Przywitał go dmuchający prosto w pysk lodowaty wiatr. Lawrence otarł łapą oczy i ruszył na poszukiwania pewnego ziela. Będąc medykiem, często musiał wybierać się na podobne ekspedycje. Niedawno obiecał swojemu stałemu pacjentów maść. Jeden ze składników rósł w pobliskim lesie. Był nim korzeń, którego odnalezienie zapewne utrudni gruba warstwa śniegu. Wilk westchnął przeciągle. To będzie ciężka praca, ale dla swoich przyjaciół zrobił wszystko!
Drzewa o tej porze roku wyglądały znacznie mniej przyjaźnie, niż latem. Gołe gałęzie, zaostrzone sprawiały wrażenie wrogich. Lawrence zaśmiał się sam z siebie, łapiąc się na ów głupim spostrzeżeniu. Znajdował się właśnie na większej polance. Znajdujący się na niej śnieżny puch był niczym nie zmącony. Wilk poczuł smutek, że to właśnie on będzie zmuszony zniszczyć ów piękny widok. Przeskoczył kilka większych zasp, poszukując idealnego miejsca na poszukiwania.
Odnalazł je pod starym dębem. Śnieg i lód w tym miejscu nie były głębokie. Zaczął kopać na oślep. W lecie, w mniej-więcej tej okolicy natrafił na poszukiwany korzeń. Miał nadzieję, że dzisiaj też mu to się uda.
Ranił łapy o twardą glebę, jednak nie poddawał się łatwo. Czuł delikatną woń składnika. Był blisko. W związku z kaleczeniem poduszeczek i tępieniu pazurów, musiał pozwolić sobie jednak na chwilę przerwy. Wszechobecny chłód sprawił, że Lawrence napuszył sierść. Zdawał sobie sprawę, że zapewne wygląda teraz jak puchata kulka. Znajdując się na mrozie przypomniał sobie odrzuconą propozycję najęcia pomocnika. Wierzył, że sam poradzi sobie ze wszystkim. W końcu nikt nie zrobiłby tego lepiej niż on.
Nabrał ostatecznie motywacji i powrócił do zajęcia. Natrafił w końcu na poszukiwany korzeń. Z trudem wyciągnął go z twardej ziemi. Wyczyścił kłącze w śniegu i postanowił jak najszybciej powrócić do domu.
Przechodził właśnie przez zamarznięte jezioro. Spojrzał na niebo. Gromadzące się nad jego głowami chmury zapowiadały zbliżającą się zawieruchę. Odwrócił głowę, a jego oczom ukazał się dość niecodzienny widok. W jego stronę leciał jakiś wilk! W dodatku po chwili wylądował na śniegu niedaleko jego. Lawrence ze zdziwieniem przyglądał się nieznajomemu, którego białe futro zlewało się z zimnym puchem.
Miał właśnie zapytać czy wszystko w porządku, gdy wilk odezwał się pierwszy:
- Nie chcę przeszkadzać, ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie się znajdujemy?
Lawrence, nim odpowiedział, przyjrzał się ów dziwnej istocie. Na jej głowie znajdowały się długie roki, grzbiet przykrywały błoniaste skrzydła, a tyle nogi były kopytami. Jedynie pysk i ogon miała wilczy.
- Las niedaleko Centrum - wyjaśnił basior. - Czy wszystko w porządku? Twoje lądowanie wyglądało trochę... boleśnie?
- Ah, tak. Wszystko dobrze - odparł niemal od razu wilk. - Dziękuję. Teraz jestem zmuszony cię przeprosić i opuścić, muszę znaleźć jakieś schronienie. Zapowiada się prawdziwa burza śnieżna!
Nieznajomy już rozłożył skrzydła i szykował się do odlotu, gdy Lawrence zaszedł mu drogę.
- Wybacz, że to takie nagłe, jednak nie mogę puścić cię w taką pogodę - oznajmił pewnym głosem. - Mieszkam niedaleko i chciałbym zaprosić cię do siebie. Nie mogę pozwolić, by ktoś marzł na takim mrozie!
<Pandora?>
Słowa: 526
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz