Jaskinia się nie zmieniła. Na samym początku była wypełniona ciemnością i gdyby nie fakt, że wcześniej tworzyłem błędne ogniki, oświetlające moją drogę, którą w końcu zapamiętałem, nie dotarłbym tu bez siniaków i zadrapań. Dobrze, że Lawrence sam nie wpadł na jakiś kamień, chociaż on był większy i miał na to mniejsze szanse. W końcu po jakimś czasie lekko się rozjaśniło i mogliśmy zobaczyć jezioro na samym środku.
- Mchu. Dużo mchu! - odparł pełen energii, rozglądając się. Spojrzałem w górę i rozłożyłem skrzydła.
- Poczekaj, trochę rozjaśnię jaskinię – po tych słowach wzleciałem w górę i obudziłem śpiące na górze świetliki. Momentalnie zrobiło się jaśniej. Ich świecące tyłki odbijały się w zbiorniku wodnym, który znajdował się na samym środku, co wyglądało zjawiskowo. Jakby w wodzie pływały gwiazdy! W oczach większego zobaczyłem zachwyt, poczułem przez to satysfakcję. Wróciłem na ziemię, oglądając jaskinię. Grota była wysoka, ale na pewno nie można by było się wydostać nią przez górę. Przeciąg był przez małe szczeliny, położone w innym korytarzu, przez nie jednak tylko ja się mogłem zmieścić i to ledwo co, medyk nawet nie mógł o tym pomyśleć.
Zaczęliśmy szukać mchu, który z łatwością znalazłem za skałami. Zacząłem go zbierać, po chwili dołączył do mnie samiec. O tej porze roku ciężko znaleźć jakąkolwiek narośl, a tutaj mieliśmy jej w brud. Lawrence miał całą torbę tej jednej roślinki, ale jeszcze nie zamierzaliśmy wrócić. Widziałem, jak bardzo mu się tu podobało, dlatego chciałem tu zostać. Jakoś… podobało mi się, jak się uśmiecha. Do tego tryskał energią, której wcześniej nie widziałem. Oglądał świetliki w milczeniu, to, jak się odbijały w wodzie i to, jak czasem siadały na nim.
- Podoba ci się tu? - usiadłem kilka kroków od niego i także spojrzałem w wodę.
- Bardzo, dawno nie widziałem czegoś tak zjawiskowego – skomentował. Po chwili wstał i podszedł do jednej ściany. Obserwowałem go, stanął przed niebieską mazią leżącą na ziemi, która skapywała z sufitu. - Co to jest? Ładnie wygląda - nachylił się, by powąchać i po chwili się skrzywił. Wstałem i się cicho zaśmiałem.
- Na górze są świetliki – powiedziałem, gdy stanąłem obok niego. - A to ich kupa – dodałem. Samiec się skrzywił, ale zaraz oboje się zaśmialiśmy.
- To pasuje do ich świecących tyłów – przyznał odsuwając się od niebieskiej plamy. Znowu podszedł do wody i zanurzył łapę. - Jest ciepła – powiedział trochę zdziwiony. Ja jeszcze chwilę stałem i przyglądałem się świetlikom, których nie zbudziłem, po czym się odsunąłem. Nie wiedząc, że towarzysz jest za mną, przypadkiem go popchnąłem, a on wpadł do wody. Odwróciłem się do niego przodem i położyłem po sobie uszy.
- Przepraszam – wymamrotałem, mimo wszystko dalej się lekko uśmiechając, kiedy grzywka opadła mu na oczy. Nim samiec coś powiedział, nagle ściana za nim się otworzyła. Prawdopodobnie musiał coś nacisnąć w tej wodzie. Popatrzyłem zdziwiony na to, co się stało, potem spojrzałem na niego. Uśmiechał się zaciekawiony. Bez żadnych słów, wszedłem do wody i oboje ruszyliśmy do tajemniczego przejścia, do którego wleciały także świetliki.
Ta część jaskini była całkowicie zalana wodą i kiedy zaczynało się robić coraz głębiej, zatrzymałem się. Nie chciałem się popłynąć dalej, bo mimo wszystko trochę bałem się wody, dlatego rozłożyłem skrzydła i poleciałem tuż nad głową medyka, który szybko poradził sobie ze zbiornikiem wodnym. Stanęliśmy na lądzie i spojrzeliśmy na wielkie, błękitne drzewo.
<Lawrence?>
Słowa: 537
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz