Koszmary stawały się coraz bardziej napastliwe. Przerażające. Odbierały mi możliwość spokojnego zaśnięcia, a zatem i normalnego spania i późniejszego funkcjonowania. Bez moich eliksirów nasennych nie byłam w stanie funkcjonować. Z drugiej strony widziałam, że powoli zaczynam się do nich przyzwyczajać, a że do tej pory nie zdołałam stworzyć ani zdobyć nic o mocniejszym działaniu, byłam w kropce. Mogłam wybierać między ograniczeniem zażywania ich do niezbędnego minimum, aby organizm aż tak szybko się nie uodpornił na nie, albo korzystać z nich tak, jak do tej pory, ryzykując, że w którymś momencie po prostu przestaną działać, a ja zostanę w zasadzie pozbawiona snu do momentu, aż nie znajdzie się coś o mocniejszym działaniu. Jakimś cudem potrafiłam w tej kwestii jeszcze zachować zdrowy rozsądek i wiedziałam, że o wiele lepszą opcją będzie ta pierwsza. Bardziej przyszłościową. Choć wymagała ode mnie wykazania się sporymi pokładami silnej woli.
Dlatego nie mogłam spać. Już od przeszło tygodnia bałam się zmrużyć oczy, żeby przypadkiem nie zasnąć, by znowu nie znaleźć się w krainie koszmarów sennych, z których szponów często nie potrafiłam się wyrwać. Czułam się przez nie osaczona, bezbronna wobec tego, co ze mną robiły... Paraliżowały. W takich chwilach sięgnięcie po eliksir było niesamowicie kuszące. Trudno było się powstrzymać, przegonić natrętną myśl, że przecież nic złego się nie stanie, a może mi pomóc, ukoi moje nerwy, przywróci sen, którego mój organizm tak potrzebował...
Val potłukł wszystkie fiolki. Kilka zabrał ze sobą, gdy poleciłam mu, by dawkował mi eliksir, nie przynosząc ze sobą w pobliże mojej jaskini częściej, niż raz w tygodniu. Poleciłam mu to, gdy jeszcze myślałam trzeźwo, ale już wiedziałam, jak to się może skończyć. Że będę niczym żebrząca o swoją działkę narkomanka, będę gotowa zrobić wszystko za choć kroplę specjalnego specyfiku, który przygotowywałam w zasadzie odkąd tylko przybyłam do Królestwa. Mimo to nie mogłam się złamać, jeśli nie chciałam skończyć martwa w wyniku bezsenności.
Może się w tym momencie pojawić pytanie, dlaczego sobie tego eliksiru nie uwarzę, skoro znam recepturę. Cóż... Recepturę znam, składników nie mam. Fluorescencyjny mech, który do tego używałam, można kupić tylko od niektórych kupców, których niestety ja nie znam... Zawsze dostarczał mi go Valentine albo Sukki. A że teraz obydwojga wtajemniczyłam w moje zamiary, żadne z nich już mi go nie przynosi. Ani za żadne skarby świata nie zdradzi, u kogo mogę go kupić. Sama natomiast myślałam w tamtym momencie jeszcze do tego stopnia, by panować nad sobą i o to nie rozpytywać. Dopóki nie miałam łatwego rozwiązania na wyciągnięcie łapy łatwiej było mi sięgać po te potencjalnie trudniejsze.
Tej nocy jednak koszmary wyjątkowo dawały mi się we znaki. Strach przed wystąpieniem kolejnego nie pozwalał mi zasnąć, brak snu z kolei wpływał na sposób, w jaki docierały do mnie bodźce z otoczenia. Widziałam wszystko jakby za mgłą, nie byłam w stanie do końca łączyć faktów... Cierpiałam. Z irytacji wywołanej niewyspaniem. Coraz częściej zaczynała pojawiać się we mnie myśl, że długo tak nie pociągnę, organizm bez snu nie mógł funkcjonować tak, jak powinien. A ja cały czas nie mogłam zasnąć.
Nie widząc dla siebie innej opcji, za to postanawiając w desperacji znaleźć jakieś alternatywne sposoby na zmuszenie się do zmrużenia oka, postanowiłam wybrać się na spacer. Nocna przechadzka po lesie, możliwość zaciągnięcia się świeżym powietrzem, trochę ruchu... Może jak zmęczę ciało, wyczerpany umysł podda się i zaśnie mimo wszystko?
Taki był plan. Zmęczyć się i tak dalej... Trochę desperacki, ale innego nie miałam. Zarzuciłam więc na siebie kilka skór, żeby nie zamarznąć, gdyż temperatura nocą jeszcze bardziej spadała, stając się niemal nie do zniesienia dla wilków rasy innej, niż Sivarius. Nie zabrałam za sobą nic więcej, bo po co? Nie miałam zamiaru jakoś szczególnie się oddalać od mojej jaskini. Tylko pokręcić się po okolicy. Nie do końca mi to wyszło, ale w sumie bez znaczenia, bo sen nie nadchodził, mimo że po kilku godzinach takiego łażenia prawie nie czułam już łap. Z zima i w wyniku zmęczenia mięśni. W tej swojej wędrówce, doszedłszy w którymś momencie do wniosku, że nie mam ochoty kręcić się w kółko, ruszyłam dalej i dotarłam do lasu Darminasa, przeszłam przez niego, a potem poszłam dalej przed siebie, nieszczególnie myśląc nad tym, dokąd zmierzam. Szłam, byle iść.
I w którymś momencie, ledwo stawiając krok za krokiem, z głową ciężko zwieszoną ku ziemi, nie czując w sobie siły, by ją podnieść i się wyprostować, nie ogarniając już za bardzo rzeczywistości, natrafiłam na obcego wilka. Prawdopodobnie rasy Lerdis, choć wtedy jeszcze tego nie dostrzegłam. Przytłumiony wyczerpaniem z niewyspania umysł zamiast wilka, o nietypowym wyglądzie co prawda, bo ze skorpionim odwłokiem zamiast ogona, ale nadal wilka, zobaczył jakąś senną maszkarę... Wzdrygnęłam się odruchowo, rozejrzałam, gdzie w ogóle jestem, czy gdzieś po drodze jednak zasnęłam, czy to wciąż jawa...
- Cholera - mruknęłam. Zapatrzona w dziwną istotę, która w ograniczonym świetle księżyca wyglądała prawdopodobnie kilka razy straszniej, niż w świetle dnia... nie zauważyłam jakiejś nierówności w podłożu i się potknęłam. Zmęczenie, otępiały umysł, nie pozwoliły mi zareagować wystarczająco szybko... Przywaliłam pyskiem w śnieg, wzburzając w powietrze chmurę sypkiego puchu. Poczułam, jak do nosa, oczu i uszu wpychają mi się mikroskopijne, lodowate kryształki, które natychmiast topniały pod wpływem ciepłoty mojego ciała... Szybko, jak na moje możliwości w tamtej chwili, wyrwałam głowę ze śniegu, choć ciało nadal pozostało w pozycji leżącej. Nie mogłam znaleźć w sobie motywacji do wstania. Otrzepałam głowę ze śniegu, potem z rezygnacją ułożyłam ją na przednich łapach i tak zostałam, czekając na nieuniknione, wzrokiem śledząc, jak ten żywy koszmar zbliża się do mnie... Magią zapaliłam niewielki ognik, barwy błękitnej jak moja sierść. Dawał może lekko niepokojące światło, ale jednak światło, dzięki któremu lepiej mogłam dostrzec zbliżającą się do mnie istotę.
Która, po bliższym przyjrzeniu się jej, nie okazała się wyglądać aż tak potwornie, jak sugerowały wcześniej cienie w ciemności...
Nie odezwałam się. Patrzyłam tylko na nią, zastanawiając się, czy ma przyjazne zamiary...
- Wszystko w porządku? - zapytała po chwili. Chyba trochę zimnym tonem, ale mogło mi się wydawać. Nie byłam teraz w stanie za bardzo odczytywać wilczych emocji, to nie było zadanie na moją głowę w tamtej chwili.
- Nie za bardzo - odpowiedziałam cicho, mrugając szybko, by złapać ostrość zmęczonych oczu na pysku obcej wadery.
Bo naprawdę nie miałam siły się w tamtym momencie podnieść. Potrzebowałam snu. Jednak strach przed zaśnięciem nawet teraz nie chciał sobie pójść i dać wyczerpanemu ciału odpocząć...
Słowa: 1038 = 71 KŁ
Dlatego nie mogłam spać. Już od przeszło tygodnia bałam się zmrużyć oczy, żeby przypadkiem nie zasnąć, by znowu nie znaleźć się w krainie koszmarów sennych, z których szponów często nie potrafiłam się wyrwać. Czułam się przez nie osaczona, bezbronna wobec tego, co ze mną robiły... Paraliżowały. W takich chwilach sięgnięcie po eliksir było niesamowicie kuszące. Trudno było się powstrzymać, przegonić natrętną myśl, że przecież nic złego się nie stanie, a może mi pomóc, ukoi moje nerwy, przywróci sen, którego mój organizm tak potrzebował...
Val potłukł wszystkie fiolki. Kilka zabrał ze sobą, gdy poleciłam mu, by dawkował mi eliksir, nie przynosząc ze sobą w pobliże mojej jaskini częściej, niż raz w tygodniu. Poleciłam mu to, gdy jeszcze myślałam trzeźwo, ale już wiedziałam, jak to się może skończyć. Że będę niczym żebrząca o swoją działkę narkomanka, będę gotowa zrobić wszystko za choć kroplę specjalnego specyfiku, który przygotowywałam w zasadzie odkąd tylko przybyłam do Królestwa. Mimo to nie mogłam się złamać, jeśli nie chciałam skończyć martwa w wyniku bezsenności.
Może się w tym momencie pojawić pytanie, dlaczego sobie tego eliksiru nie uwarzę, skoro znam recepturę. Cóż... Recepturę znam, składników nie mam. Fluorescencyjny mech, który do tego używałam, można kupić tylko od niektórych kupców, których niestety ja nie znam... Zawsze dostarczał mi go Valentine albo Sukki. A że teraz obydwojga wtajemniczyłam w moje zamiary, żadne z nich już mi go nie przynosi. Ani za żadne skarby świata nie zdradzi, u kogo mogę go kupić. Sama natomiast myślałam w tamtym momencie jeszcze do tego stopnia, by panować nad sobą i o to nie rozpytywać. Dopóki nie miałam łatwego rozwiązania na wyciągnięcie łapy łatwiej było mi sięgać po te potencjalnie trudniejsze.
Tej nocy jednak koszmary wyjątkowo dawały mi się we znaki. Strach przed wystąpieniem kolejnego nie pozwalał mi zasnąć, brak snu z kolei wpływał na sposób, w jaki docierały do mnie bodźce z otoczenia. Widziałam wszystko jakby za mgłą, nie byłam w stanie do końca łączyć faktów... Cierpiałam. Z irytacji wywołanej niewyspaniem. Coraz częściej zaczynała pojawiać się we mnie myśl, że długo tak nie pociągnę, organizm bez snu nie mógł funkcjonować tak, jak powinien. A ja cały czas nie mogłam zasnąć.
Nie widząc dla siebie innej opcji, za to postanawiając w desperacji znaleźć jakieś alternatywne sposoby na zmuszenie się do zmrużenia oka, postanowiłam wybrać się na spacer. Nocna przechadzka po lesie, możliwość zaciągnięcia się świeżym powietrzem, trochę ruchu... Może jak zmęczę ciało, wyczerpany umysł podda się i zaśnie mimo wszystko?
Taki był plan. Zmęczyć się i tak dalej... Trochę desperacki, ale innego nie miałam. Zarzuciłam więc na siebie kilka skór, żeby nie zamarznąć, gdyż temperatura nocą jeszcze bardziej spadała, stając się niemal nie do zniesienia dla wilków rasy innej, niż Sivarius. Nie zabrałam za sobą nic więcej, bo po co? Nie miałam zamiaru jakoś szczególnie się oddalać od mojej jaskini. Tylko pokręcić się po okolicy. Nie do końca mi to wyszło, ale w sumie bez znaczenia, bo sen nie nadchodził, mimo że po kilku godzinach takiego łażenia prawie nie czułam już łap. Z zima i w wyniku zmęczenia mięśni. W tej swojej wędrówce, doszedłszy w którymś momencie do wniosku, że nie mam ochoty kręcić się w kółko, ruszyłam dalej i dotarłam do lasu Darminasa, przeszłam przez niego, a potem poszłam dalej przed siebie, nieszczególnie myśląc nad tym, dokąd zmierzam. Szłam, byle iść.
I w którymś momencie, ledwo stawiając krok za krokiem, z głową ciężko zwieszoną ku ziemi, nie czując w sobie siły, by ją podnieść i się wyprostować, nie ogarniając już za bardzo rzeczywistości, natrafiłam na obcego wilka. Prawdopodobnie rasy Lerdis, choć wtedy jeszcze tego nie dostrzegłam. Przytłumiony wyczerpaniem z niewyspania umysł zamiast wilka, o nietypowym wyglądzie co prawda, bo ze skorpionim odwłokiem zamiast ogona, ale nadal wilka, zobaczył jakąś senną maszkarę... Wzdrygnęłam się odruchowo, rozejrzałam, gdzie w ogóle jestem, czy gdzieś po drodze jednak zasnęłam, czy to wciąż jawa...
- Cholera - mruknęłam. Zapatrzona w dziwną istotę, która w ograniczonym świetle księżyca wyglądała prawdopodobnie kilka razy straszniej, niż w świetle dnia... nie zauważyłam jakiejś nierówności w podłożu i się potknęłam. Zmęczenie, otępiały umysł, nie pozwoliły mi zareagować wystarczająco szybko... Przywaliłam pyskiem w śnieg, wzburzając w powietrze chmurę sypkiego puchu. Poczułam, jak do nosa, oczu i uszu wpychają mi się mikroskopijne, lodowate kryształki, które natychmiast topniały pod wpływem ciepłoty mojego ciała... Szybko, jak na moje możliwości w tamtej chwili, wyrwałam głowę ze śniegu, choć ciało nadal pozostało w pozycji leżącej. Nie mogłam znaleźć w sobie motywacji do wstania. Otrzepałam głowę ze śniegu, potem z rezygnacją ułożyłam ją na przednich łapach i tak zostałam, czekając na nieuniknione, wzrokiem śledząc, jak ten żywy koszmar zbliża się do mnie... Magią zapaliłam niewielki ognik, barwy błękitnej jak moja sierść. Dawał może lekko niepokojące światło, ale jednak światło, dzięki któremu lepiej mogłam dostrzec zbliżającą się do mnie istotę.
Która, po bliższym przyjrzeniu się jej, nie okazała się wyglądać aż tak potwornie, jak sugerowały wcześniej cienie w ciemności...
Nie odezwałam się. Patrzyłam tylko na nią, zastanawiając się, czy ma przyjazne zamiary...
- Wszystko w porządku? - zapytała po chwili. Chyba trochę zimnym tonem, ale mogło mi się wydawać. Nie byłam teraz w stanie za bardzo odczytywać wilczych emocji, to nie było zadanie na moją głowę w tamtej chwili.
- Nie za bardzo - odpowiedziałam cicho, mrugając szybko, by złapać ostrość zmęczonych oczu na pysku obcej wadery.
Bo naprawdę nie miałam siły się w tamtym momencie podnieść. Potrzebowałam snu. Jednak strach przed zaśnięciem nawet teraz nie chciał sobie pójść i dać wyczerpanemu ciału odpocząć...
<Karwiela?>
Słowa: 1038 = 71 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz