Nie śniło mu się nic. Przynajmniej na początku. Potem
uciekał. Nie wiedział, przed czym. Czuł jedynie strach i panikę. Jedyne, co do
czego miał stuprocentową pewność, że musi biec. Jak najszybciej, do momentu, w
którym padnie na twarz i zacznie połykać błoto w rozpaczliwej próbie złapania
oddechu. Odwrócił się raz i ujrzał czarną masę płynącą nad ziemią. Serce mu
stanęło, a z gardła wydarł się krzyk.
Obudził się wcześnie rano. Przez ułamek sekundy zastanawiał
się, co wyrwało go ze snu, potem się zorientował. Nie były to koszmary. Nigdy
go nie budziły. Zagryzł zęby, a jego ciało się spięło. Ukrył pysk w łapach i
próbował opanować płytki oddech. Teraz miał pewność, że działanie opium się
skończyło. Może to przez to, że w nocy oparł się na Valli i nie mógł oddychać
całą klatką piersiową. Odsunął się nieco tak, aby ułatwić sobie pracę przeponą.
Odetchnął najgłębiej, jak potrafił i położył głowę na ziemi, zaciskając zęby z
bólu. Poczuł, że tylna łapa zdrętwiała. Wyprostował ją z cichym jękiem, którego
nie był w stanie powstrzymać. Ułożył się najwygodniej, jak mógł, i zerknął na
Vallieanę. Wyglądała bardzo spokojnie we śnie. Westchnął i cieszył się ciepłem,
które biło od jej ciała.
Nagle jednak poczuł, jak owe ciepło przybliża się, a czarny
pyszczek wciska pod pachę. Normalnie byłoby to przyjemne i cieszyłby się, że
sama z siebie się zbliżyła. Teraz jednak jej nos był jak świder, który wwiercał
się w jego połamane żebra. Drgnął i jęknął, podnosząc łapę. Na jego szczęście
wadera przestała, poprzestając na cichym westchnieniu i wetknięciu swojej
twarzy w jasną sierść. Odetchnął głęboko i spróbował znaleźć nową komfortową
pozycję w tej niecodziennej sytuacji.
Czas mijał powoli, o wiele wolniej, niż wydawało się
Aarvedowi. Wpatrywał się w żar, który powoli dogasał pod ogniskiem. Płomień
musiał zniknąć już parę godzin temu, a teraz czerwone węgielki również traciły
swoje czerwone zabarwienie, zmieniając się w kupki popiołu. W końcu cały kolor
odszedł, a basior czuł, jak jego część ciała nieprzytulona do wadery staje się
coraz zimniejsza.
Nagle Valli poruszyła się. Aarved podniósł głowę i postarał
się uśmiechnąć jak najszczerzej. Jej pobudka oznaczała, że niedługo wyruszą -
najpierw jednak trzeba będzie wstać.
- Dzień dobry - powiedział cicho. Jasne oczy spojrzały na
niego, a po kręgosłupie przerzedł lodowaty dreszcz.
- Witam - odparła. Przeturlała się na plecy i przeciągnęła
się, pozostawiając bok Aarveda bez tak cennego źródła ciepła. - Jak się spało?
Mam nadzieję, że za bardzo się nie wierciła.
- Nie wierciłaś się - zapewnił basior. Postanowił, że
również powinien się podnieść i sprawdzić, czy na sarnie coś jeszcze zostało.
Zagryzł zęby i spiął się w sobie, przyrzekając w myślach, że nie wyda z siebie
najcichszego dźwięku. Tak też się stało, jednak sam przed sobą musiał przyznać
- było ciężko. Odsunął od siebie ból i podszedł kulawo do ścierwa. Dużo nie
było na kościach. Właśnie, kości...
Złapał tylną nogę martwego zwierzęcia i chwycił ją mocno w
zęby. Zawlókł swoją zdobycz pod najbliższy nasyp skalny i wcisnął nasadę pod
kamienie. Miał zamiar zrobić dźwignię, jednak gdy spróbował podnieść się na
tyle, by nacisnąć na drugi koniec, poczuł gwałtowny ból w klatce piersiowej.
Westchnął cicho i zamiast tego chwycił trzon w zęby. Próbował złamać ją siłą,
ale najwidoczniej kość była za gruba, albo on za słaby. Odsunął się i
chrząknął. Chwycił ją mocą i wyszarpną telekinezą spod gruzów. Cisnął nią w
ścianę z dużą prędkością. Rozległ się huk, a w powietrze wzniósł się pył.
Basior wszedł w chmurę i znalazł pod swoimi łapami rozbite szczątki. Uśmiechnął
się i chwycił dwie największe części w zęby. Zawrócił i spojrzał na patrzącą na
niego ze zdziwieniem Vallieanę. Oczyszczała właśnie żebra z resztek mięsa.
Uśmiechnął się i złożył przed jej łapami swoją zdobycz.
- Szpik będzie jeszcze dobry - wyjaśnił i usiadł jakiś
kawałek od niej. Zaczął wylizywać czerwoną galaretkę.
- Masz rację, jest pyszny - odparła wilczyca, wysysając
swoją część. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się. - Połamiesz jeszcze więcej?
I tak spędzili cały poranek - łamiąc kości oraz wyjadając
drogocenny szpik. W końcu z sarny nie zostało nic, oprócz kupy resztek, które
zostawili w jaskini. Aarved założył torbę posłańca. Odznaka jego oddziału
utraciła swój blask i była cała porysowana. Kiedyś miękka, brązowa skóra
zmieniła się w kilka podartych płacht ledwo trzymających się razem dzięki
wytartym już szwom. Zapiął ostatni pasek i stanął przy wyjściu od jaskini.
Spojrzał na towarzyszkę.
- Ruszamy?
Kiwnęła głową i zeskoczyła w dół. On podążył za nią, jednak
nie bez trudów.
- Ile nam zostało do miasta? - zapytała wilczyca.
- Wydaje mi się, że około dzień - odparł po dłuższej chwili
namysłu wojownik. ,,A raczej półtora", pomyślał, podkurczając tylną nogę.
Będzie poruszał się na trzech.
- To niedużo. Pomyśl, niedługo będziemy w domu - westchnęła
z ulgą. Wilk przytaknął jej.
- Chyba poproszę o kilka dni urlopu po tym wszystkim -
mruknął Aarved, skacząc koło wadery. Był jej wdzięczny za to, że nie pędziła za
szybko przed siebie.
- Nie pozwolą ci wyzdrowieć? No wiesz... Żebra i noga... -
przesunęła wzrokiem z niespokojnym wyrazem twarzy po ciele samca. Ten się
uśmiechnął.
- Oczywiście, że pozwolą. Pewnie dostanę urlop zdrowotny,
ale myślałem o jeszcze paru dodatkowych dniach. Dwóch, może trzech - wyjaśnił.
Zielarka kiwnęła głową na znak, że rozumie.
Po około pół godziny przeszli przez las, w którym polowała
Vallieana zeszłego wieczoru. Minęli nawet miejsce, w którym złapała sarnę.
Śnieg był czerwony od krwi i wymieszany z błotem. Nadchodząca burza wkrótce
zakryje wszystkie ślady. Aarved pomyślał, że nikt nigdy nie dowie się, że ktoś
kiedykolwiek tędy przechodził. Znikną. Tak jak wszyscy, którzy kiedyś zostali w
tym miejscu. Być może właśnie stali na czyiś zwłokach i nie mieli o tym
pojęcia.
Gdy wynurzyli się z linii drzew, oczom basiora znów ukazały
się góry. Tym razem jednak były one bliżej, a same wilki weszły wyżej, niż gdy
wydostali się z rozpadliny skalnej. Teraz mogli dokładnie zobaczyć dolinę.
Większą jej część wypełniało srebrne, lśniące w słońcu lustro. Zamarznięte
jezioro. Oko olbrzyma, zamglone lodowatymi objęciami snu. Tkwiło w oczodole,
wokół którego wznosiło się szerokie, pokryte zmarszczkami szczytów czoło oraz
blade policzki bez życia. Pokrywały je pnie drzew. Odcinały się wyraźnie od
białego śniegu, ale las był rzadki. Ciężkie warunki nie pozwalały mu pokryć
całego terenu - zupełnie jak zarost, któremu nie daje się okazji do pokrycia
całej szczęki. Basior wątpił, by cokolwiek znalazło schronienie w tym pożal się
Boże lesie. Nie gwarantował żadnego schronienia od tnącego niczym bicz zimnego
wiatru. Nawet drzewa sprawiały wrażenie, jakby się poddały. Większość była
uschnięta, tylko niektóre trzymały się nadziei rzadkimi, brązowymi igiełkami.
Ten widok zaskoczył basiora. Przystanął i obejrzał okolicę,
szukając drogi na około. Wzniesienia wokół zbiornika były jednak zbyt strome i
okrążenie go zajęłoby co najmniej kilka dni. Przełknął ślinę i spojrzał z
niepokojem na wilczycę.
- Vallieano... Co teraz? - zapytał. Milczała, patrząc przed
siebie. Jej pysk wyrażał skupienie. Czoło było zmarszczone, a kąciki ust lekko
drżały. - Musimy przejść przez środek.
Potaknęła głową. Rozumiała, ale z pewnością nie była
zachwycona. Rogaty też nie. Trącił ją lekko, chcąc wyrwać towarzyszkę z
zamyślenia.
- Posłuchaj - zaczął. - Nie wespniemy się po tych zboczach.
Taka droga zajęłaby nam kilka dni, a nie mamy żadnego schronienia. Jedyne, co
chodzi po tych górach to kozice, ale one potrafią wejść na pionową ścianę.
- A co, jeśli lód pęknie? - przerwała mu.
- Najgorzej jest na brzegach, bo pokrywa lodowa jest tam
najcieńsza i najszybciej topnieje. Oznacza to, że nie będzie nas dzielić zbyt
dużo od dna. Jestem w stanie podnieść ziemię i stworzyć wyspę, na której
bezpiecznie staniemy. W zależności od sytuacji, albo zbuduję nam pomost, albo
znajdziemy taki fragment, na którym będziemy mogli bezpiecznie stanąć.
Obserwował ją uważnie, przesuwając wzrokiem po jej twarzy.
Czekał na werdykt. Nie chciał jej do niczego zmuszać, ale miał nadzieję, że
wybierze drogę przez lód. Nie obawiał się zbytnio takiego rozwiązania. O tej
porze roku temperatury nie wzrastały powyżej zera, nawet się do niego nie
zbliżały. Odpoczął na tyle, że wierzył w swoje umiejętności magiczne. Poza tym,
gdy myślał o wspinaczce po tych zboczach, robiło mu się niedobrze. Dumna jednak
nie pozwalała mu przyznać przed wilczycą, że nie będzie w stanie przejść
łańcucha górskiego i ma wrażenie, że żebra zaraz przebiją mu płuca na wylot.
Wiedział, że było to głupie i powinien powiedzieć o swoim stanie waderze. Być
może mogła mu dać coś przeciwbólowego, aby był w stanie się sprawnie poruszać.
Został jednak nauczony, że nie może okazywać żadnej słabości i nieważne, jak
boli - jedyne, na co może sobie pozwolić to przeklinanie w myślach i
zaciśnięcie zębów.
<Vallieano? Idziemy się topić? :D>
Słowa: 1521
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz