Aarvedowi ciężko było zatrzymać wilczycę. Wyszła, zanim on
zdążył się podnieść. Nie zrezygnował jednak ze swoich zamiarów i po chwili stał
na drżących nogach. Rozejrzał się po jaskini. Zimna i ciemna. W dodatku wejście
było przerażająco duże. Zadrżał, czując jak bolesne ssanie w żołądku odbiera mu
wszystkie siły. Było jak podstępny wąż zaciskający się na jego trzewiach.
Ciemna głowa podpełzła wyżej, oplatając szyję, i zaczęła szeptać: ,,Po co się
starasz? Nie jesteś zmęczony? Chodź, połóż się przy tej ścianie. Chodź, połóż
się i nie wstawaj. Chodź, zamknij oczy i zaśnij. Przecież wiesz, jak bardzo
tego chcesz... W końcu to twoja wina, że się tu znaleźliście. Zasługujesz
na...".
Wilk potrząsnął głową, odrzucając wszelkie pokusy i wyszedł
z jaskini. Planował znaleźć jakieś drewno i chociaż spróbować rozpalić na nim
ogień. Wątpił, żeby cokolwiek w okolicy było suche, nie chciał jednak leżeć
bezczynnie i ryzykować, że zaśnie na takim chłodzie. Nie wiedział, jak długo
Vallieana zamierza polować, a spanie w samotności w taką temperaturę, na gołej
skale i w otwartej, niezbyt dobrze osłoniętej od wiatru jaskini, mogło okazać
się fatalne w skutkach. Szczególnie, że był głodny i wyczerpany, a ciało wciąż
bolało. Jeśli rzeczywiście przeznaczone jest mu zamarznąć, dziś lub jutro, to
nic na to nie poradzi - nie zamierzał jednak oddać skóry tanio.
Począł przeszukiwać pobliskie zarośla, zbierając do pyska
niewielkie patyki. Gdy miał ich już pełno, zawrócił i położył je na podłodze
jamy. Usiadł ociężale i skupił się. Jaki jest sens zbierać cięższe kawałki
drewna, tylko po to, aby okazało się, że jego plan zawiedzie? Jedynie zmarnuje
cenną energię. Spróbował zebrać moc w ustach, co okazało się być bardzo
wymagającym zadaniem. Magia płynęła w górę długo i była ciężka niczym płynne
złoto. W końcu jednak zebrał jej na tyle, że udało mu się wydusić niewielki
płomyk. Czerwona poświata padła na kamienne ściany, oblewając je krwawym
blaskiem. Pająk z gatunku deinopis, najwyraźniej zupełnie niespodziewający się
nagłego ataku światła, drgnął w przerażeniu, a sieć między jego odnóżami
poplątała się. Wspiął się po pajęczynie i zniknął w ciemności, która zapadła
kilka sekund później.
Aarved dyszał. Patyki nie zajęły się płomieniem, była jednak
szansa, że za drugim lub trzecim razem, jeśli dostatecznie je wysuszy, uda mu
się coś osiągnąć. Może tylko tracił energię - nie wiedział. Miał jednak
pewność, że potrzebują ognia, a on zamarznie, jeśli położy się teraz przy ścianie.
Próbował więc dalej - pierwszy i drugi, i trzeci raz, kurczowo trzymając się
nadziei. Za każdym razem, gdy z jego pyska wylatywał płomień, a ciepło padało
na jego twarz, czuł ulgę. Szybko jednak znikała, pozostawiając jednak
nieznośne, bolesne pragnienie, które kazało mu próbować jeszcze raz. I drugi, i
trzeci.
W końcu, gdy zaczął się poddawać, ciepło nie zniknęło od
razu. Basior wyrwał się z otępienia, w które popadł i zaczerpnął gwałtownie
powietrza. Serce w nim podskoczyło. Momentalnie przypadł do ziemi, chuchając
delikatnie na płomyk. Osłonił go przed wiatrem i przez chwilę modlił się do
wszystkich bogów o litość. Gdy ogień urósł na tyle, że nie mógł go zdusić
łagodny podmuch wiatru, wilk zamknął oczy i westchnął. Przybliżył swoją twarz
do ogniska, pragnąc ciepła niczym spragniona łania wody. Pił każdą jego kroplę,
napawając się kolejnymi łykami. W końcu jednak z bólem oderwał się od swego
źródła i wystrzelił z jaskini, nagle znajdując w sobie nową siłę. Popędził
szybko (a przynajmniej na tyle, na ile pozwoliła mu ranna noga) do pobliskiego
lasku. Zaczął chwytać pierwsze lepsze gałęzie, nie patrząc na wielkość czy
ciężar. Pognał z nimi z powrotem, a głowa przechylała mu się na bok. Zrobił
jeszcze dwa takie kursy, aż padł zdyszany na podłogę jaskini. Zdążył. Zaczął
osuszać przyszły opał i dokładał suche kawałki do ognia. Wkrótce był on na tyle
trwały, że wilk nie musiał się męczyć - wystarczyło włożyć mokre gałęzie i po
chwili otaczały się płomieniem. Dla samca były to dobre wieści - czuł bowiem, że
zaczynają opuszczać go siły, tym razem na dobre. Legł koło paleniska, napawając
się widokiem skaczących i trzaskających płomieni. Nigdy w życiu nie czuł się
szczęśliwszy. Powoli przysypiał, nie zważając na twarde kamienie wbijające się
w ranną nogę i klatkę piersiową. Widok ognia wynagradzał mu wszystkie
niewygody, ból oraz głód.
Przed snem powstrzymały go nietypowe odgłosy docierające z
zewnątrz. Podniósł łeb i zmusił się do wstania. Usłyszał ryk,
najprawdopodobniej kozła lub sarny. Gdy wyszedł, ujrzał Vallieanę, a koło niej
ciemny zarys jej ofiary. Nie potrafił rozpoznać zwierzęcia, bowiem jego ciało
zlewało się z rosnącą plamą krwi, która je otaczała. Wyszedł z jaskini,
potykając się o własne kończyny i uśmiechnął się. Ślina momentalnie wypełniła
mu pysk, gdy tylko poczuł delikatny zapach śmierci. Miał nadzieję, że Valli nie
zauważyła, jak ściekała mu po brodzie. Podszedł do jeszcze dyszącego zwierzęcia
i zatopił kły w jego szyi. Ciepła krew wlała się do pyska wilka. Powstrzymał
jęk ulgi i po chwili oderwał się od kopiącego w agonii kozła. Złapał za jego
kark, napiął mięśnie i zaczął ciągnąć truchło w stronę jaskni. Vallieana
również chwyciła zębami jego szyję i wspólnymi siłami w końcu przeciągnęli kupę
mięsa do wejścia. Wtedy zielarka przystanęła.
- Ogień? - zapytała cicho. Najwyraźniej wcześniej nie
zwróciła uwagi na poblask wydobywający się z jaskini. Aarved zastanawiał się,
dlaczego. Była tak wykończona, czy podczas polowania wydarzyło się coś
niecodziennego?
- Udało mi się wysuszyć drewno i coś zapalić - wyjaśnił
basior, bez ceregieli odrywając udo martwego kozła. Krew trysnęła na ściany i
wsiąkła między kamienie. Powietrze wypełnił metaliczny zapach. Wilk podciągnął
pierwszą porcję w stronę towarzyszki.
- Panie przodem. - Uśmiechnął się. Wadera kiwnęła mu głową z
wdzięcznością i błyskawicznie zaczęła jeść. Ona również nie przejmowała się
zasadami dobrego zachowania się podczas posiłku, rwąc mięso jak dzikie zwierzę.
Aarved przewrócił zdobycz na drugi bok i oderwał w paru pociągnięciach drugą
nogę. Poczuł, jak żołądek zaczyna boleśnie domagać się jedzenia, kurcząc się
gwałtownie. Kilka kęsów połknął praktycznie w całości, nim uciszył swój pusty
przewód pokarmowy na tyle, by móc delektować się świeżym mięsem. Godzinę temu
był niemalże pewny, że nie dożyje poranka. Teraz jednak miał szansę ogrzać się
i najeść.
Wkrótce z sarny zostały jedynie kości. Basior odetchnął i
odsunął resztki pod ścianę. Teraz rozumiał, co głód może zrobić z wilkiem. We
dwoje pochłonęli całą sarnę w kilkanaście minut. Zlizał resztki krwi z pyska i
ułożył się bliżej ognia - i jednocześnie bliżej Vallieany. Obserwował ją,
kładąc głowę na łapach. Może to przez ogień i światło, które padało na jej
pysk, ale nagle wydała mu się bardzo obca. Sprawiała wrażenie nimfy lub ducha ;
delikatnej duszy, która w każdym momencie może umknąć w sobie tylko znane
miejsce i zostawić go samego na środku zlodowaciałego pustkowia. Pewnie do
końca życia wspominałby tę tajemniczą istotę, która kiedyś wydała mu się po
prostu urodziwą wilczycą. Zastanawiałby się, czemu wybrała jego. I czemu
zniknęła.
Spojrzenie owej tajemniczej istoty również na nim spoczęło,
przyprawiając rogatego samca o dreszcze. Wiedział, że jest wilkiem, tak jak i
on, ale jej oczy miały jakiś szczególny wyraz. Coś sprawiało, że chciał w nie patrzeć
w nieskończoność, a jednocześnie już nigdy nie skrzyżować z nimi wzorku. Może
to właśnie one sprawiały, że zastanawiał się, kiedy wadera rozpłynie się w
mgłę?
Porzucił swoje marzycielskie rozmnażania i uśmiechnął się.
- Nie uważasz, że to zabawne, Vallieano?
- Słucham? - zapytała zdziwiona. - Co jest zabawne?
- Ile razy w życiu zdarzyło ci się coś takiego? - zatoczył
łapą wokół siebie. - Ile razy wpadłaś do dziury z jakimś obcym basiorem,
walczyłaś z olbrzymim pająkiem i o mało nie zamarzłaś w jakiejś zapomnianej
jaskini? Bo mi rzadko się zdarza, powiedziałbym wręcz, że nigdy. Aż do teraz.
- To prawda, nie robię takich rzeczy często - przyznała w
zamyśleniu wilczyca. - I rzeczywiście, jest w tym coś zabawnego, jak się nad
tym zastanowić - westchnęła. - Aarved? Mogę zmienić temat?
- Oczywiście - przytaknął wilk, zauważając, że zwróciła się
do niego po imieniu.
- Myślisz, że już zaczęli nas szukać?
Basior zastanowił się przez chwilę. Ogień trzaskał, a
płomienie rzucały światło na stos gałęzi. Przysunął się bliżej ognia i znalazł
się bardzo blisko zielarki. Słyszał jej oddech.
- Pewnie tak, - odparł w końcu - skoro twoja konferencja
miała odbyć się na dniach, a mija już druga noc. Tak, myślę, że już nas
szukają. Szkoda, że nie mamy, jak się się z nimi skontaktować.
- To prawda - westchnęła. - Mogłam odmówić i do tego by nie
doszło - dodała po chwili.
Wilk parsknął cicho i uśmiechnął się.
- Nie poznalibyśmy się wtedy.
Wadera spojrzała na rogatego towarzysza. Patrzył na nią, a w
zielonych oczach czaiło się coś niezwykłego. Nie dostrzegła w nich speszenia,
strachu czy wstydu. Ciepło. Biło od nich ciepło. Oprócz tego dostrzegła coś
jeszcze, coś, co cyło skryte głęboko, ale czego nie spotkała dotąd w spojrzeniu
wojownika i nie potrafiła nazwać.
Aarved zorientował się, że dotykają się łapami. Zerknął na
swoją kończynę, to samo zrobiła niebieskooka. Odskoczyli od siebie jak
oparzeni, śmiejąc się nerwowo. Po chwili zapadła cisza. Wojownik zastanawiał
się, co go napadło. Może to zmęczenie? Jasne, zdarzało mu się zauroczyć w
jakiejś przedstawicielce płci przeciwnej, ale nigdy nie wychodził z inicjatywą.
Ba, najczęściej były to wilczyce poznane przez jego pracę; najczęściej,
podobnie jak Valli, dzięki eskorcie. Z żadną jednak nie przeszedł na
,,ty", a co dopiero się jakiejś zwierzył... Lub leżał obok którejś tak
blisko... O każdej jednak zapomniał.
Tak, pewnie gdyby nie ta dziura, to nigdy nie doszłoby to
czegoś takiego między nim, a Vallieaną. Co mu szkodzi spróbować? Po powrocie do
miasta, pewnie i tak rozejdą się w dwie strony, nigdy już się nie spotkają,
jeśli zrezygnuje w tym momencie. A jeśli się zdecyduje, to może wyniknie z tego
coś dobrego. Przecież niekoniecznie muszą od razu być parą.
Zauważył, że wadera powoli zaczyna przysypiać. On też coraz
częściej łapał się na tym, że jego myśli odpływają. Postanowił więc zrobić
rzecz, której nigdy by się nie podjął przy pełnej świadomości. Przysunął się do
wadery, przytulając swoją obolałą klatkę piersiową do jej ciała. Była tak
niewielka w stosunku do niego. Poczuł, jak jej żebra unoszą się, gdy gwałtownie
zaczerpnęła powietrza. Przypominała mu delikatną gołębicę, którą zapragnął
chronić przed jastrzębiami.
- Będzie nam cieplej, gdy zgaśnie ogień - wytłumaczył,
szukając jakiejś wymówki. - Jeśli będzie ci za ciepło, powiedz, a odsunę się.
<Valli, maj lof?>
Słowa: 1624
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz