Nie jestem adoratorem przygód, to raczej dość oczywiste. Wolę ciepłotę swojej własnej norki i nie wyściubiam nosa dalej niż linia drzew lasu, w którym mieszkam. Przez całe swoje dotychczasowe życie byłem przekonany, że to mi właśnie wystarczyło, że wcale nie potrzebuję więcej, bo przecież im mniej się ma tym więcej radości się przeżywa. No jak się okazuje, tak niekoniecznie. W pewnym momencie zaczyna się wilk nudzić, życie staje się zbyt monotonne i przewidywalne. Owszem, jest dobrze, ale w sercu po prostu czujesz, że najwyższa pora na zmiany. I to takie większe zmiany, nie samo poprzestawianie mebli lub pójście na spacer w innym kierunku niż zawsze. To mnie właśnie męczy, chcę coś zmienić, tylko przez długi czas nie miałem pojęcia, co to dokładnie ma być. Dzisiaj wiem. Zrobię coś, czego nie zrobiłem nigdy w życiu i nigdy nie chciałem zrobić - poszukam przygody dalej niż w lesie. Gdzieś pójdę, coś zobaczę, może z kimś powalczę, choć jako kaleka to nie mam zbyt dużych szans. Może spotkam nawet jakąś ładną waderę, którą przyprowadzę do siebie, albo zbudujemy dom od nowa. Nie wiem, wszystko się okażę, jak w końcu ruszę tą swoją przykurczoną rudą pupę i wyjdę z domu.
Najpierw się oczywiście przygotować. Każdy poszukiwacz przygód powinien być odpowiednio przygotowany, kiedy wyrusza w świat. Podstawą jest jedzenie, czyli w moim przypadku suche mięso, które sam ususzyłem. Gdzieś nazywa się to "jerky", ale nie jestem jeszcze światowy, więc nie wiem, gdzie, o ile faktycznie gdzieś się tak mówi. Potem nóż, sztylet, czy inne małe ostrze, zarówno do obrony, jak i zbierania surowców. Wiem, co czemu służy, więc można powiedzieć, że zagadki na poszukiwacza przygód mam. Tylko wybrać się muszę. Przydatna będzie też peleryna, która osłoni mnie przed warunkami pogodowymi wszelkiego rodzaju. Nie ufam swojemu własnego futru, więc nigdzie się bez niej nie ruszę. Przeglądając swoją hacjendę w poszukiwaniu czegoś jeszcze, co warto by było wziąć, zauważam kompas. Nie pamiętam, skąd wziął się w moim posiadaniu, ale fajnie, że tak się stało, bo z kompasem podróże zawsze są łatwiejsze. Jeszcze nie umiem się nim za dobrze posługiwać poza tym, że wiem, że strzałka musi wskazywać północ, ale wszystkiego nauczę się z czasem. Wieszam sobie kompas na szyi, tu będzie najłatwiej dostępny. Sztylet ląduje w tradycyjnym miejscu, przypięty na łapie, by szybko go wyjąć w razie potrzeby. Pelerynę od razu nakładam na grzbiet, a mięso wkładam do torby, którą przekładam przez plecy. O dziwo przy odpowiedniej manipulacji ciałem i wykorzystania środowiska wcale nie potrzebujesz telekinezy, by sobie poradzić w życiu, choć nie powiem, czasem by się przydała. Mógłbym wyciągać patyki ze śniegu bez szarpania się z nimi. Ech.
Robię szybką obczajkę, jak wygląda świat na zewnątrz. Słońce co prawda wisi wysoko na niebie, wskazując piękne południe, ale chyba wolę ruszyć z samego rana, jeszcze o brzasku. Żeby mnie nie kusiło wrócić. Teraz tylko będę się czuł, jakbym wychodził na spacer, a nie na przygodę, a to nie jest dobre uczucie. Nie dla kogoś, kto planuje nie wrócić do swojego domu przez co najmniej tydzień. Na razie daję sobie tydzień, choćbym miał się zmuszać, a potem zobaczę, jak mi się podobało. Może skończę jako pełnowymiarowy poszukiwacz przygód i spędzę resztę życia w drodze, a do domu będę przychodził, by spędzić parę dni z żoną i dziećmi, których jeszcze nie mam. Jeszcze. Na razie odpuszczam sobie myślenie o przyszłości i szykuję swoją obecną norkę na opuszczenie. Trzeba tu posprzątać ten ostatni raz, w razie gdyby ktoś inny chciał się tu umościć na czas mojej nieobecności. Albo gdybym miał umrzeć i miałoby to trafić w cudze łapy. Nie umiem się ani uśmiechnąć, ani zapłakać, sprzątając. Na dobrą sprawę nie czuję nic. Albo czuję za dużo, żeby to zarejestrować. W każdym razie spać kładę się wycieńczony i zasypiam od razu, cicho mając nadzieję, że jutro w ogóle nie nadejdzie.
<CDN>
Słowa:629
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz