Nie byłam dobra w polowaniu.
Nie pamiętam nawet, żebym przed epizodem z Magiem często się za to zabierała. Czy nawet pomogła w wyprawach starszych, doświadczonych wilków. Nigdy nie uważałam tego za moje powołanie. Może i miałam predyspozycje - byłam cierpliwa, nie przeszkadzało mi czekanie nieruchomo w jednym miejscu przez długie godziny; potrafiłam tropić, więc nawet zanim zobaczyłam moją ofiarę, mogłam się odpowiednio przygotować.
Ale to wszystko pod warunkiem, że miałam czas. A, piastując funkcję maga czarnej magii, nie mogłam narzekać na jego nadmiar.
Przede wszystkim więc żywiłam się rybami, wyciągniętymi bezpardonowo z wody przy użyciu magii. Jagodami, orzechami...
Tego dnia natchnęło mnie na coś pożywniejszego.
Zupełnym przypadkiem, należy zaznaczyć. Wracałam akurat z wyprawy w odległe zakątki Dystryktu IV, kiedy wychwyciłam dość wyraźny zapach zwierzyny. Podążałam za nim przez chwilę, aż natrafiłam na pierwsze ślady odbite w śniegu i połamane nieostrożnymi ciałami gałązki.
Sarny. Całe stado.
Poświęciłam chwilę na dokładne obejrzenie śladów. Większość należała do łań w sile wieku, nieco mniej do jeleni... Było też kilka tropów młodych. Żaden z nich mnie nie interesował, bo z dwoma pierwszymi nie miałam szans, a dzieciaków nie ruszałam. Taką miałam zasadę od pewnego, owocującego w nietuzinkowe wydarzenia, spotkania z basiorem o imieniu Imera. Na myśl o nim westchnęłam. Jak nikt potrafił doprowadzić do furii, choć wierzyłam, że robi to tylko na pokaz.
Kolejne kilka minut minęło, nim znalazłam coś interesującego.
Ślady, mniej regularne niż reszta. Jeśli dobrze je odczytałam - łania, prawdopodobnie stara lub okulała. Trzymała się nieco na uboczu. Stado spisało ją na straty.
Zaburczało mi w brzuchu, co nakłoniło mnie do szybkiego podjęcia decyzji. Wolnym truchtem ruszyłam po śladach łani, która niedługo miała stać się moim posiłkiem.
Niedługo później je dostrzegłam. Stado saren zatrzymało się na polanie i spokojnie się pasło. A w pewnej odległości od nich - moja upatrzona wcześniej ofiara.
Zatrzymałam się, uważnie śledząc każdy ruch sarny. Kulała na jedną nogę i poruszała się powoli. Wiatr przyniósł do mnie jej zapach. Była już całkiem stara.
Idealnie.
Podkradłam się jeszcze bliżej, korzystając z tego, że przez kierunek wiatru sarna nie może mnie wywęszyć. Znajdowałam się już o włos od niej, gdy popełniłam błąd.
Nastąpnęłam na suchą gałązkę. A wywołany przez nią trzask wystraszył sarnę, która rzuciła się do ucieczki.
Zaklęłam siarczyście i rzuciłam się za nią w pogoń.
Nie ubiegłam daleko, ale tego się można było spodziewać, biorąc pod uwagę moją, raczej nieciekawą, kondycję. Sarna okazała się szybsza mimo wieku i kontuzji. Adrenalina i strach przed śmiercią były widać całkiem niezłym znieczuleniem.
Jedyne, co mi pozostało, to pogodzić się z brakiem posiłku. Westchnęłam i podjęłam przerwaną wcześniej wędrówkę do domu.
Tyle że moje zboczenie z trasy było większe, niż przypuszczałam, bo po kilku kilometrach ujrzałam przed sobą ścianę drzew. I wypływającą spomiędzy nich ponurą mgłę.
Strefa Wykluczenia. Jak okiem sięgnąć.
Ze zrezygnowanym westchnięciem weszłam pomiędzy drzewa. Nie było sensu obchodzić tego miejsca, miało wiele kilometrów kwadratowych, nadłożyłabym sporo drogi. A dziwne zjawiska mające tu miejsce? Jakoś dam sobie z nimi radę.
Nie uszłam daleko, gdy natrafiłam na jedno z owych "dziwnych zjawisk". A w zasadzie prawie się o nie potknęłam.
Sapnęłam zaskoczona, z trudem łapiąc równowagę, gdy moja łapa zahaczyła o coś. Miękkiego. Potencjalnie... żywego?
Odwróciłam się gwałtownie i wbiłam wzrok w śnieg pod moimi łapami.
Już wiem, dlaczego tego... go nie zauważyłam. Był przysypany cienką warstewką śniegu, na tyle jednak grubą, że dostrzeżenie go graniczyło z cudem. Szczególnie w tym miejscu, gdzie śnieg miał raczej barwę ciemnej szarości, nieco tylko jaśniejszej od koloru sierści szczeniaka.
Bo to był szczeniak. W samym centrum Strefy. Rozejrzałam się szybko dookoła, szukając potencjalnego opiekuna wilczka lub chociaż śladów, które wskazałyby mi, skąd przyszedł. Nie zobaczyłam jednak nic.
Nachyliłam się nad wilczkiem i ostrożnie trąciłam go nosem, żeby sprawdzić, czy żyje. Drgnął nieznacznie, ale nie otworzył oczu. Był lodowato zimny.
Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła. Nic. Ani śladu żywej duszy, z resztą jak to zwykle bywa w Strefie.
Nie mogłam go tu tak zostawić, prawdopodobnie na pewną śmierć. Bez dłuższego zastanowienia złapałam go ostrożnie zębami za skórę na karku i ułożyłam w torbie, którą miałam ze sobą. Rzuciłam na szczeniaka jeszcze proste zaklęcie, które miało nie tyle go ogrzać, co zatrzymać dalsze wychładzanie organizmu. Na więcej, po pogoni za łanią i zadaniu, które wcześniej wykonywałam, nie miałam sił. Lepiej żebym i ja nie padła po drodze z wyczerpania.
W ostatnim momencie dostrzegłam na śniegu nieopodal czerwony płaszcz. Zawahałam się, ale w końcu go też zgarnęłam ze śniegu, osuszyłam zaklęciem i przykryłam nim szczeniaka. Może należał do niego...?
A teraz pozostało tylko jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego miejsca...
~•~
Ostatni odcinek pokonałam niezbyt dalekimi "skokami". Postanowiłam zatrzymać się w moim mieszkaniu w Centrum, ponieważ do Dystryktu I było znacznie dalej, a nie chciałam ryzykować zdrowia, i prawdopodobnie życia, szczeniaka. Przez chwilę zastanawiałam się nad zaniesieniem go do sierocińca, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Poradzę sobie z nim sama, a jeśli się okaże, że po prostu się zgubił, nie będzie trzeba załatwiać całej papierologii. No i szczeniak uniknie niepotrzebnego, dodatkowego stresu.
W kilku susach wbiegłam na swoje piętro, magią otworzyłam drzwi i od razu zajęłam się wilczkiem. Ułożyłam go na skórach przy kominku, przykryłam i zaklęciem rozpaliłam ogień. Następnie usiadłam nieopodal i zapatrzyłam się w malutką kulkę futra czekając, aż się obudzi.
Ostatecznie jednak sama zasnęłam. Choć nie na długo. Obudziły mnie krzyki i odgłos ciała rzucającego się po podłodze. Natychmiast otworzyłam oczy, by spojrzeć na szczeniaka. Chyba miał koszmary, bo rzucał się po posłaniu, piszczał i przebierał łapkami, jakby chciał uciec. Oparłam głowę na przednich łapach i wbiłam wzrok w wilczka, posyłając w jego stronę na szybko utkany z dobrych wspomnień sen. Natychmiast się uspokoił, a ja ponownie odpłynęłam.
~•~
Kolejna pobudka była znacznie mniej spokojna.
- Jasna cholera - zerwałam się z podłogi i odskoczyłam na bezpieczną odległość od istoty, która się przede mną zmaterializowała. Zdecydowanie nieprzyjemny sposób na obudzenie kogoś.
Ogromny, czarny wilk pochylał się nade mną i zipiał mi prosto w pysk.
Gdyby nie to, że w pewnym momencie zamigotał i zniknął na chwilę, mogłabym naprawdę spanikować. A tak tylko zmrużyłam brwi w zastanowieniu i wychyliłam się, by dojrzeć zza bestii szczeniaka, którego wczoraj znalazłam.
Stał na swoim posłaniu i, chwiejąc się na łapkach, wbijał skupiony wzrok niesamoqitych, dwukolorowych tęczówek w marę. Ha, czyli maluch potrafi czarować...
- Hejka - uśmiechnęłam się do niego ciepło. Wyminęłam wyczarowanego przez niego potwora, na wszelki wypadek nie spuszczając go z oka, gdyby okazało się, że jest bardziej cielesny, niż przypuszczałam. Ale nie zaatakował. - Jestem Spero. Znalazłam cię wczoraj w Strefie Wykluczenia, byłaś nieprzytomna i wyziębiona, więc pomyślałam, że zabiorę cię do siebie i ogrzeję...
- Gdzie ja jestem? - warknął szczeniak. Wadera.
- W Królestwie Północy - zmrużyłam brwi, przypomniało mi się bowiem, jak sama zareagowałam podobnie, gdy się tu przeniosłam. Może ta wadera... - W Centrum.
Mruknęła pod nosem, pewnie na znak, że rozumie. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, bestii już nie było. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Kim jesteś? - zapytała, nadal nieufnie.
- Spero z Rodu Xijan - odpowiedziałam z uśmiechem. - Mogę odprowadzić cię do rodziców, musisz mi tylko powiedzieć, gdzie mieszkasz. Albo jak się z nimi skontaktować. I przysięgam, że nie mam złych intencji - dodałam, widząc jej podejrzliwe spojrzenie. - Możemy to załatwić przez sierociniec, ale pomyślałam, że szybciej będzie zrobić to bezpośrednio...
- Nie pochodzę stąd. I nie mam zamiaru tam wracać - przerwała mi ostro waderka. Zamrugałam, zaskoczona jej tonem.
- Okeeeej - zerknęłam w stronę kuchni. - Hm, pewnie jesteś głodna? - postanowiłam zmienić temat. Gdy szczeniak skinął głową, zaprowadziłam ją do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i podałam to, co aktualnie miałam w zapasie. Gdy ona jadła, ja przyglądałam się jej z zainteresowaniem.
- Jak się tak w zasadzie nazywasz? - zapytałam, gdy wadera wydawała się najedzona.
- Ashaya - odpowiedziała z pełnymi ustami. Musiała być nieźle wygłodzona. Zjadła już pół moich zapasów.
- Cóż, zatem Ashayo, skoro nie chcesz wracać do domu, co takiego masz zamiar robić?
Wzruszyła ramionami, by po chwili powiedzieć nieśmiało:
- A nie mogłabym zostać z tobą?
~•~
Ugięłam się w końcu. Tym dwukolorowym ślepkom nie dało się odmówić.
Udałam się do Samanty, by omówić całą sytuację. Poszło dość sprawnie. Już godzinę później byłam oficjalną opiekunką Ashayi. A kilka tygodni później okazało się, że przy okazji też jej nauczycielem. Jako, obecnie, jedyny mag czarnej magii. Bo, przypadkiem podczas zabaw z innymi wilkami, wyszło na to, że mała włada czarną magią. I robi to dobrze, wspaniale wręcz, choć bez treningu skończyć by się to mogło... autodestrukcyjnie. A że nie wygłosiła sprzeciwu, wręcz była podekscytowana całą sytuacją, gdy Samanta to zasugerowała, nie miałam powodu, by odmawiać jej możliwości nauki. Pytanie tylko czy nie okaże się, że Ashaya dość szybko przewyższy mnie umiejętnościami. Jeśli wtedy nie będzie potrafiła poradzić sobie sama z mocami... coż, trzeba będzie kombinować.
Nagroda: 100 łusek