie cięty śnieg. Szło się coraz ciężej. Przestałem czuć uszy oraz zalęgnięte w śniegu łapy. Spostrzegłem, że od kilku chwil tkwię w tym samym miejscu, nie mogąc się ruszyć. Opadłem na śnieg, który teraz mnie przysypywał. Mróz przeszywał moje ciało, już nie tylko od zewnątrz. Czułem go w środku. Skuliłem się, chcąc dodać sobie otuchy, ciepła. Będzie dobrze. Przetrwam burzę i pójdę dalej, na południe, do ciepłych krajów. Będę wygrzewał się na słońcu, z dala od zimna, z dala od śmierci. Ujrzałem słońce, jaśniejsze niż kiedykolwiek. 

Ale później nastała ciemność. Niczym nie zmącona ciemność. I tu kończy się życie czarnego basiora. Następnego ranka nikt nie znajdzie jego ciała. Nikt nie dowie się, co tak naprawdę zdarzyło się tej nocy

Słowa: 603

Od Ashayi

- Ładnie - pochwaliła mnie Spero, wadera, którą od mojego pojawienia się w Królestwie Północy zwykłam nazywać mamą. - Chociaż spodziewałam się mniej... druzgoczącego efektu.
Uśmiechnęłam się do niej promiennie i rozejrzałam się dookoła, dumna z siebie i tego, co udało mi się zrobić.
Wokół nas unosiły się tysiące niewielkich kamieni. Podniesionych moją magią!
Zanim się tu znalazłam nie miałam pojęcia, że czarowanie może być tak zabawne. I niebezpieczne, przypomniały mi się słowa Spero, gdy zaczęła mnie uczyć i w euforii wywołanej dobrze rzuconym zaklęciem powiedziałam coś podobnego. Potem, na polecenie mojej mamy, Fen znalazł dla mnie o tym książki w Wielkiej Bibliotece. Szczególnie  te poruszające przypadki źle wykorzystywanej czarnej magii, którą obydwie się posługiwałyśmy.
- Ym, tylko, wiesz... Cieszy mnie, że potrafisz modnieść... je wszystkie - Spero jeszcze raz powiodła wzrokiem po lewitujących kamieniach. Przełknęła ślinę, jakby zdenerwowana, choć przecież nie miała ku temu powodu, powinna się cieszyć, że robię postępy! - Chciałam, żebyś podniosła ten głaz - wskazała łapą średniej wielkości kamień, który pewnie byłabym w stanie podnieść o własnych siłach, nie posiłkując się magią. Określenie go mianem "głazu", to lekka przesada. - A ty podniosłaś wszystkie kamyki dookoła, tylko nie ten. Nie mówię, że to nie wyczyn, bo uwierz mi, nie każdy tak potrafi. Ale teraz nie wiem, czy zrobiłaś to specjalnie, czy...
Nim miała szansę skończyć, opuściłam kamienie na ziemię, skupiając się na tym jednym. Po chwili uniósł się lekko ponad ziemię, ale to tyle. Okazał się cięższy, niż myślałam...
- Dobrze, na razie tyle starczy - Spero skinęła głową, a ja z westchnieniem ulgi, przy pomocy magii, odłożyłam głaz na miejsce. - Jutro idziemy do Centrum, zostałam wezwana do Pałacu w jakiejś sprawie.
- Będę mogła iść w tym czasie do biblioteki? - zapytałam natychmiast, przypadając do mamy i zaczynając skakać wokół niej. - Proooooszęęę!
- Jasne - zaśmiała się i, kładąc łapę na mojej głowie, uniemożliwiła mi dalsze skoki godne kangura (śmieszne istotki, widziałam ich obrazki i opisy w książkach). - Ale teraz wracamy do jaskini. Trzeba się spakować.
Wystrzeliłam jak z procy, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Za sobą pozostawiłam roześmianą Spero, która, jak doskonale wiedziałam, nie była w stanie dotrzymać mi kroku z powodu swojej słabej kondycji. Ale wiedziałam też, że pewnie w jaskini znajdzie się przede mną. Kiedy po raz pierwszy zapytałam, jak to zrobiła, odpowiedziała, że ma swoje sposoby, ale po kilku podobnych przypadkach, gdy nie odpuszczałam, odpowiedziała, że przeskoczyła. Potem wytłumaczyła, że potrafi, w zasadzie odruchowo, przemieszczać się w czasie i przestrzeni, na dowolne odległości. Choć im dalsza odległość, tym bardziej jest to odruchowe, nie panuje nad tym i takie tam... Ale dla mnie i tak brzmi genialnie!

~•~

- Hejka Fen! - krzyknęłam, ledwo przekroczyłam próg Biblioteki i moim oczom ukazał się wspomniany basior. Podskoczył wystraszony, nim odwrócił się do mnie i uśmiechnął. W kilku susach dopadłam do niego i przytuliłam się do niego na powitanie. - Biegnę do działu z księgami o magii! - chciałam poszukać czegoś więcej o umiejętności Spero do "przeskakiwania". Choć wiele wilków potrafiło tworzyć portale teleportacyjne, opis jej umiejętności nie pasował do niczego, z czym w moim krótkim życiu się spotkałam. Byłam tego ciekawa.
Nim zniknęłam między regałami, na wpół usłyszałam, na wpół odczytałam z myśli, jak mama przeprasza Fena za moje zachowanie. Parsknęłam cicho. Jemu to nie przeszkadzało.
Kilkadziesiąt minut później przeszukałam chyba cały dział magiczny, do którego miałam wstęp. Już miałam się poddać, gdy na najwyższym regale dostrzegłam obiecującą pozycję.
Byłam zbyt niska, by jej sięgnąć, Fena nie było nigdzie w pobliżu, a Spero prosiła, żebym raczej starała się nie używać nieopanowanych do końca zaklęć. Stałam więc pod tym ragałem, zastanawiając się, co zrobić, gdy usłyszałam przyjazny głos:
- Może pomóc?
Natychmiast skinęłam głową i odwróciłam się do właściciela głosu.
Przede mną stała śnieżnobiała wadera z czerwonymi wzorami na sierści. Zamrugałam szybko, po czym uśmiechnęļam się do niej promiennie i rzuciłam, nieco rozmażonym głosem, z może, ale tylko może, lekko wyczuwalną nutką zazdrości:
- Twoja sierść ma piękny kolor...

<Nevt? ;P >

Słowa: 636

Od Spero CD. Lysandra

Rano, ledwo otworzyłam oczy, powitał mnie ciepły uśmiech Lysa.
- Witam śpiącą królewnę. Jak się spało? - zapytał.
W ramach odpowiedzi jęknęłam w proteście i, zwinąwszy się w kłębek, wtuliłam się w skrzydlatego basiora. Słońce ledwie przebijało się znad horyzontu, prawie nie rozświetlało w tym momencie pokoju. Było zdecydowanie za wcześnie, by w ogóle myśleć o wstawaniu.
- A kto mówił, że już nie śpię? - mruknęłam. - Musiało ci się wydawać... - ziewnęłam, zamykając oczy z zamiarem ponownego zaśnięcia. Przez chwilę przez głowę przeszło mi pytanie, gdzie tak w zasadzie się znajduję, ale ostatecznie nie zadałam go, uznawszy, że jestem na to zbyt zmęczona, a skoro Lysander był obok, to nie mogło mi nic grozić.
- Czyli zakładam, że dobrze - nie tylko usłyszałam, ale i poczułam śmiech Lysa. Położył na mnie głowę i mruknął do ucha - W takim razie śpij dalej. Nigdzie nam się nie spieszy...

~•~

Gdy obudziłam się po raz drugi tego dnia, było już znacznie później. Słońce stało wysoko na widnokręgu, a z zewnątrz dobiegał znajomy harmider zatłoczonych w środku dnia ulic Centrum. Poruszyłam się nieznacznie, gdy nie poczułam koło siebie Lysandra, i rozejrzałam się po pokoju.
Ze zmarszczonymi brwiami wygrzebałam się spod skór, którymi byłam przykryta.
- Wyspana? - usłyszałam wtedy znajomy głos. Na mój pysk wkradł się uśmiech, gdy odwracałam się, by spojrzeć na basiora. Stał przy jednym z okien w pokoju. Pewnie wyglądał na zewnątrz, nim się obudziłam.
- Teraz tak - odpowiedziałam z uśmiechem.
Lys zaproponował, byśmy zeszli na dół coś zjeść. Poinformował mnie też przy okazji, że znajdujemy się w zajeździe Pod Maciągowym Okiem.
- Mogliśmy iść do mnie - zauważyłam, gdy zchodziliśmy schodami na parter, do wspólnej jadalnii.
- Dystrykt I jest nieco daleko - Lys spojrzał na mnie spod zmrużonych brwi.
- Chodziło mi o moje mieszkanie w Centrum - zaśmiałam się. - Jest niedaleko sierocińca.
Teraz basior zatrzymał się ja wryty i popatrzył na mnie, jakby mnie widział po raz pierwszy, na co ponownie się zaśmiałam.
- Nie mówiłam ci o tym? Przepraszam - szturchnęłam go lekko pyskiem, żeby się uśmiechnął, co zaraz zrobił. - Musiało nie być okazji.
We wspólnej jadalni znaleźliśmy dla siebie miejsce w rogu sali i zamówiliśmy jedzenie. Czekając na nie, Lys zagadnął:
- Wiesz... Zastanawiałem się nad czymś ostatnio - zaczął, wbijając wzrok w łyżeczkę, która mieszała moją herbatę. Tak, jestem leniwa i używam magii też do takich przyziemnych rzeczy. Gdy podniosłam wzrok na basiora, kontynuował. - Pamiętasz Feana, o którym ci mówiłem? - zapytał, a ja skinęłam głową. Słodki maluch z sierocińca, nie dało się go nie pamiętać. - Zastanawiam się... z resztą, sama to sugerowałaś... - plątał się. Co było w pewien sposób urocze.
- Lys - przerwałam mu z uśmiechem. - Spokojnie. Nie denerwuj się, to tylko ja - mrugnęłam do niego porozumiewawczo, na co uśmiechnął się, nieco spięty, ale w końcu udało mu się skończyć zdanie.
- Chciałbym go adoptować - wyrzucił z siebie. I nim zdążyłam przyswoić tę informację, zaczął wyrzucać z siebie z prędkością karabinu maszynowego - Ale... jestem żołnierzem. W każdej chwili mogę zginąć. Albo, co gorsza, doprowadzić do śmierci bliskiej mi osoby, a tego bym po raz kolejny nie przeżył...
- Lysander - ucięłam jego słowotok, przybierając poważny wyraz pyska. - Nie mów tak. Nie zginiesz. A nawet... - zacięłam się, ale przełknąwszy ciężko ślinę, uciekłam wzrokiem gdzieś w bok i kontynuowałam. - Nawet gdybyś jakimś chorym zrządzeniem losu zginął... Dasz mu dom. Miłość rodzica, której nigdy w swoim, jak na razie krótkim, życiu nie zaznał - spojrzałam ostrożnie na Lysa. Wbijał wzrok w stół. Uśmiechnęłam się lekko i dodałam pokrzepiającym tonem - On też tego chce, Lys. Pytał o ciebie, gdy ostatni raz odwiedzałam sierociniec. Jestem pewna, że gdybyś zdecydował się go adoptować, byłby w siódmym niebie.

<Lys? ^^ >


Słowa: 581

środa, 17 lipca 2019

Ashaya

azzai

Ci, którzy wiedzą, jak jest w ciemnościach, zrobią wszystko, by pozostać w świetle...


Imię: Ashaya (przyjaciele często skracają jej imię do Ash)
Ród: z Rodu Lux, ale zapytana, przeważnie mówi, że pochodzi z rodu swojej opiekunki - z Rodu Xijan
Wiek: 2 lata
Płeć: Wadera♀
Rasa: Merith
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Mag Czarnej Magii
Charakter: Ashaya jest waderą pozytywnie zakręconą, pełną optymizmu i wiecznie uśmiechniętą. Uwielbia spędzać czas w otoczeniu przyjaciół. Naturalnie przychodzi jej zjednywanie sobie innych. W ekspresowym tempie potrafi zaprzyjaźnić się niemal z każdym i zdobyć jego zaufanie. Jednak jej samej trudno jest całkowicie zaufać innym, irracjonalnie z każdej strony spodziewa się potencjalnej zdrady.
Zawsze jest chętna do wyświadczania przysług, jednak za każdą będzie oczekiwała rewanżu. I nie dziw się, jeśli owym "rewanżem" będzie prośba o nieco krwi. Do czego jej to? Cóż, biorąc pod uwagę jej umiejętność "pożyczania" czyjejś mocy przez mieszanie jego krwi ze swoją, bywa to przydatne.
Uwielbia czytać i zgłębiać swoją wiedzę. Potrafi całe dnie przesiedzieć w bibliotece z nosem w książkach, całkowicie oderwana od otaczającej ją rzeczywistości. Z niezwykłą pasją zgłębia także, często dawno zapomniane, arkana magii.
Bezbłędnie potrafi wyczuć kłamstwo. Do tego dochodzi fakt, że bardzo nie lubi, gdy ktoś próbuje ją oszukać. Lepiej więc nie próbować, bo potrafi zareagować... wyjątkowo gwałtownie. Na tyle, że często balansuje wtedy na granicy łamania prawa. I choć fizycznie krzywdy nie zrobi, potrafi swoimi iluzjami nieźle namieszać w psychice...
Wygląd: Jak na waderę jest dość wysoka, dorównuje wzrostem niektórym basiorom. Ma długą, biało-czarną sierść, nos obwiedziony kolorem niebieskim. Ma heterochronię - co oznacza, że tęczówka jednego oka ma inny kolor niż druga, w jej przypadku w prawym oku jest niebieska, w lewym żółta.
Żywi sentyment do czerwonego płaszcza, który należał kiedyś do jej matki. I to mimo, że do rodzicielki nie żywi żadnych pozytywnych uczuć. Jest to jednak jedyna pamiątka z miejsca, z którego pochodzi i jakoś nie w smak jej się z nią rozstawać.
Żywioł: Dusza • Krew • Czarna Magia
Moce:
~ zna bardzo dużo zaklęć z dziedziny czarnej magii, jedne proste, inne bardziej złożone
~ mieszając swoją krew z czyjąś, jest w stanie na pewien czas przejąć jego moce
~ tworzenie iluzji, widocznych jedynie dla danego wilka (coś jak zwidy, mary), ale również potężniejszych, widocznych dla wszystkich przebywających w danym pomieszczeniu
~ może zobaczyć i przywoływać dusze zmarłych, nadawać im namiastkę cielesności (tak, że każdy może je zobaczyć, potrafią zrobić krzywdę, ale same nie mogą zostać zranione przez nic, poza bardzo silną magią) i posługiwać się nimi np. w walce
~ potrafi do pewnego stopnia czytać w myślach, może się tak porozumiewać z kimś na duże odległości - przemawia do niego telepatycznie, a odpowiedź wyczytuje z myśli
Rodzina: Tak w sumie, to nie wie. Wyparła tę informację z pamięci. I tak parka, która ją spłodziła, wzorem rodziców nie była. Po tym, jak Spero z Rodu Xijan znalazła ją w Strefie Wykluczenia i wzięła pod swoją opiekę, to właśnie ją uważa za matkę.
Partner: Obecnie jest zbyt skupiona na księgach, by zwracać uwagę na zalotników. Ale jeśli komuś uda się do niej dotrzeć... no cóż, nic tylko pogratulować.
Potomstwo: ---
Miejsce zamieszkania: Na co dzień mieszka w Dystrykcie IV, w jednej z jaskiń pod Marznącymi Wodospadami. Jest to całkiem dobrze ukryte przed resztą świata miejsce, idealna kryjówka, dodatkowo całkiem blisko miejsc, które bada. Od czasu do czasu pomieszkuje w mieszkaniu w Centrum swojej przybranej matki, Spero.
Patron: Matka (biologiczna) zawsze twierdziła, że patronuje jej Nemeye. Osobiście wadera sama nie wie, czy w ogóle wierzy w jakiś bogów...
Umiejętności:

Intelekt: 20 | Siła: 3 | Zwinność: 4 | Szybkość: 4 | Latanie: 0 | Pływanie: 4 | Magia: 30 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 15 |

Historia: Ashaya urodziła się na Ziemi Fareńskiej, na południowym-wschodzie kontynentu. Mieszkała tam przez pierwszy rok swojego życia, praktycznie opiekując się sobą sama - rodzice byli zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na plączącego się pod łapami szczeniaka. Podczas jednej z samotnych eskapad poza swój dom, którymi umilała sobie dłużące się w samotności dni, natrafiła na ciekawe miejsce. Trafione piorunem drzewo, otoczone dziwną aurą. Które zdawało się ją wołać...
Następne, co pamięta, to pysk pochylającej się nad nią błękitnej wadery. Spero z Rodu Xijan znalazła ją, na wpół przysypaną śniegiem w Strefie Wykluczenia i choć początkowo chciała oddać ją do sierocińca, by mała miała dach nad głową i swoje miejsce do spania, ostatecznie zdecydowała się zaopiekować szczeniakiem. Zbyt się z nią zżyła podczas drogi do Centrum.
Zaraz potem odkryto u małej wadery wyjątkowo potężną magię, przewyższającą nawet tą, którą posługują się niektóre dorosłe wilki. Wtedy Spero zgodziła się wziąć ją do siebie na nauki. Jak się okaże w późniejszym czasie, jak wiele razy wcześniej pokazała nam historia, uczeń przewyższy mistrza...
Inne: 



~ Dysponuje potężną magią, nie popada w śpiączkę, jeśli zużyje jej zbyt wiele, jednak coś takiego odbija się na niej fizycznie - zaczyna się od krwotoków z nosa, a potem kolejno z uszu i oczu. W skrajnych przypadkach traci przytomność, a gdyby zdarzyło się kiedyś, że naprawdę przesadzi, mogłoby to doprowadzić nawet do jej śmierci.
~ Magia związana z żywiołem duszy często wymyka się jej spod kontroli, dusze się jej narzucają i niekiedy przejmują nad nią kontrolę, szepcząc do ucha sugestie. Nie kontroluje się wtedy i ciężko ją z tego stanu istnej żądzy mordu wyciągnąć. Ale nietrudno dostrzec, że się w nim znajduje - jej oczy przybierają wtedy ten sam kolor, lekko przydymionego niebieskiego.
Autor: Anko5

Od Pandory CD. Reny

Nieco zdziwiła mnie jej prośba. Czy ja wyglądam na osobę godną zaufania, czy czegoś podobnego? Wątpię – ale to nie znaczy, że tak nie jest. Po prostu przyzwyczajenia i myśli z dzieciństwa ciężko zmienić, więc kiedy od małego byłeś zmuszony trzymać się na uboczu, nagłe podejście ledwo poznanej osoby, która chce ci się na jakiś temat szczerze wygadać, jest trochę szokujące. Mimo to pokiwałem głową. 
- Oczywiście, słucham cię – podczas drogi do biblioteki, opowiedziała mi o koszmarze, który nawiedził ją tej nocy. Gdy dotarliśmy do sali, wyglądała na spokojną, ale wiedziałem, że w środku się denerwuje, lekko drżała, kiedy opowiadała o ucieczce w lesie i ataku bestii. - Wnioskuje, że był dość realistyczny – stwierdziłem. Samica pokiwała głową i westchnęła, na chwilę zamykając oczy, aby uspokoić szybko bijące serce. - Ponoć realistyczne sny są prorocze – stwierdziłem na głos i zerknąłem na waderę, która słysząc to, spojrzała na mnie. Wyglądała na poruszoną, a ja pożałowałem swoich słów, po co straszyć i stresować innych czymś, co usłyszało się dawno temu?
- Mam nadzieję, że ten jest wyjątkiem – odpowiedziała i zatrzymaliśmy się przed regałem z książkami. - No cóż, nie będę ci już zawracać głowy, dziękuje za rozmowę – po tych słowach się odwróciła i ruszyła w drugą stronę. Stałem przez chwilę jak słup soli, aż do niej nie podbiegłem.
- Poczekaj – przystanęła, a ja stałem przed nią jak głupi. Właściwie, to czego chciałem? A raczej czego nie chciałem? - Też bym mógł ci opowiedzieć o moim śnie? - zapytałem po chwili ciszy. Zaskoczona wadera skinęła głową. W rzeczywistości, koszmar śnił mi się trzy dni temu i nie mam pojęcia, dlaczego wybrałem tę formę rozmowy. Chyba łatwiej jest opowiadać o czymś pobocznym, niż o sobie.
We śnie towarzyszył mi wilk. Czułem, że go znam, widziałem jego pysk i mówiłem po imieniu, ale kiedy się obudziłem, nie potrafiłem sobie go przypomnieć, ani wyglądu, ani imienia. Jakby był obcy. Szliśmy przez las i o czymś rozmawialiśmy, kiedy zaatakowały nas inne wilki. Wszystkie były czarne i nie miały twarzy, mojego towarzysza przebili włócznią i zrzucili z klifu, który nagle pojawił się przed nami. Nie mogłem krzyczeć, związali mi pysk, a potem przeszli do najgorszej części. Tak samo jak Rena, czułem ból, chociaż nie był on w odpowiedniej skali do tego, co zrobili. Wiedziałem, że gdyby to działo się naprawdę, gardło już dawno bym zdarł od krzyku. Najpierw połamali mi rogi, kawałek po kawałku, aż nie wyrwali je z głowy. Następnie podpalili mi skrzydła, które na koniec także oderwali. Kiedy mieli zamiar zrobić to samo z tylnymi kończynami, jakiś cudem zerwałem się spod ich uścisku i pobiegłem przed siebie, skacząc w przepaść. Gdy chciałem machnąć skrzydłami, nie poczułem niczego. Spadłem w dół, w morze, tak jak mój towarzysz, którego truchła nie zobaczyłem.

<Rena? Nadrobimy to>

Słowa: 444

wtorek, 16 lipca 2019

Od Valiona CD. Spero

- Chyba powinniśmy znaleźć dla was jakiś nocleg. - powiedziała Spero.
- Przydałoby się. Znasz jakieś miejsce?
- Raczej tak. Zaprowadzę was do niego.
Gdy doszliśmy na miejsce, Spero nas pożegnała i poszła. Wszedłem razem z dość mało trzeźwym Elliottem. Lokal wyglądał skromnie i przytulnie. Zauważyłem jakiegoś wilka, stojącego za ladą, podszedłem do niego i się spytałem o cały nocleg, a Elliott usiadł na drewnianej ławce i czekał na mnie. Dowiedziałem się co i jak i rozeszliśmy się razem z Elliottem po swoich pokojach. Położyłem się na łóżku. Było dosyć wygodne. Spędziliśmy większość dnia w barze, oni pili, tańczyli i śpiewali, a ja się tylko temu przypatrywałem z niesmakiem... No cóż, dla mnie najlepszy dzień to nie był, ale... Mogło być gorzej?... Rozmyślałem nad tym dniem, który się wydarzył. Bar... Zasnąłem po jakimś czasie.
Nastał świt, a dobiegające promienie słońca mnie wybudziły. Niechętnie wstałem, na tym łóżku spało się dosyć przyjemnie. Wyszedłem z pokoju i zapukałem do pokoju mojego brata. Cisza. Dałem mu jeszcze czas, żeby spał po wczorajszym wydarzeniu. Zszedłem sam na dół i zjadłem strawę, którą mi zapodał jeden z kucharzy. Królestwo jest bardzo rozwinięte, myślę, że moglibyśmy z bratem zostać tu na dłużej. Tylko trzeba by było znaleźć też konkretne miejsce zamieszkania i może jakąś pracę? Gdy mój brat wstał. Przygotowaliśmy się i wyszliśmy z zajazdu.
Nie przedłużając, maszerowaliśmy przez śnieg, wśród centrum. Dotarliśmy w różne inne miejsca. Obaj byliśmy lekko zdezorientowani, ale jakoś udało nam się odnaleźć w nowych klimatach. Rozmawialiśmy z różnymi wilkami, żeby nas może poprowadziły gdzieś konkretnie... A właściwie ja rozmawiałem, bo, trochę Patowi dalej w głowie woda sodowa odbijała. Dowiedzieliśmy się, że byliśmy, jak to mówią miejscowi.... W Dystrykcie I udało nam się dogadać i znaleźć stałe mieszkanie. Parę dni minęło i wiadomo, przydzielili nam różne obowiązki i tak dalej... Po prostu życie zaczęło się układać i zostaliśmy w Królestwie. Stałem się Kronikarzem i teraz piszę to wszystko.

Słowa: 312

poniedziałek, 15 lipca 2019

Od Lysandra CD. Spero

Słowa Spero drgnęły mną. Gdy to powiedziała poczułem jakieś przyjemne, wewnętrzne ciepło. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy jej głowa ukryła się na mojej piersi i uniosłem delikatnie skrzydło, obejmując ją. Westchnąłem szczęśliwy składając pocałunek na czubku jej głowy, a następnie mój wzrok powędrował na kolorowe ogniki. Trwało to jeszcze jakąś chwilę. Po oddechu towarzyszki, mogłem spokojnie stwierdzić, że odpłynęła w mocny sen. Nie powinna zasypiać na zewnątrz. Przemyślałem jak mógłbym ją podnieść, nie budząc jej jednocześnie. Na całe szczęście jest drobna, więc z ułożeniem jej nie będę mieć problemu. Najdelikatniej jak potrafiłem odsunąłem się od niej i gdy się osuwała natychmiast położyłem się na ziemi. Z pomocą skrzydeł mogłem na moich plecach przenieść Spero, nie zakłócając jej spokoju. Tak nie pójdziemy ani do mnie, ani też do niej. W głowie wertowałem wszystkie możliwe wyjścia. Mógłbym poprosić Lien o pomoc, ale czy naprawdę jest to potrzebne? Oczywiście przyjmą nas na zamku, ale z jakiegoś powodu chciałem tego uniknąć. Po krótkiej chwili stwierdziłem, że najlepiej będzie udać się do Maciągowego Oka.
~*~
Gdy dotarliśmy na miejsce w zajeździe unosił się miły dla nosa aromat pieczonej dziczyzny, Palenisko na środku rozgrzewało pomieszczenie, a kilkoro wilków siedziało w spokoju przy stołach i jadło kolację. Zapłaciłem za pokój, do którego udałem się ze śpiącą przyjaciółką. Delikatnie położyłem ją na posłaniu i przykryłem baranią skórą. Kiedy byłem pewien, że waderze jest ciepło i wygodnie mogłem zgasić świecę i położyć się obok niej. Światło księżyca wpadające przez okno delikatnie oświetlało pomieszczenie. Wpatrywałem się przez moment w pysk Spero. Lubię cię, wiesz? Chyba nawet bardziej, niż jestem skłonna przyznać, wybrzmiewało mi w głowie. Dlaczego tak mnie ucieszyły te dwa zdania? Właśnie, kim ona właściwie dla mnie jest? Znam siebie, znam moje przekleństwo. Nie mogę postępować nigdy pochopnie. Poza tym jestem żołnierzem, powinienem dwa razy się nad wszystkim zastanawiać. Tak jak nad tym szczeniakiem. Może Spero ma rację? Skoro tak bardzo się o niego martwię powinienem go adoptować. A co jeśli umrę na polu walki? Przecież o to chodzi, nie chcę nikogo opuszczać. Chyba muszę poprosić błękitną o radę i jej zadać to pytanie, co jeśli umrę?
Nie miałem siły dłużej zadręczać się myślami. Po prostu zasnąłem, przypominając sobie jak wilczyca szeptała do mnie przy lodowisku.
Obudziłem się nad ranem. Wadera właśnie zaczęła otwierać oczy.
-Witam śpiącą królewnę – uśmiechnąłem się szeroko – Jak się spało?

<Spero?>

Słowa: 385

Od Spero CD. Pandory


- Na pewno wpadnę - uśmiechnęłam się ciepło do Pandory i, pożegnawszy się ze szczeniakami, opuściłam sierociniec. Słońce zaszło już jakiś czas temu, teraz na ciemnym niebie jaśniały miliony gwiazd, rzucając srebrne światło na ziemię. Przymknęłam na chwilę oczy, delektując się chłodną bryzą, a gdy ponownie je otworzyłam, lekkim, niemal tanecznym krokiem ruszyłam do mojego mieszkania.

~•~


*Kilka dni później*


- Muszę tam iść? - jęknęła po raz kolejny niezadowolona Ash. - Nie możesz zostawić mnie w bibliotece...?
- Nie - rzuciłam z uśmiechem. - Nie możesz spędzać całych dni wśród książek. Poza tym obiecałam znajomemu, że wpadnę pobawić się ze szczeniakami z sierocińca. A że nie zostawię cię samej z Fenem... - spojrzałam na młodą waderę ponad ramieniem - Chyba nie masz innej opcji jak pójść ze mną.
Zrobiła obrażoną minę. Zatrzymałam się i poczekałam, aż znaleziony przeze mnie w Strefie szczeniak zrówna się ze mną, po czym ruszyłyśmy dalej ramię w ramię.
- Zobaczysz, będzie fajnie - szturchnęłam Małą delikatnie, żeby zwrócić jej uwagę i może nieco rozweselić. - Będą tam twoi rówieśnicy, będziecie mogli spędzić razem czas...
- Yhym - mruknęła w odpowiedzi nieprzekonana. - Na pewno nie będą chcieli się ze mną bawić. Nigdy nie chcieli...
- Daj spokój. Dlaczego niby?
Popatrzyła na mnie, jakby to była najoczywistrza oczywistość i nie powinnam o to pytać.
- Bo jestem inna? Nowa? - mruknęła po chwili, odwracając ode mnie wzrok.
- Dlaczego niby inna...? A. Oczy - westchnęłam ciężko. Przez te kilka dni, które Ashaya u mnie spędziła zdążyłam już zauważyć, że nie darzy swoich oczu w niesamowitych kolorach zbyt ciepłym uczuciem. - Są piękne, Ash. Nie masz powodów, by się ich wstydzić. A cokolwiek ci mówili w miejscu, z którego pochodzisz, zapomnij o tym. Teraz mieszkasz tu. Gwarantuję, że nikt nie powie złego słowa o twoim wyglądzie.
Mruknęła cicho, nadal nieprzekonana, wbijając wzrok w śnieg pod naszymi łapami. Resztę drogi do sierocińca pokonałyśmy w milczeniu.
Jednak gdy tylko przekroczyłyśmy jego próg, przypadły do nas szczeniaki, które akurat skończyły jeść obiad i nadeszła chwila na zabawę na dworze. Większość najpierw doskoczyła do mnie, nie zwracając uwagi na chowającą się za mną szarą kulkę sierści o pięknych oczach. Dopiero gdy wylewnie mnie powitały, zauważyły, że nie przyszłam sama.
- Hejka dzieciaki - uśmiechnęłam się do nich, kątem oka dostrzegając basiora z jelenimi rogami zmierzającego w naszą stronę. Pandora.
- Kto to? - zapytał któryś szczeniak, patrząc na Ash. Prosto w jej oczy. Już chciałam interweniować, ale zostałam wyręczona.
- Myślę, że sama potrafi mówić, nie musisz pytać o to Spero - James wyłonił się z tłumu pozostałych szczeniaków i, uśmiechnąwszy się do Ashayi, wyminął mnie i wyciągnął do niej łapę na powitanie. - Jestem James, a to moi bracia - wskazał na resztę otaczających nas szczeniaków. - A ty? Jak się nazywasz?
Kocham to dziecko, naprawdę. Nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie znalazł domu.
- Ashaya - mruknęła cicho, ściskając wyciągniętą do niej łapę. - Ale możesz mi mówić Ash.
- Ash - szczeniak posłał jej promienny uśmiech. I po chwili dodał. - Masz piękne oczy.
Nieco spłoszył tym Ash, ale na szczęście szybko odzyskała rezon. Odpowiedziała uśmiechem.
Przestałam śledzić dalszy rozwój wypadków między tą dwójką, bo podszedł do mnie Pandora.
- Wróciłaś - uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Oczywiście, że wróciłam - prychnęłam i puściłam do niego oko. - Jak mogłabym zrezygnować ze spędzenia czasu z tą rozkoszną gromadką?
Chwilę przyglądaliśmy się w milczeniu szczeniakom, które właśnie zaznajamiały Ash z zasadami zabawy, w którą chcieli się bawić. Wadera słuchała ze skupieniem, starając się wszystko zapamiętać. Jej rządza wiedzy w każdej dziedzinie była urocza.
- Wybacz, że zapytam - odezwał się nagle Pandora. - Ale... kto to jest, tak w zasadzie?
- Ashaya - odpowiedziałam. - Znalazłam ją niedawno w Strefie Wykluczenia. I w zasadzie tak jakby... przygarnęłam ją. Jest już prawie dorosła, niedługo sama będzie mogła o sobie decydować, a w tym czasie zajmę się nią na tyle, na ile będę potrafiła - wzruszyłam ramionami. - Nie chciałam jej wysyłać do sierocińca. Lepiej mieć swój własny dach nad głową, prawda? - westchnęłam, patrząc na te wszystkie porzucone szczeniaki. Żadne z nich nie zasłużyło na los, jaki je spotkał...

<Pandora?>

Słowa: 638

Od Spero - Quest IX

Nie byłam dobra w polowaniu.
Nie pamiętam nawet, żebym przed epizodem z Magiem często się za to zabierała. Czy nawet pomogła w wyprawach starszych, doświadczonych wilków. Nigdy nie uważałam tego za moje powołanie. Może i miałam predyspozycje - byłam cierpliwa, nie przeszkadzało mi czekanie nieruchomo w jednym miejscu przez długie godziny; potrafiłam tropić, więc nawet zanim zobaczyłam moją ofiarę, mogłam się odpowiednio przygotować.
Ale to wszystko pod warunkiem, że miałam czas. A, piastując funkcję maga czarnej magii, nie mogłam narzekać na jego nadmiar.
Przede wszystkim więc żywiłam się rybami, wyciągniętymi bezpardonowo z wody przy użyciu magii. Jagodami, orzechami...
Tego dnia natchnęło mnie na coś pożywniejszego.
Zupełnym przypadkiem, należy zaznaczyć. Wracałam akurat z wyprawy w odległe zakątki Dystryktu IV, kiedy wychwyciłam dość wyraźny zapach zwierzyny. Podążałam za nim przez chwilę, aż natrafiłam na pierwsze ślady odbite w śniegu i połamane nieostrożnymi ciałami gałązki.
Sarny. Całe stado.
Poświęciłam chwilę na dokładne obejrzenie śladów. Większość należała do łań w sile wieku, nieco mniej do jeleni... Było też kilka tropów młodych. Żaden z nich mnie nie interesował, bo z dwoma pierwszymi nie miałam szans, a dzieciaków nie ruszałam. Taką miałam zasadę od pewnego, owocującego w nietuzinkowe wydarzenia, spotkania z basiorem o imieniu Imera. Na myśl o nim westchnęłam. Jak nikt potrafił doprowadzić do furii, choć wierzyłam, że robi to tylko na pokaz.
Kolejne kilka minut minęło, nim znalazłam coś interesującego.
Ślady, mniej regularne niż reszta. Jeśli dobrze je odczytałam - łania, prawdopodobnie stara lub okulała. Trzymała się nieco na uboczu. Stado spisało ją na straty.
Zaburczało mi w brzuchu, co nakłoniło mnie do szybkiego podjęcia decyzji. Wolnym truchtem ruszyłam po śladach łani, która niedługo miała stać się moim posiłkiem.
Niedługo później je dostrzegłam. Stado saren zatrzymało się na polanie i spokojnie się pasło. A w pewnej odległości od nich - moja upatrzona wcześniej ofiara.
Zatrzymałam się, uważnie śledząc każdy ruch sarny. Kulała na jedną nogę i poruszała się powoli. Wiatr przyniósł do mnie jej zapach. Była już całkiem stara.
Idealnie.
Podkradłam się jeszcze bliżej, korzystając z tego, że przez kierunek wiatru sarna nie może mnie wywęszyć. Znajdowałam się już o włos od niej, gdy popełniłam błąd.
Nastąpnęłam na suchą gałązkę. A wywołany przez nią trzask wystraszył sarnę, która rzuciła się do ucieczki.
Zaklęłam siarczyście i rzuciłam się za nią w pogoń.
Nie ubiegłam daleko, ale tego się można było spodziewać, biorąc pod uwagę moją, raczej nieciekawą, kondycję. Sarna okazała się szybsza mimo wieku i kontuzji. Adrenalina i strach przed śmiercią były widać całkiem niezłym znieczuleniem.
Jedyne, co mi pozostało, to pogodzić się z brakiem posiłku. Westchnęłam i podjęłam przerwaną wcześniej wędrówkę do domu.
Tyle że moje zboczenie z trasy było większe, niż przypuszczałam, bo po kilku kilometrach ujrzałam przed sobą ścianę drzew. I wypływającą spomiędzy nich ponurą mgłę.
Strefa Wykluczenia. Jak okiem sięgnąć.
Ze zrezygnowanym westchnięciem weszłam pomiędzy drzewa. Nie było sensu obchodzić tego miejsca, miało wiele kilometrów kwadratowych, nadłożyłabym sporo drogi. A dziwne zjawiska mające tu miejsce? Jakoś dam sobie z nimi radę.
Nie uszłam daleko, gdy natrafiłam na jedno z owych "dziwnych zjawisk". A w zasadzie prawie się o nie potknęłam.
Sapnęłam zaskoczona, z trudem łapiąc równowagę, gdy moja łapa zahaczyła o coś. Miękkiego. Potencjalnie... żywego?
Odwróciłam się gwałtownie i wbiłam wzrok w śnieg pod moimi łapami.
Już wiem, dlaczego tego... go nie zauważyłam. Był przysypany cienką warstewką śniegu, na tyle jednak grubą, że dostrzeżenie go graniczyło z cudem. Szczególnie w tym miejscu, gdzie śnieg miał raczej barwę ciemnej szarości, nieco tylko jaśniejszej od koloru sierści szczeniaka.
Bo to był szczeniak. W samym centrum Strefy. Rozejrzałam się szybko dookoła, szukając potencjalnego opiekuna wilczka lub chociaż śladów, które wskazałyby mi, skąd przyszedł. Nie zobaczyłam jednak nic.
Nachyliłam się nad wilczkiem i ostrożnie trąciłam go nosem, żeby sprawdzić, czy żyje. Drgnął nieznacznie, ale nie otworzył oczu. Był lodowato zimny.
Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła. Nic. Ani śladu żywej duszy, z resztą jak to zwykle bywa w Strefie.
Nie mogłam go tu tak zostawić, prawdopodobnie na pewną śmierć. Bez dłuższego zastanowienia złapałam go ostrożnie zębami za skórę na karku i ułożyłam w torbie, którą miałam ze sobą. Rzuciłam na szczeniaka jeszcze proste zaklęcie, które miało nie tyle go ogrzać, co zatrzymać dalsze wychładzanie organizmu. Na więcej, po pogoni za łanią i zadaniu, które wcześniej wykonywałam, nie miałam sił. Lepiej żebym i ja nie padła po drodze z wyczerpania.
W ostatnim momencie dostrzegłam na śniegu nieopodal czerwony płaszcz. Zawahałam się, ale w końcu go też zgarnęłam ze śniegu, osuszyłam zaklęciem i przykryłam nim szczeniaka. Może należał do niego...?
A teraz pozostało tylko jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego miejsca...

~•~

Ostatni odcinek pokonałam niezbyt dalekimi "skokami". Postanowiłam zatrzymać się w moim mieszkaniu w Centrum, ponieważ do Dystryktu I było znacznie dalej, a nie chciałam ryzykować zdrowia, i prawdopodobnie życia, szczeniaka. Przez chwilę zastanawiałam się nad zaniesieniem go do sierocińca, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Poradzę sobie z nim sama, a jeśli się okaże, że po prostu się zgubił, nie będzie trzeba załatwiać całej papierologii. No i szczeniak uniknie niepotrzebnego, dodatkowego stresu.
W kilku susach wbiegłam na swoje piętro, magią otworzyłam drzwi i od razu zajęłam się wilczkiem. Ułożyłam go na skórach przy kominku, przykryłam i zaklęciem rozpaliłam ogień. Następnie usiadłam nieopodal i zapatrzyłam się w malutką kulkę futra czekając, aż się obudzi.
Ostatecznie jednak sama zasnęłam. Choć nie na długo. Obudziły mnie krzyki i odgłos ciała rzucającego się po podłodze. Natychmiast otworzyłam oczy, by spojrzeć na szczeniaka. Chyba miał koszmary, bo rzucał się po posłaniu, piszczał i przebierał łapkami, jakby chciał uciec. Oparłam głowę na przednich łapach i wbiłam wzrok w wilczka, posyłając w jego stronę na szybko utkany z dobrych wspomnień sen. Natychmiast się uspokoił, a ja ponownie odpłynęłam.

~•~

Kolejna pobudka była znacznie mniej spokojna.
- Jasna cholera - zerwałam się z podłogi i odskoczyłam na bezpieczną odległość od istoty, która się przede mną zmaterializowała. Zdecydowanie nieprzyjemny sposób na obudzenie kogoś.
Ogromny, czarny wilk pochylał się nade mną i zipiał mi prosto w pysk.
Gdyby nie to, że w pewnym momencie zamigotał i zniknął na chwilę, mogłabym naprawdę spanikować. A tak tylko zmrużyłam brwi w zastanowieniu i wychyliłam się, by dojrzeć zza bestii szczeniaka, którego wczoraj znalazłam.
Stał na swoim posłaniu i, chwiejąc się na łapkach, wbijał skupiony wzrok niesamoqitych, dwukolorowych tęczówek w marę. Ha, czyli maluch potrafi czarować...
- Hejka - uśmiechnęłam się do niego ciepło. Wyminęłam wyczarowanego przez niego potwora, na wszelki wypadek nie spuszczając go z oka, gdyby okazało się, że jest bardziej cielesny, niż przypuszczałam. Ale nie zaatakował. - Jestem Spero. Znalazłam cię wczoraj w Strefie Wykluczenia, byłaś nieprzytomna i wyziębiona, więc pomyślałam, że zabiorę cię do siebie i ogrzeję...
- Gdzie ja jestem? - warknął szczeniak. Wadera.
- W Królestwie Północy - zmrużyłam brwi, przypomniało mi się bowiem, jak sama zareagowałam podobnie, gdy się tu przeniosłam. Może ta wadera... - W Centrum.
Mruknęła pod nosem, pewnie na znak, że rozumie. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, bestii już nie było. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Kim jesteś? - zapytała, nadal nieufnie.
- Spero z Rodu Xijan - odpowiedziałam z uśmiechem. - Mogę odprowadzić cię do rodziców, musisz mi tylko powiedzieć, gdzie mieszkasz. Albo jak się z nimi skontaktować. I przysięgam, że nie mam złych intencji - dodałam, widząc jej podejrzliwe spojrzenie. - Możemy to załatwić przez sierociniec, ale pomyślałam, że szybciej będzie zrobić to bezpośrednio...
- Nie pochodzę stąd. I nie mam zamiaru tam wracać - przerwała mi ostro waderka. Zamrugałam, zaskoczona jej tonem.
- Okeeeej - zerknęłam w stronę kuchni. - Hm, pewnie jesteś głodna? - postanowiłam zmienić temat. Gdy szczeniak skinął głową, zaprowadziłam ją do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i podałam to, co aktualnie miałam w zapasie. Gdy ona jadła, ja przyglądałam się jej z zainteresowaniem.
- Jak się tak w zasadzie nazywasz? - zapytałam, gdy wadera wydawała się najedzona.
- Ashaya - odpowiedziała z pełnymi ustami. Musiała być nieźle wygłodzona. Zjadła już pół moich zapasów.
- Cóż, zatem Ashayo, skoro nie chcesz wracać do domu, co takiego masz zamiar robić?
Wzruszyła ramionami, by po chwili powiedzieć nieśmiało:
- A nie mogłabym zostać z tobą?

~•~

Ugięłam się w końcu. Tym dwukolorowym ślepkom nie dało się odmówić.
Udałam się do Samanty, by omówić całą sytuację. Poszło dość sprawnie. Już godzinę później byłam oficjalną opiekunką Ashayi. A kilka tygodni później okazało się, że przy okazji też jej nauczycielem. Jako, obecnie, jedyny mag czarnej magii. Bo, przypadkiem podczas zabaw z innymi wilkami, wyszło na to, że mała włada czarną magią. I robi to dobrze, wspaniale wręcz, choć bez treningu skończyć by się to mogło... autodestrukcyjnie. A że nie wygłosiła sprzeciwu, wręcz była podekscytowana całą sytuacją, gdy Samanta to zasugerowała, nie miałam powodu, by odmawiać jej możliwości nauki. Pytanie tylko czy nie okaże się, że Ashaya dość szybko przewyższy mnie umiejętnościami. Jeśli wtedy nie będzie potrafiła poradzić sobie sama z mocami... coż, trzeba będzie kombinować.

Nagroda: 100 łusek

piątek, 12 lipca 2019

Od Spero CD. Lysandra

Nie byłam przekonana, czy to aby na pewno dobry pomysł, ale ostatecznie wzruszyłam tylko ramionami i uśmiechnęłam się niepewnie do Lysa. Ten wyciągnął do mnie łapę i, nie dając mi czasu na zastanowienie, wyciągnął na środek lodowiska.
Chwiałam się niemiłosiernie na dziwnych butach, zastanawiając się, kto je, do diabła, wymyślił i opatentował. Nie łatwiej ślizgać się na łapach? Co prawda i w tym biegła nie byłam, ale radziłam sobie lepiej niż na tym czymś.
Z niemałą pomocą Lysandra udało mi się nie wywalić przy pierwszych pięciu krokach. Szósty zakończył się rozjechaniem moich łap we wszystkich kierunkach, każda niezależnie od siebie. Gdy opadł szok po nagłym upadku, wybuchnęłam śmiechem i, patrząc niepewnie na Lysandra, rzuciłam:
- Chyba nawet z twoją pomocą nie dam rady. To nie mój poziom - zaśmiałam się nerwowo.
- Bzdura - Lys był nieugięty. Podjechał do mnie i pomógł wstać z powrotem na łapy. - Dasz radę. Zaufaj mi.
Westchnęłam cicho, podnosząc wzrok na przyjaciela. Podchwycił moje spojrzenie i uśmiechnął się pokrzepiająco.
Nic no, raz kozie śmierć.
Lys podjechał do mnie i objął skrzydłem. Trącił mój pysk swoim, chcąc dodać otuchy i poinstruował mnie:
- Poruszaj łapami razem ze mną. Przysięgam, spodoba ci się.
I w ten sposób, bok w bok, zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki.
Szybko musiałam przyznać rację Lysandrowi. Podobało mi się. Zaśmiałam się w głos, gdy, puściwszy mnie, obrócił mnie wokół własnej osi. I nawet nie upadłam. Zaraz ponownie przywarłam bokiem do jego boku.
Nad nami unosiły się magiczne światełka, spokojna muzyka prowadziła nas w tańcu... Czułam się jak w bajce. Po raz pierwszy bezsprzecznie, wyjątkowo szczęśliwa.
Po kilku tańcach i jeszcze chwili poświęconej na naukę jazdy, nie wywalałam się już co chwilę. Ale byłam też zmęczona, a łapy mi odpadały od noszenia łyżew. Razem z Lysem zeszliśmy z lodu, oddaliśmy wypożyczony sprzęt i odeszliśmy kawałek, by usiąść na rozstawionych nieopodal ławkach i chwilę odpocząć.
- Dzięki, że mnie tu zabrałeś - uśmiechnęłam się do Lysa po chwili.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł zawadiacko, patrząc na mnie kątem oka.
Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, w milczeniu przyglądając się wilkom sunącym po lodowisku. Poczułam uderzającą we mnie falę senności. Oczy zaczęły mi się same zamykać, aż w końcu nie mogłam znaleźć w sobie siły, by je otworzyć.
Oparłam się o bok Lysandra, wtulając głowę w jego sierść. Półprzytomna, nie bardzo kontaktując, mruknęłam cicho, a mój głos dodatkowo stłumiła sierść basiora, lecz mimo to chyba mnie usłyszał:
- Lubię cię, wiesz? Chyba nawet bardziej, niż jestem skłonna przyznać...
Po czym odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

<Lysander?>

Słowa: 410 słów

Od Reny CD. Pandory

— Nie przejmuj się tym wszystkim, co narobiłeś przed chwilą. — mój ton sugerował co innego, niż powiedziałam, ale taka już jestem. Nie jestem dobrym pocieszycielem.
— Mhm. — usłyszałam tylko w odpowiedzi.
Wyglądał lekko zabawnie w tej sytuacji, ale wiem, że takie myślenie jest lekko złe. Nie mogłam się z niego wtedy naśmiewać. Znienawidziłby mnie, a jest jedynym osobnikiem z jakim obecnie rozmawiam i nawet lubię rozmawiać... czasem. On opuścił uszy i skierował się w przeciwnym kierunku, zapewne do swojego domu. Wymieniliśmy się pożegnaniami jeszcze raz i wróciłam do siebie.
Nastał nowy dzień, a promyki słońca wbiły się do jaskini, znaczy w sumie to wstałam zanim to się stało. Miałam koszmar. Taki realistyczny. Biegłam przez ciemny las, aż w końcu złapał mnie cień lub coś tego typu, przebił moje ciało i zobaczyłam moje serce. To było okropne. Wtedy się obudziłam i łzy lekko popłynęły mi z oczu. Musiałam ochłonąć i głęboko odetchnąć. Nie przytrafia mi się mieć często koszmary, ale jeśli już, to bywają brutalne. Może to przez wojsko i presję, jaką nałożyła na mnie matka, wysyłając mnie do takiego miejsca? Miałam trening z rana na Polu Ćwiczebnym. Ogarnęłam się, zjadłam coś i ruszyłam na ćwiczenia. Najpierw była rozgrzewka. Potem trochę pobiegałam, trochę bardzo pobiegałam. Odpoczęłam chwilę i zaczęłam przemieszczać się między kamieniami najszybciej, jak potrafiłam. Na koniec znalazłam miejsce, gdzie poćwiczyłam panowanie nad ogniem. Smuga płomieni poleciała i zrobiła niezłą dziurę w lodzie. Mięśnie mnie bolały, ale to chyba dobrze. Ruszyłam tym razem w stronę Centrum. Zamyśliłam się nieco o moim koszmarze i aż sierść mi się zjeżyła na samą myśl o tym. Ponuciłam coś sobie w głowie na odprężenie i usłyszałam miejski gwar. Nie było jednak dużo wilków. W końcu dalej był ranek. Poszłam do biblioteki po jakąś książkę. Chciałam chwilę poczytać, żeby zapomnieć o całej sytuacji z koszmaru. Po drodze poczułam znajomy zapach. To był Pandora. Chyba gdzieś szedł, bo zobaczyłam jego sylwetkę od tyłu. Z tego powodu, że mi się nudziło, a musiałam się komuś w końcu wygadać o koszmarze, ruszyłam w jego kierunku. Podeszłam od prawej strony i zaczęłam rozmowę.
— Hej... Wybacz, jeśli ci w czymś przeszkadzam, ale chciałabym się... wygadać tobie o czymś. Potem cię zostawię w spokoju. — zaczęłam i skończyłam niepewnie.

<Pandora? Przepraszam za tak długi czas oczekiwania...>

Słowa: 365

środa, 10 lipca 2019

Od Pandory CD. Spero

Uwielbiałem patrzeć, jak szczeniaki się bawią. Poniekąd zazdrościłem im takiego dzieciństwa, ale z drugiej strony cieszyłem się, że mogłem się opiekować takimi małymi urwisami. Dziwnie się czułem, gdy moje miejsce przez jakiś czas zastąpiła wadera, ale uśmiech dzieciaków szybko to nadrobił. Siedziałem pod drzewem i obserwowałem ich wszystkich, przy okazji wspominając opiekunkę. Z nim także się bawiła w coś podobnego, jednak zamiast zamku, broniłem wejścia do watahy, a ona była ohydnym trollem, który chciał zabić mnie i inne wilki. Śmieszne, że wtedy chciałem ich bronić, kiedy tak naprawdę żaden z nich mnie nie szanował. 
Podszedłem do samicy, która nie wyglądała najlepiej. Musiała mieć słabą formę, skoro taka zabawa ją zmęczyła; ale o czym ja mówię? Kiedy napadnie na ciebie taka gromada, ciężko jest się potem pozbierać. Spero jednak wyglądała na wymęczoną, a mimo to chciała bawić się dalej. Spodobała mi się jej postawa i wiedziałem już, czemu szczeniaki tak bardzo ją uwielbiały. Ruszyliśmy na plac zabaw, na którym młodzież zaczęła się bawić w przeróżne zabawy, dobierając się w swoje ulubione grupki.
- Chwilowo masz spokój – zauważyłem, kiedy usiedliśmy nie daleko od nich. Na razie nie byli zainteresowani ani mną, ani waderą, tylko sobą.
- Poczekaj, aż się rozkręcą znowu – powiedziała z uśmiechem. Jej oddech się wyrównał i widać było, że chwila odpoczynku dobrze jej zrobiła. - Teraz będziesz musiał wejść do zabawy – powiedziała po chwili, zerknąłem na nią. - Na placu zazwyczaj bawią się w mini wojnę, czyli najlepiej, jeśli będą dwa wilki – pokiwałem głową. Cieszyłem się, że będę mógł uczestniczyć w zabawie, nie ważne jaką rolę pełniąc.
Po chwili, jak na zawołanie, podszedł do nas jeden ze szczeniaków: był to czarny jak smoła wilk o brązowych oczkach. 
- Pobawicie się z nami? - zapytał, na co oboje pokiwaliśmy głową. Wstaliśmy z naszych miejsc i ruszyliśmy do reszty. Po chwili wszystko zostało wyjaśnione.
Ja i Spero byliśmy władcami skłóconych ze sobą klanów. Plac należał do drużyny samicy, a naszym zadaniem było obalenie władcy i zdobycie twierdzy. Jak każda wojna zaczęła się od obmyślania planu, a potem ataku. Szczeniaki się ganiały, rzucały na siebie i ciągle miały na swoich malutkich pyszczkach szerokie uśmiechy. Ja oczywiście walczyłem z grupką samurajów, licząca pięć wilków, które się na mnie rzuciły i podgryzały mini ząbkami. Kiedy się wycofałem, ruszyli na mnie głośno się śmiejąc. Zniknęli, kiedy zaatakowała ich moja grupa, a z druga część zabrała mnie na podbój zamku. Wtargnęliśmy na drewnianą kładką i po przejściu chwiejnego mostu, w postacie kłody, znaleźliśmy się przy Spero. Kiedy mnie zaatakowały wszystkie wrogie szczeniaki, moja mała drużyna zaatakowała Spero.
Koniec końców doszło do remisu, a potem do rozejmu. Następnie nadeszła pora kolacji, według mnie zbyt szybko. Zabraliśmy rozbrykane, ale już zmęczone wilczki do sierocińca. Tam umyły pyszczki i były gotowe do kolacji. Tym razem, dzięki ich namowom, ja i wadera zjedliśmy z nimi posiłek, dzięki czemu, kiedy młodzi skończyli, grzecznie o tym oświadczyli i zapytali, czy mogą się jeszcze pobawić. Zerknąłem na niebo, słońce jeszcze się nie schowało, co oznaczało, że kolacja była za wcześnie, albo tak szybko ją zjedli.
- Do zachodu słońca – oznajmiłem, wiedząc jednak, że nie będzie to już tak energiczna zabawa jak wcześniej i miałem rację. Zabraliśmy ich do pokoju zabaw, gdzie chwilę pobrykali, tym razem bez naszej pomocy i szybko padły zmęczone. To zawsze jest najlepszy sposób, aby grzecznie ci usnęły. Kiedy Spero miała już odchodzić, szczeniaki namówiły ją, aby je usnęła. Miało to trwać kilka minut, dlatego się zgodziła. Zabraliśmy je wszystkie do pokoi i przypilnowaliśmy, aby zasnęły. Tak jak przypuszczałem, stało się to bardzo szybko.
Na korytarzu spotkałem Spero, gotową do odejścia. Zatrzymałem ją na chwilę.
- Dziękuje ci za pomoc – oświadczyłem miło, delikatnie się uśmiechając. - Wpadnij jeszcze w tym tygodniu – dodałem.

<Spero?>

Słowa: 604

wtorek, 9 lipca 2019

Od Lysandra CD. Spero

Zaśmiałem się cicho, wpatrując się w waderę. 
- No nie każ mi czekać - rzuciła zniecierpliwiona, na co tylko pokiwałem głową, biorąc do pyska kęs ciasta. Tarta z jagodami rozpłynęła się po moim podniebieniu i mogłem delektować się jej delikatnym smakiem. Widząc moje zadowolenie, na pysku przyjaciółki pojawił się uśmiech. Wyglądała z nim naprawdę uroczo. Wziąłem kilka łyków mleka i następny kęs ciasta. 
- I jak? - zaśmiała się, patrząc na mnie. 
- Pyszne. Ale nie musisz się od razu tak śmiać. 
- To tylko... - parsknęła jeszcze raz, biorąc serwetkę. Zbliżyła się do mnie, wycierając mi kąciki pyska - zostało ci trochę jagód.
- Co my mamy z tymi jagodami? - rzuciłem w jej stronę, kiedy ta delikatnie wycierała mi pysk. Powinienem poczuć się dziecinnie, ale o dziwo mi to nie przeszkadzało.
~*~
Posiedzieliśmy w kawiarni jeszcze przez dłuższą chwilę, nawet nie zauważyłem kiedy czas zleciał nam na kilkugodzinnej pogawędce. Zamówiliśmy jeszcze cały dzbanek ciepłego mleka z miodem i kilka muffinek. Kiedy doszło do płacenia Spero chciała zapłacić za siebie, ale stanowczo zabroniłem, zasłaniając ją skrzydłem. W końcu to ja jej zaproponowałem posiłek. Ona tylko wybrała lokal. 
- A teraz chodź za mną! - odparłem, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Mróz ponownie uderzył w nasze poliki, a chłodne powietrze znów wleciało do naszych nozdrzy.
- Gdzie mnie prowadzisz? - spytała, a ja ruszyłem żwawym tempem. 
- Zobaczysz! - niemal wykrzyknąłem, posyłając w jej stronę zadziorny uśmiech. Po kilku minutach marszu dotarliśmy na rynek, gdzie stała kamienna rzeźba drzewa obwieszona złotymi lampkami. Zbliżał się wieczór, więc zostały one zapalone. Magiczne ogniki lada moment wyszybują na ulicę. Ale nie o ten widok mi chodziło.
- Łyżwy? - zdziwiła się, widząc lodowisko. - Nie potrafię jeździć!
- Spokojnie Spero, ze mną nie musisz się bać - roześmiałem się, wypożyczając dla nas po parze. Ci to na magazynie muszą mieć miejsca, żeby te wszystkie komplety uchować. W końcu jeden to aż cztery łyżwy. I to nie byle jakie, a specjalnie dostosowane na wilczą łapę. Ciekawi mnie co by zrobili gdyby inne zwierzę chciało pojeździć. - Nauczę cię jeździć.
Zawiązałem swoje łyżwy, wadera uczyniła to samo, tyle, że za pomocą magii. Trąciłem ją lekko pyskiem w bok, dając tym samym znak, żeby weszła na lód, na który sam po chwili wskoczyłem, czekając na towarzyszkę.
Spero dość nieufnie wyszła na lód.
- W tych okropnych butach jest o wiele trudniej!
- I o to w tym chodzi - posłałem jej wspierający uśmiech kiedy ta wsparła się na mnie.
Zacząłem tłumaczyć jej jak chociażby ustać na łyżwach. Po kilku próbach zaczęło jej to wychodzić. Dumny ze swej uczennicy odjechałem od niej, okrążając ją następnie i wykonując zgrabne manewry.
- Jakim cudem ktoś twojej postury może tak łatwo poruszać się po lodzie?
- Spokojnie, za niedługo zaczniesz śmigać lepiej niż ja. A teraz dalej, spróbuj do mnie podjechać.
Odsunąłem się o dobre kilka metrów, spoglądając na nią wyczekująco. W tym czasie ktoś we mnie wjechał.
- Och, bardzo przepraszam - usłyszałem delikatny głos. Odwróciłem się i spojrzałem na srebrną waderę o długiej, lśniącej sierści, która właśnie do mnie dobiła.
- Ależ nic się nie stało - powiedziałem, posyłając jej uśmiech pełen błyszczących, białych zębów. - Mam nadzieję, że tobie również.
- Nie, nic mi nie jest - zachichotała, spoglądając na mnie. - Cassandra - przedstawiła się.
- Lysander de Lyunes, miło mi poznać Madame. - spojrzałem kątem oka na Spero, która patrzyła na mnie, może lekko zdezorientowana. Muszę do niej wracać. - Niestety muszę się pożegnać, pomagam znajomej w nauce jazdy - posłałem jej szarmancki uśmiech.
- Dobrze, nie przeszkadzam. Ale mnie też mógłbyś pouczyć, jak zauważyłeś nie wychodzi mi to za dobrze. Do zobaczenia - powiedziała, odjeżdżając i przesuwając ogonem po moim pysku. Odwróciłem się, trząsnąc głową i wróciłem do Spero.
- Idzie ci coraz lepiej - odparłem.
- Kto to? - spytała, gdy tylko znalazłem się obok niej.
- Och, to? Nikt taki. - skomentowałem. Właśnie włączono muzykę. To znak, że zbliżał się wieczór. Słońce zaczynało chować się za horyzontem, lampki na posągu stwarzały przyjemną atmosferę, a ogniki nad naszymi głowami połyskiwały pięknymi barwami.- Zechcesz zatańczyć?
- Chyba sobie żartujesz! - odrzekła zszokowana. - Ja ledwo jeżdżę.
- Czy wyglądam jakbym żartował? Spokojnie, będę cię pilnować - uśmiechnąłem się.

<Spero?>

Słowa: 649

Layout by Netka Sidereum Graphics