Nie podobał mi się fakt zostawienia Spero samej z tym czymś, jednak szczeniaki także potrzebowały pomocy. Posłuchałem się wadery i pobiegłem do młodych, którzy dalej się nie zatrzymywali. Trwali w hipnozie? To by wyjaśniało, dlaczego samica odnalazła ich po magii, jaką po sobie zostawili. To okropne… po co ktoś by miał zapanowywać nad ich umysłami? To tylko zwykłe szczeniaki, jak każde inne, miałem nadzieje na szybkie wyjaśnienie sytuacji i nigdy jej nie powtórzenie.
Byłem już blisko, kiedy przede mną uderzył w ziemie kamienny ogon. Bałem się, że posąg smoka nagle ożył, ale się nic nie poruszyło, prócz tej części. Oczy dalej wpatrywały się w szczeniaki, a łapy tworzące portal ani drgnęły. Użyłem skrzydeł, ponieważ ogon był gruby, a ja za mały, by go przeskoczyć, wzleciałem do góry i gdy miałem się kierować do szczeniaków, ogon znowu się poruszył. Najpierw uderzył we mnie, poczułem silny ból w brzuchu, a potem w plecach, gdy wylądowałem na ścianie. Widziałem kątem oka, że są coraz bliżej i zaraz znikną. Nie myśląc długo się podniosłem i poleciałem wprost na ogon. Splunąłem krwią, która pojawiła się w moim pysku. Czerwona ciecz wylądowała na kamiennej kończynie, automatycznie wżerając się w miejsce, w którym wylądowała. Miałem chwilę czasu, ruszyłem na szczeniaki i… chwyciłem tylko Jamesa, Ashaya zdążyła zniknąć za portalem. Dopiero wtedy szczeniak odzyskał świadomą wolę, widząc mnie, zapytał co się dzieje, a potem zacząłem krzyczeć, kiedy zobaczył zmutowanego wilka, który walczył ze Spero. Odleciałem w bezpieczne miejsce i zostawiłem tam James’a, każąc mu zostać i się nie ruszać. Ja zaś pobiegłem do wadery, która nagle wylądowała nieprzytomna na ziemi, a wróg został zamknięty w wielkiej bryle lodu. Zatrzymałem się przy leżącej, miałem uchylone powieki, ale całkowicie opadła z ił.
- Spero, żyjesz? - szturchnąłem ją łapą, nie odpowiedziała, ale pokiwała ledwo głową. Rozejrzałem się. Bestia była zamknięta w lodzie, ogon leżał na ziemi, rozpołowiony na pół od mojej krwi, a portal, do którego weszła Ashaya, zniknął. James siedział w kącie i się nie ruszał, Spero leżała nieprzytomna, a ja znowu splunąłem krwią na ziemie. Ból na razie zniknął od adrenaliny, ale wiedziałem, że wróci z podwójną siłą. Teraz musiałem się zająć waderą, szczeniaka zaprowadzić do sierocińca i odnaleźć drugiego.
Nie miałem siły do rozmyśleń, dlatego wtargnąłem samice na swoje plecy i zawołałem szczeniaka, który był tym wszystkim roztrzęsiony i nie wiedział, co się stało. Daleko nie zaszedłem, ból pleców i brzucha ujawnił się w połowie drogi, dlatego ściągnąłem z siebie wilczycę i położyłem na ziemi. Odwróciłem się do szczeniaka, który uważnie rozglądał się po miejscu. Gdy złapał ze mną kontakt wzrokowy, dał mi do zrozumienia, że żąda wyjaśnień.
- Musimy odpocząć, dasz rade sprowadzić pomoc? - szczeniak niepewnie skinął głową, a ja ruszyłem z nim do wyjścia. - Będę przy Spero, nie dam rady jej tu zaciągnąć. Musisz działać jak najszybciej, potem sobie wszystko wyjaśnimy, obiecuje – powiedziałem słabym głosem. James był mądrym szczeniakiem, dlatego pokiwał głową i nie zadawał pytań. Zaprowadziłem go do wyjścia, jednak klapa u góry była zamknięta. Gdy ją popchnąłem, ani drgnęła. Westchnąłem zrezygnowany i spojrzałem na młodego.
- Co teraz?
- Wracamy do Spero i odpoczniemy chwilę – ruszyliśmy drogą powrotną, przez chwilę w ciszy. Skrzydłą i ogon ciągnąłem po ziemi, nie miałem sił. Chciałem wymiotować, ale się powstrzymywałem. Musiałem odpocząć, a kiedy Spero się wybudzi, znajdziemy Ashaye, nie mamy wyboru.
<Spero? Wiem, dość słabe>
Słowa: 541
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz