Od paru długich minut w milczeniu wpatrywałem się w tańczące
płomienie magicznego ogniska, zahipnotyzowany ognistymi językami syczącego co
chwila żywiołu, oczarowany szczodrym bogactwem mieszających się z sobą kolorów,
wsłuchany w ciche trzaski i delikatne dźwięki wydawane przez zajmującą się
swoimi sprawami smukłą waderę o jasnych oczach, która nie dość że zgodziła się,
by przenocował u niej w domu obcy osobnik o niezbyt wzbudzającym zaufanie
wyglądzie, to także poczęstowała nieznajomego swoimi zapasami oraz pozwoliła mu
na swobodę. Tak dobre przyjęcie nie tylko wprawiło mnie w lekkie zdziwienie i
konsternację, ale również obudziło pewną podejrzliwość do, wydawać by się
mogło, pełnej serdeczności wadery. I choć usiłowałem to niedające mi w pełni
odpocząć uczucie stłamsić i wrzucić z powrotem w odległe zakamarki umysłu, mózg
mój uporczywie przypominał mi ustanowione w trakcie wędrówek zasady, które parę
razy uratowały mój marny żywot. Dlatego pomimo tego, że bardzo chciałem wierzyć
w dobroć wilczycy, postanowiłem być gotowym na nagłe, niemiłe sytuacje. Zapewne
postronnej osobie, która miałaby zdolność czytania w myślach wydałbym się
skończonym niewdzięcznikiem. Tak. Jednak obiecałem sobie, że gdy tylko wyjdę z
owej jaskini bez uszczerbku na zdrowiu tudzież braku prób, mających do tego
doprowadzić, przeproszę waderę za te osądzające myśli. Co więcej, będę gotowy
wynagrodzić jej kłopot, zdradzając sposób na przywołanie mnie w każdej
potrzebie, dzięki wiatrowi- mojemu wiernemu posłańcowi. Będzie mogła liczyć na moje
wsparcie, a niech mnie. W końcu uratowała mi życie i należy jej się nie tylko
moja wdzięczność.
Ogień wirował w mych oczach, nie pozwalając uciec od niego
wzrokiem i choć bardzo chciałem wyswobodzić się z owej płomiennej hipnozy, by
odgonić zbliżającą się ku mnie coraz bliżej senność, nie znalazłem w sobie na
tyle silnej woli. Po paru chwilach mój umysł przykryła jakże przyjemna fala
lekkiego otępienia a rozmyta mgła, zwiastunka rychłego zapadnięcia w sen,
zakryła pole widzenia. Przez krótki czas usiłowałem opierać się tej nagłej
potrzebie, jednak pod wpływem miłego ciepła oraz ogromnego wyczerpania, uległem
i opuściłem powieki, z radością witając ciemność. Chciałem jeszcze raz
spojrzeć, upewnić się że moja nieufność do wadery nie ma podstaw, lecz
przegrałem bitwę o władzę nad ciałem. Jeszcze przez parę chwil dochodziły mnie
ciche odgłosy właścicielki mieszkania oraz swojski zapach ziół, a potem
wszystko odpłynęło w dal, a ja z ulgą zatonąłem w sennej otchłani.
***
Kiedy ponownie otworzyłem oczy zauważyłem, że przez roślinną
kurtynę nie przedostaje się światło słoneczne, a w pomieszczeniu z pewnością
byłoby ciemno jak w grobie, gdyby nie nieprzerwany płomień magicznego ogniska.
Przez pierwsze parę sekund nie potrafiłem przypomnieć sobie gdzie się znajduję
i jak znalazłem się w tym miejscu, zaraz jednak spłynęła na mnie świadomość i
wszystkie wcześniejsze zdarzenia powróciły, wywołując natychmiastowy lekki
grymas na pysku i złość na samego siebie. Ty ofiaro.
- O, nie śpi pan. - gwałtownie poderwałem głowę, zwróciłem
ją, w kierunku z którego dobiegł głos i ujrzałem leżącą spokojnie waderę, z
pyskiem opartym na łapach, wpatrującą się we mnie zaciekawionym spojrzeniem.
Bezwiednie się spiąłem, zaraz jednak zmusiłem do rozluźnienia mięśni i w
odpowiedzi machnąłem pyskiem w kierunku wejścia.
- Czy może mi pani powiedzieć, czy minęła już północ?-
spytałem, z jednej strony będąc naprawdę ciekawym jak długo już tu przebywam, a
z drugiej starając się opóźnić choć trochę nadejście niezręcznej ciszy, która w
normalnych warunkach nie była dla mnie żadnym problemem. Normalnych warunkach,
czyli zdecydowanie nie przebywanie w mieszkaniu obcej wadery, będąc nadal
wyczerpanym pomimo przespania, jak zakładałem, paru godzin. Całe szczęście, że
do mojego pakietu beznadziejnych cech, takich jak między innymi strach przed
interakcjami z obcymi nie zostały dołączone niezręczność czy nieśmiałość
względem płci pięknej, bo zginąłbym marnie. Chociaż ów strach póki co schował
się gdzieś głęboko, zapewne przegoniony przez...no właśnie, przez co?
"Oswojenie się" z osobą pani Vallieany? Pogodzenie się z losem i
świadomością, że hej, gorszego wrażenia już o sobie nie zrobisz? A może
wygranie z nim wcześniejszej walki? Nie miałem pojęcia i szczerze, byłem tym
już tak zmęczony. Gdybym tylko urodził się z taką pewnością siebie jak moja
matka i ukształtował ją w sobie za młodu, życie byłoby piękne.
-Tak, z pewnością. Zakładam, że jest koło pierwszej.-
odpowiedziała chwilę taksując mnie wzrokiem, po czym zwróciła go w stronę nadal
płonącego ognia. Żywa, ognista wstęga odbiła się w jej oczach.
-Cóż, nie chcę pani dłużej zawracać głowy swoją osobą. Pani
przecież też musi spać.- tu przerwałem, by pełne znaczenie moich słów dotarło
do wadery: całkowicie rozumiem niepokój związany z przebywaniem z kompletnie
obcym wilkiem i wiem, że ostrożność nie pozwala pani zasnąć w takim
towarzystwie. Wilczyca przez parę sekund patrzyła mi w oczy, po czym opuściła
wzrok, a ja powoli wstałem na nogi i jak tylko to uczyniłem, chciałem przekląć,
bo moje przednie łapy, widocznie nie mając ochoty nieść jeszcze ciężaru,
postanowiły się ugiąć i mało brakowało bym poleciał do przodu i wylądował
pyskiem na ziemi. Uniosłem dumnie głowę, chcąc zmyć z siebie zawstydzenie i już
miałem zrobić krok w stronę wyjścia, gdy wilczyca przekrzywiła głowę i
spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
-Nie sprawia mi pan kłopotu, więc proszę poczekać, chociaż
do wschodu słońca. Ja i tak dopiero skończyłam z ziołami. - rzuciła, owijając
ogon wokół tylnej łapy.
-Jest pani pewna?- zapytałem, w dalszym ciągu stojąc.
Szczerze mówiąc, wcale nie chciało mi się wychodzić z tego ciepłego pomieszczenia
na mróz i leźć po ciemku, w poszukiwaniu mojej jaskini, lecz nie chciałem wyjść
na natręta, który zajmuje czyjąś przestrzeń prywatną.
-Tak.
-Cóż, dziękuję.- stwierdziłem tylko cichym głosem i
powróciłem do poprzedniej pozycji, z radością rozluźniając mięśnie. Zapadło
milczenie, którego nie miałem już siły przerywać, więc tylko ułożyłem pysk na
łapach i wpatrywałem się w pazury, od czasu do czasu patrząc na towarzyszkę
kątem oka. Ta przez chwilę się we mnie wpatrywała i otworzyła pysk, by zapewne
o coś zapytać, lecz zaraz go zamknęła i miałem wrażenie, że głęboko się
zamyśliła.
Jam sam zacząłem zastanawiać się nad nadchodzącym z każdą
sekundą dniem. Co nowego przyniesie?
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w głuchy świst wiatru, który
przecierał swe szlaki na zewnątrz. Jego, wydawałoby się, tak zwykły głos jakoś
zawsze potrafił poprawić mi humor. Taka mała rzecz, a cieszy.
<Wybacz, że tak długo mi to zajęło i to, że opowiadanie
nie wnosi za wiele, ale gdybym chciała rozpocząć akcję, byłoby bardzo długie i
zajęłoby jeszcze więcej czasu. Także pozostawiam resztę Tobie.>
Słowa: 991
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz