Nie miał pojęcia, czy przybył na czas, czy nie. Zastał tylko leżącego na śniegu jasnego wilka. Szybko do niego podbiegł, gdy zobaczył otwarte oczy i parę wychodzącą z jego nozdrzy, był pewien, że żyje. Potem szybko przeleciał wzrokiem po całym tym miejscu i przez chwilę miał wrażenie, że oszalał. Słyszał wybuch, warczenie, odgłosy walki, ale na miejscu zastał tylko tego wilka. Tylko jego ślady. Zero innych, jakby tu się nic nie stało. Swój wzrok zatrzymał na chwilę na drzewie, które znajdowało się kilka kroków od nich. Na korzeniu były ledwo widoczne pręgi, ale gdy lew uważniej im się przyjrzał, zobaczył, jak delikatnie migocą czerwienią, a po chwili uciekają i to dosłownie: przez ułamek sekundy zaświeciły mocniej i ześlizgnęły się z drzewa, chowając się w śniegu z cichym sykiem. Została po nich tylko para.
Znowu spojrzał na wilka, który zamknął oczy. Wyglądał na wycieńczonego, więc zaczął się zastanawiać, co tu się wydarzyło. Zero śladów walki, nie licząc zmęczonego wilka, z dziwnym śladem na boku. Futro wyglądało, jakby coś je podpaliło, bo końcówki były czarne. Szturchnął samca nosem, ponieważ przestał reagować na bodźce.
- Żyje – wyszeptał prawie niedosłyszalnie.
- Kamień z serca – odpowiedział obojętnie, po czym znowu się rozejrzał. Wydawało się, że w okolicy nikogo już nie było. Tylko co z tym wilkiem? Przecież nie mógł go od tak zostawić, tym bardziej w takim stanie. - Dasz radę się podnieść? - zapytał. Aarved przez chwilę nie reagował, aż w końcu powoli otworzył oczy i starał się wstać. Łapy mu się chwiały, a on sam wyglądał, jakby nie miał w ogóle siły, dlatego gdy samiec na sekundę stanął na równych łapach, Valerian wszedł pod niego, dzięki czemu zarzucił go sobie na plecy.
- Co ty…
- Jesteś strasznie ciężki – lew zmarszczył czoło i powoli zaczął człapać w stronę miasta.
- Dam radę… - jego głos był słaby, nie miał nawet siły opierać się pomocy.
- A ja nie wiem, aż taki silny nie jestem – stwierdził, starając się nie zwracać na jego ciężar. Tamta wadera, w porównaniu do niego, była leciutka niczym szczenie, czy kocię. Gdyby nie fakt, że Valerian był lwem, do tego większym od niego, na pewno nie dałby rady iść z nim na plecach, a tym bardziej go podnieść. Może powinien częściej ćwiczyć? - Byle do miasta, tam cię komuś podrzucę – dodał jeszcze i oboje zamilkli.
Droga do miasta wydawała się okropnie dłużyć, a lew opadał z sił. Powtarzał sobie „byle do miasta”, nie zwracał uwagi na nic, co się działo wokół niego, wilk na górze prawdopodobnie stracił przytomność, bo się nie odzywał, ani nie ruszał. Tylko dzięki temu, że czuł jego oddech na swoich uchy, był pewien, że jeszcze żył. Jego umysł ciągle zastanawiał się, co mogło się tam wydarzyć. Jeśli była walka, dlaczego nie było śladów? Może napastnik to skrzydlate zwierzę? A może poruszało się na drzewach?
Kiedy wreszcie dotarł do miasta, położył spokojnie wilka na ziemię, po czym poprosił o pomoc. Obce mu wilki zajęły się wojownikiem, który był niektórym znany. Valerian obserwował, jak zabierają go do lecznicy, tej samej, w której leżała ranna samica. Stał na środku drogi przez chwilę jak bałwan, obserwując znikającego mu z oczy wojownika, po czym ruszył w stronę karczmy. Musiał coś zjeść i czegoś się napić, był zmęczony, bo wilk, jak już wcześniej zostało to podkreślone, nie był najlżejszy.
- Później do niego zajrzę – powiedział wyłapując wzrokiem bar. Ruszył w jego stronę, marząc o porządnie przyrządzonym zającu.
<Aarved?>
Słowa: 554
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz