Błysk wypełnionych determinacją zimnych oczu i szyderczy uśmiech na pysku skierowany w jej stronę bez najmniejszego wstydu. Hańbiące przeciwniczkę przed licznie zebranym, ryczącym dziko tłumem uderzenie silnej łapy o piasek, posyłające ku niej falę złotego pyłu, która może i rozbiła się tuż u jej łap nie plamiąc w żaden sposób jasnej sierści, lecz prowokacyjnie pozostawiła lśniące w oczach setek zebranych maleńkie krople na jej długich pazurach. Wadera nie opuściła wzroku, doskonale zdając sobie sprawę z pogardy, jaką ma wobec niej jej rywal i jak ostentacyjnie obraził ją przed zebranymi, jednak podobna do bezdusznej, niezdolnej do okazywania uczuć rzeźby milczała wyprostowana, wypalając ślepia stojącego naprzeciw niej basiora intensywnym, wyzutym z emocji spojrzeniem. Jedynie opuszczony kolec jadowy nerwowo drgał, jednak był to ruch zbyt mały, by mogły dostrzec go spragnione widoku krwi i zaciekłej walki oczy rozentuzjazmowanej publiczności.
- Oto pierwszy z walczących, nieznający litości, siłą dorównujący niemal legendarnemu Ukkinie Karaḍi, spragniony czerwonej posoki wściekły niedźwiedź Dalekich Równin, uwielbiany i szanowany wszędzie, gdzie tylko usłyszano imię jego i jego pana! - ryk, który wypełnił przestrzeń po przedstawieniu pierwszego wojownika niemal zatrząsł budynkiem w posadach i na parę sekund zagłuszył jakiekolwiek inne dźwięki, w tym głos spikera. - Oto Raṇahaddugaḷa Yōdha, Wojownik Sępów z Watahy Wysysaczy Szpiku, prowadzonej przez Balmadura Sępa! - wiwaty mieszały się z przekleństwami, śmiechy z gniewnym wyciem, bicie w barierki z ledwo słyszalną muzyką, do której czworo wybranych niewolników tańczyło przed każdym z dwóch siedzących po obu stronach areny przywódców wymienionych watah. Stojący przed Karwielą czarny jak noc basior wyprostował się dumnie, przymykając powieki i ciesząc się hałasem, który wywołało jego imię.
- A oto i jego przeciwnik! Wystarczy tylko wypowiedzieć jej imię, by blady strach padł na wrogów jej pana, a o jej niesamowitej broni i umiejętnościach krążą legendy! Zwinna i tak samo niebezpieczna jak najjadowitszy z węży, szybka jak mgnienie, nieustępliwa jak siła natury Viṣa Cārmar, Zaklinaczka Jadu z Watahy Wędrownych Węży, na której czele stoi sam Zeta! - arenę ponownie zalała fala wiwatów, wrzasków i takiego hałasu, że Karwiela ledwo powstrzymała się od pozwolenia grymasowi wypłynąć na jej pysk. Nienawidziła tego. Nienawidziła swojego nowego imienia. Nienawidziła szaleńczych okrzyków publiczności. Nienawidziła Zety. Nienawidziła bycia zmuszaną do walki. Nienawidziła wszystkiego.
- Wojownicy, oddajcie hołd swoim panom i stawajcie! - nad skandującymi jej imię oszalałymi głowami poniósł się pełen mocy głos konferansjera, który niby płaszczem zakrył wyrywający się spod kontroli ogień wrzasków, powodując zapadnięcie pełnej wyczekiwania i napięcia ciszy.
Wadera z zaciśniętym z obrzydzenia gardłem odwróciła się ku siedzącemu wysoko ponad nią Zecie, którego rozbawienie pomieszane z napięciem i chłodem była w stanie dostrzec nawet z ringu. Pokonując wstręt, gniew oraz dumę z wielkim trudem skłoniła przed nim głowę i w tej pozycji zastygła na przepisowe trzy sekundy, czując na sobie jego zadowolony wzrok, który napotkała od razu po uniesieniu wzroku. Nie spuściła go, zdając sobie sprawę, że jej przeciwnik już dokonał aktu i z mieszanką zniecierpliwienia i pogardy się jej przygląda. Nie spuściła, wiedząc że wlepiają się w nią setki zainteresowanych i zgorszonych oczu. Nie spuściła widząc, jak Zeta pochmurnieje, a jego lodowate spojrzenie przybiera na intensywności, sile i obietnicy surowej kary po walce, jeżeli uda jej się zwyciężyć i ujść z życiem. Wiedziała, że przywódca Węży nie podda się w tej milczącej bitwie, oznaczałoby to bowiem porażkę przed wszystkimi zebranymi członkami przestępczego światka, a na to Zeta nie mógł sobie pozwolić. Wiedziała, że przegra, lecz uczucie głębokiej satysfakcji spowodowane przez publiczne pokazanie pogardy względem jej "pana" przyćmiło gorycz i świadomość, że po raz kolejny będzie musiała ustąpić. Warknęła więc tylko cicho, dbając by wszyscy mogli zobaczyć jej kły i odwróciła się ku rozbawionemu Wojownikowi Sępów, doskonale zdającemu sobie sprawę z jej przegranej.
- Głupi ruch, Zaklinaczko. Gdybyś miała przed sobą słabego przeciwnika, po walce nie byłoby ci tak łatwo jak dotychczas. Jednak nie dojdzie do tego, ponieważ stoję przed tobą ja, a w takim przypadku nie pozostaje nic innego jak moje zęby na twojej szyi i śmierć... Więc powinnaś być mi wdzięczna, że dzięki mnie Zeta nie będzie miał uciechy z ukarania cię.- pełen pogardy głos Raṇahaddugaḷi był doskonale słyszalny w trwającej naokoło pełnej napięcia ciszy.
- Pycha kroczy przed upadkiem. - odparła, powoli unosząc odwłok, który zalśnił w białym świetle padającym na ring, zdając sobie sprawę jaki efekt wywołało pokazanie jej wybawienia i jednocześnie przekleństwa w pełnej krasie.
- Zaczynajcie! - zadudnił głos spikera, powodując ponowny wybuch wrzasków i skandowania.
Wadera gwałtownie otworzyła oczy i dysząc ciężko błyskawicznie poderwała się na nogi. Serce tłukło się w niej tak mocno, że cudem nie wyrwało jej się z piersi. Przez parę chwil stała tak, zastygła w napięciu z szeroko uniesionymi powiekami, opanowana przez niechcące ustąpić nawet na jawie wspomnienia. W końcu jednak rozluźniła mięśnie i, próbując zapanować nad oddechem, usiadła na kamiennym gruncie, opuszczając głowę i mętnym wzrokiem wpatrując się w wypełniający jaskinię mrok. Tak bardzo się bała. Tak bardzo chciała czuć spokój. Tak bardzo miała dość.
Po paru długich minutach wyprostowała się i omiotła już bardziej przytomnym wzrokiem wnętrze swojego domu. Przez wąskie wejście oprócz przyjemnego ciepła tworzonego przez Gorące Źródła wpadało także blade światło księżyca. Spojrzała na swoje posłanie i zaraz odwróciła wzrok, czując lodowaty dreszcz spływający jej po grzbiecie. Sama myśl o ponownym zaśnięciu i wpadnięciu w koszmary na nowo, skutecznie ją odstręczyły, skłoniły do wstania i były powodem jej wyjścia z jaskini.
Noc była piękna. Rozrzucone jak cukier na czarnym stole gwiazdy pokrywały niemal całe niebo. Jedynie te znajdujące się w pobliżu księżyca zostały przyćmione przez jego łagodną obecność i otaczającą poświatę. Przez ciepłe powietrze przedarł się mroźny oddech wiatru, powodując skłonienie się obfitej roślinności, której rośnięcie pomiędzy wieloma gorącymi źródłami wyraźne było na rękę. Z powodu kładącej się na zieleni gorącej pary to miejsce nigdy nie przykrywał śnieg, co było jedną z przyczyn osadzenia tyłka Karwieli właśnie na tym terenie.
Ruszyła w ciemność, delektując się delikatnym smyraniem trawy i spokojem, jaki opadł na śpiącą ziemię, zatapiając się w myślach. Im dalej się zapuszczała tym bardziej ciepło zastępował chłód, zimno, a wreszcie mróz, lecz póki jej ciało było w ruchu nie przeszkadzało jej to. Przynajmniej na razie.
Wtem zobaczyła zmierzającą w jej stronę słaniającą się na nogach postać, która nagle potknęła się i zniknęła wśród traw. Karwiela przystanęła, odruchowo unosząc odwłok nad głowę, spodziewając się że nieznajomy za parę chwil podniesie się, lecz nic takiego nie nastąpiło. Marszcząc brwi podeszła i ze zdziwieniem zauważyła leżącą bez sił niebieską waderę. Ja to mam szczęście, pomyślała poirytowana, lecz przełamując niechęć stanęła nad obcą wilczycą i zaczęła jej się przyglądać.
- Wszystko w porządku? - spytała chłodno, mając nadzieję, że obcej nic się nie stało i że ich drogi od razu się rozejdą, lecz bardzo szybko prysła.
- Nie za bardzo. - odpowiedziała cicho wilczyca, wpatrując się w Karwielę zmęczonym spojrzeniem. Ta, powstrzymując głośne westchnienie, stanęła u boku spotkanej, obserwując ją intensywnie, w poszukiwaniu oznak jakiegokolwiek uczucia dyskomfortu, lecz niebieska albo była zbyt zmęczona, albo po prostu jej to nie przeszkadzało.
- Wyziębi się pani, dlatego proszę wstać i zaprowadzę panią w okolicę Gorących Źródeł, by mogła pani odpocząć. Pomogę - mimo poirytowania i ogromnego braku chęci do wzajemnego dotykania skóry, podparła bok nieznajomej, której z wielkim trudem udało się utrzymać na nogach i bardzo powoli zaczęła prowadzić ją w stronę, z której przyszła. Od czasu do czasu zatrzymywały się, by dać osłabionej odpocząć, jednak po długim czasie sapania, potykania się i poruszania łapami w końcu udało im się minąć pierwsze z parujących źródeł. Karwiela przeżywała rozdarcie. Czy ma ją zostawić przy jednym z nich, być może na pastwę niebezpiecznych zwierząt? Czy zaprowadzić ją do swojej jaskini i spędzić noc z całkowicie obcą waderą w jednym pomieszczeniu? I tak źle i tak nie dobrze.
- Zaprowadzę cię do mojej jaskini. - westchnęła w końcu, nie kryjąc złości w głosie i poprowadziła praktycznie leżącą na niej waderę ku swojemu miejscu zamieszkania.
<Spero? Ja wiem, to zakończenie jest OKROPNE, ale już nie mogę się zmusić do choćby sprawdzenia, a co dopiero dalszego pisania>
Słowa: 1272 = 83 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz