Jasna cholera.
Byłam sparaliżowana. Wpatrywałam się w drzewo i Pandorę z rosnącym przerażeniem, nie mogłam się poruszyć, choćby drgnąć. To... niemożliwe. Po prostu... to nie może być prawda. To musi być sen, jakaś mara, kolejna iluzja stworzona przez Ash. Musi...
- Spero? - usłyszałam cichy głos jednej z kucharek, które wybiegły z budynku, gdy usłyszały to przerażające wycie. Zamrugałam i spojrzałam na nią półprzytomnie. Stała koło mnie, patrząc na mnie smutno. - Wszystko będzie...
Dobrze? Jakoś w to wątpię. I jakoś nie chciałam tego słyszeć. Nie... nie teraz.
Dlatego, nie czekając, aż skończy, rzuciłam się w panice w kierunku drzewa. Ledwo wyhamowałam przy samym niemal pniu i wypuściłam wiązki magii tropiącej. Często sprawdzały się lepiej niż nawet najczulszy wilczy nos. Poza tym... skoro Pandora nie był w stanie wyczuć ich zapachu, może ja będę w stanie znaleźć inny ślad, jaki po sobie zostawili. Czy raczej - który zostawiła Ashaya. A jeszcze dokładniej - jej magia.
To dziecko jest pod tym względem niesamowite. Jej umiejętności... są niespotykane. To, co potrafi, przerasta moje wyobrażenia. I podejrzewam, że nie tylko moje...
Gdy moja magia odnalazła pierwszy ślad, prawie popłakałam się z ulgi. Natychmiast wystrzeliłam w kierunku, w którym prowadził, wołając do zaskoczonego Pandory przez ramię:
- Tędy!
Biegłam ile sił w łapach, nie oglądając się za siebie. Ominęłam kilka zaskoczonych wilków, omal ich nie potrącając. Usłyszałam, jak Pandora za mną rzuca im zdyszane "przepraszamy".
Moja licha kondycja zaraz się jednak odezwała. Zaklęłam szpetnie, wściekła na swoje ciało, palący ból w płucach, gdy nie mogłam złapać oddechu, łapy, które odmawialy posłuszeństwa. Nie pozwoliłam jednak, by mnie to powstrzymało.
Przeskoczyłam kilka metrów, w kierunku, w którym prowadził trop. W jednej chwili biegłam niemal tuż przed Pandorą, w drugiej, w towarzystwie niebieskiego blasku, znalazłam się kilka metrów przed nim. Usłyszałam, jak basior, zaskoczony, ostro wciąga powietrze przez nos.
Powtórzyłam skok w przestrzeni jeszcze kilkakrotnie, starając się zwracać uwagę na to, by znajdować się cały czas w zasięgu wzroku Pandory. Kilka razy musiałam się zatrzymać, by mnie dogonił, ale i tak był to szybszy sposób poruszania się, niż bieg w moim wykonaniu.
W ten sposób dotarliśmy do rynku. Zwykły trop już dawno by się urwał, zniknął w tłumie, jaki tu urzędował niemal o każdej porze. Ale nie ten, którym podążałam.
Przeskoczyłam, by ominąć zbiegowisko. Pandora miał skrzydła, mógł nad nimi przelecieć, nie widziałam więc powodów, dla których miałabym nie ułatwić sobie sprawy. Szczególnie w tak palącej kwestii jak zagadkowe zniknięcie dwóch szczeniaków...
Ledwo wylądowałam w jakimś zaułku, łapa mi się omsknęła na kamieniu. W akompaniamencie wiązanki przekleństw, runęłam jak długa na ziemię. By zaraz odkryć, że zimna ziemia to nie koniec mojego upadku.
Usłyszałam, jak coś się pode mną przesuwa. Jakiś mechanizm. Zaskoczona, nawet nie drgnęłam, gdy ziemia zacząła się spode mnie osuwać.
Zdołałam jeszcze dostrzec Pandorę, który właśnie nadleciał, nim runęłam w dół.
W panice ponownie przeskoczyłam, lądując bezpiecznie na posadzce... miejsca, w którym się znalazłam.
Zaskoczona rozejrzałam się dookoła. Chwilę mi zajęło połączenie faktów, ale gdy w końcu mi się udało, sapnęłam zaskoczona.
Znajdowałam się w katakumbach.
Słyszałam o nich. Z resztą, kto nie słyszał? Ale miejsce położenia wejścia do nich jest szerzej nieznane...
Cóż, wygląda na to, że zupełnym przypadkiem udało mi się je znaleźć.
I dobrze, jak zdałam sobie sprawę po chwili. Bo to właśnie tutaj prowadził trop, wyraźniejszy w tym miejscu. Widać Ash, podobnie jak ja, użyła jakiegoś zaklęcia, żeby spowolnić ich upadek.
I pobiegli dalej, ku kamiennej bramie widocznej kawałek dalej.
- Wszystko w porządku?! - usłyszałam nad sobą głos Pandory. Uniosłam głowę, by zobaczyć jego zatroskany pysk w dziurze w suficie.
- Tak! - odkrzyknęłam. - Chodź tutaj, szczeniaki chyba szły tędy!
<Pandora?>
Słowa: 591
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz