Odrzuciłem ciało mojego przeciwnika, z którego powoli uchodziło życie po tym, jak kilka razy wbiłem jego potylicę w skałę. Wyprostowałem się i uśmierzyłem cierpienie widoczne w dogorywających oczach jednym ruchem szczęk. Ciche westchnienie obwieściło śmierć obcego mi wilka. Jego źrenice się zaszkliły i straciły jakikolwiek wyraz. To właśnie była Śmierć. Przed chwilą prześlizgnęła się koło mnie, a ja dalej nie wiedziałem, jak wygląda. W tamtym momencie zastanawiałem się, czy w momencie umierania widzi się jej ucieleśnienie - a może samą Luirię? Czy bogini fatygowałaby się do pierwszego lepszego ziemskiego pomiotu, czy też wyręczałaby się posłańcami?
Znajomy krzyk przeciął mój spokój. Spero. Krótka chwila na oddech dobiegła nagle końca. Szarpnąłem ciałem. Zmusiłem się do ponownego ruchu, odwróciłem na łapach. Nie musiałem się zastanawiać ani myśleć. Byłem jak maszyna.
Niczym sprężyna wystrzeliłem w przód. Zacisnąłem zęby na wbitym w szyję wadery przeciwniku, a pęd rzucił nami w bok. Z łoskotem i chrzęstem żwiru potoczyliśmy się pod ścianę. Próbowałem obezwładnić wroga, wygryzając sobie drogę do dominacji przez jego skórę. Szarpałem obce ciało, instynkt przetrwania i ból były kotwicą dla mojej świadomości, która pragnęła odbić od brzegu, gdy moja głowa raz po raz była brutalnie wciskana w grunt.
Zapach krwi, widok kurzu, dźwięk nienawisnego warczenia. Nagle basior, który znalazł się pode mną, szarpnął gwałtownie szyją. Mój uścisk puścił. Poczułem, jak mocne tylne łapy naciskają na mój brzuch. Wiedziałem, co nadchodzi. Ogromna siła cisnęła mną w ścianę, po której osunąłem się z metalicznym
łoskotem zbroi.
Pył osadzony na rzęsach zasłaniał powoli podnoszącą się postać. Kaszlałem, walcząc o oddech. Zupełnie, jakby ktoś związał mi przeopnę grubym sznurem i pozbawił żeber. W otumanionym umyśle nie panował jednak chaos. Wiedziałem, co muszę zrobić, gdy nad moją głową pojawiły się srebrne , mgliste włócznie, wywołane przez mojego przeciwnika. Miałem jedynie mniej czasu na reakcję. To wszystko.
Zacisnąłem mocno zęby. Ślina wyparowała z sykiem, gdy z nagle otwartego pyska wystrzeliła kula ognia. Ugodziła ze świstem stojącego przede mną basiora. Siła pocisku rzuciła nim głucho o ziemię.
Wrzaski przebiły się przez charmider walki. Zapach krwi, potu i moczu przyćmił smród palonego ciała. Porywacz rzucił się na ziemię. Wił się. Tarzał. Pełzał. Nie płakał mimo niewyobrażalnego cierpienia. ,,Jest w zbyt wielkiej agonii, czy łzy od razu parują?".
Stałem tak przez chwilę, patrząc zszokowany, jak przede mną spazmatycznie wyje mój przeciwnik. Po raz pierwszy w tej walce mnie zmroziło. ,,Co... Co ja zrobiłem?".
Kat. Morderca. Zwyrodnialec.
,,Nie. Uspokój się i przerwij to cierpienie. Uratowałeś jedno życie, teraz odbierz drugie. Przynieś sprawiedliwość".
Z najwyższym trudem zmusiłem się, aby odepchnąć emocje na bok. Na moją twarz z powrotem wstąpiło zacięcie i chłód, kiedy doskoczyłem do rzucającego się w agonii osobnika. Już chciałem okazać mu łaskę jednym, celnie wymierzonym w potylicę ciosem kamieniem, gdy nagle drgające ciało przeszył lodowy kolec. Spojrzałem w bok.
Spero stała na rozchwianych nogach, a jej bok, policzek i szyję znaczyła krew. Oddychała ciężko, a przygrywały jej przerywane jęki i szelest piachu przesuwanego przez drgające w agonii ciało.
Doskoczyłem do niej i przycisnąłem łapę do ziejącego rozcięcia. Wadera coś mówiła, ale w kakofonii krzyków, jęków i szczęku metalu nic nie zrozumiałem.
- Cisza - warknąłem, po czym szybko przypomniałem sobie, że jestem wilczycy winien wdzięczność. W końcu gdyby nie jej bariera, nie zdołałbym uniknąć pewnego za późno dostrzeżonego pocisku rozgrzanego powietrza wycelowanego w moją stronę. Byłem zbyt zaaprobowany walką z jedną samicą, aby dostrzec, że znalazłem się na celowniku maga. Gdyb nie osłonia niebieskookiej, mojego boku nie pokrywałaby już skóra. - Nic nie mów.
Nagle jednak mój wzrok skierował się za magiczkę.
Widok spowodował kolejny paniczny wyrzut adrenaliny. Ciało spięło się mimowolnie, gdy mózg rozpoznał śmiertelne zagrożenie. Źrenice się skurczyły. Serce stanęło.
- Padnij!
Skoczyłem towarzyszce na grzbiet, przyciskając niebieskie ciało do podłogi swoim ciężarem. Zakryłem drobną głowę, wciskając ją łapami w grunt i zamknąłem oczy, przytulając się do pokrytej kurzem czarodziejki. Usłyszałem, jak za nami wzrasta postawiona przeze mnie skalna ściana. Po chwili rozległ się wybuch.
Dzwonienie w uszach i szmer - tyle pamiętem z ogłuszającego zaklęcia, które roztrzaskało moją osłonę w drobny mak. Czułem jak coś lib ktoś poklepuje mnie po plecach. Dopiero później zrozumiałem, że to tak naprawdę był grad kamieni, który spadał na mój kręgosłup, a otumianiony mózg nie dopuszczał do siebie bólu.
W końcu wszystko ustało. Poczułem, jak Spero pode mną oddycha. Otworzyłem oczy.
Śwoat falował, kształty się zacierały. Ciężko było oddychać przez pył i ból żeber.
- Żałosne żołnierzyki - usłyszałem nad swoim uchem waderzy głos, który przebijał się przez wszechobecnie panujące wycie. Był dziwnie delikatny, przynosił ulgę, mimo że drżała w nim nienawiść. Mój stan nie pozwalał mi jednak tego dostrzec. W duszy prosiłem nieznajomą aby jeszcze się odezwała. Pragnąłem jej słuchać, pragnąłem, by odwróciła moją uwagę od tego chaosu. Jej mowa była niczym ciepłe, grube okrycie w morzu drzazg. Próbowałem podnieść łeb i spojrzeć na wrogą wybawicielkę.
Gwałtowny cios w potylicę rozniósł się echem po mojej głowie. Gdy kontury powoli traciły ostrość, zatapiając się w czerni, czemu akompaniował śpiew przerażonych krzyków Spero, usłyszałem jeszcze:
- Ale wy możecie mi się jeszcze przydać...
<Speroś? Here she comes >:D>
Słowa: 818 = 45 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz