Chcąc - nie chcąc, wadera była przekonująca. Ma rację, w końcu jaki ze mnie pożytek jeśli sam nie będę umiał zająć się raną odpowiednio. Przystałem więc na jej pomoc, po uprzednim zastanowieniu. Słuchać było, że zna się na rzeczy, kiedy Ja znałem tylko prowizoryczne rzeczy nadające się w ostateczności.
W drodze, nie raz spoglądałem na wyraz jej twarzy. Widać było że zastanawia się nad czymś, a mimo to Ciągle była zadowolona, jakby cieszyła się że może mi pomóc. Przyznam, rozczuliło to trochę moje serce, ale równocześnie zdziwiło że można czerpać taką radość z pomocy innym. Bo w końcu...co z tego ma? Znaczy wiadomo, moja praca też w pewnym sensie polega na pomocy innym, ale... No. Jeszcze tego nie rozumiałem do końca, jak to działa i w ogóle, ale pewnie jakbym spytał to by uznała że jestem jakimś bezdusznym brutalem który myśli tylko o sobie. Wstrzymałem się więc i w przyjemnej ciszy doszliśmy do jej domu.
Kiedy otworzyła przede mną drzwi, nieco się speszyłem. Nie był to dla mnie niecodzienny widok, ale na pewno na tyle częsty że byłem do niego przyzwyczajony. Po haśle "rozgość się", nie byłem do końca pewny jak to zrobić. Usiąść? Położyć się? Może zostać w progu, żeby nie przedobrzyć? Podłoga była błyszcząca, nie chciałem też niczego pobrudzić. Cóż, czułem jakbym tu nie należał.
Na szczęście myślałem nad tym tak długo, że wadera sama postanowiła mnie ośmielić. Usiadłem w salonie, a ona w dosyć szybkim tempie zajęła się moją łapą, jak i skrzydłem. Zdziwiło mnie to, że żaden z zabiegów nie należał do bolesnych. Jedynie przy nastawianiu poczułem nieprzyjemny ból. Uważnie obserwowałem jej ruchy i byłem prawie pewien-jest medykiem, albo chciałaby być. Bo skąd miałaby takie umiejętności? Raczej łatwo jest poznać jak ktoś wykonuje swoją pracę "za karę". Ona natomiast zdaje się jakby czuła się w tym jak ryba w wodzie.
Dostałem wszystko, czego potrzebowałem. Zalecenia, dawkowanie.... Nawet w końcu dowiedziałem się jak ma na imię. Podziękowałem Ametrine, ale niestety nie mogłem zostać dłużej, choćbym chciał. Miałem kilka rzeczy do załatwienia na mieście, ale sam fakt zaproszenia mnie był miły. Doceniałem gościnność.
~*~
Wróciłem do domu w ramach odpoczynku. Po kilku godzinach, przyszło na przygotowanie się do nocnej zmiany. Potraktowałem ranę wszystkim, co Ametrine mi zleciła. Starałem się jak mogę dbać o to, żeby każdy podpunkt był odhaczony, a nawet dla dodatkowej ochrony, na zranioną łapę nałożyłem ochraniacz. Niestety, nie mogłem oszczędzać skrzydeł.
- Może nie będzie miała mi tego za złe - mruknąłem do siebie, rozprostowując kości. Zawinąłem łapę bandażem, tak, żeby nie przeszkadzała, ale też tak że mogłem jej w chociaż najmniejszy sposób używać. Do torby z potrzebnymi rzeczami, spakowałem też jeszcze jedną rzecz - mały drobiazg, jakim była różyczka, mieniącą się złoto - fioletowym blaskiem. Dorwałem ją na targu. Spostrzegając ją, od razu przed oczami miałem widok Ametrine. Ten kolor, był kolorem jej oczu. Pomyślałem, że oprócz zwykłych podziękowań, należy się jej coś jeszcze. W końcu, nie chciała nic w zamian ale czułem potrzebę odwdzięczenia się. Wykonała kawał dobrej roboty no i pomogła mi choć wcale nie musiała.
Owinąłem drobiazg ładnym papierkiem, z małą karteczką zaadresowaną do wadery. Mimo wszystko byłem w pracy i nie wolno mi było załatwiać w jej trakcie prywatnych spraw. Dlatego miałem w planie zostawić to pod wycieraczką. Na szczęście w drodze do jej domu zdążyłem zapamiętać drogę. Wyszedłem ze swojej jaskini trochę wcześniej niż normalnie, żeby zaoszczędzić kilka minut i nie robić niczego w pośpiechu. Droga minęła mi pieszo, choć kilka razy próbowałem używać skrzydeł. Trochę obolałe, ale lekkie szybowanie idzie mi całkiem całkiem. W ostateczności na pewno dam radę ich użyć.
Noc, zdawała się być dosyć przyjemna. Niestety, mimo że śnieg zazwyczaj mnie cieszy, dziś przeszkadzał. Prywatnie - uwielbiałem na niego patrzeć, ale w pracy utrudniał mi wykonywanie obowiązków. Jak się rozpadało to już na dobre, dlatego musiałem mocno wytężać wzrok żeby coś zobaczyć. Jednocześnie, droga niespodziewanie mocno mi się wydłużyła, więc dotarłem pod mieszkanie Ametrine na ostatnie 5 minut mojego zapasu. Będąc pod drzwiami, delikatnie wyjąłem prezent i schowałem go pod wycieraczkę. Cóż, jak nikt się nie przypatrzy, to nie widać że coś tam jest. Miałem jednak nadzieję, że wadera często patrzy pod nogi. Uśmiechnąłem się do siebie i wybiegłem na zewnątrz.
~*~
Zgłosiłem się na zmianę i zacząłem ją w mgnieniu oka. Było już dosyć późno, opady raczej nie zachęcały do nocnych spacerów, a wiadomo - mniej wilków, mniej problemów. Z drugiej strony, łatwiej okraść kogoś kiedy w pobliżu nie ma żywej duszy. Dlatego byłem mocno skupiony, zaglądając w każdy ciemniejszy zaułek, tak w razie czego.
Ta noc zapowiadała się ciekawa. Jak na ironię, najwięcej roboty miałem w pobliżu szpitala - tu ktoś się awanturował, a że byłem w pobliżu to reagowałem, tu ktoś miał na tyle szczęścia że zranił się dwie ulice dalej i pomogłem mu dojść pod same drzwi. Na pewno współczułem lekarzom, na pewno mieli dużo roboty.
Uznałem że tutaj póki co się już nie przydam, więc skierowałem się w głąb centrum. Usłyszałem szelesty, odgłos rzucania czymś o ściany budynków. Po głosach poznałem, że to młode wilki. Nie chcąc ich spłoszyć, szedłem spokojnym krokiem, zachowując dystans. Widać było, że jednak trochę się wystraszyli. Dwoje zaczęło uciekać, czym zaalarmowałem pobliskich kolegów wyciem, takim jakby kodem ułatwiającym komunikację. Na szczęście trzeci z nich był zbyt otoczony różnymi rupieciami i nie miał jak uciec. Stanąłem przed nim.
- Młody, nie bój się i nie uciekaj, Twoi koledzy pewnie już są złapani przez kolegów. - zawczasu wolałem upewnić go, że ucieczka nie ma sensu i jednocześnie nie miałem wobec niego złych zamiarów
- Ja się nie boję. - powiedział twardo- A poza tym... Nic nie robiliśmy złego!
- Tak tak, wiem, tym się nie martw-uspokoiłem go.-na pewno nie będę karać cię za rzucanie puszkami w kawałek tynku. Myślę, że twoi rodzice będą lepszymi nauczycielami. - uśmiechnąłem się lekko. Cóż, gorsze rzeczy widziałem niż to. Ale bądź co bądź, było niebezpiecznie o tej porze, zwłaszcza dla dzieciaków. Po chwili zawahania, przyznał mi rację. Ale w jego głosie słychać było drżenie, jakby moje słowa wcale nie poprawiły sytuacji. Zdziwiło mnie to.
- Jestem Artem, a ty? - zagadałem, żeby trochę się rozluźnił.
- Ivius.- odrzekł cicho, nieco się cofając. Zrobiłem to samo, dając mu trochę przestrzeni.
- Z kim mieszkasz, jeśli mogę spytać? - Nie byłem pewien, czy mi odpowie. Ku mojemu zdziwieniu , trochę rozweselił się mówiąc że z matką. Po jeszcze kilku krótkich pytaniach, upewnił mnie w tym, że wysłanie go do domu nie będzie miało złych skutków. No wiadomo, jego mama nie będzie z tego zadowolona, ale zamierzałem dopilnować by nic złego go nie spotkało.
- Mama pewnie martwi się że cię nie ma. Mogę zawiadomić koleżankę, żeby się upewniła że dojdziesz do domu cały i zdrowy. Co ty na to? - krótkim skinieniem zgodził się na ten pomysł. Chwilę później, szedł już z obstawą tam gdzie powinien.
Niestety, moja robota jeszcze się nie skończyła. Co lepsze, to był dopiero początek. Kolejne minuty leciały nieubłaganie. Szczerze, myślałem że nic szczególnego się już nie wydarzy. A jednak! Idąc dalej uliczkami między budynkami, coś przyciągnęło moją uwagę. Usłyszałem czyjś uniesiony głos, zapowiadało się na awanturę. Szybkim, ale ostrożnym krokiem zbliżałem się do źródła dźwięku. a gdy byłem wystarczająco blisko, mój wzrok od razu pokierował się na dwie postacie. Jedna z nich leżała na ziemi, a druga stała nad nią z wiadomym zamiarem. Moja reakcja była ekspresowa. Wybiłem się w górę, gładko podlatując do przodu, przez co zdołałem zrzucić napastnika z ofiary. Sporej postury basior, zmierzył mnie wzrokiem, szczerząc kły.
- Zniszczyła mi życie. Odsuń się albo też za to zapłacisz. - Zagroził mi, nie mając zamiaru ustąpić. Źle trafił, bo ja nie zamierzałem długo gadać. Znałem ten typ wilka. Nie wnikałem w to, co się stało między tą dwójką ale jeśli basior podnosi łapę na waderę, to dla mnie jasne kogo muszę bronić. Od razu rzuciłem się na niego, używając całej masy mojego ciała. Próbował mnie zrzucić, wgryzając się w materiałową część mojego ochraniacza. Niestety przebił się przez nią. Zacisnąłem zęby i ignorując ból, zdołałem przewrócić go na brzuch. Niestety, z rytmu wybił mnie widok znanego mi już wilka, stojącego w osłupieniu kilka metrów dalej. To był Ivius. Jak się tam znalazł? Miał być w domu - pomyślałem ze zmartwieniem. Napastnik wykorzystał moją nieuwagę i finalnie zdołał wyrwać się i uciec w drugą stronę. W tym czasie, z widoku zniknął mi również młody. Zawiadomiłem współpracowników o zaistniałem sytuacji, a sam zająłem się rannym wilkiem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, znałem tego delikwenta.
- Ametrine! Słyszysz mnie?- Podbiegłem do niej, od razu sprawdzając czy oddycha i oceniając jej ogólny stan. Oczywiście na tyle, na ile umiałem.
- Artem? Co ty..- Wydukała, lekko otwierając oczy. Podłożyłem jej mój ogon pod głowę i okryłem nas skrzydłami przed śniegiem, co sprawiło że mogłem lepiej przyjrzeć się urazowi. Miałem przy sobie apteczkę pierwszej pomocy, chociaż tyle mogłem na ten moment zrobić.
- Nic nie mów. Boli Cię coś?- Spytałem, odkażając ranę. Niestety, była dosyć głęboka, na moje nadawała się do szycia.
- Nie- nie wiem. Chyba tylko głowa. - Mowa sprawiała jej trochę trudności. - Ale co my tu...- Niestety nie dokończyła, gdyż straciła przytomność. Rana była opatrzona, od razu po tym zawiadomiłem karetkę. Na nasze nieszczęście, nie mieli w tej chwili wolnych pojazdów, więc albo pozostało nam czekać, albo sam musiałem zanieść ją do szpitala. Wybrałem tą drugą opcję, więc delikatnie ułożyłem ją na swoich plecach. Starałem się jak najlepiej osłonić ją przed wiatrem, żeby się nie wyziębiła. W duchu prosiłem żeby jeszcze chwilę wytrzymała. W międzyczasie, dostałem informację o tym, że złapali napastnika niewiele dalej od miejsca zdarzenia. To co mnie jednak zmartwiło to to, że młodego stracili z oczu...Ale najpierw musiałem zająć się waderą. W dosyć szybkim tempie udało mi się dojść do głównego wejścia. Tam, od razu przekazałem ją lekarzom.
- Ametrine? Co się jej stało?- Spytał jeden z lekarzy.
- Ja...Została napadnięta. Uderzyła się w głowę, skarżyła się na ból, a potem straciła przytomność. Była też zdezorientowana.- Powiedziałem szybko, zastanawiając się nad znajomością tej dwójki. Może miałem rację i trafiłem na jej miejsce pracy? To chyba byłby dziwny zbieg okoliczności. Bez zbędnego gadania przyjęli ją na oddział, mnie zostawiając samego w ruchliwym korytarzu. Niestety nie mogłem iść z nią, gdyż tak powiedział lekarz, no i moja zmiana dalej trwała w najlepsze. Miałem jednak chwilę oddechu, żeby pomyśleć o tej całej sytuacji, oraz o tym, co w ogóle się stało. Wyszedłem na zewnątrz, skrywając się pod zadaszeniem przy wejściu. Zastanawiało mnie kilka rzeczy. Jak Ametrine "zniszczyła" temu wilkowi życie? Skąd się znają? Czemu Ivius nie był w domu? I gdzie się teraz podziewa...to było w tej chwili najważniejsze pytanie. Martwiłem się niepokojącą sytuacją wadery, ale nie mogłem nic zrobić kiedy była w takim stanie, a ja nie wiedziałem kompletnie nic. Zawyłem, prosząc o kontakt z kimś z drużyny. Na moje wezwanie odpowiedziało dwoje wilków.
- Słuchajcie, gdzie ostatnim razem wiedzieliście tego młodego wilka?- Spytałem, kiedy się spotkaliśmy.
To, co mi odpowiedzieli było dosyć...podejrzane. Stracili go z oczu w pobliżu mieszkania Ametrine. To nie był zbieg okoliczności, że akurat tam był po tej sytuacji. - Dobra, zajmę się tym.- Od razu ruszyłem w tamto miejsce. Chwilę zajęło mi szukanie go, wokół było dużo kryjówek. Pomyślałem, że może właśnie będzie obok miejsca, gdzie mieszka wadera.
Moje przypuszczenia były trafne. Westchnąłem, widząc go na ganku. Gdy mnie zobaczył, lekko się zawahał, ale odwrócił się w moją stronę. Zdawał się być dosyć roztrzęsiony, ale wiedziałem że wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji mogło być ciężkie. W głowie miałem już ułożony plan działania. Jeśli zna waderę, to ten plan podziała.
- Ivius, czemu nie jesteś w domu?- Zacząłem spokojnie, siadając naprzeciwko niego.- Wiesz, że to nie była bezpieczna sytuacja. Mogło Ci się coś stać.- Niestety, cały czas milczał. Patrzył na boki w zakłopotaniu, a jego oddech był znacznie przyspieszony.
- Co z Panią Ametrine...?- Spytał w końcu cichym głosem- Nic jej nie jest? Prawda że nic jej nie jest?!- Tym razem ton jego głosu był pełen zmartwienia.
- Lekarze się nią zajmują. Jestem pewien, że już jutro będzie czuła się o wiele lepiej.- Sam miałem taką nadzieję. - Ivius, jest bardzo późno. Wrócisz do domu, a jeśli obiecasz mi że już nie uciekniesz, to z pewnością jutro Pani Ametrine ucieszy się że ją odwiedziłeś.- Bardzo walczył z tym, żeby się nie zgodzić. Ale udało mi się upewnić go, że nie ma czym się martwić i że w międzyczasie może zrobić dla niej coś ładnego co na pewno poprawi jej nastrój. Z lekką ekscytacją skinął głową, na znak że się pasuje mu ten plan. Akurat w tym momencie, dostałem informację że jego Matka go szuka. Powiedziałem gdzie jesteśmy i po około 10 minutach, przekazałem Iviusa jego matce. Dowiedziałem się, że zna Ametrine, bo jest jego lekarką. To trochę rozjaśniło sytuację. Nie miałem jednak zamiaru go pytać kim był ten drugi wilk, nie chciałem go bardziej męczyć. Po otrzymaniu podziękowań od jego Matki, co było bardzo miłe, mogłem dalej wykonywać swoje obowiązki. Kiedy emocje już opadły, a każdy wrócił do swoich obowiązków, poczułem ostry ból. No tak, nawet nie poczułem że coś niedobrego zrobiło się z raną. Ściągnąłem ochraniacz, a moim oczom ukazał się przesiąknięty krwią bandaż. Nie jest dobrze. Tamten wilk zdołał rozerwać szwy znajdujące się najniżej łapy. Niektóre jeszcze się trzymały, ale z racji że dzisiejsza noc była dosyć męcząca, były bardzo zahartowane. Trochę się w sumie ucieszyłem...Będę mógł być bliżej Ametrine, żeby mieć wgląd na to jak się czuje. Zawiadomiłem mojego dowódcę o sytuacji i skierowałem się do szpitala.
<Ametrine? ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ)>
Słowa: 2204 = 153 KŁ