Nie mogłem się doczekać, wczoraj zostałem poproszony o zajęcie się szczeniakami w sierocińcu, co przyjąłem z radością. Już tak dawno nie miałem do czynienia z gromadą dzieci, nie licząc tych pojedynczych urwisów, które dostawałem pod opiekę, gdy ich rodzice musieli załatwić swoje sprawy, a małe czworonogi były im do tego zbędne. Chwilową pracę dostałem w centrum na tydzień, ponieważ aktualny opiekun się rozchorował, dostał chyba zapalenia płuc czy coś podobnego, a reszta wilków była zajęta albo nie chciała się podjąć ryzyka. Do tego cieszyłem się, że był to sierociniec, ponieważ w nim mogłem spać i nie musiałem się przejmować legowiskiem i zbędnym szukaniem go w centrum, gdzie wszystkie ceny są wygórowane, a najlepsze miejsca zajęte, w końcu nie opłaca się wędrować z Dystryktu do Centrum przez siedem dni z rzędu, gdzie szczeniaki wstają bardzo wcześnie i jeszcze nie chcą iść spać.
Wchodząc do sierocińca, przywitał mnie właściciel budynku, który na szybko oprowadził po miejscu, szczeniaki aktualnie znajdowały się na śniadaniu, dlatego miałem chwilę, by zapoznać się z panującymi tutaj zasadami. Głównie, miałem ich pilnować, by nie wychodzili sami na zewnątrz i niczego nie rozwalili, w tym siebie. O czternastej kucharki podawały obiad, a kolację o osiemnastej. Rano miałem je prowadzić do nauczyciela, po obiedzie, jeśli chciałem, mogliśmy wyjść na dwór, a pod wieczór miałem pilnować, by się uspokajali i szli spać. Wszystko zapamiętałem i czułem się gotów. Weszliśmy do jadalni.
Naliczyłem szesnaście szczeniąt, każde było inne. Niektóre od razu zwrócili na mnie uwagę, a inne zajmowały się swoim posiłkiem. Właściciel przedstawił mnie wszystkim, tłumacząc, że poprzedni opiekun zachorował i nie może się nimi zajmować. Dzieci nie wyglądały specjalnie na przybite i zasmucone tą wiadomość, ale grzecznie pokiwały głową i wrócił do śniadania. W tamtym momencie pomyślałem, że mam do czynienia z prawdziwymi aniołkami, ale czułem, że to nie prawda. Po posiłku dowiedziałem się, że takie grzeczne były tylko przy właścicieli. Zaraz zaczęły rozrabiać w sali zabaw, gdzie biegały, skakały, przewracały się… przez pierwsze chwile nie potrafiłem nad nimi zapanować, ale wystarczyło zacząć się z nimi bawić i wymyślać reguły tak, by żadne z nich nie musiało się wspinać po ścianie czy rzucać w drugiego kamieniem i wszystko było dobrze.
Aż nagle, na środku pokoju pojawił się wilk, tak znikąd. Była to niebieska wadera o błękitnych oczach i przydługich uszach. Z początku miałem wrażenie, że nie należy do miłych wilków, ale kiedy szczeniaki dosłownie się na nią rzuciły, moje podejrzenia zniknęły. Do tego ładnie się śmiała, a dzieci ją posłuchały. Poczułem ulgę, że nie mam do czynienia z jakimś wrogiem.
Wytłumaczenia wadery były nieco dziwne i szalone, ale można było w nie uwierzyć. Jest wiele wilków, które potrafią się teleportować, tylko mnie zastanawiał jeden fakt; gdzie ona była, że musiała uniknąć niechybnej śmierci? Jednak nie miałem zamiaru ją o to pytać, bo nie było potrzeby, ja na głowie miałem szesnastkę małych wilczków.
- Pandora – przedstawiłem się, ściskając jej łapę. Wyglądała przez chwilę na zdziwioną, ale nie zdjęła uśmiechu, który odwzajemniłem. Wtedy coś przykuło moją uwagę, a konkretnie, to ruch przy szafce, w której stały książki. Wychyliłem się za waderę, która była mniej więcej mojego wzrostu i zauważyłem, że jeden ze szczeniaków zaczął się wspinać po meblu. Kiedy zaczął się niebezpiecznie bujać, zareagowałem natychmiast. Będąc pod szafą, szczeniak stracił przyczepność i poleciał w dół. Złapałem go za sierść i odstawiłem na ziemię.
- Chciałem tamtą książkę – mruknął niezadowolony, chociaż nie wiedziałem, że był zły, że spadł czy nie chwycił księgi, która teraz lekko odstawała od reszty. Miała czerwoną okładkę, pomachałem skrzydłami i podleciałem do niej, wyjmując ją i dając młodemu, który szczęśliwie podziękował i pobiegł do kolegów. Odwróciłem się w stronę bawiących się szczeniaków, które zrezygnowały z agresywnej wojny wilków ze smokami, a zajęły się czymś spokojniejszym. Wtedy podszedłem do wadery, która obserwowała ich wszystkich w milczeniu.
<Spero?>
Słowa: 625
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz