- Chyba powinieneś krócej ich trzymać - rzuciłam, szturchając Pandorę i posłałam mu uśmiech, całkowicie bagataleizując tym swoje słowa. Bo żartowałam. Po części. - Jeszcze trochę i wejdą ci na głowę.
O ironio, ledwie skończyłam wypowiadać to zdanie, jedyny uskrzydlony wilczek z grupy zakradł się do mnie od tyłu i "okrutnym manewrem" zaatakował mnie, wzlatując w powietrze i lądując na mojej głowie. Małymi łapkami zakrył mi oczy, na co roześmiałam się w głos, a z boku dobiegły mnie, podszyte wesołością, słowa Pandory:
- I kto to mówi...
Wyszliśmy na plac, gdzie dzieciaczki zaraz rozbiegły się, każde w swoją stronę, do upatrzonych przez siebie "baz", podgryzając się po drodze i powarkując od czasu do czasu na siebie. Znałam tę ich zabawę, bo już nie raz w niej uczestniczyłam, przeważnie odgrywając rolę smoka, który najeżdża ich "królestwa". Chodziło o zdobycie jak największego terytorium, podbijając "bazy" innych wilków i włączając przegranych do swojego dworu, jako poddanych. Przy okazji musieli bronić się przed potężnym "smokiem", czyli mną, gdy do nich wpadałam.
Ciekawa zabawa, ucząca taktycznego myślenia.
Dołączyłam do niej i tym razem, z typowym dla mnie entuzjazmem. Kolejne kilka godzin spędziłam na "napadaniu królestw", raz za razem odnosząc zwycięztwo, jednak gdy w końcu wszystkie szczeniaki połączyły swoje siły, zdołały odeprzeć mój atak raz na zawsze, powalając na ziemię i podgryzając małymi kiełkami.
Kiedy w akompaniamencie wszechobecnego śmiechu pozbierałam się w końcu z ziemi, uwolniona spod chmary puchatych kulek, byłam padnięta. Stosunkowo krótki czas, jaki spędziłam w Królestwie, nie starczył na całkowite zreperowanie moich sił, nadszarpniętych wcześniej latami niewoli i niemal całkowitego unieruchomienia. Musiałam na chwilę przysiąść, by uspokoić oddech, a gdy do przyspieszonego oddechu doszły jeszcze zawroty głowy, musiałam ponownie położyć się na ziemi. Na szczęście dzieci straciły już zainteresowanie poprzednią zabawą, a tym samym na chwilę mną, i teraz ruszyły szturmem na niewielki plac zabaw znajdujący się w rogu placu.
Położyłam głowę na ziemi między łapami i zamknęłam oczy, wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw (dzieci nie miały prawa ich usłyszeć, żeby nie było, że je demoralizuję). Cholerna kondycja, która za nic nie chciała współpracować i zawodziła mnie w najmniej odpowiednim momencie.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam nagle nad sobą zmartwiony głos Pandory. Otworzyłam ostrożnie jedno oko i uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Chociaż to chyba ja potrzebowałam pocieszenia. Ewentualnie pomocy medycznej.
- Nic mi nie jest - mruknęłam. - Wygodnie się tutaj leży. Już tyle razy zostałam powalona na ziemię na tym placu, że zapałałam do niej sentymentem, może zakazanym uczuciem... - urwałam swój wywód, bo musiałam wyrównać oddech, który znowu zrobił się urywany po wyrzuceniu z siebie tych wszystkich słów na jednym wydechu.
- Nie wyglądasz najlepiej - Pandora pochylił się nade mną tak, że widziałam go do góry nogami. - Jesteś pewna, że...
- Daj mi chwilę - jęknęłam i ponownie zamknęłam oczy.
Kilka minut później w końcu poczułam się na tyle dobrze, że wstałam, otrzepałam się i przywołałam na twarz uśmiech.
- Dobra, przeżyłam, wracajmy do zabawy - mrugnęłam porozumiewawczo do basiora i spokojnym krokiem (obawiałam się, że jakikolwiek bardziej entuzjastyczny mógłby zbyt szybko doprowadzić do powtórki sytuacji sprzed chwili) ruszyłam w stronę placu zabaw, gotowa na kolejną rundę zabaw. I tym razem miałam bezwzględny zamier wciągnąć w to Pandorę.
<Pandora? ;P>
Słowa: 513
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz