Każde społeczeństwo, choćby to określane mianem najbardziej cywilizowanego czy światłego, było zawsze wspaniale nietolerancyjne. A także zapatrzone w siebie, dążące do perfekcji kosztem podrzędnych elementów, które nic nie wnoszą do rozwoju ogółu. Zwyczajnie zadufane w sobie, unoszące się pychą i dzielące wilki, nie tylko na klasyczne "dobre i złe", jakby nie istniały odcienie szarości... Ba, jakby wierzyli, że w ogóle istnieje lub kiedykolwiek istniał ktoś całkowicie dobry czy całkowicie zły. Również pojawiali się "ci przykładni obywatele i zakały, niegodne możliwości życia w Królestwie". Taki margines społeczny, gówno robiący i w zasadzie to tylko szpecący krajobraz.
Zwykle nikt nie próbował nawet wychodzić poza schematy w takich kwestiach. Ktoś widział bezdomnego wilka, przy okazji nierzadko uzależnionego od alkoholu, który wszystko, co jakimś cudem udało mu się zarobić, przepijał... Nie próbował patrzeć dalej, głębiej, zastanowić się, dlaczego, co takiego się wydarzyło, że tak skończył, co teraz czuje, czy mu faktycznie obojętnie, co się z nim dzieje, czy może po prostu stracił już pomysł na dalsze życie, zbyt wiele razy próbował je naprawić, poskładać do kupy, a teraz już nie widzi sensu dalszego próbowania? Jest zwyczajnie zmęczony ciągłymi porażkami i w sumie to już przywykł do tego, że jego życie w żadnej części nie przypomina sielanki.
Zwykle nikt nie próbował nawet wychodzić poza schematy w takich kwestiach. Ktoś widział bezdomnego wilka, przy okazji nierzadko uzależnionego od alkoholu, który wszystko, co jakimś cudem udało mu się zarobić, przepijał... Nie próbował patrzeć dalej, głębiej, zastanowić się, dlaczego, co takiego się wydarzyło, że tak skończył, co teraz czuje, czy mu faktycznie obojętnie, co się z nim dzieje, czy może po prostu stracił już pomysł na dalsze życie, zbyt wiele razy próbował je naprawić, poskładać do kupy, a teraz już nie widzi sensu dalszego próbowania? Jest zwyczajnie zmęczony ciągłymi porażkami i w sumie to już przywykł do tego, że jego życie w żadnej części nie przypomina sielanki.
Nic nie jest czarne albo białe, a każdy wilk ma swoją historię... Podejrzewam, że tamten basior, zakatowany w jednej z bocznej uliczek Centrum również ją miał. Jak brzmiała? Prawdopodobnie umarła razem z nim. Wśród Polutii bardzo rzadko można spotkać się z sytuacją, gdzie ziomkowie znali całe historie wszystkich członków swojej grupki. Mogli słyszeć ich fragmenty, bardziej lub mniej udolnie złączyć je w całość. Do tego nie wszystko było prawdą, kolorowanie faktów było wśród tej części społeczeństwa całkiem powszechną techniką. A przynajmniej z takimi sytuacjami ja się spotykałam. Martwy członek Polutii znikał. Dosłownie i w przenośni. Często niewidzialny, zignorowany, zapomniany przez społeczeństwo... Smutne to wszystko było.
Czy byłam przy tym, gdy zaatakowany wydawał ostatni dech? Owszem. Czy widziałam napastnika? Nie na własne oczy. Jednak wilki gadały... Wystarczyło potrafić słuchać, by dowiedzieć się od nich naprawdę ciekawych rzeczy. Wydobyć informacje, które niekiedy można by określić nawet mianem "wagi państwowej". Słuchając odpowiednich wilków, w odpowiednim czasie, zadając odpowiednie pytania. Nieświadomi tego, że to robią, będą śpiewać jak na katorgach, przy przypalaniu rozżarzonym węglem. Może nawet myśląc, że są sprytni i w zmyślny sposób tak mącą, że udaje im się bez problemu zataić prawdę czy istotne dla siebie, swoich zleceniodawców bądź przełożonych, fakty. Cóż, nie ze mną te numery.
Więc tak, słyszałam krzyki atakowanego. Przechodziłam akurat niedaleko, a basior darł się tak przeraźliwie, że pewnie słychać go było po drugiej stronie rynku. Nie dostrzegłam jednak, by ktoś jakoś żywiej na to zareagował - krótkie spojrzenia rzucane znajomym, podsumowane wzruszeniem ramion, delikatne kręcenie głową - to wszystko można było dostrzec, jeśli dobrze się obserwowało. Choć na pierwszy rzut oka oblegające tłumnie Rynek wilki w ogóle nie zwracały uwagi na mrożące krew w żyłach wrzaski. Tylko jeden z nich, z całego tłumu, zdawał się zaniepokojony... Nie poświęciłam mu jednak jeszcze wtedy zbyt wiele uwagi. Chciałam najpierw dowiedzieć się, co się stało.
Przesmykując się zgrabnie przez tłum, nie potrącając nikogo, nie zmuszając do zmiany kierunku marszu i nie zwracając na siebie dzięki temu uwagi, lawirowałam między wilkami w tłumie, chcąc dotrzeć niepostrzeżenie do miejsca, z którego, jak mi się zdawało, docierały wrzaski. Widziałam gdzieś pod drodze kątem oka jakiegoś wątpliwej reputacji wilka, cuchnącego wódą i zataczającego się lekko, gdy biegł, potykając się i co chwilę wpadając na mijane wilki. Zanotowałam w pamięci jego wygląd, charakterystyczny chód, tę nerwowość, którą emanował... choć to mogło być związane tylko ze sceną, która być może odegrała się właśnie na jego oczach. Musiałam mieć to na uwadze, gdyby okazało się później przydatne.
Kontynuowałam mój trucht do celu, który sobie obrałam.
Dotarłam na miejsce, gdy basior, który musiał wydawać z siebie te niewilcze wrzaski, jeszcze oddychał. Było z nim jednak na tyle źle, że wiedziałam, iż taki stan rzeczy nie potrwa długo. Krwawił obficie, jego oddech był ciężki, składał się z gwałtownych, bardzo płytkich wdechów i szybkich wydechów. Patrzył nieprzytomnymi oczami gdzieś w przestrzeń, w tłum, jakby szukając tego, kto mu to zrobił. Widziałam, jak mimo jego krytycznego stanu, w jego oczach, przebijając się przez mgiełkę zamroczenia alkoholem lub innymi środkami, przebija wściekłość. Chęć zemsty. Być może pewien żal. Orał pazurami ziemię, gdy się zbliżałam, ciągle kryta przez przepływające tędy mrowie wilków. Nikt nawet nie zwolnił przy konającym, sporadycznie ktoś rzucił mu spojrzenie bez wyrazu, nieprzejawiające żadnych emocji... A basior cierpiał.
Gdy zatrzymałam się przy ścianie, która z jednej strony wytyczała granicę tej wąskiej, bocznej uliczki, było już wiadome, że basior długo nie pociągnie. Może gdyby ktoś zainterweniował w czasie ataku, albo zaraz po tym, jak napastnik zwiał, zatamował krwotok z rozszarpanego boku, wilk miałby szansę na przeżycie. Ja przybyłam za późno, żeby mu pomóc, stracił już zbyt wiele krwi, by dało się go uratować bez profesjonalnego sprzętu medycznego. Ja go nie posiadałam. Oczywiście, tak, można by pomyśleć - wymówki. Może w pewien sposób. Jednak ja jakkolwiek zareagowałam, w przeciwieństwie do reszty. Wilk z marginesu społecznego nie zasługuje przecież na uwagę wilków wyższego stanu. W sumie - z czym ja w ogóle miałam problem.
Ano, z tą znieczulicą. Tak tak, nie byłam wzorem cnót wszelakich, z resztą już to mówiłam. Mogłam rzucić się natychmiast do pomocy. Mogłam, mogłam, mogłam... Nie zachowałam się może zgodnie z kodeksem moralnym typowego wilka - trzeba nieść pomoc potrzebującym. Nie uratowałam go od śmierci. Nie wszyscy są bohaterami. Ale zareagowałam. A reakcja, jakakolwiek, na dane wydarzenie, jest lepsza od znieczulicy, która zdaje się dominować w społeczeństwie, jeśli cierpiący wilk nie jest w stanie mu niczego zapewnić. Bezinteresowność tutaj ginęła.
To było przykre.
Gdy tak stałam pod ścianą i rozmyślałam, spojrzenia moje i konającego się spotkały. Dostrzegłam w jego mętniejących tęczówkach niewyobrażalny ból, strach... i żal. Nie wiedziałam, z czego się wywodził. Czego wilk nie zrobił, za co teraz, tak bliski śmierci, pluł sobie w brodę? Czy chodziło o to, jakie życie wiódł? Prawdopodobnie bezdomnego pijaka, szlajającego się od meliny do meliny, byleby upić się i mieć spokój... Dlaczego tak żył? Czy to był jego wybór, tak wyszło, a może innego życia po prostu nie znał? Jaką historię skrywał, czy faktycznie był tylko zakałą społeczeństwa...? Jak wspominałam, tego się już nie wiemy. Nie da się poskładać czyjejś historii ze zlepków zlepek zasłyszanych przez kogoś opowieści. Chociaż bardzo bym chciała, by było to możliwe, zwyczajnie zbyt wiele jest momentów, w których można jakiś fakt przekłamać...
Basior umierał. Ja tkwiłam pod ścianą, utrzymując z nim kontakt wzrokowy, starając się przekazać mu moją postawą, że jestem przy nim, zostanę z nim do końca, nawet jeśli nie mogę potrzymać go za łapę i wesprzeć fizycznym dotykiem (mimo wszystko otaczała go cała masa krwi, a ja go nie znałam). Wszystkie emocje, niewypowiedziane słowa otuchy, chciałam jednak przekazać mu spojrzeniem, ciepłym, spokojnym, pokrzepiającym. Tyle mogłam dla niego zrobić.
Oddał swój ostatni dech, wciąż patrząc mi w oczy, jakby miał nadzieję, że pozwolą mu one zostać wśród żywych, staną się dla niego kotwicą, która utrzyma go w życiu doczesnym jeszcze choć chwilę dłużej... Niestety
Wycofałam się. Ruszyłam ponownie wraz z tłumem, odruchowo, całkiem naturalnie klucząc między wilkami, jednocześnie nie oddalając się za daleko od trupa. Kluczyłam i słuchałam.
Choćby nie wiem jak przechodnie chcieli udawać, że nic się nie stało, a trup menela spod monopolowego nie robi na nich wrażenia i w zasadzie gówno ich on obchodzi... Natura wilcza była górą. Nikt nie mógł się powstrzymać od szepnięcia znajomemu słówka na temat tego, co znalazło się przed ich oczami. A ja słuchałam. I wyciągałam wnioski.
Usłyszałam kilka różnych wersji tego, co się stało, każda relacjonowana przez naocznego świadka, ale można się było tego spodziewać, bo to raczej naturalne zachowanie. Większość podświadomie chce być w centrum uwagi, szczególnie, gdy na co dzień niczym szczególnym się nie wyróżniają. Taka już wilcza próżność. Doszły mnie również słuchy o tym, kim nieboszczyk był, choć również wyciągnęłam z opowieści kilka różnych wersji. Wszystkie te informacje były tak bardzo grubymi nićmi szyte i tak bez większej logiki pomieszane... Że pozostało mi uznać je po prostu za bezładną masę, bełkot setek gardeł, które chciały się pochwalić jakąś wiedzą (raczej oczerniającą) na temat nieboszczka. Szkoda, że nie wzbudzał takiego zainteresowania, gdy konał. Być może jeszcze by wtedy żył i mógł nam sam ustosunkować się do wszystkich tych z czapy wziętych historii, które usłyszałam wtedy na placu.
To również było cholernie smutne. Robić z czyjejś śmierci, do tego ewidentnie z udziałem osób trzecich, jarmarczną atrakcję... Jeśli to nie było podłe to nie wiem, co w takim razie można tym mianem określić.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zajęłam się zbieraniem informacji o jego śmierci. Podejrzewacie, że wzruszył mnie jego los i postanowiłam go pomścić, znaleźć mordercę... No, nie bardzo. Nie do końca. Zbieranie informacji to był odruch, robiłam to z taką naturalnością, z jaką przychodziło mi oddychanie. Gdy coś się działo, musiałam wiedzieć jak najwięcej. Nigdy nie wiadomo, do czego może mi się to w przyszłości przydać. Owszem, czułam rozregulowanie, może lekką irytację, że nikt, dosłownie nikt nie przejął się losem tego basiora. Że po prostu tak sobie umarł, sam, nie wiadomo dlaczego, czym zawinił, by tak skończyć. Kurwa, nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby pomyśleć, że przecież ktoś go zabił, rozszarpał wręcz mu cały bok. Co przeszkadzało więc napastnikowi zaatakować któregoś z nich tych lepszych przedstawicieli społeczeństwa.
Wszyscy oni byli albo głupi, albo łatwowierni, albo... Kurwa, sama nie wiedziałam, co. Tyle tylko, że z każdą chwilą robił się z tego coraz mniej zabawny żart.
Także zrobiłam wtedy to, w czym byłam dobra. Zebrałam informacje. Dowiedziałam się o tej sytuacji wszystkiego, co zdołałam. Jednak była ona tak nietypowa, a informacje tak chaotyczne, że po raz pierwszy od bardzo dawna miałam problem z poukładaniem ich w logiczną całość. Potrzebowałam jakiegoś ukierunkowania... Z drugiej strony, nie miałam zbytnio powodu, by to robić. Nie byłam altruistką, a już na pewno nie zamierzałam mścić się za kogoś, kogo nawet nie znałam. Mogłam trochę pomyśleć nad jego parszywym losem, nawet mu współczuć... Ale nic więcej. Wbrew pozorom aż tak nie różniłam się od innych wilków z tłumu. Być może jedyna różnica między nami polegała na tym, że wiedziałam, że postępuję niekoniecznie dobrze, a jedynie miałam to gdzieś. Oni prawdopodobnie nie wiedzieli nawet tego, że zachowują się jak fiuty. Ale cóż począć? Nikt nie jest idealny.
Dowiedziałam się wszystkiego, co mogłam, tłum zaczął się przerzedzać, a ja nabrałam ochoty na powrót do domu. Albo wbicie do jakiejś knajpy, choć jeśli zabójca tego biedaka nadal kręcił się w okolicy, nie mogłam mieć gwarancji, że gdy zabaluję w karczmie, nie skończę podobnie... Wybrawszy więc tym razem, o dziwo, bezpieczniejszą dla mnie wersję spokojnego powrotu do domu i przespania się porządnie po raz pierwszy od kilku dni, miałam już ruszać w odpowiednim kierunku, by jak najszybciej dotrzeć do celu.
Wtedy jednak moim oczom ukazał się basior, podejrzewałam, że rasy Aeskeron, zważywszy na brak sierści na jego ciele. Zwrócił on moją uwagę, bo... podszedł do trupa. Który nadal spoczywał na środku ulicy, chyba już zapomniany przez innych. Nikt nawet nie pofatygował się, by go odsunąć z drogi. Po prostu go omijali lub przechodzili nad nim... A ten basior podszedł do niego. Zatrzymał się. Patrzył. Wyglądał na przejętego.
A ja go skądś kojarzyłam. Chwilę zajęło mi zdanie sobie sprawy z tego, skąd... Ale całkiem szybko mnie olśniło.
To on wcześniej, gdy jeszcze nie dotarłam do miejsca zbrodni, a jedynie słyszałam dochodzące stąd wrzaski, także wydawał się zaniepokojony. Jedyny z całego tłumu zareagował jakoś na cierpiętnicze wrzaski... A teraz był tutaj.
Uśmiechnęłam się krzywo, rezygnując jednak z wcześniej przyjętego pomysłu. W sumie... A co mi tam. Skoro chyba znalazł się mściciel, gotowy za wszelką cenę znaleźć mordercę... Ach, no tak. Skąd to wiedziałam? Nie wiedziałam. Podejrzewałam. Jego zacięta mina i zimne spojrzenie sporo mówiły. Gdybym miała obstawiać, założyłabym, że właśnie obmyśla w głowie plan jakiejś zemsty czy odwetu za śmierć tego bezdomnego.
Że obstawiałam dobrze, przyszło mi się przekonać później... Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Zaintrygowana tym, że ten Aeskeron zwrócił uwagę na trupa, mimo że przecież nie był to nikt istotny, zatrzymałam się w pół kroku, rezygnując jednak z powrotu do domu. Dostrzegłam za to dla siebie całkiem niczego sobie okazję do zażycia odrobiny rozrywki... Którą natychmiast postanowiłam wykorzystać.
- Może pomóc? - zapytałam, wcześniej cicho, bezszelestnie, zachodząc żywego basiora od tyłu, by w ostatniej chwili wyłonić mu się zza pleców. Zareagował tak, jak się spodziewałam: zaskoczony wzdrygnął się lekko, ale spojrzał na mnie.
Przywołałam na pysk swój najbardziej głupiutki i rozbrajający uśmiech, czekając na reakcję.
Dowiedziałam się wszystkiego, co mogłam, tłum zaczął się przerzedzać, a ja nabrałam ochoty na powrót do domu. Albo wbicie do jakiejś knajpy, choć jeśli zabójca tego biedaka nadal kręcił się w okolicy, nie mogłam mieć gwarancji, że gdy zabaluję w karczmie, nie skończę podobnie... Wybrawszy więc tym razem, o dziwo, bezpieczniejszą dla mnie wersję spokojnego powrotu do domu i przespania się porządnie po raz pierwszy od kilku dni, miałam już ruszać w odpowiednim kierunku, by jak najszybciej dotrzeć do celu.
Wtedy jednak moim oczom ukazał się basior, podejrzewałam, że rasy Aeskeron, zważywszy na brak sierści na jego ciele. Zwrócił on moją uwagę, bo... podszedł do trupa. Który nadal spoczywał na środku ulicy, chyba już zapomniany przez innych. Nikt nawet nie pofatygował się, by go odsunąć z drogi. Po prostu go omijali lub przechodzili nad nim... A ten basior podszedł do niego. Zatrzymał się. Patrzył. Wyglądał na przejętego.
A ja go skądś kojarzyłam. Chwilę zajęło mi zdanie sobie sprawy z tego, skąd... Ale całkiem szybko mnie olśniło.
To on wcześniej, gdy jeszcze nie dotarłam do miejsca zbrodni, a jedynie słyszałam dochodzące stąd wrzaski, także wydawał się zaniepokojony. Jedyny z całego tłumu zareagował jakoś na cierpiętnicze wrzaski... A teraz był tutaj.
Uśmiechnęłam się krzywo, rezygnując jednak z wcześniej przyjętego pomysłu. W sumie... A co mi tam. Skoro chyba znalazł się mściciel, gotowy za wszelką cenę znaleźć mordercę... Ach, no tak. Skąd to wiedziałam? Nie wiedziałam. Podejrzewałam. Jego zacięta mina i zimne spojrzenie sporo mówiły. Gdybym miała obstawiać, założyłabym, że właśnie obmyśla w głowie plan jakiejś zemsty czy odwetu za śmierć tego bezdomnego.
Że obstawiałam dobrze, przyszło mi się przekonać później... Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Zaintrygowana tym, że ten Aeskeron zwrócił uwagę na trupa, mimo że przecież nie był to nikt istotny, zatrzymałam się w pół kroku, rezygnując jednak z powrotu do domu. Dostrzegłam za to dla siebie całkiem niczego sobie okazję do zażycia odrobiny rozrywki... Którą natychmiast postanowiłam wykorzystać.
- Może pomóc? - zapytałam, wcześniej cicho, bezszelestnie, zachodząc żywego basiora od tyłu, by w ostatniej chwili wyłonić mu się zza pleców. Zareagował tak, jak się spodziewałam: zaskoczony wzdrygnął się lekko, ale spojrzał na mnie.
Przywołałam na pysk swój najbardziej głupiutki i rozbrajający uśmiech, czekając na reakcję.
<Elijas?>
Słowa: 2063 = 148 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz