Haider zgodził się zanieść lisa na swoich barkach. Jak najszybciej wróciliśmy do Lawrenca, który zaczął zszywać rannego. Całkowicie zapomniałem o jego niechęci do czarnego wilka oraz o swoim strachu przed nim, za bardzo się zmartwiłem nieznajomym zwierzęciem, które nie mogło nam wytłumaczyć, co się stało. Pułapki, to jedno – wisiał na drzewie. Skąd jednak te rany? Wyglądał, jakby z kimś walczył. Nieee… jakby ktoś go pokiereszował specjalnie. Pewnie wracał sam przez las i na kogoś trafił, ale kto jest w stanie tak skrzywdzić lisa? Z drugiej jednak strony te rudy kity są bardzo chytre i podstępne, być może się uczynił coś, co bardzo rozzłościło kogoś, kogo nie powinno? Nawet jeśli, to to co się stało temu lisowi, było okropne i nienormalne. Zostawić go tak bez opieki, nawet nie pozwolić mu dojść o własnych siłach do domu. Gdyby nie my, mógł umrzeć… moje czarne myśli na temat przyszłości lisa zostały przerwane, kiedy medyk odniósł rannego do legowiska, a wrócił sam, kontynuując temat zwierzęcia.
- Teraz musimy pomyśleć, co zrobić z tą sprawą. Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek jeszcze ucierpiał – położyłem po sobie uszy. Ktoś jeszcze… zacząłem się zastanawiać, czy gdybym szedł sam, też bym został zaatakowany.
- Należy to zgłosić strażnikom – odezwał się Haider, którego Lawrence zmierzył ostrym i nieufnym spojrzeniem, mimo tego mu przytaknął.
- Nie wydaje mi się, żeby lis się tak zranił samymi pułapkami. Ktoś go musiał zaatakować – odezwałem się, spoglądając w kierunku pacjenta, którego klatka piersiowa podnosiła się i opadała bardzo powoli, wręcz niewidocznie. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że nie oddycha, chciałem już do niego biec i to sprawdzić, ale gdy wyostrzyłem wzrok, ujrzałem, jak futro minimalnie się porusza. Żyje, całe szczęście.
- Może to jacyś rabusie – stwierdził czarny wilk, na co tylko wzruszyłem ramionami. Spojrzałem na rogatego wilka i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że cały grzbiet miał umorusany we krwi.
- Lawrence – zwróciłem się do medyka. - Dasz nam wodę? Zmyjemy to – wskazałem na czerwoną ciecz, którą miałem na łapach. Medyk pokiwał głową i na chwilę zniknął w innym pomieszczeniu. Moment później zawołał nas do siebie i wskazał miskę z wodą. - Dziękuje – pierwszy wsadziłem łapy. Brązowy wilk przyniósł kawałek ścierki. - Haider, wytrze ci grzbiet – zaoferowałem, wiedząc, że jemu samemu byłoby mu ciężko. Wziąłem od Lawrenca materiał, wilk posłał mi niepewne spojrzenie, a potem obserwował, jak maczam szmatkę w wodzie i wycieram krew z czarnego wilka.
- Gdy skończycie, pójdziemy do dowódcy – oznajmił. Cicho przytaknąłem, a Haider milczał. Pozbywałem się krwi z jego futra w ciszy. Kiedy leżał, patrzył się pustym spojrzeniem przed siebie. Zacząłem się zastanawiać, czemu tak bardzo chciał mnie odprowadzić. I czemu ciągle go spotykałem, a on chciał ze mną rozmawiać. Może naprawdę czuje się tak bardzo samotny, a widząc innego rogatego wilka, pomyślał, że może odnajdzie we mnie coś na wzór przyjaciela? Właśnie ta myśl sprawiła, że całkowicie wyzbyłem się niechęci do tego czarnego osobnika. Chciałem mu dać szansę, nie ważne, co powie Lawrence. Wiedziałem, że go nie lubił, ja jednak chciałem spróbować. Może będzie dobrym przyjacielem?
Kiedy skończyłem, a wilk był czysty, wylaliśmy czerwoną wodę z miski i wróciliśmy do medyka, który oglądał jeszcze raz lisa. Gdy usłyszałem nasze kroki, wstał i się odwrócił.
- Gotowi? - spojrzał na mnie.
- Tak, zmyłem z niego całą krem, możemy iść - przyznałem.
- Pójdźcie sami - nagle po pomieszczeniu rozległ się jego głos. Kiedy chciałem już zapytać o pomóc, Lawrence się zgodził.
- Wezmę tylko torbę i będziemy wychodzić - powiedział do mnie medyk i zaraz zniknął mi z oczu. Korzystając z jego nieobecności, szybko podbiegłem do Haidera, którego zatrzymałem w progu.
- Czemu idziesz? - wilk spojrzał na mnie.
- Tak będzie lepiej, do zobaczenia - po tych słowach po prostu wyszedł. Kiedy Lawrence się przygotował, podszedł do mnie i razem ruszyliśmy zgłosić tę dziwną sytuację.
<Lawrence?>
Słowa: 607 = 35 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz