Rogacz ruszył za towarzyszem, gdy nagle zatoczył się na drzewo i oparł się o nie bezsilnie. Świat przed oczami mu zafalował i pokryła go mleczna poświata. Zabrakło mu siły, aby nabrać powietrza w płuca, przepona się rozluźniła. Nagle zapomniał, jak się nazywa, co tu robi i co się działo. Czym jest ta biała substancja pod jego... łapami? Czemu nagle miał ptasie pazury? Nie, nie ptasie, wilcze...
- Aarved? - Valerian zatrzymał się i odwrócił, a kiedy zobaczył, w jakim stanie jest wilk, podbiegł do niego szybko. - Aarved, hej! Spójrz na mnie, dobrze się czujesz?
- C... co? - wydukał basior. Zadrżał i spojrzał na lwa, a jego twarz wykrzywił dreszcz złości. - Zostaw mnie!
Odepchnął kota brutalnie, a ten spojrzał na niego z szokiem.
- Co ci się stało? - zapytał zdławionym głosem. Rogacz warknął i odsłonił zęby.
- Nie udawaj, że nie wiesz, co zrobiłeś. Masz szczęście, że jesteś moim partnerem w tej sprawie, bo już dawno bym się z tobą policzył.
- Aarved... O czym tu mówisz? - zwiadowca podszedł nieco bliżej, przypatrując się wojownikowi uważnie. - Ktoś cię zaczarował? Gorzej się poczułeś? Może za wcześnie wyszedłeś ze szp...
- Zamknij się - sapnął zielonooki i ruszył przed siebie. - Po prostu się zamknij i nie udawaj, że nie wiesz, co zrobiłeś. Chcę skończyć tę sprawę i nie oglądać cię więcej na oczy. Nie wiem, o jakim szpitalu mówisz, ale uważaj, bo grabisz sobie jeszcze bardziej.
- Ale...
- Głupi jesteś? - samiec zatrzymał się i spojrzał na niego. Sierść na karku podniosła się. - Nie dociera do ciebie? Mam ci szczękę przetrącić, abyś się zamknął? Nie chcę słuchać twojego pierdolonego głosu, idioto. Wystarczy, że muszę na ciebie patrzeć.
,,Taaaak", odezwał się głos w jego głosie. ,,Uderz go. Zabij. Co ci powiedział? Pamiętasz? Wyśmiał cię w twarz. Obraził twój honor. To cię boli, tak, to boli cię najbardziej. Zranił cię. Za to należy mu się śmierć. Zabij, a potem przynieś jego ciało do mnie".
Nieznajome macki oplatały umysł rogacza, wyciszając jego zdrowy rozsądek. Najpierw się im opierał, ale w końcu zapuściły korzenie w jego myślach, mieszając wspomnienia i charakter. Po chwili już sam nie wiedział, kto jest intruzem, a kto gospodarzem. Stali się jednym. Poczuł, jak ktoś go wycisza, jak coś go obejmuje i nakazuje zapomnieć, pozwolić, aby objęła go złość. W końcu Valerian na nią zasługiwał, prawda? Tak, to twoja własna opinia, Aarvedzie. Nie pamiętasz? Myślałeś tak o nim od dawna. Wtedy, gdy się spotkaliście jeszcze jako szczenięta. Szczenięta? Jak on w ogóle śmie wkraczać na te ziemie, prawda? Jest inny, jest gorszy. Możesz... Nie, ja mogę go zabić i powiedzieć, że próbował sabotować misję. Zostanę bohaterem. Pozbędę się słabego ogniwa, będą mnie kochać. Mnie, Aarveda z rodu Lorentów!
,,Tak", odpowiedział ten głos, a samiec nie miał już siły się sprzeciwiać. Było mu błogo i sennie. Zwinął się i pozwolił, aby ciepłe taśmy obcej mocy go otuliły. Wiedziały lepiej. Wiedziały, jak postąpić. W końcu widziały tak wiele. Pokazały mu swą wiedzę o świecie, nieskończone krajobrazy, wspomnienia i myśli setek tysięcy stworzeń. Jak coś tak potężnego może nie mieć racji? Znało życie każdego zwierzęcia w tym lesie. Kim on jest, aby sprzeciwiać się takiej potędze, takiej mądrości? ,,Nikim", w umyśle wilka pojawiła się myśl, którą pochwycił i przycisnął do siebie. Była tak prosta, ciepła, przynosiła komfort. Pozwoliła umyć łapy i popaść w ignorancję. ,,Jestem nikim", szeptała, otulając go, zabierając dech. ,,Pozwól działać, Aarvedzie. Pomyśl, jak potężny będziesz, gdy podzielę się z tobą moim umysłem. Daj mi swoje ciało, a stworzymy potęgę, która rzuci wszystkich na kolana. Nawet twój ojciec będzie musiał ugiąć przed tobą kark. Pragniesz tego, prawda?".
,,Pragnę", odpowiedział basior i zupełnie oddał resztki kontroli, które mu pozostały. Umilkł i zatracił się w tym świecie.
Valerian nawet nie zauważył, jak krok jego cętkowanego towarzysza stawał się coraz bardziej powłóczysty, a zielone oczy zamgliły się i przestały rozglądać po otoczeniu. W sumie ciężko mu się dziwić, kiedy dostał taki opieprz od prawie nieznanej sobie osoby. Nie wiedział, czy Aarved po prostu ma taki charakter, czy coś go opętało. Wkrótce miał się jednak przekonać...
Na drzewach zaczęło pojawiać się coraz więcej nie zamaskowanych śladów pazurów i tej dziwnej, czarnej cieczy. Dwa osobniki weszły na niewielką polanę. Ich przewodnik w postaci poruszającej się szybko ciemnej plamy zamarł na środku.
- Nie rozumiem... - szepnął Valerian. Postąpił w przód i stanął w centrum, rozglądając się po okolicy. Drzewa, krzewy, śnieg. Świdrująca uszy cisza. - Gdzie teraz?
Nagle jednak zauważył rogacza, który wpatrywał się ogromnymi, prawie białymi oczami w przestrzeń nad kotem. Nie mrugał, jedynie trwał w bezruchu jak przerażająca rzeźba. Jego mięśnie były sztywne i dziwnie, nienaturalnie napięte. Gdyby nie spokojny, błogi wyraz pyska, można by pomyśleć, że wilk właśnie dostał ataku.
- Aa... Aarved? - wydukał Valerian. Resztki jego dobrego humoru, jakie pozostały po spięciu z towarzyszem, zniknęły. Stulił uszy i uniósł głowę.
Nad sobą ujrzał powoli opadającą iluzję jasnego, pogodnego nieba. Białe chmury topiły się, odsłaniając ciemne kołtuny, okrągłe obłoczki zastąpiły drapieżne ptasie pazury, wczepione w korę drzewa, a poszarpane skrzydła zasłoniły słońce, rzucając długi cień zwiastujący śmierć na oba wilki. Wężowate cielsko było oplecione między drzewami, wyduszając z nich ostatnie tchnienia życia. Kot powoli uniósł głowę i spojrzał w miejsce, w które wpatrywał się zielonooki. Ujrzał parę mlecznobiałych oczu utkwiony w okrągłej, ptasiej czaszce. Rozdzielała ją obrzydliwie i groteskowo rozciągnięta paszcza, z której wystawało mnóstwo długich, ostrych jak szpikulce kłów. Mleczne ślepia utkwione były w rogaczu. Jego własne tęczówki powoli traciły kolor.
,,Dobrze, Aarvedzie", usłyszał cętkowany w swojej głowie. ,,Przyprowadziłeś go. Teraz zabij. Zabij dla mnie".
I Aarved rzucił się do gardła towarzyszowi.
<Valerian? Szal00ne perypetie nam się zrobiły>
Słowa: 908 = 50 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz