Odpowiedź była oczywista. Nie miałam zamiaru stać tu, tak blisko mojej przybranej córki, i nic nie zrobić. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak w czasie, gdy będziemy czekali na wsparcie. A dwa wilki...? Jeśli nie rzucą się na mnie z zębami, to prawdopodobnie dam sobie z nimi radę. A gdyby się rzucili... na tę okazję mam Aarveda.
- Idziemy - powiedziałam, wkładając w to całe zdecydowanie, jakie było w moim niewielkim ciele. Jednak Aarvedowi to wystarczyło, skinął głową z poważnym wyrazem pyska.
Zaczęliśmy opracowywać wstępny plan, zastanawiać się, jak wykorzystać to, co mieliśmy przy sobie, otaczający nas teren, czy, w moim przypadku, ilość trupów zakopanych pod ziemią. Mieliśmy już z grubsza zarysowany plan, po dłuższej dyspucie zdołałam namówić Aarveda, żebym ja poszła na pierwszy ogień. Mogłam się podstawić, zwrócić na siebie ich uwagę, a jednocześnie odpowiednim zaklęciem utrzymać na dystans wystarczająco długo, by w tym czasie Basior podkradł się do obozowiska i odbił Ash. I w zasadzie już wszystko było ustalone, zaraz mieliśmy ruszać, już szykowałam się do przeskoku, bo to właśnie niespodziewanym pojawieniem się tuż pod ich nosami miałam odwrócić ich uwagę od małej wadery...
- O, hej Spero.
Podskoczyłam jak oparzona, w locie odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni. Serce zaczęło mi bić jak szalone, miałam wrażenie, że zaraz wyrwie się z piersi. Nie wiem, czy byłam bardziej przerażona, zaskoczona czy szczęśliwa. Bo, tak, dokładnie.
Głos, którym zwrócono się do mnie tak nagle po imieniu, należał do Ashayi.
- Jak... Co...? - wymamrotałam, patrząc to na młodą waderę, to na obozowisko pod nami. Dwa wilki nadal siedziały przy ognisku i rozmawiały o czymś. Jakim cudem...
Kątem oka zobaczyłam zmieszanie na pysku Aarveda. No tak, przecież nigdy nie widział Ash, nie wiedział, jak wygląda. Oraz że tak w zasadzie, mimo że jeszcze jest szczeniakiem, to w sumie już niemal dorównuje mi w zrostem. No ale to nie moja wina, że jestem niska, a Ash wysoka. Jak na swój wiek.
- Em... To... Długa historia? - wadera spojrzała w niebo, ciemne, usiane gwiazdami. - Sądząc po tym, że jest noc. Bo ostatnie, co pamiętam, to jak na nich wpadłam w burzy śnieżnej... No, mniej więcej - młoda wadera skrzywiła się nieco.
Aarved wysunął się lekko naprzód, mierząc wilczycę wzrokiem. Potem spojrzał na mnie pytająco.
- Ym... Aarvedzie - skrzywiłam się lekko. Cholera. Ale głupia sytuacja. - Poznaj Ashayę.
Zamrugał powoli, przenosząc wzrok ze mnie, na moją przybraną córkę. Gdy spojrzał w jej dwukolorowe oczy, Ash uśmiechnęła się lekko.
- Ta, którą mieliśmy właśnie odbijać...? - zapytał basior. Brzmiał, jakby nie mógł się zdecydować, czy się śmiać, czy wkurzyć całą tą sytuację.
- Jak widzisz, sama się odbiłam - rzuciła Ash, spoglądając w kierunku obozowiska porywaczy. - Ale... Nie można powiedzieć tego samego o innych szczeniakach.
- Innych szczeniakach? - natychmiast podchwycił Aarved, nadstawiając uszu, widocznie zaintrygowany.
- Rozmawiali o tym przed chwilą - Ash pospieszyła z wyjaśnieniami. - Nie skupiałam się na tym za bardzo, skupiłam się na tworzeniu iluzji siebie samej - ruchem głowy wskazała jakiś kierunek. Gdy przeniosłam tam spojrzenie, w istocie, w cieniu pomiędzy pakunkami dostrzegłam zarys sylwetki, do złudzenia przypominający Ashayę. Cholerna spryciula. - Ale wspominali o innych... uzdolnionych? Szczeniakach.
Spojrzałam na Aarveda z pewnym niepokojem. Odwzajemnił spojrzenie, równie niepewnie...
Nie wiem jak basior, ale jeśli istniał choć cień szansy, że w niebezpieczeństwie znajdowały się inne szczeniaki, nie miałam zamiaru zostawiać ich samym sobie. Najlepiej, gdybyśmy odesłali Ash do domu, a sami ruszylibyśmy za porywaczami... Albo już teraz byśmy się z nimi skonfrontowali. Żeby wiedzieć dokładniej, czego szukamy.
Ale... Aarved na pewno ma inne rzeczy do roboty. Właśnie, chyba gdy go spotkałam, miał dostarczyć jakąś wiadomość. Zajmowałam mu czas... Ale szczeniaki... Cholera.
- Ash - zaczęłam powoli. - Dam ci trochę mojej krwi. Przeskoczysz sobie do domu. Na treningach przenosiłaś się dalej, dasz radę.
- A co z wami? - wadera oderwała wzrok od basiora. - Nie wracacie?
Zamiast odpowiedzieć na pytanie wadery spojrzałam pytająco na Aarveda.
- O, hej Spero.
Podskoczyłam jak oparzona, w locie odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni. Serce zaczęło mi bić jak szalone, miałam wrażenie, że zaraz wyrwie się z piersi. Nie wiem, czy byłam bardziej przerażona, zaskoczona czy szczęśliwa. Bo, tak, dokładnie.
Głos, którym zwrócono się do mnie tak nagle po imieniu, należał do Ashayi.
- Jak... Co...? - wymamrotałam, patrząc to na młodą waderę, to na obozowisko pod nami. Dwa wilki nadal siedziały przy ognisku i rozmawiały o czymś. Jakim cudem...
Kątem oka zobaczyłam zmieszanie na pysku Aarveda. No tak, przecież nigdy nie widział Ash, nie wiedział, jak wygląda. Oraz że tak w zasadzie, mimo że jeszcze jest szczeniakiem, to w sumie już niemal dorównuje mi w zrostem. No ale to nie moja wina, że jestem niska, a Ash wysoka. Jak na swój wiek.
- Em... To... Długa historia? - wadera spojrzała w niebo, ciemne, usiane gwiazdami. - Sądząc po tym, że jest noc. Bo ostatnie, co pamiętam, to jak na nich wpadłam w burzy śnieżnej... No, mniej więcej - młoda wadera skrzywiła się nieco.
Aarved wysunął się lekko naprzód, mierząc wilczycę wzrokiem. Potem spojrzał na mnie pytająco.
- Ym... Aarvedzie - skrzywiłam się lekko. Cholera. Ale głupia sytuacja. - Poznaj Ashayę.
Zamrugał powoli, przenosząc wzrok ze mnie, na moją przybraną córkę. Gdy spojrzał w jej dwukolorowe oczy, Ash uśmiechnęła się lekko.
- Ta, którą mieliśmy właśnie odbijać...? - zapytał basior. Brzmiał, jakby nie mógł się zdecydować, czy się śmiać, czy wkurzyć całą tą sytuację.
- Jak widzisz, sama się odbiłam - rzuciła Ash, spoglądając w kierunku obozowiska porywaczy. - Ale... Nie można powiedzieć tego samego o innych szczeniakach.
- Innych szczeniakach? - natychmiast podchwycił Aarved, nadstawiając uszu, widocznie zaintrygowany.
- Rozmawiali o tym przed chwilą - Ash pospieszyła z wyjaśnieniami. - Nie skupiałam się na tym za bardzo, skupiłam się na tworzeniu iluzji siebie samej - ruchem głowy wskazała jakiś kierunek. Gdy przeniosłam tam spojrzenie, w istocie, w cieniu pomiędzy pakunkami dostrzegłam zarys sylwetki, do złudzenia przypominający Ashayę. Cholerna spryciula. - Ale wspominali o innych... uzdolnionych? Szczeniakach.
Spojrzałam na Aarveda z pewnym niepokojem. Odwzajemnił spojrzenie, równie niepewnie...
Nie wiem jak basior, ale jeśli istniał choć cień szansy, że w niebezpieczeństwie znajdowały się inne szczeniaki, nie miałam zamiaru zostawiać ich samym sobie. Najlepiej, gdybyśmy odesłali Ash do domu, a sami ruszylibyśmy za porywaczami... Albo już teraz byśmy się z nimi skonfrontowali. Żeby wiedzieć dokładniej, czego szukamy.
Ale... Aarved na pewno ma inne rzeczy do roboty. Właśnie, chyba gdy go spotkałam, miał dostarczyć jakąś wiadomość. Zajmowałam mu czas... Ale szczeniaki... Cholera.
- Ash - zaczęłam powoli. - Dam ci trochę mojej krwi. Przeskoczysz sobie do domu. Na treningach przenosiłaś się dalej, dasz radę.
- A co z wami? - wadera oderwała wzrok od basiora. - Nie wracacie?
Zamiast odpowiedzieć na pytanie wadery spojrzałam pytająco na Aarveda.
<Aarved? What now?>
Słowa: 622
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz