Nieco zdziwiła mnie jej prośba. Czy ja wyglądam na osobę godną zaufania, czy czegoś podobnego? Wątpię – ale to nie znaczy, że tak nie jest. Po prostu przyzwyczajenia i myśli z dzieciństwa ciężko zmienić, więc kiedy od małego byłeś zmuszony trzymać się na uboczu, nagłe podejście ledwo poznanej osoby, która chce ci się na jakiś temat szczerze wygadać, jest trochę szokujące. Mimo to pokiwałem głową.
- Oczywiście, słucham cię – podczas drogi do biblioteki, opowiedziała mi o koszmarze, który nawiedził ją tej nocy. Gdy dotarliśmy do sali, wyglądała na spokojną, ale wiedziałem, że w środku się denerwuje, lekko drżała, kiedy opowiadała o ucieczce w lesie i ataku bestii. - Wnioskuje, że był dość realistyczny – stwierdziłem. Samica pokiwała głową i westchnęła, na chwilę zamykając oczy, aby uspokoić szybko bijące serce. - Ponoć realistyczne sny są prorocze – stwierdziłem na głos i zerknąłem na waderę, która słysząc to, spojrzała na mnie. Wyglądała na poruszoną, a ja pożałowałem swoich słów, po co straszyć i stresować innych czymś, co usłyszało się dawno temu?
- Mam nadzieję, że ten jest wyjątkiem – odpowiedziała i zatrzymaliśmy się przed regałem z książkami. - No cóż, nie będę ci już zawracać głowy, dziękuje za rozmowę – po tych słowach się odwróciła i ruszyła w drugą stronę. Stałem przez chwilę jak słup soli, aż do niej nie podbiegłem.
- Poczekaj – przystanęła, a ja stałem przed nią jak głupi. Właściwie, to czego chciałem? A raczej czego nie chciałem? - Też bym mógł ci opowiedzieć o moim śnie? - zapytałem po chwili ciszy. Zaskoczona wadera skinęła głową. W rzeczywistości, koszmar śnił mi się trzy dni temu i nie mam pojęcia, dlaczego wybrałem tę formę rozmowy. Chyba łatwiej jest opowiadać o czymś pobocznym, niż o sobie.
We śnie towarzyszył mi wilk. Czułem, że go znam, widziałem jego pysk i mówiłem po imieniu, ale kiedy się obudziłem, nie potrafiłem sobie go przypomnieć, ani wyglądu, ani imienia. Jakby był obcy. Szliśmy przez las i o czymś rozmawialiśmy, kiedy zaatakowały nas inne wilki. Wszystkie były czarne i nie miały twarzy, mojego towarzysza przebili włócznią i zrzucili z klifu, który nagle pojawił się przed nami. Nie mogłem krzyczeć, związali mi pysk, a potem przeszli do najgorszej części. Tak samo jak Rena, czułem ból, chociaż nie był on w odpowiedniej skali do tego, co zrobili. Wiedziałem, że gdyby to działo się naprawdę, gardło już dawno bym zdarł od krzyku. Najpierw połamali mi rogi, kawałek po kawałku, aż nie wyrwali je z głowy. Następnie podpalili mi skrzydła, które na koniec także oderwali. Kiedy mieli zamiar zrobić to samo z tylnymi kończynami, jakiś cudem zerwałem się spod ich uścisku i pobiegłem przed siebie, skacząc w przepaść. Gdy chciałem machnąć skrzydłami, nie poczułem niczego. Spadłem w dół, w morze, tak jak mój towarzysz, którego truchła nie zobaczyłem.
<Rena? Nadrobimy to>
Słowa: 444
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz