Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Tyle dusz na raz, w jednym miejscu, tak znikąd... Niespotykane. Cała ta sytuacja była dla mnie... cokolwiek dziwna.
Nie miałam pojęcia, że Ash jest do czegoś takiego zdolna.
Bo wszystkie te duchy, w ilościach spotykanych normalnie tylko nad Oceanem Dusz, nie pojawiły się tu od tak. Nigdy tego nie robią, a teraz nie było inaczej. Ktoś je przywołał.
A tym kimś była Ashaya.
- Jasna cholera - mruknęłam, odskakując gwałtownie na dobrych parę metrów w bok, gdy jeden z duchów się o mnie otarł. Wzdrygnęłam się. Wrażenie przenikania twojego ciała przez obcą duszę... brrr. Nieprzyjemne uczucie.
- Dlaczego mnie porwałeś? - usłyszałam nagle cichy, choć pełen mocy głos. Jakby właściciel po prostu nie musiał mówić głośniej, aby go usłyszano. Głos, choć zdawał się dochodzić zewsząd, jakby to wszystkie dusze przemawiały jednocześnie... brzmiał dziwnie znajomo.
Ale zanim zdążyłam sobie uświadomić, że to głos Ash, a gadzi czarnoksiężnik jakkolwiek odpowiedzieć, dusze ruszyły do ataku.
Zaledwie kilkanaście sekund zajęło im obezwładnienie go. Kolejne kilka... doprowadzenie do postradania zmysłów, bo zaczął wić się na ziemi i mamrotać coś pod nosem.
A ja stałam tam, jakby wmurowana w kamienną posadzkę komnaty. I nie wierzyłam w to, co widzę. Że Ash... jest zdolna do czegoś takiego.
Inna sprawa, że gadzi stwór z kanałów faktycznie stanowił zagrożenie dla miasta i tak czy tak ktoś musiałby go zlikwidować.
- Cholera jasna - zerwałam się z miejsca, z którego do tej pory z niedowierzaniem przypatrywałam się całemu zdarzeniu. Podbiegłam do Ash, rzucając krótkie spojrzenie na nieprzytomnego Pandorę. - Nic ci nie jest, Myszko? - wydusiłam, oglądając szczeniaka z każdej strony.
- Wszystko... w porządku - mruknęła, patrząc z niejaką niepewnością na gadziego stwora, który właśnie przestał się ruszać.
- Biegnij do Pandory, ja się nim już zajmę - mruknęłam, popychając ją lekko łapą we wskazanym kierunku. Ale wadera się nie ruszyła. - Co jest, Ash?
Nie odpowiedziała.
Zaklęłam szpetnie pod nosem. Dopiero wtedy zobaczyłam, że tęczówki jej oczu zaszły mgłą... A wszystkie dusze, które przywołała, oddalają się od potwora i zaczynają się zbliżać do nas.
Straciła nad nimi kontrolę.
Nie zastanawiając się długo, sięgnęłam łapą do pokrytego zakrzepłą już krwią boku. Rzucając zaniepokojone spojrzenia na zbliżające się z nieznanymi zamiarami dusze, zaczęłam kreślić na ziemi przed nami symbol przejęcia, a zaraz obok niego - odesłania. Bez tego pierwszego drugi mógłby nie zadziałać. Gdyby moja moc starła się bezpośrednio z tą, którą dysponuje Ash... nie miałam już wątpliwości co do tego, kto by wygrał. I nie, nie byłabym to ja.
Ten szczeniak może okazać się naprawdę niebezpieczny... Ale lepiej nie wyprzedzać faktów. Może nic się nie stanie. Zdoła zapanować nad sobą. A przynajmniej miałam taką nadzieję...
Gdy tylko zakończyłam kreślenie znaków, duchy zamarły. Zatrzymały się tam, gdzie akurat się znajdowały, czyli już całkiem blisko nas. Po chwili poczułam, jak spływa na mnie władza nad nimi... Aż się zachwiałam, tyle magii nagle we mnie uderzyło. Z zaciśniętymi zębami sięgnęłam łapą do drugiego znaku, by dokończyć zaklęcie...
Dusze zaczęły znikać jedna po drugiej.A ja czułam, jak powoli ulatują ze mnie siły życiowe. Cholera. Ashaya... Jeśli ona przywołała te wszystkie dusze od tak, bez wspomagania się Czarną Magią... Jej moc musiała być niewyobrażalna.
Niewyobrażalnie niebezpieczna...
- Choć Ash, trzeba pomóc Pandorze - mruknęłam, otrzepując się, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, które zawsze towarzyszyło obcowaniu z duchami, ze skóry. - W każdej chwili może się obudzić. A wtedy... - spojrzałam na gada, który leżał kilka metrów dalej, od jakiegoś czasu bez ruchu. Nie wyczuwałam od niego żadnej oznaki życia. Czy to magicznej, czy takiej zwyczajnej. - Zabiorę nas od razu do Jamesa. Nie mam zamiaru więcej się włóczyć po tych korytarzach.
Ale zanim zdążyłam sobie uświadomić, że to głos Ash, a gadzi czarnoksiężnik jakkolwiek odpowiedzieć, dusze ruszyły do ataku.
Zaledwie kilkanaście sekund zajęło im obezwładnienie go. Kolejne kilka... doprowadzenie do postradania zmysłów, bo zaczął wić się na ziemi i mamrotać coś pod nosem.
A ja stałam tam, jakby wmurowana w kamienną posadzkę komnaty. I nie wierzyłam w to, co widzę. Że Ash... jest zdolna do czegoś takiego.
Inna sprawa, że gadzi stwór z kanałów faktycznie stanowił zagrożenie dla miasta i tak czy tak ktoś musiałby go zlikwidować.
- Cholera jasna - zerwałam się z miejsca, z którego do tej pory z niedowierzaniem przypatrywałam się całemu zdarzeniu. Podbiegłam do Ash, rzucając krótkie spojrzenie na nieprzytomnego Pandorę. - Nic ci nie jest, Myszko? - wydusiłam, oglądając szczeniaka z każdej strony.
- Wszystko... w porządku - mruknęła, patrząc z niejaką niepewnością na gadziego stwora, który właśnie przestał się ruszać.
- Biegnij do Pandory, ja się nim już zajmę - mruknęłam, popychając ją lekko łapą we wskazanym kierunku. Ale wadera się nie ruszyła. - Co jest, Ash?
Nie odpowiedziała.
Zaklęłam szpetnie pod nosem. Dopiero wtedy zobaczyłam, że tęczówki jej oczu zaszły mgłą... A wszystkie dusze, które przywołała, oddalają się od potwora i zaczynają się zbliżać do nas.
Straciła nad nimi kontrolę.
Nie zastanawiając się długo, sięgnęłam łapą do pokrytego zakrzepłą już krwią boku. Rzucając zaniepokojone spojrzenia na zbliżające się z nieznanymi zamiarami dusze, zaczęłam kreślić na ziemi przed nami symbol przejęcia, a zaraz obok niego - odesłania. Bez tego pierwszego drugi mógłby nie zadziałać. Gdyby moja moc starła się bezpośrednio z tą, którą dysponuje Ash... nie miałam już wątpliwości co do tego, kto by wygrał. I nie, nie byłabym to ja.
Ten szczeniak może okazać się naprawdę niebezpieczny... Ale lepiej nie wyprzedzać faktów. Może nic się nie stanie. Zdoła zapanować nad sobą. A przynajmniej miałam taką nadzieję...
Gdy tylko zakończyłam kreślenie znaków, duchy zamarły. Zatrzymały się tam, gdzie akurat się znajdowały, czyli już całkiem blisko nas. Po chwili poczułam, jak spływa na mnie władza nad nimi... Aż się zachwiałam, tyle magii nagle we mnie uderzyło. Z zaciśniętymi zębami sięgnęłam łapą do drugiego znaku, by dokończyć zaklęcie...
Dusze zaczęły znikać jedna po drugiej.A ja czułam, jak powoli ulatują ze mnie siły życiowe. Cholera. Ashaya... Jeśli ona przywołała te wszystkie dusze od tak, bez wspomagania się Czarną Magią... Jej moc musiała być niewyobrażalna.
Niewyobrażalnie niebezpieczna...
- Choć Ash, trzeba pomóc Pandorze - mruknęłam, otrzepując się, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, które zawsze towarzyszyło obcowaniu z duchami, ze skóry. - W każdej chwili może się obudzić. A wtedy... - spojrzałam na gada, który leżał kilka metrów dalej, od jakiegoś czasu bez ruchu. Nie wyczuwałam od niego żadnej oznaki życia. Czy to magicznej, czy takiej zwyczajnej. - Zabiorę nas od razu do Jamesa. Nie mam zamiaru więcej się włóczyć po tych korytarzach.
<Pandora?>
Słowa: 584
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz