Zrobiło się cicho. Za cicho. Jakieś zło zawisło w powietrzu. Aarved instynktownie nastroszył sierść i nastawił uszy. Zatrzymał się. Otaczał ich przerzedzony przez burzę las. W wielu miejscach leżały pnie i powyrywane z ziemią korzenie. Skąd mogła brać się ta niepewność, to poczucie, że coś jest nie tak? Jego zwierzęca strona kazała mu uciekać, jednak silna wola, duma i poczucie obowiązku wojownika trzymały go twardo na miejscu. Poczuł, że Jastes również zesztywniał. Coś musiało być na rzeczy, skoro obaj zauważyli zmianę atmosfery. Tylko co? I jak się przed tym bronić?
Napięte mięśnie zareagowały błyskawicznie. Jeszcze zanim do uszu dotarł świst powietrza, wilk uskoczył w bok, a kula rozpędzonego śniegu gruchnęła w grunt. Fragmenty ziemi opryskały dwóch zaskoczonych podróżnych. Biała chmura uniosła się w powietrze, zakrywając pnie, zarośla i wszystkie osoby wokół.
Wojownik zakaszlał. Z nie wiadomo skąd żelazny uścisk chwycił go za szyję i rzucił zdezorientowanym ciałem o grunt. Aarvedowi zadzwoniło w uszach, zamglony las zakrył się czarną, migotliwą winietą. Usłyszał warkot przy swojej głowie.
Na wpół świadomy chwycił kamień. Rozległo się łupnięcie, a następnie skowyt. Nacisk zelżał.
Basior zerwał się na równe nogi. Jastes, gdzie jest Jastes? Gdzie jest paczka?
Ujrzał go. Sivarius szamotał się rozpaczliwie w uścisku jednego z napastników, który wlókł go za kark przez błoto.
Zielonookiego przeszedł zimny dreszcz na widok kolejnego wilka, który doskoczył do posłańca i zaczął szarpać za białe futro na białym brzuchu. Po chwili, i ku jego wielkiemu przerażeniu, Ved uświadomił sobie, że w zębach napastnika tkwiła nie ubłocona sierść, a pasek doręczycielskiej torby.
Ruszył biegiem i błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość. Przeleciał nad Jastesem, uderzył piersią w bok przeciwnika, a zęby zacisnęły się na obcej, czarnej sierści. Zaskoczony basior upadł. Rozpoczęła się szamotanina, podczas której udało mu się wyślizgnąć z uścisku wojownika.
Śnieg zafalował, wezbrał się i opadł. Aarved nawet nie miał jak przygotować się na cios. Biała fala ścięła go z nóg. Huknął o podłoże z jękiem.
Dostrzegł jakiś ruch kątem oka. Przetoczył się na grzbiet i w ostatniej chwili kopnął tylnymi nogami pysk szarżującego na niego przeciwnika. Czerwone krople upadły na śnieg, a Xynth uderzył w drzewo, trzymając się za rozkwaszony nos.
Do jego uszu dotarło dziwne skwierczenie i szum. Uniósł głowę.
Kula ognia uderzyła w jego ciało, momentalnie topiąc śnieg w promieniu metra.
Zielonooki dyszał ciężko patrząc na dwóch zbliżających się do niego przeciwników. Folix pozostała w tyle, gdy Malisabis ruszył do przodu. Podłoże zafalowało, uniosło się i ruszyło na Aarveda. Już go dosięgało, gdy nagle z miejsca wolnego od śniegu uniosła się przed nim gruba ściana ziemi. Powietrze przeszył huk, a drobiny gruntu poleciały we wszystkie strony.
Wojownik biegł zygzakiem, a jego ślady momentalnie znikały pod poruszającym się, zataczającym koła i pełzającym puchem.
Wojownik skoczył na drugiego samca, ten jednak nie dał się tak łatwo powalić. Odparł pierwszy cios, jego kły kłapnęły przy cielistej szyi, gdy jej właściciel wykonał unik.
Basiory natarły na siebie przodami, unosząc się na tylnych łapach. Aarvedowi udało się zepchnąć przeciwnika - w efekcie jego kark znalazł się pod Lerdisowym nosem. Wojownik otworzył pysk i już miał się wgryźć w obce futro, gdy nagle między jego zęby dostały się garście śniegu. Rozwarły mu szczęki, dostawały się do nosa, dławiły.
Spróbował zablokować fale śniegu telekinetycznie uniesioną ziemią, ale ta tkwiła pod grubą warstwą puchu. Spróbował jeszcze raz, pompując w nią więcej magii, ale wierzch nagle stwardniał. Poczuł obcą energię. Zbój zorientował się, co chciał zrobić.
Musiał wymyślić coś innego.
Śnieg momentalnie stopniał, a woda z niego powstała zawrzała gwałtownie. Z nosa wilka uniosła się para, a wewnątrz jego tchawicy zajaśniał ogień.
Gorąco przedarło się przez śnieżne fale obronne i Aarvedowi wreszcie udało się chwycić bandziora tuż pod policzkiem. Zacisnął zęby i szarpnął. Młodzieniaszek zaskomlał, zapiszczał i zadrżał. Smród spalonych włosów.
Wyrwał się, a sierść wokół czerwonego placka na jego skórze żarzyła się lekko.
Wojownik, mimo pierwotnej satysfakcji, wiedział jednak, że długo tak nie wytrzyma. Ciągłe kontrolowanie mocy i powstrzymywanie jej przed nabraniem ostatecznej formy wymagało wielkiego skupienia i doskonałego panowania nad magią. Jej zapasy kurczyły się w zastraszającym tempie.
Przygotowywał się na następny ruch, gdy Malisabisa zasłoniła biała chmura. Zamarł w zaskoczeniu. Wiedział, że przeciwnik to wykorzysta. Przygotował się na atak z zaskoczenia.
Wtem jednak coś się zmieniło.
Huk. Huk wiatru zagłuszający wszystko wokół.
Powiew skręcił się, zwinął i niczym wąż owinął walczących. Wpełzł między ich łapy, przegonił śnieg i odsłonił brązową glebę. Z początku spięty rogacz po chwili zorientował się, że przybyły posiłki. Podmuch zawrócił i zamknął obydwa basiory pod świszczącą kopułą. Nici powietrza zacieśniły się, nie dopuszczając nawet najdrobniejszych płatków śniegu do Aarveda.
To dało mu szansę. Sięgnął do wolnego od białego puchu gruntu, pociągnął magią jego dolną warstwę. Ziemia zapadła się, zatapiając łapy napastnika, kiedy ten zachwiał się, odsłoniwszy wrażliwą słabiznę. Lerdis natarł na niego, jednak przeciwnik utrzymał się na nogach. Chwycił za brązowy kark tuż nad łopatkami i siłą wyciągnął Aarveda poza powietrzną barierę.
Zielonooki zawarczał wściekle, odsłaniając długie kły. Poczuł, jak krew ścieka mu po łopatce. Miał tylko nadzieję, że Malisabis nie oderwie mu kawałka skóry. Blizna Lordana wyglądała wyjątkowo paskudnie.
Przekręcił głowę i uderzył porożem w tył. Drugi basior zasyczał, ale trzymał dalej. W końcu jednak puścił, gdy jeden z rogów trafił pod udo, zostawiając po sobie długą szramę.
Zatoczył się, wlokąc za sobą tylną łapę, z której rytmicznie wypływała jasna krew. Lerdis skoczył na niego, oplótł go przednimi łapami i wycelował ugryzienie w szyję.
Pomarańczowy płomień śmignął przez jego pole widzenia, ostry ból przeszył umięśnioną łopatkę. Jakiś obcy ciężar zawisł mu na skórze. Pociągnął go w dół, zwlókł z barków przeciwnika. Aarved zachwiał się. Chciał się odgryźć, lecz ruda istota odskoczyła błyskawicznie.
Malisabis zatoczył się w tył, łapiąc oddech i cicho skomląc, podczas gdy niewielka Folix zaciekle napastowała rogatego wilka. Gryzła go po wnętrzach ud, łapach, brzuchu - tam, gdzie sierść była najrzadsza. Jej ciosy były nieszkodliwe, zostawiając po sobie jedynie zadrapania, ale jakże bolesne, męczące.
I rozpraszające.
Wilczyca tańczyła wokół niego, unikając szczęk Lerdisa. Skakała, zwijała się, zmuszała go do zmian pozycji, myliła ruchami, żeby potem ukarać każde pojedyncze potknięcie bolesnym szczypnięciem. Samiec jednak nie dawał za wygraną, próbując nadążać za ruchami małego ognika, jednocześnie unikając falującego śniegu. Nieważne jednak, jak szybki był...
Cios, atak, unik.
... ani jak zwinny...
Skok w przód i w tył, krok w bok.
... pomarańczowa zjawa wodziła go za nos, zupełnie jakby...
Wkurwiała go. Przypominała irytującego komara. Chciał jakoś ją złapać, nie może przecież unikać jego ruchów w nieskończoność. Drażniło go to, że wiedziała, że nie ma z nim szans w bezpośrednim starciu, więc próbowała go zmęczyć, aby jej towarzysze dokończyli robotę. Tańczył morderczego walca na zmianę z Folix oraz próbującym złapać go śniegiem. Musiał obmyślić plan.
I ten plan obmyślił.
Zaczął się cofać. Wadera, myśląc, że basior nie nadąża i kruszy się pod presją, nacisnęła jeszcze bardziej, aż w końcu stanęła w kole odsłoniętej ziemi.
Idealnie.
,,Postaw ściany, zablokuj jej ucieczkę. Wtedy ją dorwiesz".
Nagle jednak wadera panicznie rzuciła się w bok, zatoczyła się niezdarnie i niemalże upadła, potykając się o swoje własne łapy.
Rogacz zupełnie się tego nie spodziewał. Zamrugał, o mało nie wpadając w zacieśniający się uścisk magicznego śniegu.
,,...Zupełnie jakby czytała mi w myślach".
Telepatia?
Nie, nie telepatia. Dała zaciągnąć się na gołą ziemię. A to oznacza...
,,Przyszłość".
Folix, zorientowawszy się, że zmarnowała swoją jedyną przewagę, przypuściła zmasowany atak. Już nie odskakiwała i nie wykonywała fałszywych ciosów. Teraz każdy ruch z jej strony wiązał się z bolesnymi ugryzieniami, szczypnięciami i zadrapaniami. Chciała odwrócić jego uwagę od tego, co właśnie się stało. ,,Pieprzeni prekognici", pomyślał Aarved, usiłując trafić zębami w pomarańczowe futro. Czy widzi pewną przyszłość? Nie, na pewno nie, już dawno zemdlałaby z wyczerpania. Musiała znać kilka możliwych opcji. Różne ścieżki.
,,Jest sprytna", przyznał jej rogacz, uchylając się przed natarciem Malisabisa, który ponownie dołączył do walki. ,,Pozwoliła temu dupkowi zacząć, a sama siedziała i patrzyła. Wie, jak walczę. I jakie opcje wybieram".
Czas zmienić taktykę.
,,To będzie trudna walka".
Przeniósł ciężar ciała na tylne łapy, uchylając się przed ugryzieniem Folix, odbił się od ziemi i przeskoczył w bok. Samica wzdrygnęła się, gdy zęby basiora wyrwały jej sierść z nasady puszystego ogona. Malisabis zareagował i z warknięciem skierował się ku wojownikowi. Naskoczył, usiłując chwycić Lerdisa, jednak ten zwinął kręgosłup w łuk, okręcił się i zripostował. Młodszy basior zaskomlał, a krew z rozerwanego ucha poleciała na sierść.
Rogacz już był z powrotem przy waderze, już z jazgotem i ujadaniem tańczył wokół niej, gryząc, kłapiąc głośno zębami, wyprowadzając prawdziwe i fałszywe ciosy, podszczypując ją tak, jak ona jeszcze przed chwilą jego. Kark, grzbiet, zmylił ją, obróciła się, ziemia kierowana telekinezą poleciała w oczy, a basior znów był za nią, para uniosła się z brązowego pyska - kula ognia? Nie, jedynie ją straszył, ugryzł w kark, przerzucił i znów tańczył, skakał, męczył i ogłupiał. I ten jazgot, ciągły warkot i skomlenie.
Próbowała znaleźć jakąś regułę, ale gubiła się. Gubiła się w kakofonii ujadania, wrzasków, pisków, nawałnicy bolesnych ataków i wyrywnego futra, które latało jej przed oczami. Gdy wydawało jej się, że basior szykuje się do rozerwania jej tchawicy, on tylko kłapał zębami przy jej szczęce. Gdy w końcu udawało jej się podążać za nim spojrzeniem, piach zasłaniał jej oczy i Lerdis ponownie znikał z radaru. Każdą jej odpowiedź karał bolesnymi dziabnięciami, podcięciem, dosłownie zabierał grunt spod łap. Wiedziała, że zbliża się ostateczny cios, ale nie mogła przewidzieć, kie...
Zaćmiło jej w głowie, świat zawirował. Poczuła, jak coś zaciska się wokół jej szyi. Obcy zapach, obcy oddech na rudym policzku. Uderzyła w ziemię, a kły wbiły się w jej kark. Odchyliła głowę, walcząc o oddech i jej oczom ukazał się młody Eirya. Lewa część jego pyska pokryła krew z poszatkowanego ucha. Stał krzywo, jego twarz zamarła w wyrazie szoku, paniki i strachu. ,,Jebany gówniarz", pomyślała Folix, rozpaczliwie próbując wysupłać się z żelaznego uścisku. ,,Pomóż mi! Rusz się i pomóż mi, do kurwy nędzy, proszę!".
Ten jednak nie reagował. Myśli powoli zakrywały się mgłą, a w końcu również i podrostek zniknął za ciemną, migoczącą zasłoną. Wadera desperacko zebrała całą swoją silną wolę i zajrzała w przyszłość. Okropny ból przeszył jej głowę, kiedy siłą wypychała ostatnie resztki mocy ze swojego ciała.
Na swojej drodze zobaczyła rogatą postać z zamkniętymi oczami.
Zaczęła rozpaczliwie szukać innych odnóg, jednak albo napotykała tę samą wilczycę, albo były one zamazane, zamknięte na jej umierający umysł.
Nagle jednak na horyzoncie ujrzała znajome sylwetki.
,,Szybciej, szybciej, błagam".
Zasłoniła je ciemność. Pojawił się przed nią falujący cień.
Rogata wilczyca uniosła powieki.
Aarved dyszał ciężko, leżąc na zimnym śniegu. Żółto-czarne punkciki błyskały mu przed ślepiami, którymi wpatrywał się w zamrożonego ze strachu Malisabisa. Czuł, jak ból falami przepływa przez zmęczone ciało, a magia naciska na niego niczym imadło, próbując dostać się do prawie wyczerpanego z mocy organizmu.
Przesadził. Nie fizycznie, lecz magicznie. Mięśnie, krew, organy domagały się energii astralnej. Wszystko rwało. Może trzeba było zakończyć to wcześniej? I tak nie ma to już większego znaczenia. Dalsza droga będzie piekłem, szczególnie najbliższe godziny. ,,Musimy zmienić trasę", pomyślał basior. ,,Musimy unikać gościńców i utartych ścieżek. Szykuje się droga przez lasy i góry".
Puścił martwe już ciało wilczycy i powstał chwiejnie, zaciskając zęby.
Paczka.
Paczka i Jastes.
Obejrzał się, lecz wśród krwawego pobojowiska nigdzie nie ujrzał Sivariusa.
Poczuł, jak serce mu zamiera, a żołądek podchodzi do gardła.
Zemdlone lub... martwe... ciało Jastesa było odciągane na bok przez dwa rosłe basiory. Kolejne cztery wilki wyłoniły się zza krzaków i powalonych drzew. Ich twarze wykrzywiła furia, gdy omiotły spojrzeniem okolicę, nieruchome ciało na jego środku i to, co zostało z rzezimieszka, który oberwał kulą ognia.
Aarved ledwo zdążył przeanalizować sytuację i przygotować się na ból, który nadchodził, ale, na Eruzana, nie zamierzał sprzedać skóry tanio. Jeśli miał zginąć, to zginie z honorem.
Starał się walczyć, jednak ostre klamry zębów szybko przyszpiliły jego wycieńczone ciało do zimnego podłoża. Próbował jeszcze ratować się magią, ale szczęki zbliżające się do jego szyi szybko przebiły cienką warstwę mocy i zacisnęły się na tchawicy. Wyrywał się, lecz każda kończyna była przykuta i rozciągnięta na gruncie. Odpychał ciemność, która zalewała pole widzenia, ból rozsadzający płuca i paniczny krzyk w głowie, coraz głośniejszy, głośniejszy, głośniejszy...
Przedpokój zaniedbanego domu. Kurz i popiół tańczące w pomarańczowym świetle wieczoru. Zabite deskami okna.
Szara wadera o krętych rogach, ciepły wyraz pyska. Ciepło mimo otwartych drzwi i zimnego wiatru. Prawdziwe ciepło. Błyszczące rubinem oczy.
Pozłacana róża migocząca w pomarańczowym świetle wieczoru.
Zabite deskami okna.
Błyszczące rubinem oczy.
Otworzyła pysk. Wiedział, co powie, ale nie usłyszał jej głosu.
Pozłacana róża migocząca w pomarańczowym świetle wieczoru.
Gwałtowny ból.
Nicość.
Cisza.
Spokój.
I ulga.
Och, gorzka ironio.
<Jastesie? C:>
Słowa: 2061= 149 KŁ