sobota, 12 marca 2022

Od Vallieany, CD. Jastesa

Byli pędzeni jak myszy.
Ona, Jastes, nawet Vernon był wodzony za nos. Nie mieli szans aby się przeciwstawić, skoro nawet do końca nie wiedzieli w jaki sposób mogliby zawalczyć przeciwko bytowi tego kalibru, a jedyne co mogli zrobić, to… czekać. Albo sprawa ucichnie ku uciesze wszystkich, albo, co bardziej prawdopodobne, demon po nich wróci i uderzy niczym bumerang, podczas kiedy oni będą stali z zamkniętymi oczami, modląc się, by ich nie sięgnął. Tak, czy inaczej, z tyłu głowy Vallieana wciąż odczuwała mrożące krew w żyłach przeświadczenie, że jeśli ostatecznie dojdzie do tej mniej optymistycznej wizji, polecą głowy, nie wspominając już o biednym Caiasie, który był nie wiadomo gdzie i nie wiadomo było czy w ogóle powróci. 
Co za masakra, westchnęła w myślach.  
Następnego dnia wstała wcześnie, podobnie jak towarzyszący jej posłaniec. Wymienili kilka luźnych zdań, z których jasno wynikało, że żadne z nich nie planuje pozostawać w jaskini Adrila ani dnia dłużej.
– Myślę, że warto będzie chociaż raz dziennie się odwiedzać, przynajmniej przez następne dwa tygodnie – rzuciła wadera niby niezobowiązująco. Rzeczywistość jednak była taka, że propozycja była niezręczna nawet w obowiązującej ich sytuacji. Zamieszała w kominku za pomocą metalowego pręta i telekinezy, rzucając kątem oka na basiora.
Jastes tymczasem podniósł się na łapy i rozciągnął ciało, prawdopodobnie dając sobie dodatkowe sekundy na przemyślenie słów niebieskookiej.
– Masz rację. Jak rozumiem, planujesz pozostać w swoim mieszkaniu?
Odparła skinieniem głowy, po czym dodała:
– Tak, w końcu… nie jestem do końca sama. Co prawda, wciąż jestem tak samo narażona na atak, ale nie wyobrażam sobie, żeby teraz pozostawać w bezruchu.
W tym momencie do konwersacji włączył się trzeci głos, którego wstęp został poprzedzony potężnym ziewnięciem. Adril wszedł do salonu i, niby nie patrząc na parę wilków, skupił wzrok na czerwonej plamie szpecącej jego stół, do której zmierzył z braku innego punktu zaczepienia.
– Szybcy jesteście w podejmowaniu decyzji – i to powiedziawszy, przetarł suchą łapą parę razy po pozostałościach barwiącego środka.
– Noc to aż za dużo czasu na podjęcie decyzji. Szczególnie takiej, w której stawką jest własny komfort i bezpieczeństwo – Vallieana lekko się uśmiechnęła, szukając wzrokiem swojej torby. 
– Co prawda, to racja– westchnął starzec. Dopiero po chwili porzucił nieefektywną próbę oczyszczenia blatu i odwrócił się do towarzyszy – Zjecie chociaż śniadanie?
Nieelegancko byłoby odmawiać, więc Zerdinka i Sivarius zgodzili się na posiłek przygotowany przez zielarza, chociaż raz omijając temat zaginionego szczeniaka i jego samozwańczego przewodnika. Próbowali odtworzyć swobodną konwersację, Adril opowiadał o jedzonych przez nich rybach, które ostatnio dostał od znajomego łowcy, Jastes podpytywał o aromatyczne zioła służące za dopełnienie smaku mięsa, a Valli swobodnie rozmarzała o potrawach, które widziała na targu, Vernon zaś milczał, tak jak miał w naturze, nie chcąc psuć tej niemalże rodzinnej scenki. Zamiast tego, zastanawiał się nad ich położeniem. Szukał luk w działaniach versagonowskiego pomiotu, przekraczał niefizyczne granice i rozważał wiele opcji, zaangażowany aż do momentu, w którym jego, jak lubił sobie ją nazywać, podopieczna pożegnała się z Adrilem, a za nią ruszył posłaniec. Oboje byli zaopatrzeni, każde dostało trzy porcje ziół mających ochraniać ich umysły przed iluzją, poza tym Vallieana otrzymała również pęczek roślin należących do gatunku niezbędnego, by podobną barierę mogła stworzyć sama.
Zanurzyli łapy w śniegu. W głowie zielarki biały puch wydawał się wrogiem, tak jakby wrzeszczał całemu światu o tym, że znów byli na zewnątrz. Zapamiętywał ich kroki i wskazywał trasę każdemu potencjalnemu niebezpieczeństwu. Wzdrygnęła się na samą myśl, jednak przecież już podjęła decyzję i wbrew własnemu instynktowi ruszyła przed siebie pod okiem Jastesa. 
– Co powiesz na to, żebym odprowadził cię do domu? – zaproponował basior bez cienia uśmiechu na pysku, co jednak nie wymusiło na Vallieanie zachowania podobnego wyrazu. Lekko się uśmiechnęła, kierując spojrzenie na otaczające ich drzewa.
– Bardzo chętnie, ale… nie masz ważniejszych rzeczy do załatwienia? Wiesz, praca.
Złotooki przez chwilę milczał, jednak nie zatrzymał się.
– Jest jeszcze wystarczająco wcześnie. 
– Racja. Ja jeszcze będę musiała… – i w ten sposób pociągnęła się rozmowa, która trwała dopóki na horyzoncie nie pojawił się potężny szkielet bestii. Smoka przytwierdzonego przez lód do miejsca swego wiecznego spoczynku, będącego cechą rozpoznawalną Kości Przeszłości.

<Jastesie?>
Słowa: 660 = 38 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics