Już dawno przestałem liczyć powtarzające się raz po raz
ciche warknięcia mieszkającego w mym brzuchu potwora, który widocznie nie
usatysfakcjonowany podarowanym wczoraj wieczorem przez waderę królikiem i
niewielkim rogaczem, który trafił w jego paszczę niedługo po wschodzie słońca
poprzedniego dnia, coraz śmielej domagał się wzmocnienia dla ciała i duszy w
postaci pokarmu. Byłem odrobinę zdziwiony propozycją pani Vallieany dotyczącej
wspólnego polowania jednak, mówiąc szczerze, bardzo mnie ona ucieszyła i ciszę,
która między nami zaległa próbowałem wypełnić myślami o jakże przyjemnej
obietnicy szybkiego śniadania.
Kątem oka spojrzałem na idącą obok mnie towarzyszkę, której
jasne spojrzenie lodowato błękitnych oczu błąkało się po zbliżającej się z
każdym krokiem rozległej iglastej kurtynie, kryjącej tajemnicę starego lasu. Ta
część ciała wilczycy, którą opanowała biel, niemal zlewała się z zalegającym
jak okiem sięgnąć śniegiem. Przez parę chwil obserwowałem jak się porusza i
nagle pozazdrościłem jej tej lekkości, z którą stawiała każdą łapę. Miałem
wrażenie, że z perspektywy postronnego obserwatora przy niej wyglądam tak
niezgrabnie, jak pierzasty słoń w składzie porcelany.
Wtem wadera nagle zesztywniała, a ja już otwierałem pysk by
spytać się o przyczynę tego nagłego dyskomfortu, gdy owionął mnie silny powiew
nadlatującego od strony lasu wiatru, który gwałtownie przedarł się przez moją
sierść, pozostawiając uczucie głębokiego niepokoju. Co usłyszałeś? spytałem w
myślach, lecz mój przyjaciel milczał, a to nie było do niego podobne.
Odpowiedz. Jakie dźwięki złapały się w twoją niewidzialną sieć? Odpowiedział mi
tylko głuchy świst, co zaniepokoiło mnie nie na żarty. Uniosłem głowę i wbiłem
wzrok w ciemne skupisko drzew, nie zważając na uderzający w oczy nieustający
strumień powietrznego prądu, czując jak mięśnie w całym ciele mimowolnie się
napinają, a lodowaty dreszcz w powolnym tempie spływa wzdłuż kręgosłupa. Już
miałem przenieść spojrzenie na towarzyszkę, która parę chwil wcześniej także
przystanęła i w pewnym momencie odskoczyła od jakiegoś drewnianego przedmiotu,
na wpół zakopanego w śniegu, gdy w moje uszy wdarł się pełny ekspresji głos,
wypełniony ogromnym strachem. Skierowałem uszy i pysk w stronę, z której
dochodził i niemal przysiadłem z wrażenia przez to, co ujrzałem. Mrugnąłem parę
razy, mając dużą nadzieję, że mój umysł tylko bawi się ze mną, jednak obraz
pozostał taki sam. Tylko odrobinę się powiększył.
Przerażone skomlenie wydobywało się z małej piersi
podrośniętego szczeniaka, który z wielkim trudem brnął przez śnieżne odmęty,
zmierzając prosto w naszą stronę. Wstrzymałem oddech, gdy jego niewielkie,
pokryte beżową sierścią ciałko na parę chwil zniknęło w śniegu, by zaraz
ponownie ukazać się nad jego powierzchnią. Jednak to nie szczenię wywołało we
mnie strach i niedowierzanie, tylko to co znajdowało się za nim, z podobnym
trudem przedzierając się przez białe pustkowie. A mianowicie nie wydająca z
siebie żadnych dźwięków horda cienistych stworzeń o małych rozmiarach, niewiele
większych od ofiary, za którą podążały. Ofiary, która niestety poruszała się
wolniej od ścigających, którzy bardzo powoli zmniejszali odległość, dzielącą
ich od szczeniaka.
-Nie zdąży...- szepnęła stojąca tuż obok mnie wadera, z
szeroko otwartymi oczami wpatrująca się w rozgrywającą się przed nami scenę.
Jej czarno-biała sierść była zmierzwiona, szczęka zaciśnięta, a cała postać
zastygła w napięciu.
-Niech pani wybaczy, że o to pytam, ale muszę. Jaki żywioł
jest źródłem pani mocy?- spytałem szybko, zmuszając ją do przeniesienia wzroku
na mnie.
-Krew.- odparła od razu. Zacisnąłem zęby.
-Obawiam się, że niewiele zdziałamy przeciw tym stworom przy
bezpośredniej konfrontacji. Moim żywiołem jest wiatr, a w ostateczności pogoda.
Nie mam pojęcia czy będą miały jakikolwiek wpływ na te istoty.
-Nad tym będziemy musieli zastanawiać się później, bo póki
co priorytetem jest jego bezpieczeństwo.- machnęła głową w kierunku piszczącego
szczenięcia.- Trzeba się pospieszyć!- spięła mięśnie tylnych nóg, chcąc ruszyć
biegiem w jego kierunku, lecz zastąpiłem jej drogę.
-Ja to zrobię. Przy okazji spróbuję sprawdzić przydatność
wiatru i zaraz tu wrócę, razem z małym.
Proszę, nie mamy za dużo czasu.- dorzuciłem widząc, jak otwiera pysk by
zaprotestować.- By mieć pewność muszę podejść bliżej, a po co po jednego
szczeniaka mają biec dwie osoby?- lodowaty powiew uderzył mnie prosto w pysk,
więc zmrużyłem powieki.
-Dobrze. Tylko niech się pan spieszy i zaraz wraca. Będę
obserwować te istoty, może wyczytam coś z ich ruchów czy reakcji.- skinąłem
głową i już gotowałem się do pierwszego skoku, gdy zdałem sobie sprawę z jednej
rzeczy: nie ujawniłem waderze imienia. Co za brak kultury.
-Jeszcze jedno. Mam na imię Jastes.- rzuciłem, kłaniając się
delikatnie, po czym odwróciłem i ruszyłem biegiem w stronę nadciągającego
powoli kłębowiska ciał z małym wilkiem na czele. Świst powietrza zagłuszył
wwiercające się w czaszkę przeraźliwe skomlenia, które z każdym kolejnym razem
cichły coraz bardziej. Widocznie podlotek był już bardzo zmęczony, nawet stąd
widziałem jak ledwo porusza łapami, a do dalszego ruchu zmusza go tylko strach
i widok wilków, które mogą mu pomóc. Za to stworzenia za nim pomimo wolnego
tępa i widocznych problemów z poruszaniem się ani trochę nie słabły. Uparte
cholerstwo.
Rozwinąłem pełną prędkość, wzbijając wokół mieniące się w
słońcu malutkie kryształki śniegu, kuląc uszy i wyrzucając w powietrze sowitą
porcję pary. Ciepło, drobny posiłek i sen przywróciły mi sporą część siły, a
mróz dodatkowo pobudzał do jej wytężenia. Wbiłem wzrok w rozlewającą się coraz
szerzej armię wprawiających w zdziwienie stworzeń, czując coraz szybsze bicie
serca w miarę jak kształty wyostrzały się pod wpływem zmniejszenia odległości i
mając coraz większą ochotę na zaprzestanie jakiegokolwiek ruchu w ich stronę.
Gdzieś na dnie umysłu miałem jeszcze głupią nadzieję, że istoty nie są tak
wrogo nastawione, lecz przeniesienie spojrzenia na przedzierającego się w moją
stronę szczeniaka, z wyostrzającym się przerażeniem na pyszczku dobitnie mówiło
co innego.
Jeszcze kilka skoków i znalazłem się tuż za nim, odgradzając
go od widoku goniących stworów. Szczenię pisnęło cichutko i wyczerpane oparło
się o moją przednią łapę, dysząc ciężko i będąc najwyraźniej zbyt zmęczone by
wydobyć z siebie jakiś inny dźwięk.
-Dobra mały. Zaraz cię stąd wezmę, tylko muszę coś
sprawdzić.- mruknąłem cicho. Podlotek uniósł pysk i robiąc mocno klatką
piersiową chciał coś powiedzieć, a panika na nowo wypełniła jego dziwne
dwukolorowe oczy, lecz wyprzedziłem jego wypowiedź swoją.
-Mamy jeszcze trochę czasu, więc nie bój żaby. Tylko proszę,
bądź cicho.- Mimo, że widać było gołym okiem jak trzęsie się ze strachu, skinął
szybko głową i wtulił się mocniej w moją kończynę, a ja uniosłem wzrok na
nadciągającą ławę niedźwiedziowatych stworzeń i oceniłem w jakiej znajdują się
odległości. Na szczęście w wystarczająco dużej, bym mógł zdążyć wykonać próbę.
Dobra, skup się. Opuściłem powieki i pozwoliłem sobie skierować
całą uwagę na wietrzną rzekę, która uderzała we mnie jak strumień w znajdujący
się na jego drodze kamień. Skupiłem się na jego ostrym dotyku, tak innym od
postaci, która towarzyszyła mi przez większość życia. To nie był mój wiatr. I
jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało, była to prawda. Nie czułem go, a on nie
chciał poddać się mojej woli.
Nie walcz ze mną.
Odpowiedział mi tylko lodowaty chłód i głuchy świst. Zacisnąłem zęby.
Skoro chcesz, to będziesz miał. Wtopiłem się myślą i wolą w jego szybki nurt,
wczułem w tę dziwną szorstkość i niechęć. Badałem jego przepływ, szukałem
prawie niewyczuwalnych różnic w szybkości, czekając na odpowiednią chwilę, by
złapać którąś z nici i wyciągnąć, jednocześnie podporządkowując i zyskując
kontrolę. Gdy nadarzyła się okazja nie zastanawiałem się; mocno chwyciłem
wietrzny sznur i wyrwałem go z drogi, którą podążał. Rzucał się parę chwil jak
ryba wyciągnięta z wody, lecz zaraz uległ i spowolnił swój bieg. Otworzyłem
oczy i odetchnąłem głęboko, czując miłą satysfakcję, ale i pewną gorycz.
Przynajmniej ten żywioł opanowałem wystarczająco dobrze.
Nie zwlekając posłałem wiatr w stronę stworów, które w
dalszym ciągu nie wydawały z siebie jakichkolwiek dźwięków i z trudem
przedzierały się przez śnieg. Dopiero teraz zdołałem dostrzec wystające z ich
paszcz długie zębiska, co wcale nie dodało mi otuchy. Sytuacja była, mówiąc
krótko, bardzo nieciekawa. Niewielkie ciałko u moim łap w dalszym ciągu
opanowywały dreszcze i nie miałem zielonego pojęcia jak je uspokoić. Powiedzieć
mu coś? Słowa nic nie zmieniają, taka uniwersalna prawda. Pogłaskać małego po głowie?
Nie ma mowy. Odsunąć się, by zebrał się w garść? Najgorsze, co można zrobić.
Ech, z dzieciakami zawsze problem.
Chciałem obejrzeć się na moją towarzyszkę i zobaczyć gdzie
się znajduje, lecz wiedziałem że muszę teraz przenieść uwagę na powiew, który już
za parę chwil zetknie się z wrogą armią. Zwiększyłem jego siłę i ukształtowałem
długiego, niewidzialnego węża, który sunąc z dużą szybkością po ziemi szykował
się na podcięcie istotom kończyn. Nieświadomie napiąłem mięśnie w oczekiwaniu
na zetknięcie mojej siły z ich siłą.
Na moim pysku wykwitł mały, krzywy uśmiech, widząc jak
pierwszy szereg armii upada pod wpływem wiatru, ścięty jak zboże przy pomocy
wyostrzonej kosy. Zmrużyłem powieki, ponieważ wydawało mi się, że zobaczyłem
jak kończyny stworów rozpływają się w ciemnoszarej masie, lecz gdy tylko
mrugnąłem nie byłem już w stanie dojrzeć leżących, których od razu zakryła
nadciągająca horda pozostałych istot. Wiatr skoczył w górę i ponownie
zanurkował, lawirując między stłoczonymi ciałami, raz po raz wyrzucając któreś
w powietrze.
-No dzieciaku, wynośmy się stąd.- już schylałem pysk, by
złapać szczenię za kark, gdy nagle zastygłem, czując coś bardzo, bardzo
dziwnego. Po grzbiecie spłynął mi tak lodowaty dreszcz, że aż chciałem się
wzdrygnąć, lecz- ku mojemu przerażeniu- nie mogłem tego uczynić. Mało tego,
całkowicie utraciłem kontrolę nad moim ciałem i w efekcie nie wiedziałem jak
ruszyć choćby powieką. Katem oka dojrzałem patrzącego na mnie z konsternacją
szczeniaka. Niestety z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a klatka
piersiowa powoli zaczęła wznosić się i opadać coraz wolniej aż całkowicie
zastygła. Nie byłem w stanie wziąć oddechu i gdy tylko zdałem sobie z tego
sprawę zacząłem czuć zbliżającą się panikę, która wybuchła, gdy poczułem jak trzymany
przez mą wolę wiatr został pochwycony, przez coś, przez kogoś. Nastawiłem się
na walkę w mentalne przeciąganie liny i przygotowałem na szarpnięcie oraz próbę wyrwania go spod
mojej kontroli, lecz ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie stało. Zamiast
tego stało się coś o wiele bardziej gorszego, a kiedy tylko uświadomiłem sobie
jaki plan ma trzymający od drugiej strony, desperacko starałem się wypuścić
wiatr jednak ten, jakby przyrósł do mnie. Ułożyłem całkiem barwną wiązankę
przekleństw w myślach, wiedząc że bezsilny i unieruchomiony, teraz jestem zdany
na łaskę i niełaskę mojego przeciwnika. Płuca powoli zaczynały domagać się
powietrza, a mnie coraz bardziej i bardziej pochłaniało przerażenie i nagła
myśl, że cholera, cholera, nie mogę umrzeć!
Wtem wyczułem coś, co przylgnęło do drugiego końca
wietrznego sznura i z ogromną szybkością zaczęło mknąć w moim kierunku. Te
sekundy oczekiwania i jakże okropnej bezsilności dłużyły się jak godziny, dni,
tygodnie. W głowie zaczęły bić mi dzwony, a na skraju pola widzenia pojawił się
cień, który nieśmiało zaczął rozlewać się coraz szerzej i szerzej. Nigdy w
życiu nie pochłonęło mnie tak ogromne uczucie lęku i nigdy też tak bardzo nie
pragnąłem się uwolnić. Poczułem zbliżający się chłód i im bliżej był, tym bardziej
usiłowałem desperacko wydostać się spod niewoli krępujących moje ruchu
łańcuchów, chciałem stworzyć jakąś barierę, ale na próżno. Z mojego prawego
nieustannie otwartego oka spłynęła pojedyncza łza, której gorący dotyk prawie
mnie zabolał. Nie widziałem już ani nieba, ani śniegu, ani skomlącego u mych
łap szczeniaka i czekałem na nieuniknione. Moją głowę wypełnił tylko strach.
Rezygnacja. Ból. A gdy lodowata fala w końcu wpłynęła w mój umysł i zatopiła
myśli, które dotąd nie zdążyły utonąć, wszystkie emocje wyblakły i rozpadły się
w proch, pozostawiając tylko okropną pustkę. Pustkę, którą zaraz wypełnił mróz
tak dotkliwy, że zdawało mi się jakby cały organizm pokrywał się lodem. A gdy
mróz przyćmił wszystko, straciłem jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
Biały ogień. Szary lód. Oślepiające dwukolorowe oko. Złoty,
wijący się robak z ciałem pokrytym bogatym kruszcem i czarny jak noc gołąb o
krwistoczerwonych oczach i wypalonych piórach na skrzydłach. Walczą...ale o co?
A teraz? Las. Las, las i tylko las. Nic innego. A
jednak...Dlaczego schodzimy z drogi, przewodniku? Dlaczego to drzewo? Cóż za
misternie rzeźbione cięcia zdobią jego rysy...
Gdzie znajdujemy się tym razem? Przed nami pustkowie. Czy
aby na pewno? Co próbujesz ukryć w swym cieniu? Pokaż. Ach, to tylko zwykła
maska...Ktoś krzyczy. Dlaczego?
Zachłysnąłem się powietrzem, które wypełniło moje bolące
płuca i gwałtownie zamrugałem, opuszczając głowę i dysząc tak, jak chyba nigdy
w życiu. Ciemność przed oczami powoli ustępowała miejsca powracającemu światłu,
które przez parę pierwszych chwil dotkliwie raniło moje oczy. Próbowałem
zapanować nad oddechem, a gdy w końcu mi się to udało zdałem sobie sprawę, że
słyszę krzyk. Krzyk, wydostający się z małej piersi przerażonego dzieciaka,
który wbijał mi pazury tak dotkliwie, że mało brakowało, a bym go trzepnął.
-Przestań krzyczeć, błagam.- wyszeptałem, czując jak ten
wysoki dźwięk wbija mi się boleśnie w czaszkę.- I wyjmij te małe sztylety z
mojej nogi.- mały, widząc że powróciłem do zmysłów umilkł i odskoczył, dając mi
tak upragnioną przestrzeń osobistą. Co się stało do pioruna?
-Szybko!- wydyszał trzęsącym się głosem, wpatrując się w coś
za moimi plecami. Odwróciłem się gwałtownie, co nie było zbyt dobrym pomysłem,
bo mięśnie jeszcze trochę mnie bolały, lecz zaraz o nich zapomniałem, gdy tylko
ujrzałem hordę cienistych stworzeń, która teraz była zdecydowanie za blisko.
-O cholera.- mruknąłem i piorunem schyliłem się, złapałem
szczeniaka za kark i już chciałem zarządzić odwrót, gdy coś przyszło mi do
głowy i pod wpływem jednej myśli zatrzymałem się, by jeszcze raz spojrzeć w
kierunku nadciągającego tłumu. Zmrużyłem powieki starając się dojrzeć coś lub
kogoś różniącego się od nabierającej kształtów masy, coś lub kogoś kto byłby w
stanie chwycić wiatr, lecz nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy. Dziwne.
-Pospiesz się, proszę.- wyszeptał wiszący tuż pod moim nosem
szczeniak, a jego słowa podziałały na mnie jak wbita szpilka. Odwróciłem się od
będących już prawie przy nas istot i skoczyłem w śnieg, z daleka widząc
nadbiegającą sylwetkę wadery.
<Vallieano? Trochę mi się zaszalało z ilością słów, ale
nie mam siły już skracać.>
Słowa: 2234
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz