Chciałam się wzdrygnąć. Chciałam zaprotestować. Nie... Moja obecność w jaskini obcej, nietypowo wyglądającej wadery, w tym stanie, w którym się wtedy znajdowałam, była zdecydowanie lekkomyślna. Niebezpieczna dla gospodarza. Potencjalnie śmiercionośna, tym bardziej, jeśli mój organizm, potrzeba snu, wygra w końcu z umysłem, który za wszelką cenę chciał zachować mnie na jawie. Ze strachu.
Nie chciałam stać się powodem końca obcego wilka. Który nie miał ze mną nic wspólnego poza tym, że postanowił mi pomóc. Jeśli wyciągnę coś niechcący ze snu, będzie to wyglądało mniej więcej tak, jakby dostała potężnego kopniaka w pysk... Za zaoferowanie pomocy powinno się dziękować. Bycie bezinteresownym powinno się odpłacać pozytywnie. Karma wraca czy takie tam. Nie powinno się przez to, że chciało się komuś pomóc, być narażanym na śmierć... Prawdopodobnie w męczarniach.
Nie miałam jednak nawet siły, by zaprotestować. Więc nieświadoma niczego wadera skierowała się, jak podejrzewałam, w kierunku swojego miejsca zamieszkania. Ciągnąc mnie tam za sobą, nawet mimo tego, że próbowałam się jakoś opierać, wbijać pazury w ziemię, jakoś bez słów ją od tego odwieść... Ale miałam chyba za mało siły. Obca zdawała się nawet nie zauważać, że cokolwiek robię w celu utrudnienia jej roboty, a najlepiej w ogóle - zwrócenia na siebie uwagi, by na mnie spojrzała, bym mogła jakoś - wzrokiem, gestem - dać znać, że to zły pomysł.
Cóż, nie wyszło. Podwójnie, czy wręcz potrójnie nie wyszło...
Wadera dociągnęła mnie jakoś do swojej jaskini. Zaraz po tym, jak ułożyła mnie na jakimś prowizorycznym posłaniu, skleconym przez nią na szybko z kilku skór, głowa samoczynnie opadła mi bezwładnie... A ja odpłynęłam.
Nie wiem, o czym śniłam. Nie pamiętałam. A mimo to... Przytaszczyłam ze sobą koszmar.
- Ja pierdolę - syknęłam, zrywając się gwałtownie z legowiska, gdy, otworzywszy oczy, dostrzegłam przed oczami paskudny, pokryty bliznami, wydłużony pysk. Pokryty ciemną skórą. Ze śnieżnobiałymi zębami, które zaraz wyszczerzył na mnie...
Chciałam zerwać się do biegu, uciec stąd po prostu, raz w życiu po prostu stchórzyć... Wtedy jednak przypomniałam sobie, gdzie jestem.
Nie mogłam zostawić tej wadery, która mi pomogła, na pastwę losu. A raczej koszmaru. Który jej tu wyśniłam. Może nieświadomie, ale jednak nadal byłam za to odpowiedzialna.
Musiałam teraz ponieść konsekwencje.
Dostrzegłam ruch gdzieś za plecami koszmaru. W ciemności mignął mi skorpioni odwłok. Otworzyłam pysk, by wrzasnąć, ostrzec ją przed istotą, której w takich ciemnościach praktycznie nie było widać, mogła go nie zauważyć, nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia...
Wtedy koszmar się na mnie rzucił. Próbowałam jeszcze jakoś, w akcie desperacji, inną moją mocą przejąć nad nim kontrolę... Jednak nic z tego. Byłam zbyt rozchwiana, nie radziłam sobie z emocjami, co dopiero z panowaniem nad magią.
Nie wiem, dlaczego wtedy nie przeskoczyłam, tak jak robiłam to zwykle w podobnych sytuacjach. Może na miejscu trzymała mnie myśl, że jeśli się teraz ewakuuję, wadera znajdzie się w cholernym bagnie, z którego trudno jej będzie się wydostać. Być może nie podoła i zginie z rąk istoty, którą tu sprowadziłam...
A tymczasem... Koszmar rzucił mi się do gardła. A ja nadal nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
<Karwiela? Przepraszam za jakość, ale teraz lecę na ilość ;-;>
Słowa: 494 = 29 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz