Biegłam ile sił w łapach, byleby zdążyć na czas. Słyszałam odgłosy walki, do których z każdą chwilą zbliżałam się coraz bardziej. I które zdawały się być coraz bardziej niepokojące...
Przeskoczyłam. Zniknęłam w towarzystwie błękitnego światła, które na moment rozświtliło ciemny korytarz, i pojawiłam się kilka metrów dalej, nie przerywając biegu. Powtórzyłam to jeszcze kilkakrotnie, aż w końcu dotarłam do źródła niepokojących odgłosów.
Moim oczom ukazała się dziwna komnata. W nosie aż kręciło od ilości znajdującej się tu magii. Nie mogłam oowstrzymać kichnięcia.
Natychmiast zwróciłam tym uwagę istoty, z którą najwidoczniej walczył Pandora, na siebie.
Cholercia.
- No proszę, proszę - stwór lekko otworzył wypełnioną ostrymi kłami szczękę w imitacji potwornego uśmiechu. - Kolejny wilk do mojej kolekcji?
- Poczucie humoru to ty, widzę, masz - syknęłam. Za gadobodobnym stworem dostrzegłam leżącą bez przytomności Ash. Pandora leżał ledwo żywy kawałek dalej. Niedobrze.
- Ty też masz intrygującą moc - krokodyl spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Właściwie... przydałabyś mi się nie mniej niż ten szczeniak - tym razem wyraz, w jakim wyszczerzył kły, był złowieszczy. Patrzyliśmy sobie jeszcze chwilę w oczy, ja oceniając moje szanse, intencji stwora w tej mini bitwie nie znałam.
W końcu wymyśliłam coś, co mogło się udać.
Przeskoczyłam. Wcześniej nie dałam po sobie poznać, co zamierzam, więc miałam przewagę zaskoczenia.
Zobaczyłam, jak gad rzuca się w bok, pewnie chcąc się obronić przed niespodziewanym atakiem.
Który nie nadszedł.
Wylądowałam tuż obok Ash. Złapałam ją za skórę na karku i podniosłam, w następnej kolejności przeskakując do Pandory.
- Tchórzysz? - w leśnej komnacie rozległ się skrzekliwy śmiech. - Och, zawiodłem się na tobie, błękitna wadero...
Zignorowałam go całkowicie.
- Pandora - szepnęłam, wypuszczając Ashayę z pyska i trącając basiora łapą. - Pandora, wszystko dobrze?
Ledwo mrugnął, ale przynajmniej miałam pewność, że żyje.
- Już jest prawie mój - zaćwierkał krokodyl. Nie ruszył się ze swojego miejsca, tylko przyglądał się nam z pewnej odległości.
Te jego słowa również zignorowałam.
Sięgnęłam do niedawnej rany na boku. Nadal otaczało ją sporo krwi, którą zebrałam teraz łapą.
Szybkim, wypracowanym ruchem wymalowałam na czole basiora runę. Tę samą, którą i ja nosiłam, tylko w jego przypadku miała działać odwrotnie - chronić go przed magią z zewnątrz, nie tą, którą sam dysponował.
Teraz trzeba było jeszcze tylko obudzić Ash.
Co, jak zobaczyłam już mgnienie oka później, nie było konieczne.
Mała wadera leżała na pokrytej iluzjonistyczną trawą ziemi, łypiąc jednym otwartym okiem na krokodylopodobnego stwora. Na jej pysku widocznie malowała się wściekłość.
Moja krew.
Chwilę później cały las zniknął.
A ja patrzyłam, jak Ash podnosi się z ziemi i rzuca wzrokiem wyzwanie potworowi.
A potem pojawiły się duchy.
Natychmiast zwróciłam tym uwagę istoty, z którą najwidoczniej walczył Pandora, na siebie.
Cholercia.
- No proszę, proszę - stwór lekko otworzył wypełnioną ostrymi kłami szczękę w imitacji potwornego uśmiechu. - Kolejny wilk do mojej kolekcji?
- Poczucie humoru to ty, widzę, masz - syknęłam. Za gadobodobnym stworem dostrzegłam leżącą bez przytomności Ash. Pandora leżał ledwo żywy kawałek dalej. Niedobrze.
- Ty też masz intrygującą moc - krokodyl spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Właściwie... przydałabyś mi się nie mniej niż ten szczeniak - tym razem wyraz, w jakim wyszczerzył kły, był złowieszczy. Patrzyliśmy sobie jeszcze chwilę w oczy, ja oceniając moje szanse, intencji stwora w tej mini bitwie nie znałam.
W końcu wymyśliłam coś, co mogło się udać.
Przeskoczyłam. Wcześniej nie dałam po sobie poznać, co zamierzam, więc miałam przewagę zaskoczenia.
Zobaczyłam, jak gad rzuca się w bok, pewnie chcąc się obronić przed niespodziewanym atakiem.
Który nie nadszedł.
Wylądowałam tuż obok Ash. Złapałam ją za skórę na karku i podniosłam, w następnej kolejności przeskakując do Pandory.
- Tchórzysz? - w leśnej komnacie rozległ się skrzekliwy śmiech. - Och, zawiodłem się na tobie, błękitna wadero...
Zignorowałam go całkowicie.
- Pandora - szepnęłam, wypuszczając Ashayę z pyska i trącając basiora łapą. - Pandora, wszystko dobrze?
Ledwo mrugnął, ale przynajmniej miałam pewność, że żyje.
- Już jest prawie mój - zaćwierkał krokodyl. Nie ruszył się ze swojego miejsca, tylko przyglądał się nam z pewnej odległości.
Te jego słowa również zignorowałam.
Sięgnęłam do niedawnej rany na boku. Nadal otaczało ją sporo krwi, którą zebrałam teraz łapą.
Szybkim, wypracowanym ruchem wymalowałam na czole basiora runę. Tę samą, którą i ja nosiłam, tylko w jego przypadku miała działać odwrotnie - chronić go przed magią z zewnątrz, nie tą, którą sam dysponował.
Teraz trzeba było jeszcze tylko obudzić Ash.
Co, jak zobaczyłam już mgnienie oka później, nie było konieczne.
Mała wadera leżała na pokrytej iluzjonistyczną trawą ziemi, łypiąc jednym otwartym okiem na krokodylopodobnego stwora. Na jej pysku widocznie malowała się wściekłość.
Moja krew.
Chwilę później cały las zniknął.
A ja patrzyłam, jak Ash podnosi się z ziemi i rzuca wzrokiem wyzwanie potworowi.
A potem pojawiły się duchy.
<Pandora?>
Słowa: 417
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz