wtorek, 3 marca 2020

Od Vallieany CD. Aarveda


Przez chwilę Vallieanie przeskoczyła w głowie myśl, żeby wrócić do pięknej jaskini i tam zdechnąć z głodu. Tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciała wchodzić w ten przeklęty śnieg, w te burze, śnieżyce i wiatry.
Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Nieco skrzywiona na pyszczku wzięła głęboki wdech i zacisnęła mocno powieki, kiedy wiatr po raz pierwszy uderzył w jej pysk. Orimarze, jeśli istniejesz, to nie dasz nam zginąć, ja chcę do domu- prychnęła w myślach, po czym odwzajemniła zmęczony uśmiech Aarveda.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej będziemy w domach.
Orimar to bujda. Że też modlisz się do tego ścierwa, mając mnie u boku. Zaprowadzę cię dalej, niż to bóstewko i ten twój wojak razem wzięci.
- Na to liczę- odetchnęła, spoglądając na swoje łapy.
- Więc ruszę przodem- zaproponował zielonooki i bez ociągania ruszył przed siebie. Czarna wadera tylko poprawiła torbę zwisającą z jej szyi i podążyła za towarzyszem, nie chcąc go spowalniać.

Chociaż w jej żyłach krążyła magia, a teren nie był dramatycznie skomplikowany do przejścia, Vallieana miała wrażenie, że w każdej chwili jej łapy mogą się pod nią załamać, a oczy po każdym mrugnięciu nie chciały się otwierać na nowo. Była głodna i zmęczona, ponadto opuszki zaczynały powoli pękać, szczypiąc niemiłosiernie. Powiedzieć że była nieszczęśliwa, to jakby powiedzieć, że burze śnieżne to tylko lekki wiaterek, który głaszcze latem po pysku, gdy przechodzi się koło morza. Jedynym ratunkiem były jej myśli, za którymi odpłynęła bez wahania, odcinając się od bólu i wszystkich tych niedogodności, niczym na okręcie. Myślała o morzu. Przyjemnych falach, tej cudownej bryzie, szumie uspokojonej wody. Nigdy nie była na okręcie, ale zawsze chciała.
Adril zabierał ją czasem nad morze kiedy była jeszcze mała, a wilk nie miał zamiaru zostawiać jej samej w swojej jaskini. Bynajmniej nie dlatego, że mogłaby się poczuć samotna czy coś w ten design- zrobiłaby po prostu taki rozpierdziel w jego cudownych ziółkach, że basior by tego nie posprzątał przez najbliższe dni, w końcu miała do tego talent, a przynajmniej tak sobie wmawiał, więc tak by było. A Valli? Valli nie narzekała, póki nie musiała się nudzić sam na sam z grubiańskim staruchem w jego jaskini. Absolutnie mu nie ufała, a wręcz odczuwała przy nim dyskomfort psychiczny, więc otwarte przestrzenie i inne wilki przynosiły jej upragnioną ulgę. Nawet jeśli z czasem musiała nauczyć się tolerować ich dziwne spojrzenia i nieprzyjemne komentarze ze względu na zerdinowskie pochodzenie, jakby byli w stanie to z niej wyczuć. Mimo wszystko uwielbiała towarzystwo innych wilków, póki nie musiała być w centrum zainteresowania.
Pamiętasz, jak zabiłaś swojego pierwszego królika? 
Ha, jasne, że pamiętała, jak mogłaby nie pamiętać? Adril darł się na nią za to przez co najmniej trzy tygodnie. Doskonale pamiętała krzyki trenujących wojowników, ciężkie oddechy zawiedzionego opiekuna i przerażone bicie serca przyszłej ofiary, która cudem wyrwała się pazurom wielkiego wilka. Wystarczyło tyle, że waderka poczuła krew zajęczaka i wtedy już ani wściekły Adril, ani nawet rozwrzeszczane wojsko jej nie mogło zatrzymać. Zając w szaleńczej panice wbił się w sam środek terenu ćwiczebnego, dosłownie pędząc między łapami zdziwionych basiorów, a za nim czarno biała waderka zafiksowana na swoim celu. Wśród wojowników zapanował chaos. Wszyscy się zatrzymali jakby na rozkaz, każdy po kolei szukając źródła zamieszania. Zaczęli znowu się ruszać, dopiero kiedy Vallieana praktycznie wyrwała królikowi kręgosłup, rozchlapując wszędzie dookoła jego posokę, tuż pod nogami jakiegoś dużego wilka o łagodnym spojrzeniu. Jedni się śmiali i jej gratulowali, drudzy warczeli i kazali się wynosić. Nie wiedziała kto miał w tym wszystkim przewagę, jednak kiedy oprzytomniała to tylko cichutko przeprosiła, zabrała swój posiłek i czym prędzej wróciła do swojego opiekuna. Jego oczy mówiły, że ma z nią ochotę zrobić to, co ona z tym królikiem. Musiała wrócić przed zdziwione wilki wraz ze starszym zielarzem i przeprosić tak, jak należy. Przeprosiła wszystkich, oprócz Adrila. Była pewna, że jemu przeprosiny absolutnie się nie należały za cały ten wstyd, więc kiedy już było po wszystkim, z dumą zapełniła swój żołądek. Dopiero kiedy niebieskooka podrosła, zaczęła zastanawiać się czy gniew basiora był spowodowany tym, że zachowała się tak lekkomyślnie, czy tym, że nie zapanowała nad tym co kazało jej rozszarpać zająca i zwyczajnie się wystraszył. Miała wtedy pół roku i nigdy wcześniej nie zainteresowała się polowaniem. Adril miał prawo do niepokoju.
Uniosła głowę, czując jak coraz więcej płatków śniegu próbowało dobrać się do jej nosa i oczu. Źle nastąpiła na łapę i ledwo to poczuła. 
Nie była pewna jak długo szli. Była pewna, że za długo. Zamrugała wielokrotnie, nim w końcu się odezwała.
- Aarved, co p...powiesz na postój..?- zapytała drżącym głosem, wyrównując krok z większym wilkiem, który szedł już dużo bardziej ociężale niż godziny wcześniej. W końcu to on był tutaj tym bardziej poszkodowanym, a w dodatku prowadził cały pochód- Robi się ciemno.
Rogacz na chwilę się zatrzymał, sam również jakby wybudzając się z jakiegoś zamyślenia. Może też w ten sposób odciął się od bólu, pomyślała.
- Masz rację. Z dobrych wieści mogę powiedzieć tobie tyle, że wiem gdzie jest najbliższa jaskinia- jego głos był zachrypnięty, a oczy zmęczone. Vallieana mimo lekkiego ukłucia w sercu, uśmiechnęła się blado i szturchnęła nosem jego łopatkę, zachęcając do zboczenia ze ścieżki. Zastanawiała się jak sama wyglądała w tej sytuacji, a z drugiej strony była pewna, że nie chce tego wiedzieć. Jej łapy były najzwyczajniej w świecie sztywne, jakby odmrożone. Całe ciało drżało, zmuszając do jak najmocniejszego skulenia się, futerko było posklejane śniegiem. Musiała wyglądać jak całkowite przeciwieństwo każdej z możliwych definicji atrakcyjności.
W końcu Aaeved zniknął w otworze skalnym, a Vallieana prześlizgnęła się zaraz za nim. 
W środku panowały ciemności, jednak nawet to nie otępiło zmysłów wilków na tyle, żeby uratować życie zająca. 
Na początku oboje zdębieli. Po chwili wadera skoczyła w kierunku zwierzęcia, które uciekło do wyjścia z jaskini. Wszystko zakończył Aarved, przyszpilając je do twardego podłoża silnymi szczękami. Tylko zagruchotało.

Vallieana mimowolnie przełknęła ślinę. Czuła jak jej żołądek robi fikołka na drugą stronę na myśl o tym, że ten zając dla wilka tak dużego jak Aarved byłby najwyżej małą przekąską. 
- Chodź, jakoś się nim podzielimy- zaproponował basior. Chwycił martwego już uszaka w zęby i odszedł w głąb jaskini. Wadera zrzuciła torbę z szyi.
Cholera, na nich dwoje ten królik był niczym.
- Zjedz sam, ja pójdę jeszcze coś upolować, póki jestem na nogach.
Mimo zmęczenia, w oczach rogacza zapaliły się jakieś ogniki, których tylko ślepiec by nie dostrzegł.
- Chyba żartujesz- mruknął śmiertelnie poważnie, siadając- Chcesz iść w nocy w takim stanie na polowanie?
Rzeczywiście. Cała drżała. Zaczynając od jej głosu, aż po jej palce, nic nie było stabilne. Ale już się uparła.
- Ten zając to za mało...- mruknęła, podnosząc się. Aarved stale zdawał się niedowierzać.
Rozciągnęła przemarznięte mięśnie i stawy, po czym podeszła do wyjścia z jaskini.
- Nie padnij przypadkiem, albo znowu cię nakarmię- rzuciła wybitnie nieśmiesznym w obecnej sytuacji żartem, jednak nim Aarved zdążył chociaż się ruszyć, ona była już na zewnątrz. Zastanowiła się przez sekundę jak bardzo niebezpiecznej misji się właśnie podjęła, jednak nie miała na to czasu. Była osłabiona i wypchnięta w śnieg.
- T...to teraz mów mi co mam robić. Sam na to wpadłeś- powiedziała w przestrzeń, łamiącym się głosem.
Szła w kierunku niewielkiego lasu, w końcu nic innego nie mogła wymyślić, nie wiedziała nawet w którym dystrykcie się znajdowali. Dookoła było ciemno, a wiatr chaotycznie zmieniał kierunki, przedzierając się przez warstwy niedługiego futra samicy. Opuszki jej łap pewnie by krwawiły, gdyby nie to, że krew normalnie by zamarzła w tych warunkach. Nie mogła teraz zawrócić.
- Odezwij się, Vernon- zasyczała w końcu, wchodząc między drzewa. Schowała się za jednym z nich, przysiadując na zadzie. 
Odetchnęła. Łowcą wyborowym nie była, jednak wytropienie zwierzyny nie powinno sprawić problemu, prawda?

- Zamarzam- szepnęła po dłuższej chwili ciszy.
A poprosisz ładnie?
- P...proszę.
No nie wiem, ten bydlak w jaskini je pewnie dosyć sporo. Nic małego go nie zadowoli. Ładnie prosisz?
- Vernon, bardzo ładnie cię proszę.
No dobrze, nie mam serca ci odmawiać moja kochana.
Westchnęła ciężko i podniosła się z łap. Nie było jej dużo lepiej, może poczuła się odrobinę lżej. Nawet nie wiedziała czym to było spowodowane, jednak nie narzekałaby nawet na zwykłe placebo, skoro działało. Kroki stawiała już pewniej, gdy tym razem przemierzała las. 
To co zamierzam z tobą zrobić będzie brzydkie i będziesz miała wyrzuty sumienia ale w obecnym stanie nie masz czasu na litość. Chcę ci to tylko uświadomić.
Nie zamierzała się zastanawiać, była zbyt głodna i zmęczona. Nie zauważyła nawet kiedy z zarośli wyskoczył kozioł, a ona się poderwała, łapiąc jego szyję. Była otumaniona i obolała, w uszach szumiała jej krew. Skąd to zwierzę się tam wzięło?
Upadła na ziemię w jednej chwili, przygnieciona większą od niej samej zdobyczą. Głośno sapnęła, kiedy dostała kopniaka z racicy w bok, a potem w wewnętrzną stronę uda i znowu w brzuch, jednak nie mogła zareagować. Widziała jak kozioł się rodził, potem dorastał, jak ostrożnie umykał wszystkim zagrożeniom, aż w końcu przeraziła go czarna masa, zaganiająca go idealnie w łapy wilczycy.
Podnoś się i zaciągnij go teraz do jaskini, póki żyje.
Zwierzę zabeczało przeraźliwie, podnosząc się na chwiejnych nogach. Jego nieprzyptomny wzrok błądził po ciemnościach, a Vallieana poczuła się jakby ktoś kopnął ją z całej siły w łeb. Natychmiast wybiegła spod samca.
Podczas ataku przegryzła sobie język, miała teraz kontrolę nad ranną sarną.
- Na miłość, Vernon, tak się nie robi!- niemal krzyknęła, kręcąc gwałtownie łbem na boki- To jest sadyzm, on cierpi!
On, albo ty. Zwróć uwagę na to, że i tak zdechnie, kwestia tego gdzie.
- Nie wierzę...- warknęła, patrząc jak zwierzyna ciężko sapie na skutek przebitej tchawicy, jednak z uporem maniaka wciąż podąża za swoim oprawcą. Wadera nawet nie miałaby siły jej porządnie zagryźć.
Doszli razem tak do krawędzi lasu. Ona podążała tyłem, potykając się o swoje własne łapy, a on szedł za nią, tworząc smugę krwi na śniegu. W końcu kozioł upadł na ziemię i ponownie wydał z siebie ryk. Samica miała łzy w oczach, czując cierpienie nieszczęsnej sarny. 
Miała wrażenie, że zaraz padnie tuż obok swojej przyszłej-niedoszłej ofiary. Może z wyczerpania, może przez kłócie sumienia. Ostrożnie podeszła do zwierzyny i z zaciśniętymi powiekami ułożyła zęby na gorącej szyi. I zamknęła szczęki. 
- Nie wychodź tak więcej- usłyszała za sobą ciężki głos basiora. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się z czymś pomiędzy rozpaczą, a wdzięcznością. Aarved ze zmęczeniem na pysku zakończył cierpienie kozła, a Vallieana poczuła się bezpieczna.
Miała nadzieję, że basior widział jak najmniej. Ona sama chciałaby zapomnieć.

<Aaeved?>

Słowa: 1705

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics