- Racja – przytaknął i spojrzał na większego wilka. - Mam
nadzieję, że to ci nie przeszkadza – dodał i zniżył wzrok na maść.
- Oczywiście, że nie, poza tym sam cię tu zaprosiłem i
wiedziałem, jak się dzień skończy – powiedział miło. Mniejszy tylko skinął głową
i usiadł na ziemi, okrywając się skrzydłami. Starał się sobie wyobrazić, co
musiałby zrobić, gdyby zamiast tu, poszedł w swoją stronę, starając się wrócić
do domu. Pewnie przed burzą przeleciałby kawałek, a potem znowu musiałby
znaleźć jakąś jaskinię do przenocowania, a bardzo tego nie chciał: ostatniej
nocy bardzo zmarzł, zwykła grota nie była dla niego najlepszym rozwiązaniem,
ale lepsze to, niż zamarznięcie na śmierć. - Zaraz przyjdę, odniosę ją –
odezwał się basior, który po chwili chwycił naczynie w pysk i wyniósł je z
pomieszczenia. Pandora siedział w miejscu i się nie ruszał, nie chciał się
narzucać, nawet, jeśli został tu zaproszony jako gość. Podczas nieobecności
właściciela domu, rozejrzał się w nim jeszcze raz, a kiedy samiec wrócił, biała
istota zniżyła łeb.
- Powinien ci podziękować – zaczął mówić.
- Nie trzeba, naprawdę – zapewnił, ale mniejszy pokręcił
głową.
- Jakbym kontynuował drogę do drugiego dystryktu,
prawdopodobnie bym zamarł. Ostatnią noc także spędziłem w lesie, bo nie udało
mi się dotrzeć do domu – powiedział nad wyraz za dużo, jak na siebie, aż zniżył
łeb.
- Ostatnio coś się pogoda bardzo psuje – Pandora przytaknął
i oboje zamilkli, wsłuchując się w świszczący wiatr na zewnątrz, kiedy
usłyszeli pukanie. Lawrence wyszedł z pomieszczenia i wpuścił gościa do środka,
Pandora nastroszył uszy.
- Co się stało?
- Śnieg zasypał kupca i nie możemy go odkopać – biały wilk
wstał i ruszył w kierunku rozmawiających ze sobą wilków.
- Już idę – oświadczył medyk i odwrócił się do poprzedniego
gościa. - Zostań tu, zaraz wrócę – powiedział poważnie, ale samiec pokręcił
głową.
- Pomogę, każda para łap się przyda – Lawrence pokręcił
głową i kiedy miał podać powód, dla którego mniejszy nie mógł z nimi iść, dodał
jeszcze: - Jeśli lód stwardniał, stopie go ogniem – tym razem nie mógł się z
nim kłócić. Zaraz wszystkie trzy wilki wybiegły na zewnątrz, a Pandora na
własnej sierści odczuł, jak nieprzyjemna może być pogoda; znowu. Ruszyli za
czarnym wilkiem, który kierował ich w stronę targu, potem bramy, aż wybiegli z
miasta. Blisko mostu, między murem, a lasem stała grupka zwierząt, grzebiących
w sporej zaspie. Wokół nich leżały połamane deski, Pandora spojrzał w górę.
Najwidoczniej jeden z drewnianych pomostów na murze, służący do obserwowania
terenu, załamał się pod ciężarem śniegu, a leżący pod białym puchem wilk, był
tylko przypadkową ofiarą.
Wszyscy dopali zaspy i zaczęli grzebać. Wiatr wiał bardzo
nieprzyjemnym zimnem, sypiąc w oczy śnieg, kiedy ten pod nami zaczynał
całkowicie zamarzać. W końcu nie mając za dużo czasu, kazałem się wszystkim
odsunąć, a następnie zionąłem ogniem. Przez chwilę nic się nie działo, ale w
końcu biała tafla zaczęła ustępować i się zmniejszać. Woda spływała na boki i
zaraz zamarzała, a wysepka zaczynała się zmniejszać. Kiedy zobaczyliśmy
pierwszą łapę, Lawrence kazał mi przestać. Posłuchałem się i odsunąłem się na
bok, było to trochę wyczerpujące, już dawno nie używałem mocy tak długo.
Patrzyłem, jak odkopują do końca obcego mi wilka.
<Lawrence?>
Słowa: 547
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz